Darmo ofiarowana miłość

Homilia na 24 niedzielę zwykłą, rok C

 

W Ermitażu — znanym z niezwykle bogatych zbiorów muzeum w St. Petersburgu w Rosji — znajduje się słynny obraz Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego”. Każdy, kto staje przed tym obrazem, jest zaskoczony jego wielkością, intensywnością barw i genialną, mistyczną wręcz grą świateł. Syn klęczy przed ojcem; jego lewa stopa jest bosa, w bucie na prawej nodze brakuje obcasa; łachman, który ma na sobie, jest przewiązany zwykłym powrozem. Ogoloną głowę wtula w pierś ojca, którego artysta przedstawił jako bardzo starego mężczyznę z siwą brodą. Rysy twarzy ojca nie są zbyt wyraźne — zaciera je padające na nią jaskrawe światło. Na obu nadgarstkach widać bogate ozdoby. Dłonie ojca spoczywają na ramionach syna. Przewodniczka mówi do każdej grupy: „Proszę spojrzeć na ręce! W nich streszcza się całe przesłanie tej historii”. I dodaje, że przed żadnym innym obrazem nie zatrzymuje się tak wielu ludzi, zwłaszcza młodych. Po dokładnym przyjrzeniu się dłoniom ojca każdy zwiedzający jest zaskoczony: jedna jest wyraźnie kobieca, matczyna — delikatna, a druga męska, ojcowska — silna. Rembrandt chciał w tych dwóch dłoniach spoczywających na ramionach syna wyrazić z jednej strony uczucia, czułość i miłość, a z drugiej strony — moc, zdecydowanie, konsekwencję samego Boga.

Każdy, kto chociaż raz usłyszał lub przeczytał Jezusową przypowieść o synu marnotrawnym, zapamięta ją na całe życie. Nawet jeśli ktoś słucha tej przypowieści po raz setny, to za każdym razem ma wrażenie jakby słyszał ją po raz pierwszy: Pewien człowiek miał dwóch synów... Ta piękna przypowieść odbiła się szerokim echem na całym świecie i w ludzkich sercach, w wiernych i niewiernych ludzkich sercach. Czy pośród nas są tacy ojcowie? Czy to możliwe, żeby ojciec nie wyrzekł się swojego syna, który go opuszcza, trwoni jego majątek i prowadzi rozwiązłe życie? Czy to w ogóle możliwe, żeby ojciec komuś takiemu z serca przebaczył i codziennie cierpliwie na niego czekał? Czy to nie przesada, że gdy tamten po tylu latach łaskawie wraca, gdy pojawia się wreszcie na horyzoncie, to ojciec nie tylko wzrusza się do głębi, lecz jeszcze do tego wybiega mu naprzeciw, rzuca mu się na szyję i całuje go? Czy któryś z naszych ojców zdobyłby się na coś takiego?

Jezus opowiada o człowieku, który się zagubił, zaplątał w swojej ciekawości świata i wolności, w pragnieniu decydowania o sobie, w poszukiwaniu szczęścia. Człowiek ten zapomniał jednak o miłości. Próbował znaleźć życiowe spełnienie w oderwaniu od swojego ojca. Uciekł, oddalił się od centrum swojego życia — domu ojca, ojcowizny. Szukając przygód i siebie samego, znalazł się nagle w ślepej uliczce. Doświadczywszy własnej nędzy, dotknąwszy śmierci, doznaje wstrząsu, zastanawia się nad sobą, analizuje swoje dotychczasowe życie, dostrzega przyczyny sytuacji, w jakiej się znalazł — i co najważniejsze — odnajduje je w sobie. Uznaje, że sam zawinił, że zgrzeszył przeciwko Bogu i swojemu ojcu, a także przeciwko sobie samemu. Zarówno Bogu, jak i swojemu ojcu chciał pokazać, że poradzi sobie bez nich. Odchodząc od nich w daleki, obcy, fascynujący świat, odszedł także i od siebie, oszukał, zdradził siebie samego.

Temu, kto nie waha się spojrzeć na swoje życie w tak radykalny sposób, należy się uznanie. Taki człowiek wykazuje podziwu godną odwagę. Nawrócenie bowiem wymaga odwagi. Zaczyna się od owego śmiałego wejścia w siebie, poznania prawdy o sobie, prawdy o własnej pysze i jednocześnie prawdy o własnej niewystarczalności, niedoskonałości czy fragmentaryczności. Nawrócenie wymaga od nas przyznania się do urażonej, zranionej miłości własnej. Syn marnotrawny zdobył się na ten odważny krok, wytrzymał ból prawdy o sobie samym. To zaś pozwoliło mu wyruszyć w drogę powrotną do domu, do ojczyzny. W myślach przygotowuje swoją spowiedź przed ojcem. Ale kiedy zbliża się do domu, okazuje się, że ogrom miłości i współczucia każą jego ojcu wybiec mu naprzeciw i uprzedzają jego szczere wyznanie winy. Cóż to za niezwykły ojciec, który przebacza swojemu synowi, zanim ten przystąpi do wyznania swoich grzechów! Syn odnajduje się w ramionach kochającego ojca. Teraz już wie, że nie wiedział, co czynił. Albo: teraz już wie, że wiedział, co czynił, ale nie wiedział o miłości ojca; nie wiedział, że jej potrzebuje, by żyć, by znaleźć w życiu spełnienie. Odnajdując ojca, odnalazł siebie. Jego powrót zostaje uwieńczony radosną ucztą, która zapewne stała się preludium do nowego życia. Powrót do ojca był jednocześnie powrotem do życia.

Jezus opowiadając tę wzruszającą przypowieść, mówi nam: Taki jest mój ojciec w niebie. Bóg cieszy się z nawrócenia grzesznika, raduje się, gdy może mu przebaczyć, stworzyć go na nowo, cieszy się tym bardziej niż swoimi pierwszymi stwórczymi dziełami. Bóg jest radością.

Jednakże tylko ten rzeczywiście zrozumiał Ewangelię, tę Ewangelię, kto z Jezusem odkrył Ojca i Jego darmo ofiarowaną miłość. Wszystko inne samo przez się staje się jasne, czytelne: to, że zgrzeszył, i to, na czym jego grzech polega, oraz to, że czym prędzej powinien wrócić do domu Ojca. Pamiętajmy zatem o Jego miłości także i wtedy, gdy czujemy, że nam ktoś zawinił. Potrzeba nam bowiem Jego siły i Jego miłości, by z serca przebaczyć i odpuścić naszym winowajcom. I jeszcze jedno: Nie zapominajmy o miłości Ojca, zwłaszcza wtedy, gdy możemy powtórzyć za starszym bratem z przypowieści: Oto tyle lat Ci służę i nigdy nie przekroczyłem Twojego rozkazu...

 

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama