Żyjemy w świecie, który na różnych poziomach przekonuje nas, że można osiągnąć wiele przy minimum wysiłku
Jaki jest najprostszy, a zrazem najskuteczniejszy sposób na zdegradowanie człowieka? Przestać od niego wymagać. Reguła dotyczy rzeczy prozaicznych, ale też spraw fundamentalnych. Ma swoje zastosowanie także w sferze duchowej. W tym przypadku skutki zaniechań rozciągają się nie tylko na teraźniejszość, lecz również na wieczność.
Żyjemy w świecie, który na różnych poziomach przekonuje nas, że można osiągnąć wiele przy minimum wysiłku. Portale internetowe wypełnione są reklamami towarów i usług, gwarantujących błyskawiczny efekt. Angielski w miesiąc? Nie ma problemu! - rzecz jasna pod warunkiem, że kupisz odpowiedni zestaw to umożliwiający. Nie wierzysz? Krystyna z Olkusza kupiła i dziś mówi świetnie w języku Szekspira. A jeśli tu i ówdzie pojawią się zbędne fałdki tłuszczu? Nie mieścisz się w ulubione dżinsy czy sukienkę? Jest recepta: zainteresuj się metodą, dzięki której schudniesz osiem kilo w ciągu tygodnia. Efekt cię zszokuje. Wojtkowi z Poznania udało się! Nosisz w sobie marzenie o bicepsie i „kaloryferze” na brzuchu - nic prostszego. Kup odpowiedni preparat albo specjalny pas wyszczuplający. Po co się męczyć na siłowni, tracić czas i pieniądze? Szczęście jest w zasięgu ręki - przekonuje sugestywnie reklama - niepotrzebne są pot, głupie ćwiczenia! Na dowód prawdziwości tezy pojawia się stosowne zdjęcie. Dochodzą do tego propozycje promocji, rabatów, superokazji, superpożyczek sugerujących, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki - bez trudu, wysiłku, żmudnego oszczędzania. A że później raty trzeba będzie spłacać?... Eeee, nie ma się co przejmować. Jakoś to będzie.
Zawstydzająco łatwo ulegamy presji „maksimum zysku za minimum wysiłku”. Odpuszczamy. A kiedy już okaże się, że bez postawienia sobie twardych wymagań ani rusz, traktujemy ich konieczność jak dopust Boży, czując się rozczarowanym, pokrzywdzonym i oszukanym. Przecież miało być tak pięknie!...
...nasiąknie, tym na starość trąci. Któż nie zna tego przysłowia?
Do komendy WKU (w czasie, gdy był jeszcze pobór do wojska) przyszła pani ze swoim dwudziestojednoletnim synem. Okropnie zdenerwowana, że wojsko chce go wziąć w kamasze. - Zacząłem jej tłumaczyć - opowiada oficer - że to przecież tylko kilka miesięcy, że jego koledzy też dostali powołanie. To żadna tragedia...
W pewnym momencie zobaczył, jak kobieta nagle pochyla się i ...zawiązuje „synusiowi” sznurowadła. Zrobiła to odruchowo. Z jego strony nie było krzty zdziwienia czy zaskoczenia! - Proszę pani, pani syn musi iść do wojska! - wydusił zszokowany kapitan. - Choćby po to, aby nauczyć się wiązać sznurowadła!...
Czy coś z tego troskliwa mamusia zrozumiała? Trudno powiedzieć.
Inna historia, opowiadana przez znaną siedlecką panią psycholog: przyszli do niej rodzice z prośbą o pomoc. Syn nie chciał się uczyć (matura za pasem), zero ambicji, trudno było go do czegokolwiek zmusić. Zaczęła ich wypytywać o to, w jaki sposób go wychowują, o system motywacji i kar, obowiązki. Okazało się, że poza wynoszeniem śmieci, nie miał żadnych. - Proszę państwa - powiedziała - nie dziwcie się, że jest jak jest. Jeśli do zadań państwa syna - gdy miał osiem lat - należało tylko wynoszenie śmieci, gdy miał 15 lat - wynosił śmieci, 18 - robił to samo... to wychowaliście sobie śmieciarza!
Drastyczne, ale ...prawdziwe. Nie życzę żadnej dziewczynie, aby na takie exemplum kiedykolwiek trafiła.
Przybywa person, które od najmłodszych lat są kompletnie obsługiwane: przez rodziców, dziadków. Czasem jest to motywowane fałszywie rozumianą miłością, pragnieniem nadrobienia fizycznego braku np. jednego z rodziców. Bywa też, że stanowi próbę „przekupienia” dziecka w sytuacji, gdy trwa rywalizacja o jego względy. Dorasta pokolenie jedynaków i jedynaczek (choć nie można uogólniać, nie jest to zasada bezwzględna), niepotrafiących się dzielić, posiadających ograniczoną zdolność empatii na rzecz przerośniętego egotyzmu. Im się należy! Mają być dobrze obsłużeni: w szkole, w sklepie, w urzędzie, przy stole, w towarzystwie. Nic z siebie. Same prawa bez obowiązków.
- Podnieś papierek po cukierku, który opuściłeś przed chwilą! - proszę grzecznie młodego człowieka. - Jaaa? A od czego są sprzątaczki!?...
Chyba nie ma nauczyciela, który by tego kiedyś nie słyszał.
Mówi się, że życie dziecka jest jak droga. Jeśli droga jest dobrze oznakowana, bezpiecznie osiągnie cel. Prawda. Nie ma wychowania tam, gdzie nie ma oznakowanych szlaków, po których można się bezpiecznie poruszać. Nie ma też wychowania, jeśli zabraknie wymagań i zasad. One zapewniają poczucie bezpieczeństwa. Dzięki nim dziecko wie, czego może się spodziewać. Zakreślają wolność - pokazują, że nie jest ona jak bezgraniczny ocean - kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Są fundamentem współistnienia wspólnoty ludzkiej. Dzięki nim nie ranimy się nawzajem.
Wielkim oszustwem środowisk propagujących liberalne modele wychowania jest wdrukowywanie przekonania, iż znoszenie granic służy rozwojowi człowieka. Bywa dokładnie odwrotnie. Granice wzmacniają poczucie odpowiedzialności, dają pewność, gwarantują poczucie bezpieczeństwa. Zasady są jak ściana. Człowiek obudowany nimi w sytuacji kryzysu, potknięcia się może się o nie oprzeć. Gdy ich zabraknie, pada. Dziś gabinety psychologów i psychiatrów wypełnione są dorosłymi ludźmi, którzy byli wychowywani bezstresowo. Metoda definitywnie skompromitowała się, ale jej efekty pozostały w postaci nerwic, stanów lękowych, depresji. Zbudowano im dom bez ścian...
Dziecko dopiero uczy się ustawiania granic, przestrzegania zasad i norm, najpierw od rodziców, potem od innych. Mając postawione wymagania, znając konsekwencje ich niespełnienia, wchodzi w świat dorosłych, z czasem zaczyna je rozumieć. Tylko wtedy też jest w stanie pojąć, na czym polega wolność i odpowiedzialność. Naturalną rzeczą jest, że owe zasady, wymagania muszą w pierwszej kolejności stawiać sobie rodzice. Rozumieć ich sens! Nosić w sobie gotowość chodzenia stromymi ścieżkami, nie drogami na skróty. Ktoś, kto nie wymaga od siebie, nie będzie potrafił stawiać zdrowych wymagań innym...
Antoine de Saint-Exupéry w „Twierdzy” pisał: „Bywa tak, że świątynię zburzą, aby z jej kamieni wystawić inną. To zwykła rzecz: śmierć i narodziny. Ale nie opowiadaj mi o wolności kamieni. Gdyż wtedy nie ma w ogóle świątyni. Nie rozumiem, dlaczego oddzielać przymus od wolności? Im więcej wytyczę dróg, tym większą masz swobodę wyboru. A przecież każda droga jest przymusem, gdyż ogrodziłem ją z obu stron płotem. Ale co nazwiesz wolnością, jeżeli nie będzie dróg, między którymi możesz wybierać? Czy wolnością nazwiesz prawo błąkania się po pustkowiu? Ilekroć powstaje przymus jakiejś drogi, powiększa się wolność. Ale jak wolność nie jest swawolą, tak i ład nie jest brakiem wolności”.
Powiedziała: Nie lusaj!
- Przyszła do nas w odwiedziny razem z rodzicami mała dziewczynka. Miała chyba ze trzy lata - opowiada pani Maria. Wszędzie weszła, co chwilę coś zrzucała, smarowała ściany upaćkanymi czekoladą paluszkami. W którymś momencie zrzuciła ze stolika pamiątkową porcelanową figurkę. Nie wytrzymałam! Powiedziałam, żeby usiadła i niczego nie ruszała! Nie posłuchała. Z kryształowym wazonem stało się to samo. Krzyknęłam „Nie ruszaj!”, wyrywając jej z reki kolejny szklany przedmiot. Dla małej dziewczynki był to niewątpliwie szok! Ktoś jej czegoś zakazał! Chodziła potem zdziwiona po mieszkaniu i ze skargą w głosie oznajmiła wszystkim, wskazując na mnie oskarżycielsko paluszkiem: „Powiedziała: Nie lusaj!”...
Mnie zmroziło - opowiada dalej kobieta. Uświadomiłam sobie, jaki bat kręcą na siebie rodzice, którzy siedzieli w pokoju obok i rozmawiali z moją matką, jakby nic się nie stało! „Powiedziała: Nie lusaj!” Z takim zdziwieniem może to powiedzieć jedynie dziecko, które nie wie, co to są zakazy! Ona nie wie... Nawet tego, że są zakazy, które mogą oznaczać ochronną barierę wokół człowieka, nie pozwalają mu, ażeby runął w jedną z tych przepaści, które co krok się pojawiają, gotowe pozostawić człowieka samemu sobie... A ci, którzy takich barier nie wybudowali - i nie wybudują zawczasu - mogą potem bezsilnie i ze smutkiem spoglądać w przepaść, w jaką zsunęli się ci, których kochali.
Jak wielkim darem może być zakaz... Darem poznania. Zakaz dany we właściwej chwili - mądry zakaz - może otworzyć drzwi do szczęścia, do wolności.
Dziewczynka wyszła z pokoju. Zobaczyłam, jak podchodzi do swoich rodziców, przerywa im rozmowę i wskazuje, z oczywistością, do jakiej zapewne była przyzwyczajona od lat. Widziałam jej paluszek. Skierowany był w moją stronę. I słyszałam cienki, ostry głosik, głosik oskarżyciela, prokuratora: „Powiedziała: Nie lusaj!”.
Teraz oberwę ja - pomyślałam - teraz od nich, jej rodziców, mojej mamy.
Teraz pewnie ja...
Ale w przyszłości...
Za jakieś 15, 20 lat...
Kto oberwie WTEDY?...
(na podstawie: E. Martin, Aniołowie są wśród nas, s. 39-41, Wydawnictwo WAM).
Echo Katolickie 48/2016
opr. ab/ab