Sposób na tanią informatykę

Czy programy komputerowe są faktycznie za drogie? Jakie są aspekty etyczne korzystania z nielegalnie kopiowanego oprogramowania?

Każdy człowiek żyje po to, aby po śmierci kontynuować życie albo z Bogiem w Niebie, albo bez Boga w piekle. To nauczanie Kościoła Katolickiego pozornie nie ma żadnego związku z tytułem artykułu. A jednak...

Człowiek współczesny posługuje się komputerem w wielu obszarach codziennego życia, dlatego też zależy mu, aby programy komputerowe (software) były tanie. Będąc odbiorcą pracy wielkich czy małych firm informatycznych, często nie zdaje sobie sprawy, jak pracochłonne jest opracowanie tychże programów, jak ogromne częstokroć koszty związane są z całym procesem ich utworzenia aż do momentu, gdy on będzie płacił za licencję na użytkowanie takiego czy innego programu.

Stąd też bardzo łatwo przyjmuje on za prawdę pojawiające się wśród nas opinie, iż programy komputerowe są oferowane za zbyt wysoką cenę, przy czym winę za to przypisuje się firmom informatycznym (bogacze!), dystrybutorom oprogramowania, albo też... (tu można wstawić dowolnego innego „winnego” — byle nie siebie!...). Przyjęcie za prawdę takiej opinii o informatycznej rzeczywistości rodzi ważne społecznie konsekwencje. Dzieli ludzi na dwa obozy o ściśle określonej moralności: a) dobrych: pokrzywdzonych użytkowników programów, b) złych: twórców programów (gdzie pod słowem «twórca» kryje się cały szereg instytucji i osób, koniecznych do wytworzenia programu i zaoferowania go na rynku).

Skoro zaś programy okazują się za drogie z winy twórców, to znaczy, że konsumenci płacą zbyt dużo za programy i w ten sposób twórcy dokonują względem nich aktu kradzieży. Kto na to może sobie pozwolić?

W konsekwencji takiego widzenia rzeczywistości pokrzywdzeni sprawiedliwi — użytkownicy — podnoszą bunt. Ponieważ zaś wiedzą od razu, że jako słabsza strona relacji nie mają co liczyć na to, by ich nie okradano, dlatego postanawiają okradać twórców. Jak?

Nie jest możliwe, aby żaden z grupy użytkowników w ogóle nie zapłacił za licencję na nowe programy. Jest natomiast możliwe, aby użytkownik przy zakupie licencji nie ujawnił twórcom, iż zakłada, że nie dochowa umowy licencyjnej — wbrew temu, co oświadcza przy instalacji programu! On będzie użytkował program na większej liczbie komputerów niż to wynika z licencji; zrobi nielegalne kopie swoim znajomym, aby oni płacić nie musieli... a w przyszłości w podobny sposób podzielili się tak uzyskanym dobrem z nim (za darmo, po koleżeńsku, ma się rozumieć...).

W ten sposób grupa społeczna użytkowników wyrównuje domniemane straty finansowe, a więc domniemaną krzywdę, jaka dotknęła ją ze strony grupy społecznej twórców... Czy słusznie czyni? Czy nie popełnia błędu w ocenie owej domniemanej krzywdy?

Ponieważ praktyka ta jest własnością nie tylko tych, którzy z racji nieuznawania Boga mają skłonność do nieposzanowania Jego Dekalogu (wpisanego w sumieniu każdego z nas), dlatego warto i wyznawcom Chrystusa poważnie zastanowić się nad wartością moralną tego zwyczaju. Odkupieni przez Chrystusa pragniemy przecież poznania prawdy i jej królowania w sercach naszych i czynach, pragniemy prawdy jak powietrza ożywczego dla płuc...

I. Najpierw rozpatrzmy moralność użytkowników programów. Aby ułatwić sobie zadanie załóżmy, że rozpatrujemy sytuację pewnych studentów i wykładowców, którzy po cichu twierdzą, że ze względu na brak pieniędzy nie kupują legalnych kopii programów, które są im niezbędne do studiowania czy wykładania. Pozostawmy z boku pytanie o prawdziwe moce finansowe konkretnych użytkowników, a skoncentrujmy się na tym, by najpierw dokonać poprawnego opisu teoretycznego tej sytuacji.

Spróbujmy zacząć od nauczania Kościoła o moralności aktu ludzkiego — wówczas zaczniemy budować opis z właściwego punktu startu i szybko przejdziemy krótką drogą rozumowania.

Cel, okoliczności i środki osiągania celu — to trzy źródła moralności aktu.

Cel jest dobry (studiować, wykładać), okoliczności dobre (wiek do studiowania odpowiedni, wiek do wykładania odpowiedni, itp.).

Środki do osiągnięcia celu są złe: kradzież, czyli odebranie komuś czegoś, co mu się słusznie należy jako właścicielowi danego dobra. W tym wypadku nie odbieramy mu rzeczy fizycznej (program będzie zapisem elektronicznym na fizycznym dysku kradnącego, a nie na dysku twórcy programu). Odbieramy twórcy należny mu zysk za jego dobro intelektualne (software), które przecież uzdolniło dysk kradnącego do wykonywania niedostępnych mu wcześniej zadań.

W tym punkcie analizy należy jeszcze jednak zapytać o możność zastosowania katolickiej zasady, która głosi, że dobra ziemi należą do wszystkich potrzebujących wówczas, gdy są to dobra niezbędne im do życia, a sami nie są w stanie tych dóbr koniecznych wytworzyć, bo albo są niezdolni do pracy, albo też środowisko ich życia nie chce im dać pracy lub możliwości wyjazdu w inną część globu. Kościół naucza, że wówczas każdy człowiek, będąc w tak trudnej sytuacji, ma prawo wziąć jako jemu należne wszelkie dobro, które pozwoli mu przeżyć. Jest tak, gdyż cała ziemia należy przede wszystkim do Boga, a On jako jej pierwszy właściciel udziela jej zasobów swoim dzieciom po to, aby każdemu z nas starczyło dóbr niezbędnych do przeżycia z dnia na dzień, do rozwoju. Jeśli komuś z Jego dzieci tych dóbr zabrakło pomimo tego, że podejmowało wysiłek, aby je uczciwie mieć, wówczas znaczy to, że inne z jego dzieci w danej sytuacji planety zagarnęły za dużo dla siebie, zagarnęły także to, co było własnością człowieka pozbawionego wszystkiego.

Zapytajmy zatem: Czy do zbioru tak określonych dóbr należą programy komputerowe? Nie, bo one nie są dobrami tak podstawowymi jak chleb, woda, opał... Jeśli zatem ktoś nie jest finansowo zdolny do zakupu wymaganego na studiach programu, to studiów nie podejmuje. Podobnie zresztą ze względu na brak pieniędzy na wynajęcie mieszkania wiele osób nie podejmuje studiów, albo też (jeszcze większa liczba osób) nie podejmuje studiów za granicą na najlepszych uczelniach. Osoby te dostosowują wybór drogi życiowej po maturze do własnych możliwości finansowych (po rozeznaniu, kto jest w stanie wspomóc je, czy to z rodziny, czy to z jakichś instytucji). Osoby te natomiast uważałyby za nonsens taką propozycję: ponieważ cię nie stać, więc udaj się do dowolnej stancji miasta twych wymarzonych studiów, rozgość się tam i powiedz właścicielowi, że ponieważ cię na to nie stać, a masz talent, to nie płacisz za pobyt. Podobnie zatem nonsensownie postępują osoby, które wiedząc, że nie stać je na zakup koniecznych do studiowania programów, podejmują studia w przeświadczeniu, że już sam fakt studiowania i posiadania zdolności do studiowania a jednoczesnego nieposiadania pieniędzy uprawnia je do darmowego korzystania z tychże programów! Nie uprawnia...

Po szerokim rozpatrzeniu trzeciego ze źródeł moralności należy stwierdzić, że nie ma podstaw w nauczaniu Kościoła, które pozwalałyby w sposób moralnie dobry posługiwać się programami niedarmowymi bez zakupu licencji na nie.

Trzeba teraz z mocą podkreślić, że Kościół Katolicki naucza, że wystarczy, iż jedno z owych trzech źródeł moralności aktu ludzkiego ma wartość moralną «zło», aby cały akt miał tę samą wartość «zło».

Wniosek: nie ma konieczności zastanawiać się nad tym, jak „obronić” moralność biednych wykładowców czy studentów. Środki są złe, więc akt też jest zły.

