Zaczęło się nowe

Homilia na Niedzielę Wielkanocną, rok B

Nie każdy potrafi podejść do martwego ludzkiego ciała. Umyć, przebrać, złożyć do trumny, zasypać grób. Dlatego są fachowcy od tych spraw. Prowadząc pogrzeby, od lat obserwuję te ekipy. Czy to przypadek, że właśnie oni, specjaliści od ludzkich zwłok, tak często bywają podpici? Słuchałem kiedyś publicznego, bo w radiu, wyznania lekarza, który z racji swej funkcji musiał często dokonywać sekcji zwłok. Skończyło się alkoholizmem. I ja to rozumiem. W śmierci jest coś porażającego. Zawsze. Nawet, gdy jest się profesjonalistą. Można udawać, można grać twardziela. Do czasu. I to nie jest sprawa wiary czy niewiary. W śmierci jest coś, co człowieka paraliżuje. Każdego.

Dlatego ludzie zawsze starali się śmierć „oswoić”. Usiłowali przerażenie zamknąć w ramy grzebalnych ceremonii. Pytajcie archeologów, powiedzą wam, że historię rozwoju cywilizacji można śledzić odkopując groby. Nekropolie starożytnego Egiptu, pełne zadumy cmentarze Powązek i Pęksowego Brzyzka, mogiły partyzantów i rzymskie katakumby mówią o tym samym. O niepokojącej, co najmniej niepokojącej, myśli o śmierci tych, co już... Ale i o własnej śmierci — tej najpewniejszej obietnicy danej każdemu.

Dlaczego nie potrafimy beznamiętnie myśleć o śmierci, skoro jest najbardziej oczywistą sprawą w życiu? Szukając odpowiedzi, pobiegliśmy dziś z Szymonem Piotrem i Janem do grobu Jezusa. Pustego grobu! Grób nie powinien być pusty. A był. I oni tego nie rozumieli. Biegli, bo przeczuwali jakąś nową tajemnicę. Nową? Na tle tysięcy lat ludzkich doświadczeń — nową. Ale tak naprawdę starą, przedwieczną tajemnicę życia. Już Maria Magdalena przybiegłszy z wieścią o pustym grobie, dotknęła tej tajemnicy. „Zabrano Pana z grobu!”. Skoro zabrano — to skąd takie napięcie w niej, w uczniach. I dlaczego „nie rozumieli”? I Magdalena, i uczniowie, i budowniczowie egipskich piramid, i grabarze na wiejskich cmentarzach przeczuwają jedno: niezniszczalność życia.

A wtedy w Jerozolimie, przygotowującej się do święta Paschy, zogniskowana została cała energia życia. Nie o biologię chodzi. Bo dar życia tylko w części jest biologią. Nie rozumiemy do końca daru życia. I jak uczniowie stajemy zdumieni — oni przy pustym, my przy niepustych grobach. Każdy grób ma jakiś tajemny związek z tamtym, jednym jedynym grobem pusto-niepustym. Pełnym Życia. Bo nikt nie zabrał Jego ciała. On zmartwychwstał. Nie jakoby odwrócił w czasie biologiczne mechanizmy. On pchnął Życie przez otwarte wejście swego grobu ku Pełni. W tym jednym momencie zogniskowana została energia Życia tysiącleci. Dla wszystkich, którzy jak Jezus byli, są i będą ludźmi, zaczęło się Nowe — choć dalej niepojęte.

I to jest powód do radości. Słowo „radość” wyblakło ostatnimi czasy. Dlatego wydaje się zbyt słabe i nie w pełni oddaje reakcje na Nowe, które wtedy się zaczęło. Gdy Jezus zjawił się (choć wcale zjawą nie był!) w Wieczerniku, jeszcze za wcześnie było mówić o radości. Więcej było wtedy milczących wątpliwości i owego nierozumienia. Ale w końcu radość wybuchła jak płomień. To ona kazała uczniom z Emaus nieomal biegiem wracać do przyjaciół. To ona kazała Szymonowi skoczyć w wody jeziora, by prędzej być z Panem — żywym, bliskim, choć innym niż oni. Innym — bo On już Pełnię życia w sobie niósł, a oni jeszcze nie.

I my jeszcze nie. Ale powód do radości mamy już. Mimo paraliżującego tchnienia śmierci, mimo lęku, jakim ona nas napawa, mimo iż więcej nie rozumiemy, niż rozumiemy... Bo mimo wszystko wiemy, że prawdziwe jest życie — nie śmierć. Wiemy. Właśnie tak: wiemy. Nie jakieś „przeczuwamy”, nie „domyślamy się”. Nawet więcej niż „mamy nadzieję”. Po prostu wiemy. Czy zatem chrześcijanin może nie cieszyć się? Oby święta obudziły tę radość na nowo.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama