Główna teza ateizmu jest w każdym czasie ta sama: Bóg nie istnieje, gdyż nie potwierdza tego doświadczenie empiryczne
Główna teza ateizmu jest w każdym czasie ta sama: Bóg nie istnieje, gdyż nie potwierdza tego doświadczenie empiryczne.
17 stycznia 2008 r. papież Benedykt XVI miał wygłosić przemówienie na największym włoskim uniwersytecie La Sapienza. Na skutek protestów środowiska uniwersytetu, które dostrzegło w tym zamiarze zamach religii na wolność nauki, papież zrezygnował z przemówienia i ograniczył się jedynie do późniejszej publikacji tekstu. Incydent na La Sapienza, założonej nota bene przez papieża Bonifacego VIII, był jednym z rosnącej liczby epizodów odmawiających religii prawa do brania udziału w dyskusjach i do publicznej manifestacji. W styczniu 2009 r. w Londynie, a później w Barcelonie ruszyła kampania autobusowa z hasłami: Boga prawdopodobnie nie ma. Przestań się martwić i ciesz się życiem. Hasła prowokujące religijne reakcje, takie jak Fundacji Giordano Bruno: Czy jeszcze wierzysz, czy już myślisz?, są elementem kampanii nowej fali ateizmu, którego przedstawiciele postanowili wyjść z cienia. Ubiegłoroczny incydent z krzyżami we włoskiej szkole jest kolejnym przykładem ruchu, który również w Polsce inspiruje zachowania naśladownicze. Nowy ateizm jest fenomenem najpierw publicystycznym. Książki głównych przedstawicieli nurtu (Dawkins, Dennett, Harris, Onfray, Hitchens) w wielu krajach stały się bestsellerami i co ciekawe, wszystkie z nich zostały szybko przetłumaczone na język polski. W czasach gdy kościoły w Europie rzadko propagują ducha misjonarskiego, krucjatę szerzenia "nowej (anty)wiary" przejął ateizm. Jego konfrontacja z religią nie zakłada dialogu, ale kapitulację tejże. Zamiar wymazania symboli, języka czy zwyczajów religijnych skierowany jest głównie na religie monoteistyczne, które oskarżone zostały o bezprzykładną hipokryzję, fałsz, skłonność do przemocy i nadużyć; w sumie o wszelkie zło świata.
Główna teza ateizmu jest w każdym czasie ta sama: Bóg nie istnieje, gdyż nie potwierdza tego doświadczenie empiryczne. Wiara w Boga jest możliwa tylko za cenę abdykacji rozumu. Doświadczenie religijne nie ma żadnej wartości poznawczej. Modlitwa jest tym samym, co opisana przez psychologię praktyka mówienia do samego siebie, komunikacja z własnym alter ego. Biorąc ów argument w całej powadze, na jaką zasługuje, społeczność wierzących powinna wyrazić ubolewanie ze względu na krnąbrność Stwórcy, który nie pozwala się ująć metodom naukowym i nie poddaje się eksperymentom najwybitniejszych ze swoich stworzeń, które już od czasów Oświecenia, czyli od ponad 300 (!) lat pracują nad wyzwoleniem ludzkości z oków mitów i przesądów. Pomysł Boga, by poznawać Go w ciszy, by upokorzyć się przed Jego majestatem, by się - o zgrozo - nawrócić, by wreszcie zgodzić się na niepojętą Tajemnicę, jest doprawdy oburzający. Jeśli rzeczywistość jest inna niż zakładamy, to tym gorzej dla rzeczywistości, mawiali sowieccy specjaliści od naprawiania świata. Ateizującym pisarzom zafascynowanym rewelacyjnymi odkryciami można próbować pokazać, że w tradycji duchowej świadomość różnic między mówieniem do siebie a modlitwą do Boga znana jest od pierwszych wieków chrześcijaństwa (by za daleko nie sięgać). Ojcowie Pustyni przedstawiają bardzo jasne, nierzadko subtelne kryteria rozróżnienia. Nauka i religia są nie tylko różnymi formami postrzegania (zresztą komplementarnymi), ale odpowiadają na inne pytania. W przypadku religii są to zagadnienia moralnego życia, etycznej odpowiedzialności, winy i pojednania, cierpienia i śmierci czy lęku i zaufania. Już Immanuel Kant, który w drugiej połowie XVIII wieku zakwestionował tradycyjne dowody na istnienie Boga, zauważył, że nie ma sprzeczności między wiarą a wiedzą, lecz obie posiadają odmienne logiki, które paralelnie systematyzują naszą wiedzę o świecie.