Warto na ten temat przeczytać to, co napisał Papież Jan Paweł II w encyklice Veritatis Splendor, nr 78. Szczególnie adekwatny jest następujący cytat ze św. Tomasza z Akwinu:

„Zdarza się często — pisze ... Akwinata — że człowiek działa w dobrej intencji, ale bez duchowego pożytku, ponieważ zabrakło mu prawej woli; dzieje się tak wówczas, gdy na przykład ktoś kradnie, aby nakarmić biednego: w tym przypadku, chociaż intencja jest dobra, brakuje prawości woli. W konsekwencji, nie można usprawiedliwić żadnego złego czynu dokonanego w dobrej intencji: «A czyż mamy (jak nas potwarzają i jak niektórzy powiadają, że mówimy) czynić złe rzeczy, aby z nich wyszły dobre? Potępienie takich jest sprawiedliwe» (por. Rz 3, 8)”.

Jeśli ktoś jako „biedny” kradnie, aby nakarmić siebie programem za drogim dla niego, to nie wykazuje się prawością woli, a jego akt pozbawiony jest duchowego pożytku.

Pismo Święte Starego Testamentu jest bardzo obszernym dowodem na to, że Naród Wybrany podupadał, gdy w większości złożony był z ludzi praktykujących kradzież, kłamstwo i wszelkie inne grzechy. Nie czerpał on duchowego pożytku ze swych czynów, a wprost przeciwnie: pozbawiał się Bożego błogosławieństwa dla plonów, Bożej opieki i ochrony od przemocy jego wrogów; zasługiwał coraz bardziej na Boży gniew, na karę. Karą było popadnięcie w niewolę narodów, które Boga nie uznają, nie szanują Jego praw, nie uszanowały też dzieci niewiernego Narodu Boga.

Czyż nie analogicznie należy rozumieć sytuację coraz bardziej odczuwanej niewoli, jaką konsumenci programów (czy wielu innych dóbr elektronicznych) sami zgotowali sobie wskutek tego, że w relacji do twórców tychże dóbr byli coraz śmielsi w sięganiu bez zapłaty po owoc ich trudu? A mędrzec poucza: „Nie miej ręki wydłużonej do brania, a do dawania — skróconej” (Syr 4,31)!

II. Aby nie być posądzonym o jednostronny atak na użytkowników, trzeba rozważyć także problematykę moralną osób „z drugiej strony lady” czyli „dawców” produktu, gdzie przez „dawcę” rozumiem wszelkie podmioty biorące udział w wytworzeniu i przekazaniu za opłatą licencji na program do odbiorcy; dawcą jest zatem i zespół programistów, i organizator produkcji oprogramowania, i organizator marketingu, i organizator dystrybucji, i wiele innych podmiotów, o których udziale w tym procesie możemy nawet nie wiedzieć. Opiszmy sytuację w kategoriach nauki o moralności.

W przestrzeni moralnej „dawcy” produktu rozważmy firmy, z których jedna, stosując moralnie złe środki konkurencji, stopniowo wyeliminowała z rynku wszystkie pozostałe, a w końcu jako monopolista (raczej obecnie nie jawny, a zakamuflowany) zaczęła sprzedawać oferty po cenie wyższej, niż wyliczona ze wzoru na jej zysk godziwy. Co to jest „zysk godziwy”?

Zysk godziwy szacowano niegdyś jako 20% kosztów wytworzenia dobra oferowanego biorcy. Zysk ten jest definiowany jako słuszna zapłata za pracę, jaką wkłada właściciel przedsiębiorstwa. Zapewne zysk godziwy powinien uwzględnić stopień podjętego ryzyka gospodarczego, uwzględniając wszelkie trudności związane z konkurencją. Jednakże ostateczna jego wielkość w obecnej epoce ekonomicznej powinna być szacowana przez współczesnych ekspertów, znawców i ekonomii, i katolickich zasad moralnych.

Z istoty pojęcia „zysk godziwy” wynika, że jeśli dawca produktu uzyskuje zysk wyższy niż zysk godziwy (a czy tak jest, to powinien wiedzieć on sam, bo on ma wgląd w swoje działania), to dawca jest złodziejem (chociaż tylko on sam o tym wie) i wobec biorcy, i nawet wobec innych dawców, bo stał się niezasłużenie silny finansowo. Jeśli dawca stosował w środowisku dawców moralnie złe środki konkurencji, to jest on złodziejem wobec tych innych dawców.

Nie określam szczegółowo, jakie to są owe moralnie złe środki konkurencji, ale na pewno wszelkie łamanie prawnie ustanowionych godziwych praw, regulujących zasady funkcjonowania konkurentów gospodarczych w ich środowisku społeczno-gospodarczym, nie pomijając z tego i praw własnych pracowników dawcy do godziwej zapłaty za wytwarzanie czy dystrybucję produktu.

Ponadto należy tu uwzględnić katolicką zasadę o zakazie ukrywania poważnych wad produktu; zasada ta przede wszystkim dotyczy relacji dawca — biorca, ale (podobnie jak to było określone powyżej dla przypadku nadmiernego zysku) także dotyka relacji do konkurencji (bo produkt z ukrytymi wadami mniej kosztuje dawcę, zatem w sposób niezasłużony czyni go mocniejszym finansowo).

III. Przejdźmy teraz do zasadniczego problemu-klucza: czy domniemane przez biorców złe moralnie akty dawcy programu stanowią podstawę do tego, aby biorcy stosowali katolicką zasadę tzw. cichego wyrównania, która polega na tym, że jeśli ktoś na pewno mnie okradł, to ja mam prawo po cichu mu to odebrać w sytuacji, gdy dobrowolnie oddać nie chce.

Zasada cichego wyrównania wymaga pewności, że stosujący ją został okradziony i że został okradziony przez tego, komu po cichu odbiera coś jako swoje. Odbieranie komuś trzeciemu nie jest uznane przez Kościół za dobre, ale złe moralnie! Znaczy to, że nie można okraść np. sąsiada za to, że jego brat mnie okradł. Nie mogę okraść firmy amerykańskiej X za to, że mam żal (może i zasadny, nie dyskutuję z tym...), że Amerykanie sprzedali nas Rosjanom po II wojnie światowej...

Powróćmy zatem z tą wiedzą do sytuacji wykładowców i studentów, którzy nie płacą za produkty firmy X. Czy firma ta okradła ich? Co im ukradła?

Odpowiedź studentów i wykładowców brzmi: firma X okradła nas, bo według powyżej ogólnie opisanych moralnie złych metod konkurencji najpierw wyeliminowała innych dawców programów, a następnie zastosowała i stosuje wciąż we wzorze na cenę zysk wyższy niż xx% (gdzie xx% = około 20%) jej kosztów związanych z wytworzeniem i dystrybucją programu.

Warto jednak zadać sobie pytanie kontrolne: co w tej koncepcji relacji firmy X do pozostałych podmiotów jest pewne na 100%? To jest pytanie kluczowe!

Kościół bowiem głosi, iż podstawową zasadą moralną jest: w niepewności nie działaj! Klasycznym objaśnieniem jest tu sytuacja z polowania w gęstym lesie: jeśli nie mam 100% pewności, że celuję w zwierzę, to nie wolno mi pociągnąć za spust — bo może okazać się, że zabiłem człowieka, który z daleka wyglądał mi na zwierzę...

Spróbujmy się zatem poważnie zastanowić nad pytaniem, co w relacjach firmy X jest pewne na 100%?

Czy znane są komuś dzień po dniu działania tej firmy i jej konkurentek np. pod względem uiszczania płac pracowniczych, podatków, zobowiązań wszelakich tak, aby można było dowieść, kto z nich w sposób niezasłużony wzrósł w siłę ekonomiczną? I tej firmy, i jej konkurentek, na 100% pewności i dzień po dniu. A może nie dzień po dniu (choć to ważne, bo czasem jeden złoty więcej w danej chwili może być kołem napędowym dla kolejnego okresu), ale z miesiąca na miesiąc — dokładnie, na 100% pewności. A jeśli nie tak, to może w rozliczeniu rocznym...

Proszę wybaczyć tę surowość pytań, ale ona jest tu niezbędna, aby spełnić zasadę powyżej podaną: w niepewności nie działaj!

Rozstrzygnięciem pytań o pewność wiedzy, jaką dysponują studenci, wykładowcy i ogólnie wszyscy odbiorcy programów, jest takie spostrzeżenie:

Gdyby ktoś miał 100% pewności co do prawdziwości domniemanych złych moralnie aktów firmy X w środowisku konkurencji rynkowej, to konkurenci firmy X zaprosiliby tego człowieka do sądu na świadka, aby wygrać proces z firmą X. Nie ma takiego człowieka...

Jestem przekonany, że na 100% muszę być pewien jakości moralnej swoich własnych aktów, ich okoliczności, ich celów, ich środków. I o nie właśnie muszę się zatroszczyć, bo rozliczony będę z troski o nie. Sam Bóg mnie rozliczy!

Natomiast gdy ktoś poza moim polem percepcji podejmuje akty, to nie mam żadnej pewności, że są to akty moralnie złe (ani też pewności, że są dobre)! Chyba że sam mi ktoś o tym mówi w prawdzie, albo też wykazano to w wyniku prawego procesu sądowego. Jednakże prawości obecnych wyroków sądowych nie można zawsze być pewnym na 100%! Zdarzają się przecież nierzadko wyroki, które same są moralnie złe! Zatem i na wyrokach sądów nie wolno do końca budować osądów moralnych o drugich.

Ostatecznie wykazałem, że jako osoba postronna o żadnym podmiocie nie mogę powiedzieć, że czyni zło, chyba że sama ta osoba mi o tym w prawdzie opowiada.

Kiedy zaś to może mieć miejsce?

Jeżeli jakiś student powie mi, że korzysta z programu Y firmy X, bo zdołał od kogoś program Y skopiować — to wiem, że on czyni zło. Wiem bowiem, że wbrew woli firmy X korzysta z programu, a — jak sam twierdzi — nie zapłacił. A to jest kradzież. Program nie jest koniecznym dobrem do przeżycia.

Gdyby firma X oświadczyła: „my stosujemy we wzorze na cenę zysk większy niż xx% naszych wszelkich kosztów, bo my nie liczymy się z katolickimi wzorami, które zakazują przekraczania xx%”, to wiem, że ta firma czyni zło (zakładam tu, że pod xx% została podstawiona liczba, którą określili uczciwi znawcy katoliccy). Wiem, bo sama firma X oświadczyła, że stosuje taki wzór, a według ekspertów godziwego zysku wzór ten daje jej zysk nienależny.

Natomiast w przeciwnym wypadku:

a) ani wykładowcom, ani studentom nie wmawiam, że na pewno są złodziejami, bo na pewno nie było ich stać na wydanie x złotych na program Y firmy X, a przecież wszyscy wykładowcy i studenci wydziału Z muszą mieć ten program,

b) ani firmie X nie wmawiam, że na pewno jest złodziejem, bo na pewno nieuczciwie pokonała konkurencję i na pewno teraz zawyża ceny.

Nie wiem, więc funkcjonuję w przekonaniu, że wiele ludziom zawdzięczam, sam przecież nie wytworzę wszystkiego, czym posługuję się w życiu. Zawdzięczam jakże wiele i Tobie, Szanowny Czytelniku, który poświęciłeś swój czas na czytanie mego rozumowania. Zawdzięczam! Na 100%!

Przyjmuję w życiu trzy zasady:

— Funkcjonuję w postawie wymagania od siebie aktów moralnie dobrych,

— Bez 100% pewności nikomu nie przypisuję zła moralnego,

— Upominam po bratersku tych, którzy poprzez swoje szczere słowo dali mi 100% pewności, że czynią zło (choć oni sami uważają, że to złem nie jest).

Podsumowując: zastosowanie szeregu zasad katolickiej nauki moralnej pozwala obronić tezę, że „ciche” kopiowanie programów komputerowych, bez względu na osobiste cele i okoliczności, jest złem. Jednocześnie złem jest szerzenie poglądów, jakoby na pewno firmy, które wygrały konkurencję na rynku, są złodziejami, którzy doszli to swej pozycji w wyniku stosowania moralnie złych zasad konkurencji. Należy zatem sądom gospodarczym pozostawić proces wnikliwego badania tej dziedziny, a od siebie wymagać jednoznacznej postawy nieulegania pokusie kradzieży programów — czy to jako formy „odkradania” twórcom tego, co zabrali użytkownikom poprzez rzekome zawyżanie cen, czy to jako formy należności, przysługującej rzekomo wszystkim biednym a potrzebującym te dobra.

