Ernesto Che Guevara - mit lewicy. Jaka była prawda o tym człowieku?
Eksportowy towar światowego komunistycznego ruchu rewolucyjnego. Idealista o „czystych rękach”, „rycerz bez skazy” - tak mówią o Ernesto „Che” Guevarze jego współcześni wyznawcy. Co ciekawe, większość z nich nie ma bladego pojęcia, kim tak naprawdę był i co robił ich idol. A prawda nie jest tak różowa, jak chcieliby tego apologeci „El Commenndante”...
Życie „Che” Guevary, tak wielce dramatyczne i romantyczne zarazem, mogłoby stać się świetnym scenariuszem dla latynoskiej telenoweli - choć znalazłyby się w nim elementy klasycznego horroru i to tego z gatunku „gore”, czyli najkrwawszego z możliwych.
Potencjał „towaru”, jakim jest legenda „Che” Guevary, został odkryty przez speców od reklamy i handlowców. Dziś koszulki z podobizną „Che” sprzedają się jak ciepłe bułeczki; podobnie zegarki, kubki, alkohole, i hamburgery - tak wielkie jest bowiem zapotrzebowanie na argentyńskiego buntownika, i taka panuje moda. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że powyższe gadżety były dla „El Commenndante” czymś obmierzłym, podobnie jak i cały system kapitalistyczny, w tym zdecydowana większość dzisiejszej młodzi pochodzącej z elitarnych klas. A te Guevara zwalczał z pozycji odpowiedzialności zbiorowej, na zasadzie „wypalania do zera”...
O ironię zakrawa i to, że koszulki z brodatym półbożkiem są „topowe” przede wszystkim w tak „rewolucyjnych” kręgach zawodowych, jak bankierzy, maklerzy giełdowi, prawnicy, spece od reklamy czy studenci elitarnych kierunków i ekskluzywnych uczelni. A więc wśród całej gromady największych beneficjentów kapitalistycznego porządku gospodarczego.
I wszystko byłoby może piękne i nieszkodliwe, gdyby nie rzesze epigonów gotowych wskrzeszać „demony przeszłości” i wywoływać nową antyburżuazyjną rewolucję.
Internetowych stron poświęconych „Che” są dziś setki. Niemal każda z nich gloryfikuje czyny i idee „wielkiego rewolucjonisty”.
Sam „Che” również wywodzi się z klasy, którą Włodzimierz Ilicz Lenin - jeden z jego ideologicznych mentorów - zwykł określać mianem „pożytecznych idiotów”. Wódz rewolucji miał tutaj na myśli wszystkich ludzi zachodu „chowanych na ptasim mleczku”, którym niczego nigdy nie brakowało, a mimo wszystko byli w stanie umierać za komunistyczne brednie, przy czym rewolucji nie widzieli nawet z daleka. Wiktor Suworow, były agent sowieckiego wywiadu wojskowego GRU, określa ich jeszcze bardziej dosadnie, jako tych, którzy są gotowi szpiegować, mordować i zdradzać swój kraj, mimo że nie są w stanie wyobrazić sobie okropieństw komunistycznego ustroju.
Sam „Che” - podobnie jak jeden z jego idoli Mao Tse-Tung - uważał, że jedyną rewolucyjną siłą godną uwagi jest chłopstwo i tylko na nim można się oprzeć w walce z obmierzłym, krwiożerczym kapitalizmem.
Ernesto Guevara Lynch de la Serna urodził się w 1928 roku w Argentynie. Pochodził z arystokratycznej, bogatej rodziny, ale o lewicowych poglądach. Nic zatem dziwnego, że już w wieku 13 lat zaczytywał się w dziełach Marksa i Engelsa. Od dzieciństwa cierpiał na astmę, co może w pewnym stopniu tłumaczyć jego rozchwianą emocjonalność, brak opanowania i skłonność do rozwiązań skrajnych. W młodości stanął w obronie ograbianego bezdomnego, lecz został przez niego potraktowany gorzej niż napastnicy. To wydarzenie sprawiło prawdopodobnie, że później starał się być zawsze bardziej proletariacki od proletariuszy. Skończył medycynę, a w międzyczasie zwiedził niemal całą Amerykę, gdzie poznał wielu jemu podobnych marksistowskich fanatyków.
Na początku lat pięćdziesiątych dotarł do Gwatemali, gdzie właśnie obalono przy amerykańskiej pomocy „postępowy” rząd Jacobo Arbenza. Stamtąd udał się do Meksyku. Ale pobyt w Gwatemali był dla niego istotny z dwóch powodów: poznał tam swoją pierwszą żonę, indiańską marksistkę Hildeę Gadeę, tam też zrodziła się jego obsesyjna nienawiść do Stanów Zjednoczonych, która nie opuściła go już nigdy...
W 1955 roku znalazł się w Meksyku. Tam spotkał dwóch kubańskich rewolucjonistów, którzy odmienili jego życie: Raula Castro i jego brata, niejakiego Fidela...
To właśnie w Meksyku rewolucjoniści nadali mu przydomek „Che”, co dzisiaj tłumaczone jest różnorako: jako wyrażenie zastępujące niekiedy wykrzyknik bądź też słowo oznaczające kumpla, czy wreszcie jako wyraz pochodzenia indiańskiego.
„Che” Guevara i bracia Castro szybko przypadli sobie do gustu. Ich wzajemna fascynacja wkrótce przerodziła się w plan obalenia rządów kubańskiego dyktatora Fulguencia Batisty oraz wzniecenie na Kubie rewolucyjnego czerwonego płomienia.
W grudniu 1956 roku Fidel Castro, Ernesto „Che” Guevara i osiemdziesięciu rewolucjonistów wylądowało na Kubie.
„Mianowany dowódcą partyzanckiej 'kolumny', szybko zasłynie z bezwzględnej surowości. Gdy pewien chłopiec z jego oddziału kradnie trochę żywności, każe go bezzwłocznie rozstrzelać, nie bawiąc się w żadne sądy.Ów 'zagorzały zwolennik rządów autorytarnych' - wedle słów dawnego towarzysza [...] Regisa Debraya - który już wtedy dążył do przeprowadzenia rewolucji komunistycznej, ściera się z kilkoma dowódcami kubańskimi o autentycznie demokratycznych poglądach” - pisze o nim Pascal Fontaine w „Czarnej Księdze Komunizmu”(światowym bestsellerze poświęconym opisowi komunistycznych zbrodni na świecie). Liczni świadkowie podkreślają, że zdarzało mu się osobiście rozstrzeliwać więźniów.
W 1959 roku, po ponad dwóch latach partyzanckiej walki, rewolucjonistom udało się obalić władzę Batisty i przejąć władzę na Kubie. Po zwycięstwie Guevara pełnił funkcję „rewolucyjnego prokuratora” i podejmował decyzje w prawie ułaskawień. Korzystał z nich nader rzadko, zwłaszcza w odniesieniu do byłych towarzyszy broni, którzy okazali się zbyt mało „rewolucyjni”... To również on założył pierwszy na Kubie obóz „pracy poprawczej” dla przeciwników politycznych.
Niedługo potem został ministrem przemysłu i dyrektorem Banku Centralnego - chyba jedynym, który podpisywał banknoty swoim przydomkiem. Jako zagorzały sowietofil otrzymał zatem dzięki tym stanowiskom możliwość wprowadzenia w życie modelu sowieckiego „społeczeństwa powszechnej sprawiedliwości i szczęśliwości”. W krótkim czasie „Che” doprowadził kubańską gospodarkę do całkowitej ruiny ekonomicznej.
„Lepiej mu idzie, gdy podejmuje decyzje o 'niedzielach pracy społecznej', co jest wyrazem podziwu, jakim darzy ZSRR i Chiny - czytamy w „Czarnej Księdze Komunizmu”.
Nie bacząc na skutki swojej polityki gospodarczej, zaślepiony i szukający wyimaginowanych wrogów, mówił w jednym z wywiadów, że głównym problemem Kuby jest imperializm i jeszcze raz imperializm. Zresztą wszystkie swoje porażki tłumaczył przez całe życie spiskową działalnością zachodnich agentur.
W roku zwycięstwa rewolucji rozwiódł się i ożenił po raz drugi z Alejdą March. Notabene, jednemu ze swoich dzieci nadał imię Vladimir, na cześć Lenina.
W 1962 roku świat zamarł w obliczu tzw. kryzysu kubańskiego. Doszło do niego, gdy ZSRR rozpoczął na Kubie instalowanie rakiet z głowicami nuklearnymi. W ten sposób można było przeprowadzić z bliskiej odległości atomowy atak na Stany Zjednoczone. Amerykanie zagrozili atakiem na radzieckie okręty atomowe płynące na Kubę. Nastąpiła groźba wojny nuklearnej. Jednak strach przed nią doprowadził do zawarcia porozumienia między amerykańskim prezydentem Kennedym i radzieckim przywódcą Chruszczowem. Rakiety zostały wycofane z Kuby, a świat odetchnął z ulgą... Z wyjątkiem „ rycerskiego i miłującego pokój Che”.
- Gdyby rakiety były w moich rękach, zostałyby odpalone i trafiłyby w cele, na które były nakierowane - powiedział wściekły dzień po osiągnięciu porozumienia w wywiadzie dla jednego z zachodnich dziennikarzy. Ten zwrócił mu uwagę, że amerykański odwet zniszczyłby przecież całą Kubę. - Być może. Tak rzeczywiście mogłyby się wydarzenia potoczyć. Ale cel zostałby osiągnięty. Razem z nami na dnie oceanu wylądowałby również jankeski imperializm - odparł „Che”. Dwa lata później amerykańska młodzież nosiła koszulki z podobizną „El Commendante” podczas festiwalu Woodstock...
Od tej pory „Che” obraził się na cały świat, przede wszystkim na Związek Radziecki, którego był wcześniej najgorętszym orędownikiem. Pokłócił się także z Fidelem Castro, który podporządkował się polityce Moskwy. Zebrał grupkę ochotników i wkrótce wyruszył zapalić na świecie „płomień tysiąca Wietnamów”. W 1965 roku walczył z „imperializmem” w Kongo i Tanzanii, stosując swoją doktrynę „totalnego terroru”. Nikłe powodzenie afrykańskich działań spowodowało, że rok później znalazł się w Boliwii. Miał tam zastosować swoją taktykę „foco” (zarzewia) rewolucji, gdzie mała grupa rewolucjonistów pociąga za sobą zryw chłopskich mas. Boliwijscy chłopi, których chciał wyzwalać, nie zrozumieli jednak „dobrych” intencji „Che” i wydali go miejscowej policji. Dziewiątego października 1967 roku „El Commendante” został rozstrzelany.
Tak zatem wyglądało „bohaterskie i szlachetne” życie tej fanatycznej i nieco groteskowej postaci. Wierzył w swoje fałszywe, utopijne idee, w które nikt już nie chciał wierzyć, i walczył o nie metodami potępianymi przez cały cywilizowany świat. Trzydzieści lat po swojej śmierci „ożył” za sprawą publikacji francuskich lewicowych intelektualistów, którzy stworzyli mit „Che” - „najpiękniejszej istoty ludzkiej naszych czasów” - jak pisał o nim Jean-Paul Sartre, znany z konsekwentnego negowania istnienia sowieckich gułagów. Dzisiaj rozpieszczonych, zrewoltowanych nuworyszy. Zawsze znajdą się bowiem ludzie, którzy będą musieli poparzyć się, by zrozumieć, że ogień jest niebezpieczny. Szczególnie, gdy jest nim tak zdradziecki żywioł jak komunizm...
opr. mg/mg