Lista zarzutów pod adresem religii i instytucji kościelnych jest imponująca, tyle że wybiórcza i jednostronna. Problem historycznych uwikłań religii można pozostawić historykom i socjologom. Jednak w kontekście współczesnych praktyk usuwania znaków religijnych z przestrzeni publicznej czy raportów, które od wielu lat wskazują na powszechne prześladowania chrześcijan (za wiarę co 3 minuty ginie na świecie jeden chrześcijanin), zastanawiające są głośne apele ateistów, oskarżających religie o powszechne praktyki nietolerancji, obskuranctwo i bycie hamulcem rozwoju. Pewnym zgrzytem może być fakt dużej renomy szkół katolickich na całym świecie oraz wierzących naukowców czy polityków. Ten kłopotliwy szczegół dał się jednak rozwiązać najlepszą metodą - przemilczeniem. Podobnie rzecz się ma z oceną cywilizacyjnej roli chrześcijaństwa czy świadectwami wierzących, którym wiara przywraca siły, daje życie, otwiera oczy, których uzdrawia i uzdalnia do przekraczania siebie. Ateiści chętnie zajmują się biblijną egzegezą, odkrywając znaczenia, na które ludzie Kościoła i bibliści byli dotąd ślepi (jak można wnioskować po odkrywczym tonie pism wspomnianych wyżej autorów). Przykładowo, starotestamentalny Jahwe doczekał się zbioru epitetów, z których "okrutny" i "dyktator" należą do łagodniejszych. Czytający Biblię od początku do końca zauważą jednak, że Bóg w Starym Testamencie przedstawiany jest na dwojaki sposób, ale głównym obrazem jest miłosierny, kochający Ojciec. Dodatkowo, w tym sporze o identyfikację biblijną, dla chrześcijan pierwszym punktem odniesienia jest Jezus Chrystus i Nowy Testament. Do tego należałoby dodać niezliczone traktaty teologiczne, łącznie z dzieła mi najbardziej wpływowych teologów XX wieku, takich jak Rahner, Balthasar czy de Lubac, a także dokumenty Soboru Watykańskiego II, które w żadnym miejscu nie implikują istnienia zła w Bogu. Ale niektórzy wiedzą lepiej.
Ateiści, którzy w zgodzie z poczuciem własnej wartości, dla odróżnienia od "innych" zawsze przedstawiają się jako "racjonaliści" i "humaniści", każdą ze swoich tez opatrują stemplem "naukowa". Autorytet nauki ma być pozytywną opozycją dla nienaukowej, a zatem nieracjonalnej wiary. Tymczasem chrześcijanie wcale nie zajmują pozycji na przeciwległym biegunie (choć tak są przedstawiani), ale proponują syntezę wiary i nauki. Dawkins i inni nie rozumieją tej dyferencjacji i przypisują nauce quasi-religijną funkcję, jako "teorię wszystkiego", co dla każdego rzetelnego naukowca metodycznie i teoretycznie jest niepoważnym roszczeniem. Dla każdego, kto orientuje się w historii jakiejkolwiek dziedziny naukowej, z jej zmiennością i tymczasowością twierdzeń, nauka jako teoria wyjaśniająca wszystko jest ostatecznie projektem w pełni naiwnym. Jeśli Dawkins uprawia naukę ostateczną, niezmienną i bezbłędną, to z pewnością dokonał przełomu na skalę nieznaną dotąd w historii. O rzetelność i naukowy standard obiektywizmu nie warto się nawet upominać. Nowy ateizm przedstawia projekt globalnej, uniwersalnej etyki, wolnej od "religijnych przesądów", a tym samym od przemocy (!) i wykorzystywania innych. Jest to bardzo atrakcyjna wizja, która z pewnością powinna przemówić do wszystkich, którzy nic nie wiedzą o historii lub zapadli na amnezję. Trudno oprzeć się wrażeniu, że "wszystko to już było". Krucjaty wyparcia religii z kultury i obietnica stworzenia nowej, rozumnej, etycznie doskonałej formy życia społecznego stanowiły zasady m.in. projektu, który w swoim "naukowym" opracowaniu usiłowali wprowadzić w życie po 1917 r. nasi sąsiedzi. Oba projekty zasadniczo nie różnią się i trudno byłoby udowodnić, że mamy dziś do czynienia z nowym kierunkiem. Na ateistycznym obrazie obietnicy namalowanym pędzelkami z najlepszego włosia intelektu, brakuje tylko motylków. Niestety, próby urzeczywistniania utopii nigdy nie sprowadzały się jedynie do akademickich dyskusji. Paradoksalnie, tylko religia dysponuje pojęciami, które mogą zdemaskować wilka przychodzącego w owczej skórze, nawet jeśli jest to bardzo pogodny wilk i ładnie się wysławia.
