Wyobraź sobie, że jedynym pokarmem, który dostajesz każdego dnia, jest zmiksowana papka bez smaku. Kto chciałby tak żyć? A jednak pozwalamy sobie wciskać do głowy absurdalną tezę, że szkoła i wychowanie powinny być neutralne światopoglądowo. Czyli – powinny być mdłe, bez smaku, bez wartości. Naprawdę?
Szkoła neutralna światopoglądowo, wychowanie neutralne światopoglądowo to pojęcia, którymi od lat szermują lewicowi propagatorzy laicyzacji. Trudno pojąć, dlaczego tak łatwo dajemy się nabierać na ich absurdalne tezy, a często sami je powtarzamy. Twierdzenie, że szkoła ma być neutralna światopoglądowo oznacza w praktyce rezygnację z tego, co najważniejsze w wychowaniu: ze spójnego przekazu wartości i nauczenia odróżniania prawdy od fałszu, rzeczywistości od pozoru.
Spójność: klucz do dobrego wychowania
Prawdą jest, że szkoła nie jest w stanie zapewnić wychowania sama, w oderwaniu od rodziny. „Spójność” to słowo klucz w wychowaniu dziecka. Gdy brak tej spójności – czy to wewnątrz rodziny (brak konsekwencji, rozbieżne metody wychowania u rodziców, rozwód), czy między rodziną a szkołą, trudno spodziewać się pozytywnych efektów wychowawczych. Szczególnie drastyczna jest sytuacja, gdy skłóceni rodzice traktują dzieci jako zakładników w toczonej przez siebie wojnie, nastawiając je przeciw drugiemu rodzicowi. Groźny jest jednak również dysonans wychowawczy między domem a szkołą.
W toczącej się od ponad roku dyskusji nad miejscem lekcji religii w szkole słowo „spójność” pada stanowczo zbyt rzadko. Być może wynika to z tego, że w nas samych i w naszych domach brakuje tej spójności. A może po prostu to efekt naszych chaotycznych czasów, gdy ze wszystkich stron docierają do nas tak różne przekazy, że nie umiemy się w tym wszystkim połapać.
Tym bardziej jednak trzeba o tej spójności mówić i walczyć o nią. I nie chodzi o spójność typu „zmiksowana zupa”, gdzie wszystko staje się papką bez smaku, ale o spójność, jaką ma dobrze zbudowany dom, składający się z wielu elementów.
Szkoła „świecka”, czyli jaka?
Większość z nas posyła swoje dzieci do szkół „świeckich”, w których przekaz wartości jest bardzo słaby. I nie tylko przekaz wartości: gdy rozmawiam z uczniami na różne tematy, raz po raz odkrywam, że szkoła zasadniczo przekazuje wiedzę oderwaną od otaczającej nas rzeczywistości, że nie umieją powiązać otrzymywanych informacji z własnym życiem. Natłokowi informacji nie towarzyszy uczenie, jak sobie z tym wszystkim radzić, jak odróżniać prawdę od fałszu. Innymi słowy – współczesna szkoła uczy, ale nie wychowuje.
Można krytykować to, jak w praktyce wyglądają lekcje religii. Być może i tu za dużo jest suchego przekazu wiedzy, za mało wychowania. Ale zgoda na to, żeby rezygnować ze szkolnej katechezy, nie dając jednocześnie alternatywy: „religia albo etyka” to przyzwolenie na to, aby problem jeszcze bardziej się pogłębił.
Są rodzice, którzy posyłają swoje dzieci do szkół katolickich. Są też tacy, którzy wybierają nauczanie domowe. W wielu przypadkach jest to rozwiązanie optymalne. Nie wszystkich jednak na to stać, nie zawsze da się znaleźć katolicką szkołę w sąsiedztwie. Dlatego trzeba walczyć o to, aby element wychowawczy nie znikał ze „świeckich” szkół.
Szkoła to nie wszystko
Szkoła nie zrobi wszystkiego za rodziców. Musimy też sami uczyć i wychowywać nasze dzieci. Jak to robić w okresie szkolnym?
Po pierwsze – powinniśmy rozmawiać z dzieckiem o jego sprawach, słuchać tego, co ma do powiedzenia, skłaniać je do refleksji. Naszego dziecka nie wychowa za nas szkoła, rówieśnicy, tablet ani smartfon.
Po drugie – trzeba interesować się tym, co dzieje się w szkole. Gdy dziecko odrabia lekcje w domu, nie róbmy tego za nie, ale bądźmy przy nim – pytajmy o to, czego się uczy, sprawdzajmy, czy to rozumie. Uczmy też odnosić zdobywaną wiedzę do życia, skoro szkoła tak rzadko to robi. Pytajmy też o to, o czym rozmawia z kolegami, ucząc je samodzielnego myślenia i odkrywania wartości, aby nie ulegało presji rówieśniczej, będącej bardzo często po prostu demoralizacją.
Po trzecie – nie bądźmy bierni wobec tego, co się dzieje wokół nas. Jako rodzice mamy swoje prawa i nie musimy się zgadzać na wszystko, co wymyślą władze oświatowe. Czas dojrzewania naszego dziecka jest bezcenny, nie da się go powtórzyć. Walczmy o to, aby szkoła nie była tylko bezduszną maszyną do przekazywania wiedzy i zdawania egzaminów, ale prawdziwym środowiskiem wychowawczym. Dbajmy o spójność przekazu wychowawczego w domu, ale także pomiędzy szkołą a domem. Nie dajmy sobie wmówić, że istnieje coś takiego jak „neutralność światopoglądowa” czy „neutralność wychowawcza”. W przypadku wychowania neutralność to po prostu nijakość, brak wychowania. Na to nie możemy się zgodzić.