Homilia na 3 niedzielę Adwentu roku B
Fenomen św. Jana Chrzciciela, nawet po upływie prawie dwóch tysięcy lat, fascynuje nas z tą samą mocą, z jaką fascynował ludzi tłumnie ciągnących nad Jordan, by przyjąć od niego chrzest pokuty i nawrócenia. Pamiętamy, jak trudno było starotestamentalnym prorokom wylegitymować się co do Bożego posłannictwa.
Nawet sam Jezus Chrystus, chociaż Jego słowom towarzyszyły aż nadto czytelne znaki, przez większość rodaków został odrzucony (znamienne, że więcej sympatii zaskarbił sobie u nich nawet Barabasz, który był złoczyńcą). Autorytetu Jana Chrzciciela nie kwestionował nikt. Nawet Herod, który go uwięził i skazał na męczeńską śmierć „chętnie go słuchał”, w duchu przyznając mu rację.
Jak wielkim musiał być Jan, skoro podejrzewano, że jest Mesjaszem, Eliaszem lub innym z proroków? Przypomnijmy, że Chrystus wydał o nim opinię jednoznaczną. „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11). Ta wielkość Jana okazała się bardzo inspirująca. Dla ludzi sobie współczesnych stał się drogowskazem prowadzącym do Światłości: „przyszedł on na świadectwo, (...) by wszyscy uwierzyli przez niego”.
Dla następnych pokoleń stał się symbolem ładu moralnego, bezkompromisowości w rozróżnianiu dobra i zła, wierności zasadom, których nie można nie bronić. Nic dziwnego, że stał się potem w Kościele bardzo popularnym patronem. Ktoś obliczył, że spośród wszystkich ludzi wyniesionych na ołtarze, najwięcej (bo blisko trzystu) nosiło imię Jan (w różnych wariantach językowych), przy czym dla większości z nich patronem był właśnie św. Jan Chrzciciel. Także najwięcej papieży, bo aż dwudziestu trzech, przyjęło to imię.
Zauważmy jednak, że mimo tak wielu osobistych przymiotów, wielkość św. Jana Chrzciciela wynika przede wszystkim z jego szczególnej relacji do Boga, a zwłaszcza do Jezusa Chrystusa. Jan jest bardzo wyrazistym świadkiem tego, co w człowieku (i z człowiekiem) potrafi dokonać Bóg. W języku hebrajskim imię Jan oznacza „Bóg jest łaskawy”. Niektórzy tłumaczą „Bóg się zmiłował”. I w jednym, i w drugim wypadku chodzi o to samo: gdyby nie Bóg, Jan nie byłby tym Janem, wielkim i świętym. Przypomina się tu wyznanie francuskiego pisarza Alberta Camusa: „Czy można być świętym bez Boga? To jedyny konkretny problem, który mnie dziś zajmuje”.
Dla Camusa już samo istnienie Boga było problematyczne, stąd tak trudno mu było uwierzyć w prawdziwą świętość człowieka. Dla pierwszych chrześcijan oczywiste było nie tylko to, że Bóg istnieje, ale również to, że Bóg jest łaskawy i miłosierny, że uzdrawia i zbawia, że jest wierny swoim obietnicom, że to sam Bóg przychodzi, aby nam pomóc zło dobrem zwyciężać. Jako pierwszy ogłosił to, a potem życiem swoim dowiódł „człowiek posłany od Boga” - św. Jan Chrzciciel.
Gdy dzisiaj wsłuchujemy się w ten adwentowy „głos wołającego na pustyni, głos wzmocniony doświadczeniem dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa, lepiej rozumiemy, że gdy Bóg przychodzi, nie można żyć po staremu. I dopóki nie będziemy unikać „wszystkiego, co ma choćby pozór zła”, ciągle będą kłopoty z powtórnym przyjściem Chrystusa.
opr. mg/mg