Ateiści nowej fali nie różnią się mentalnie od religijnych fundamentalistów. Obie grupy potrzebują się nawzajem i obie korzystają z podobnego arsenału argumentów, w którym wszystko jest z góry przesądzone i nie ma potrzeby konfrontowania własnego stanowiska. Obie grupy dysponują porównywalnym poziomem agresji i chęci unicestwienia przeciwnika. Wykluczanie a priori religii ze sfery poznania ludzkiego ma tyle wspólnego z nauką, co literalne odczytywanie Biblii z Objawieniem.
Czego można się spodziewać po dalszym rozwoju ateizmu? Nie pretendując do posiadania wglądu w przyszłość, można stwierdzić, że ateizm, szukając kozła ofiarnego w religii, mimo używania wyrafinowanego języka, jest dziedziną ignorancji i infantylizmu. Dlatego bardzo łatwo przyjdzie mu popaść w radykalizację postaw. Już dziś jego język zdominowany jest agresją i fanatycznymi roszczeniami do posiadania całej prawdy. Podczas gdy religie mówią z pokorą o depozycie prawdy, gdzie sankcją za jej sprzeniewierzenie jest sam Stwórca, ateiści sami dla siebie są sankcją, a nie uznając granic racjonalności, będą przekraczać wszelkie granice, sięgając po coraz bardziej wyrafinowany terror wobec religijnych symboli, zwyczajów, poglądów, a wreszcie ludzi. Kierunek tej "awangardy humanizmu" jest przewidywalny. Otóż niemożliwe jest przejście od oskarżenia religii o wszelkie zło świata, morderstwa i gwałty, o zatrucie umysłów i nekromancję - do pokojowego współistnienia lub ograniczenia się do jedynie akademickiej walki w warunkach demokracji. Kaliber oskarżeń implikuje bowiem jedyną możliwą sankcję, tj. eksterminację (np. Kościół nie może mieć żadnych praw, nawet do własności; dzieci nie wolno uczyć religii; nie wolno stosować religijnych argumentów w dyskusjach o moralności itp.). Skoro Biblia jest dla ateistów czytelną instrukcją ludobójstwa, niewolnictwa i metody zapanowania nad światem, nie mogą zgodzić się na tolerowanie chrześcijan. Jeśli dzisiaj wnioski te mogą się wydać fanaberią i brzmią paranoidalnie, jutro mogą znaleźć swoje "racjonalne", "zdroworozsądkowe", "zgodne z najświetniejszą tradycją Oświecenia" racje. Chrześcijaństwo nieraz występowało przeciw "wysokiej kulturze" elit, do jakiej dziś samozwańczo zaliczają się ateiści. Ta rola przypadła nam również i dzisiaj, choć któż nie wolałby żyć w cywilizacji szacunku i pokoju. Ale wiara denerwuje i prowokuje tych najbardziej wrażliwych na dobro człowieka.
Ks. Andrzej Sarnacki - jezuita, wykładowca filozofii społecznej w Wyższej Szkole Filozoficzno- Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie.
opr. aw/aw