Czy szkoła wychowuje, czy tylko hoduje dzieci?
„Hańba dla ojca, jeśli ma syna źle wychowanego,
a jeśli córkę, to przyniesie mu ona poniżenie.
Córka roztropna pozyska sobie męża,
A córka, która wstyd przynosi, zgryzotą dla swego ojca”.
(Syr 22,3-4)
Pytanie o cel, jakiemu służy szkoła, pojawia się zwłaszcza u progu każdego roku szkolnego. Niektórzy postrzegają obecnie szkołę jako miejsce, w którym odbywa się rywalizacja międzyuczniowska, nieraz niezdrowa, zwana wyścigiem szczurów. Z kolei wśród rodziców nierzadkim wręcz zjawiskiem jest traktowanie szkoły jako fabryki geniuszy naukowych i „aniołków” w zachowaniu. Otóż zgodnie z tą logiką rodzice oddają swoje pociechy do szkoły w postaci „surowca”, aby szkoła wyprodukowała im gotowy i doskonały „produkt”. A jeżeli z danym uczniem szkoła będzie miała problemy wychowawcze, to właśnie szkoła będzie temu winna, a nie rodzice.
Ta postawa rodziców, którą często jeszcze można zaobserwować, jest w dużej mierze reliktem poprzedniego systemu, w którym to państwo (w naszym wypadku socjalistyczne), a nie rodzice, miało być nadrzędnym wychowawcą. Dlatego też rodzice winni byli dostosować swój sposób wychowywania dzieci do tego narzuconego przez państwo. System ten doprowadził do sytuacji, w której rodzice na tyle przestali czuć się odpowiedzialni za wychowanie dzieci w wieku szkolnym, że odpowiedzialnością tą obciążyli państwo.
Obecnie, choć system socjalistyczny padł, to jednak scedowanie przez rodziców wychowania dziecka na szkołę, pozostało. Dlaczego? Ponieważ rodzice nieraz tak wiele czasu poświęcają na pracę, którą wykonują, że wręcz nie mają czasu na wychowywanie swoich pociech. Wówczas pojawia się pokusa, aby wymagać wyłącznie od nauczycieli, wychowawców, pedagogów czy psychologów szkolnych, aby to oni zajęli się procesem wychowania. „Przecież od tego oni są. Za to biorą pieniądze!” — można czasem usłyszeć pod ich adresem takie lub podobne słowa.
Taka mentalność częstokroć prowadzi do dwulicowości dziecka, które wobec rodziców czy opiekunów gra ułożonego, a prawdziwe swoje oblicze objawia w szkole wobec nauczycieli i rówieśników. Jednak w takim wypadku, im dłużej rodzice czy opiekunowie żyją w iluzji dotyczącej prawdziwego oblicza swego dziecka, tym bardziej obraca się to przeciwko nim. W tym miejscu trzeba także podkreślić, iż wielu rodziców czy opiekunów zdaje sobie sprawę z możliwości zaistnienia tego niebezpieczeństwa i stara się w wychowywaniu swego dziecka współpracować ze szkołą.
Niegdyś w jednym ze swoich kazań pewien ksiądz wyraził życzenie, „aby dzieci w naszym kraju były wychowywane, a nie wyhodowywane”. W dużej mierze treść tego życzenia odzwierciedla radę zawartą w Księdze Mądrości Syracha: „Posiadasz stada? Doglądaj ich, a jeśli masz z nich pożytek, niech pozostaną przy tobie! Masz dzieci? Wychowuj je, zginaj im karki od młodości!” (Syr 7,22-23).
A zatem, to rodzice lub opiekunowie w pierwszym rzędzie są odpowiedzialni za wychowywanie swoich pociech. Gdyby z tego obowiązku zrezygnowali, wówczas skazują swoje dzieci raczej na proces wyhodowywania niż wychowywania.
W naszym społeczeństwie chcemy mieć dobrych księży, lekarzy, nauczycieli, prawników... Ale oni nie są „produktem” wypuszczanym na taśmociągach ze szkół. Owszem, szkoła w istotny sposób współuczestniczy w procesie wychowania, ale ma jednak jedynie charakter pomocniczy w odniesieniu do roli rodziców lub opiekunów.
Po co jest więc szkoła? Owszem, jest ona po to, aby uczyć, ale także, by wychowywać. Jednak bez współpracy rodziców lub opiekunów dziecka wyniki tego nauczania i wychowania nie przyniosą obfitego owocu.
opr. mg/mg