IV. Wykażemy na koniec, że jedyną relacją mającą wpływ na cenę a jednocześnie podlegającą władzy użytkowników jest ich relacja uczciwości do twórcy. Pokażemy tu, w jaki — nie dostrzegany dotychczas sposób — użytkownicy mają realny wpływ na cenę programów.

Aby to ukazać, musimy na chwilę wejść w rolę twórcy programu. Każdy z nich musi przed podjęciem decyzji o przystąpieniu do pracy nad nowym programem podjąć trud oszacowania, czy na nim w ogóle zarobi. Zrobić to może za niego analityk marketingowy. Zadanie jego polega na zbadaniu, jak duża jest grupa społeczna, której potrzeby zaspokoi ów projektowany program. Wiadomo, że na przykład program do analiz biblijnych będzie interesował ludzi interesujących się Biblią, a program do testów psychologicznych ludzi pracujących jako psychologowie, program do obróbki zdjęć — ludzi żyjących z fotografowania lub lubiących fotografować, itd. Każdy program będzie przeznaczony dla konkretnej „grupy zainteresowanych”.

Następnie z tej „grupy zainteresowanych” analityk marketingowy musi wyłączyć tych, którzy wprawdzie należą do tejże grupy, bo mają tę samą jak inni jej członkowie potrzebę, którą zaspokoi ów projektowany program, ale nie mają pieniędzy, aby kupić program. Ankieta musi ukazać prawdziwy obraz rzeczywistości, to znaczy: ilu ludzi naprawdę kupi ten program, a ilu nie kupi, bo ich na to nie stać!

Napiszmy teraz klasyczny wzór na cenę programu:

 

„koszt wytworzenia programu” + „zysk producenta”

cena =

——————————————————————————————————————————

 

„przewidywana liczba kupujących”

Jeśli założymy, że „zysk producenta” = 0,20 * „koszt wytworzenia programu” (0,20 czyli 20%: jest to zysk godziwy), to wtedy:

 

„koszt wytworzenia programu” + 0,20 * „koszt wytworzenia programu”

cena =

——————————————————————————————————————————————————————————

 

„przewidywana liczba kupujących”

czyli ostatecznie mamy dość prosty wzór na cenę, z jaką program będzie wystawiony w sklepach (nazwijmy ja „ceną normalną”):

 

1,20 * „koszt wytworzenia programu”

cena normalna=

——————————————————————————————

 

„przewidywana liczba kupujących”

Dobre badanie marketingowe jest bardzo skomplikowane, uwzględnia pojawienie się na rynku programów konkurencyjnych, które odbiorą zysk konkretnemu twórcy. Ale ostatecznie ma ono pokazać, ilu nabywców (oszacowanych jako „przewidywana liczba kupujących”) może się spodziewać dany twórca programu, gdy włoży na wytworzenie tego produktu określony kapitał (zainwestuje w kilkumiesięczną czy kilkuletnią nawet pracę własną czy zespołu pracowników) i będzie sprzedawał ów produkt po cenie oszacowanej według tego wzoru.

Sam wzór na cenę jest rzeczywiście bardzo prosty. Na jego podstawie wnioskujemy, że istotny jest stosunek pomiędzy „kosztem wytworzenia programu” a „przewidywaną liczbą kupujących”.

Zauważmy, że przy danych „kosztach wytworzenia programu” im więcej klientów złoży się na wytworzenie interesującego ich programu, tym mniej będzie musiał zapłacić każdy z nich z osobna. Ale jak zwiększyć liczbę klientów?!

Współcześnie zadanie to zleca się specjalistom od marketingu. Jednakże można wskazać i pewien inny sposób... którego istnienie dostrzec można we wzorze na cenę!

Zobaczymy, że to każdy z nas ma wpływ na wysokość ceny.

Oto jeżeli ktoś naprawdę ma konkretną potrzebę, którą zaspokaja ów program, i jeżeli ten człowiek naprawdę ma pieniądze, aby ten program kupić, to należy do grupy „przewidywanych kupujących”. Tak, statystyki nie da się oszukać! Jeżeli więc ów człowiek skopiuje od kogoś program, to we wzorze na cenę sztucznie zaniży „przewidywaną liczbę kupujących”. Jeżeli „przewidywana liczba kupujących” zostanie obniżona wskutek nieuczciwości tych, którzy ten programu potrzebują i którzy jednocześnie mają pieniądze na jego zakup, to wzór na cenę będzie taki:

 

1,20 * „koszt wytworzenia programu”

cena zaburzona =

—————————————————————————————————

 

„zaburzona przewidywana liczba kupujących”

gdzie „zaburzona przewidywana liczba kupujących” jest mniejsza od „przewidywanej liczby kupujących”. Gdy w ułamku zmniejsza się mianownik, to wartość ułamka rośnie — rośnie zatem cena!

Warto napisać taką prostą zależność:

„zaburzona przewidywana liczba kupujących” = „przewidywana liczba kupujących” * procent_uczciwych,

to znaczy: „zaburzona przewidywana liczba kupujących” jest iloczynem „przewidywanej liczby kupujących” i procentu uczciwych w stosunku do wszystkich należących do „grupy zainteresowania”.

Jeśli tę zależność podstawię do mianownika wzoru na cenę, to otrzymamy jeszcze bardziej użyteczny wzór:

 

1,20 * „koszt wytworzenia programu”

cena zaburzona =

————————————————————————————————————————————

 

„przewidywana liczba kupujących” * procent_uczciwych

z czego łatwo dowieść, że:

 

cena normalna

cena zaburzona =

——————————————————

 

procent_uczciwych

Warto przyjrzeć się wzrostowi ceny w miarę zmniejszania się liczby uczciwych, analizując konkretne przykłady.

Załóżmy, że tylko 70% z „grupy zainteresowania” jest uczciwych. Wówczas:

 

cena

 

100

 

 

cena zaburzona =

—————

=

————

* cena

= 1,4*cena

 

0,70

 

70

 

 

 

Gdy zaś 50% tylko jest uczciwych, to:

 

cena

 

100

 

 

cena zaburzona =

——————

=

————

* cena

= 2*cena

 

0,50

 

50

 

 

 

Gdy zaś 30% tylko jest uczciwych, to:

 

cena

 

100

 

 

cena zaburzona =

——————

=

————

* cena

= 3,3*cena

 

0,30

 

30

 

 

 

Gdy w końcu 10% tylko jest uczciwych, to:

 

cena

 

100

 

 

cena zaburzona =

——————

=

————

* cena

= 10*cena

 

0,10

 

10

 

 

 

Widać, że im mniej uczciwych, tym większa musi być cena za program.

A zatem słuszne jest twierdzenie, że jeśli mam zwyczaj kopiowania znajomym kupione przez siebie programy, to przyczyniam się do wzrostu cen tych programów. Krzywdzę zatem tych, którzy uczciwie płacą za programy, zaspokajające i ich potrzeby, i potrzeby tych, którzy po cichu od kogoś je skopiowali — dla nich producent zmuszony jest wystawić program po cenie wyższej niż cena wynikająca z uczciwego zliczenia wszystkich tych, którzy naprawdę z programu korzystają dla swoich potrzeb!

A zatem sposobem na tanie dobra informatyczne jest praca nad moralną odnową odbiorców tychże dóbr, być może praca nad powstaniem „mody” na uczciwość. Warto zamienić hasła „Oni kradną!” na hasła: „Nie kradnę!”. Nie przeczy to konieczności apelowania do wszystkich osób z obu stron relacji użytkownik-twórca o poważne przemyślenie wartości wcielenia tego hasła jako zadania dla własnego życia.

Nie zapominajmy przy tym, że powstanie pośród nas nowej „mody” na uczciwość zakłada, iż zaprzestajemy wysuwania oskarżeń wobec drugiej strony, a jednocześnie sami podejmujemy ryzyko bycia uczciwymi.

Ostatecznie uczciwym warto być nie tylko ze względu na możliwość wywołania nowego ruchu społecznego, wyposażonego w efekcie jego wzrostu w tanie a jakościowo najlepsze dobra informatyczne... Ostatecznym dobrem, upragnionym przez wszystkich ludzi, jest przecież sam Bóg! Bóg, który nas kocha i pragnie naszej wolności od zła, naszej wolności do miłowania Go i braci i sióstr. A miłość wymaga uczciwości...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama