Kto może wygrać olimpiadę z filozofii? - odsłona trzecia
Jednym z przesądów, którym dotąd ulegałam,
było przekonanie, że wszyscy
profesorowie filozofii to intelektualiści.
Przed paroma miesiącami skorzystałam z wolności słowa i napisałam kilka uwag na temat pracy pisemnej, którą przygotował jeden z licealistów na olimpiadę filozoficzną (zob. http://usfiles.us.szc.pl/pliki/plik_1140467319.pdf). W tej sprawie otrzymałam wiele listów. Wspólną cechą osób, które się ze mną nie zgadzały, było to, że nie potrafiły one przytoczyć żadnych argumentów na poparcie swoich tez. W odpowiedzi na tego typu listy napisałam drugi tekst, ale sytuacja się nie zmieniła. Osoby, które się ze mną nie zgadzały, nadal nie były w stanie przytoczyć żadnego merytorycznego argumentu na poparcie swoich przekonań. Najbardziej zdumiał mnie w tym względzie kolejny list, jaki otrzymałam od Pana Profesora, który recenzował wspomnianą pracę. List ten w całości cytuję poniżej.
Miło mi, że Pan Profesor przyjął wszystkie moje argumenty, które zamieściłam w moich dwóch pierwszych tekstach. Wprawdzie Pan Profesor nie stwierdza tego wprost, ale skoro specjalista z zakresu filozofii nie podważa żadnego z moich argumentów, to wniosek, że się ze mną w pełni zgadza, jest chyba logiczny i formalnie poprawny.
Czytelnikom, którzy nie mają czasu lub ochoty zajrzeć do moich poprzednich tekstów w tej kwestii, pragnę zasygnalizować, że głównym zjawiskiem, na które zwróciłam uwagę, są społeczne konsekwencje systemów filozoficznych. Systemy te — zwłaszcza w odniesieniu do filozofii człowieka — nie są jedynie zabawą intelektualną, ale tworzą systemy dobra lub zła. Każde imperium zła, z jakim mieliśmy do czynienia w przeszłości, powoływało się na określony system filozoficzny. Dramatycznym przykładem w tym względzie jest filozofia marksistowska, która stała się narzędziem najbardziej okrutnego systemu dyktatury w historii ludzkości. Wielu profesorów uczelni w Polsce i w Europie bezkrytycznie promowało tę filozofię. Niektórzy z nich dotąd nie przeprosili za to swoich studentów. Lenin zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że odpowiednio spreparowany system filozoficzny to pewniejszy i trwalszy fundament imperium zła niż wojsko czy aparat przemocy. To nie przypadek, że w XXI wieku — mimo milionów ofiar marksizmu i leninizmu — jest wielu „intelektualistów”, którzy nadal bezkrytycznie promują tę właśnie filozofię.
Miło mi, że Pan Profesor, który podjął ze mną polemikę, nie znalazł żadnych merytorycznych argumentów, w oparciu o które mógłby podważyć to, co napisałam w moich poprzednich tekstach. Fakt ten mnie nie zdumiewa, gdyż moje argumenty w tym względzie są chyba zupełnie oczywiste. Zdumiewa mnie natomiast to, co Pan Profesor napisał w swoim liście.
Po pierwsze, dziwi mnie to, że moje wypowiedzi (na które nie znalazł Pan kontrargumentów), nazywa Pan Profesor „publicznymi zaczepkami” oraz „medialnymi inkryminacjami”. Dotąd byłam przekonana, że profesorowie filozofii cieszą się wtedy, gdy ktoś z nastolatków czyta uważnie jakiś tekst z zakresu filozofii i gdy prezentuje swoją analizę na ten temat.
Po drugie, Pan Profesor domaga się ode mnie tego, bym podawała jego nazwisko w moich tekstach. Mam prawo tego nie czynić, gdyż nie chodzi mi o „publiczne zaczepki” wobec konkretnej osoby lecz o merytoryczne analizowanie zjawisk, które mnie interesują. Nie nazwiska lecz argumenty liczą się w publicznym dyskursie, a zwłaszcza w filozofii.
Po trzecie, Pan Profesor wspomina o moich występach w programie telewizyjnym, na który w moich tekstach w ogóle się nie powoływałam. Dla mnie ważne są wyłącznie argumenty, a nie to, czy ja jestem znana z mediów albo czy mój rozmówca ma tytuły naukowe.
Po czwarte, dziwię się niepomiernie, że profesor filozofii w XXI wieku dokonuje medialnej inkryminacji telewizyjnego programu, w którym występowałam, nie przytaczając żadnych argumentów na potwierdzenie swoich oskarżeń.
Po piąte, zdumiewa mnie to, że profesor filozofii - który nie podjął merytorycznej dyskusji - stwierdza, że „w końcu za mną stoją tytuły”. Dotąd myślałam, że profesorowie posługują się wiedzą i argumentami, a nie tytułami. Znowu się pomyliłam.
Po szóste, Pan Profesor w odniesieniu do mojej osoby stwierdza, że za mną „stoi potężna organizacja: Kościół - reprezentowany przez wszechpotężną stronę internetową Opoki”. Śpieszę wyjaśnić, że występuję jedynie w imieniu mojego własnego umysłu i że czynię to wyłącznie na moją własną odpowiedzialność. W żadnym z moich tekstów nie odwoływałam się do autorytetu Kościoła, a cechę wszechpotęgi przypisuję jedynie Bogu. Cechy tej nie przypisuję natomiast niczemu, co tworzy człowiek: żadnym stronom internetowym ani żadnemu systemowi filozoficznemu.
Po siódme, pan profesor stawia mi pytanie o to, czy lubię, gdy ktoś się mnie boi. Śpieszę wyjaśnić, że nie lubię i że sama nie mam zamiaru czynić coś takiego, przez co ktoś miałby powody, by się mnie bać. Nikomu nigdy nie zakażę głoszenia żadnych poglądów. Przyznaję ludziom prawo do głoszenia także takich poglądów, które w oczywisty sposób są niezgodne z faktami i zasadami logicznego myślenia. Podobnie jak sobie bez lęku przyznaję prawo do publicznego wypowiadania się na temat poglądów publicznie głoszonych przez innych ludzi.
Po ósme, podziwiam zdolność Pana Profesora do przewidywania przyszłości. Napisałam Pan bowiem, że „z czasem może Pani się zdenerwować i zgodnie z Leninowską zasadą zrobić wszystko, abym nie mógł wyrażać poglądów, które w Pani świecie nie są piękne ani dobre. I wtedy będę się bał Pani!!!!” Zapewniam Pana Profesora, że nie zrobię niczego, by Pan nie mógł wyrażać swoich poglądów.
Po dziewiąte, zdumiewam się zdolnością Pana Profesora do czytania w moich tekstach tego, czego tam w ogóle nie napisałam. Stwierdza Pan, że „Może jest tak, jak Pani sugeruje w swoich felietonach, że Pani w klasie nie lubiano - może to tak nie było - może Pani się rówieśnicy najzwyczajniej bali???”. W obliczu tego typu twierdzenia z Pana strony mogę stwierdzić tylko jedno: nigdy nie spodziewałam się tego, że ktoś z grona profesorów filozofii może widzieć w moim tekście to, czego tam nie ma i że może w dodatku polemizować z własnymi fantazjami w tym względzie.
Po dziesiąte, zdumiewają mnie zwierzenia Pana Profesora na temat metod, jakimi się Pan posługuje w budowaniu życzliwych relacji ze studentami: „mimo że jestem wymagającym nauczycielem - to ze swoimi studentami wyjdę na piwko - żeby nie bali się mnie.” Specjalistom z pedagogiki pozostawiam ocenę tego sposobu eliminowania strachu u studentów. Od siebie natomiast pragnę postawić pytanie: czy ci studenci, którzy nie piją alkoholu, muszą się bać Pana Profesora?
Po jedenaste, zdumiewa mnie apel, który Pan Profesor kieruje do mnie: „I proszę nie straszyć więcej mojego studenta; boi się, że jest na indeksie Kościoła. Niech już lepiej Pani mnie straszy”. Jeśli profesor filozofii twierdzi, że krytyczne myślenie na temat rozprawy z zakresu filozofii, to zastraszanie kogoś, a nie szansa dla obu dyskutujących stron na intelektualny rozwój, to moje zdumienie nie ma granic. A fakt przypisywania mi przez Pana Profesora władzy wpisywania kogoś na nieistniejący indeks Kościoła, nie potrafię opisać według żadnych kryteriów racjonalnego myślenia.
Po raz kolejny przekonuję się o tym, że ci, którzy oskarżają innych ludzi o „myślenie totalitarne” a także o zastraszanie tych, którzy myślą inaczej, w rzeczywistości opisują własną postawę. W moich tekstach nikogo nie zastraszam, nikomu nie zabraniam myśleć w sposób zupełnie odmienny od mojego. W moich tekstach nie powołuję się na żadne instytucje, autorytety czy czyjeś stopnie naukowe. Posługuję się jedynie obserwacją rzeczywistości i wyciąganiem logicznych wniosków z tejże rzeczywistości. Ogromnie się cieszę wtedy, gdy ktoś krytycznie odnosi się do moich analiz. Oczywiście pod warunkiem, że czyni to w oparciu o merytoryczne argumenty. Mam wtedy szansę na dalszy rozwój. Jeśli natomiast — jak w tym przypadku — druga osoba w ogóle nie podejmuje dialogu na poziomie racjonalnych argumentów, lecz za pomocą epitetów i emocjonalnych szantaży próbuje mnie zastraszyć i zniechęcić do krytycznego myślenia, to nie odczuwam żadnego lęku. Nie boję się tych ludzi, którzy boją się wymiany argumentów i cieszę się, gdy inni też się tego nie boją.
Szanowna Pani
Przeczytałem Pani felietonik. Jego forma jest niestety nieelegancka. Otóż, w Pani felietonie nie występuję jako Wojciech Krysztofiak, lecz jako egzemplarz klasy obiektów o pewnej cesze (odpowiadających na Pani publiczne zaczepki, a także nieuczciwe medialnie inkryminacje - wobec Olimpiady Filozoficznej).
Jeśli Pani zamierza opublikować swój felieton, to mam prośbę: Niech pani mnie nie nazywa "jeden profesor filozofii". nazywam się Wojciech Krysztofiak.
Uczciwość polemistów - tym bardziej, że rzecz ma charakter publiczny (w końcu to Pani mnie zaczepiła publicznie) -polega na tym, że widzom daje się możliwość wszechstronnego oglądu kontekstu. warto więc, żeby widzowie poznali nazwisko osoby, z która Pani polemizuje - na mojej stronie jest wiele innych informacji, które ukażą kontekst całej dyskusji.
Myślę, że Pani celowo ukrywa moje nazwisko - no bo po co czytelnik ma wejść na stronę internetową Krysztofiaka? No bo po co czytelnik ma mieć wrażenie, że Kościół polemizuje z jakimś tam Krysztofiakiem ?
Szanowna Pani! Jest pani główną postacią ideologicznego programu telewizyjnego - o wielkiej sile rażenia. taki program przygotowuje się w sposób drobiazgowo - tak jak Ulicę Sezamkową, wiec w Pani felietonie przemilczenie mojego nazwiska przypomina niestety Leninowską praktykę - a po co czytelnik ma wiedzieć kto sprzeciwia się Pani Korzekwie?
Gdyby Pani samodzielnie występowała, to takie przemilczenie traktowałbym jako formę obrony - w końcu za mną stoją tytuły. Ale w Pani wypadku - za Panią stoi potężna organizacja: Kościół - reprezentowany przez wszechpotężną stronę internetową Opoki.
Na koniec! - czy lubi Pani sytuacje, w której ludzie Pani się boją. No bo co będzie, jeśli czyjeś poglądy nie będą ani piękne ani dobre? Jeszcze się Pani nie boję - choć wiem, że moje poglądy nie są dla Pani ani piękne ani dobre. Ale z czasem może Pani się zdenerwować i zgodnie z Leninowską zasadą zrobić wszystko, abym nie mógł wyrażać poglądów, które w Pani świecie nie są piękne ani dobre. I wtedy będę się bał Pani !!!! Może jest tak, jak Pani sugeruje w swoich felietonach, że Pani w klasie nie lubiano - może to tak nie było - może Pani się rówieśnicy najzwyczajniej bali ???
Ja bym tego nie zniósł - mimo że jestem wymagającym nauczycielem - to ze swoimi studentami wyjdę na piwko - żeby nie bali się mnie. Nie mógłbym mieć satysfakcji w tym, że ktoś mnie boi się.
Mimo wszystko - życzę Pani sukcesów. I proszę nie straszyć więcej mojego studenta; boi się, że jest na indeksie Kościoła. Niech już lepiej Pani mnie straszy - ale proszę niech Pani to robi z imienia i nazwiska. W końcu wszyscy jakoś się nazywamy.
Pozdrawiam
Wojciech Krysztofiak
opr. mg/mg