Rozmowa o spotkaniu z Bogiem

Rozmowy z młodzieżą o dojrzałości - rozmowa III

Gdy Księga Rodzaju opisuje stworzenie świata i człowieka, to podkreśla, iż wszystko, co stworzył Pan Bóg, było bardzo dobre. Pierwszą rzeczą, którą sam Bóg określa jako niedobrą, była samotność człowieka (por. Rdz 1,18). Stwórca obdarza więc człowieka swoją przyjaźnią oraz obecnością drugiego człowieka. Powołuje ludzi do życia na swój obraz i podobieństwo, a więc do spotykania się ze wszystkimi na sposób miłości i odpowiedzialności. Na to zaproszenie pierwszy człowiek odpowiada jednak nieposłuszeństwem. Chce sam decydować o kształcie swego życia i o sposobach spotykania się z innymi. Okazuje się, że jego pomysły na życie prowadzą do zerwania przyjaźni ze wszystkimi. Odtąd człowiek ukrywa się przed Bogiem, wyrządza krzywdę współbratu, doświadcza wewnętrznego rozdarcia i konfliktu z samym sobą. Bóg jednak nie pozostawia człowieka w tym stanie. Szuka go i pomaga na różne sposoby, aby odzyskał przyjaźni, radość i wolność. Gdy nastaje pełnia czasów, przemawia do człowieka poprzez Swojego Syna Jezusa Chrystusa, który aż tak bardzo wczuwa się w naszą sytuację, że dosłownie fizycznie staje się jednym z nas. On własnym przykładem uczy nas całkowitego zaufania do Boga oraz wyjaśnia nam, że sprawdzianem przyjaźni wobec samego siebie jest mądra miłość wobec ludzi. Jezus Chrystus przychodzi po to, by każdy z nas odzyskał zdolność radosnego i odpowiedzialnego spotykania się z Bogiem, z bliźnimi i z samym sobą.

Chrystus najpełniej zna i rozumie każdego z nas, dlatego w kontakcie z Nim, z Jego miłością i prawdą, każdy z nas ma szansę, by w pełni odkryć i zrozumieć siebie samego, swoją historię i swoje powołanie. Nie potrafimy uczynić tego własną mocą i własnym tylko wysiłkiem. Nie może też objawić nam ostatecznej prawdy o nas i o naszym powołaniu żaden inny człowiek czy grupa ludzi. Spotkanie z Chrystusem jest nie tylko najpełniejszym źródłem wiedzy o nas samych. Jezus pozwala nam zrozumieć i uwierzyć, że naprawdę możemy wygrać życie tylko wtedy, gdy kierujemy się zasadami Jego Ewangelii i gdy ufamy Mu bardziej niż ludziom i niż sobie samym. Gdy ufamy bardziej Bogu niż naszemu ciału, popędom, subiektywnym przekonaniom czy chwilowym nastrojom. Niektórzy z Was mają trudności, by osobiście spotkać się z Bogiem. Niektórzy boją się Go, sądząc, że jest jakimś groźnym sędzią czy policjantem. Inni w dziecinny sposób pocieszają się Bogiem myśląc, że jest On podobny do naiwnego kolegi, który udaje, że nie widzi naszych błędów. Tymczasem Bóg kocha nas nie tylko w sposób wierny i nieodwołalny, aż do oddania za nas życia. On kocha nas także w sposób mądry, a więc dostosowany do naszego postępowania.

Ten wychowawczy aspekt Bożej miłości w sposób czytelny ukazuje ewangeliczna przypowieść o kochającym ojcu i odchodzącym synu. Opowiedziana przez Chrystusa historia syna, który opuszcza dobrego ojca (por. Łk 15, 11-32), nazywana jest przypowieścią o synu marnotrawnym. Sądzę, że słuszniej jest nazywać ją przypowieścią o powracającym synu. Nikt z nas nie żyje przecież w doskonałej miłości i posłuszeństwie wobec Boga. Każdy więc jest w jakimś stopniu odchodzącym synem czy córką. Nie każdy jednak potrafi zastanowić się i wrócić. Chrystus ukazuje w swej przypowieści ojca doskonałego, który jest symbolem samego Boga-Ojca. Ojciec z przypowieści ma dwóch dorosłych synów. Jeden z nich chce odejść. Ojciec go kocha i nigdy go nie skrzywdził, a mimo to syn wierzy, iż poza domem rodzinnym będzie mu lepiej. Kusi go perspektywa wolności i niezależności. Ma własny pomysł na to, jak być szczęśliwym. Oznajmia ojcu, że odchodzi i że chce zabrać ze sobą swoją część majątku. W tym miejscu przeżywamy pierwsze zaskoczenie. Oto ojciec nie próbuje zatrzymać syna mimo, że bardzo go kocha i że niepokoi się o jego los. Mógłby użyć nacisku, na przykład nie dając mu jego części majątku. Nie czyni jednak tego, gdyż wie, że do miłości i dobra nie da się przymusić. Przymuszać można tylko do nienawiści i zła. Do miłości można tylko zachęcić własnym przykładem. A to ojciec czynił przez wszystkie lata obecności syna w domu rodzinnym.

Syn odchodzi nie dlatego, że ojciec nie potrafi go kochać (wypomniałby to ojcu przy rozstaniu!), lecz dlatego, że podąża za iluzją łatwego szczęścia, opartego na czynieniu tego co łatwe i przyjemne, a nie tego, co słuszne i wartościowe. Jednak boleśnie przekonuje się, że tego typu „szczęście” jest trujące. Jest formą agonii. Jest miejscem umierania tego, co w człowieku najpiękniejsze. Aby przeżyć w sytuacji głodu i osamotnienia, marnotrawny syn godzi się na rolę niewolnika i pasie świnie. Nie wolno mu jeść nawet paszy dla zwierząt. Odchodząc od ojca łudził się, że idzie w kierunku ziemi obiecanej, którą sam sobie wymarzył. Tymczasem w rzeczywistości zgotował sobie piekło. Co w tak dramatycznej sytuacji czynią rodzice tej ziemi? Zwykle nie wiedzą jak postępować wobec błądzącego syna czy córki i w jaki sposób ich kochać. Rzeczywiście niezwykle trudno jest kochać kogoś, kto daleko odchodzi i kto bardzo błądzi. Większość rodziców reaguje na taką sytuację bardziej emocjami niż miłością. U jednych zwycięża rozżalenie, a nawet nienawiść. Wycofują miłość. Przekreślają syna. Wyrzekają się go na zawsze. Odmawiają mu prawa powrotu do domu. Wtedy synowi pozostaje już tylko rozpacz. Nawet gdyby któregoś dnia zastanowił się i uznał swój błąd, to nie ma do kogo wrócić. Inni z kolei rodzice popełniają błąd przeciwny: za wszelką cenę usprawiedliwiają błądzącego. Wynajdują tysiące okoliczności łagodzących. Twierdzą na przykład, że jest on jedynie ofiarą kolegów, środowiska, telewizji, gazet. Usprawiedliwiając syna, czynią jednocześnie wszystko, aby nie cierpiał mimo, że nadal błądzi! Płacą za szkody wyrządzane przez błądzącego i dbają o to, by jemu samemu nadal niczego nie brakowało. W takiej sytuacji syn będzie błądził dalej. Czasem tak długo, aż umrze. Czemu bowiem miałby się zmieniać, skoro nie ponosi naturalnych konsekwencji własnych błędów?

Ojciec z przypowieści nie popełnia żadnego z tych błędów, tak typowych dla rodziców tej ziemi. On nawet w tak dramatycznych okolicznościach potrafi kochać w sposób dojrzały i dostosowany do powstałej sytuacji. Nie wycofuje miłości. Nie przekreśla syna. Dom i ramiona ojca pozostają dla syna ciągle otwarte. Ale też ojciec nie próbuje uchronić syna od cierpień, które błądzący sprowadza na siebie własnym postępowaniem. Ojciec jest bogatym człowiekiem. Mógłby posyłać służących, aby się opiekowali synem i aby nie pozwolili, by cierpiał głód. Ale ojciec doskonale wie, że tak postępując nie kochałby syna dojrzale i nie pomógłby mu w przemianie życia. Syn zachowa szansę na ocalenie tylko w jednym przypadku: gdy będzie cierpiał! Cierpienie, które przychodzi jako konsekwencja własnych błędów, jest dobrodziejstwem, bo otwiera błądzącemu oczy. Pozwala przejrzeć. Uczy odróżniać dobro od zła. Kochający ojciec o tym wie i dlatego nie próbuje chronić syna przed zawinionym cierpieniem. Syn wykorzystuje szansę i zaczyna się zastanawiać. Uświadamia sobie, że pomylił się i że u ojca było mu znacznie lepiej. Pod wpływem cierpienia syn odchodzący i marnotrawny przemienia się w powracającego syna. Wraca już nie dlatego, że jest głodny (wtedy zdecydowałby się raczej na kradzież niż na powrót) ale dlatego, iż zrozumiał, że znacznie lepiej jest być choćby sługą u kochającego ojca niż pozostawać niewolnikiem tego świata.

Nie jest jednak łatwo powrócić wtedy, gdy się odeszło bardzo daleko. Nawet jeśli ktoś szczerze tego pragnie i jeśli uznał już swój błąd. Nie jest łatwo powiedzieć: "Ojcze, zgrzeszyłem". Powracający syn zasługuje więc na szacunek. On sam lęka się spotkania z ojcem i wstydzi się powrócić, ale ku jego zaskoczeniu powrót przemienia się w wielkie święto. Dopiero teraz syn przekonuje się, że ojciec nigdy nie przestał go kochać, że codziennie wychodził na drogę i żył nadzieją, iż syn zastanowi się i wróci. I że tylko z tego względu nie próbował go chronić przed cierpieniem. Powracający syn odzyskuje wszystko: miłość i prawdę. Odtąd nie będzie wątpił, że ojciec go kocha, ani nie będzie się już łudził, że może być szczęśliwym bez ojca czy wbrew ojcu.

Chrystus wie, że każdy z nas jest zagrożony naiwnością, uzależnieniem, grzechem. On zna nasze serca i wie, że jest w nich często poczucie samotności, bezradności, zagubienia. On wie, że potrzebujemy Jego nieustannej bliskości, dlatego odchodząc z tego świata, pozostał dla nas na zawsze obecny w Eucharystii. Chrystus wie także, że potrzebujemy Jego przebaczenia i szansy na nowe życie, dlatego — jak ów dobry ojciec z przypowieści - czeka na nas w sakramencie pokuty, aby powiedzieć: „twoje grzechy są odpuszczone; idź i nie grzesz więcej”. Nasza mądrość i wolność wyraża się najpełniej wtedy, gdy pozwalamy, aby Chrystus stał się jedynym Panem naszego życia i aby to właśnie On kształtował nasz sposób życia na tej ziemi.

Celem wszystkiego, co czynił i co mówił Jezus, było pomaganie człowiekowi, by się nawrócił, czyli by nauczył się kochać (Łk 13, 1-5). By przemieniając własne życie, przemieniał tym samym oblicze tej ziemi. Jezus przyszedł, aby nas zaprosić na ucztę wielkiej miłości: tej bezwarunkowej, wiernej i nieodwołalnej. Na ucztę przyjaźni i szczęścia. Na ucztę wybawienia od wszystkiego, co nas niepokoi, krzywdzi, boli, co odbiera nam radość życia i co zagraża naszej przyszłości (Łk 14, 15-24). Jednocześnie On sam nam uświadamia i przypomina, że na tej ziemi wiele osób i środowisk kieruje do nas zaproszenia na inne uczty. Na uczty znacznie mniejszej miłości: niewiernej i odwołalnej. Na uczty egoizmu, agresji, naiwności. Na uczty alkoholizmu, narkomanii, pornografii. Na uczty, które kończą się cierpieniem, utratą wolności, rozgoryczeniem. Na uczty trujące fizycznie, psychicznie, moralnie, społecznie. Łatwo ulec takiemu zaproszeniu, bo są to uczty, na których nie trzeba mieć szaty ludzkiej godności i dojrzałości. Są to uczty, które obiecują iluzję łatwego szczęścia i perspektywę doraźnej przyjemności. Na takie uczty łatwo zapraszać i łatwo przyjąć zaproszenie.

Bóg, który zna serce człowieka, wie o tym lepiej od nas samych. Z tego właśnie powodu postanowił zaprosić nas na swoją ucztę miłości i radości w sposób najbardziej niezwykły: wysyłając do nas swego Syna, aby On nas osobiście zaprosił. Jego Syn przeszedł przez ziemię wszystkim czyniąc dobrze. Do końca. Do śmierci krzyżowej. Więcej nie mógł już zrobić. Teraz odpowiedź zależy od każdego z nas. Na którą ucztę pójdę? Kto lub co jest moją drogą, prawdą, życiem? To najtrudniejsze pytania i decyzje, przed którymi stoi każdy człowiek. Jezus nie pozostaje obojętnym obserwatorem w obliczu naszych zmagań, rozterek i poszukiwań. On nieustannie znajduje ludzi, wydarzenia i doświadczenia, poprzez które ponawia swoje zaproszenie: Jeśli chcesz, pójdź za mną na ucztę tej miłości, za którą najbardziej tęsknisz.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama