Po śladach zbrodni katyńskiej
„Bądź sobą, nie bądź zniewolony” — ten napis w centrum Smoleńska brzmi jak ironia w tym zniewoleniu. Zdjęcie: Henryk Przondziono
Po dwóch dniach spędzonych w Rosji oddycham z ulgą, przekraczając granicę z Białorusią. Tu dziennikarza mogą co najwyżej zamknąć. W ogromnej Rosji może przepaść jak igła w stogu siana.
A kto będzie szukał igły, która próbowała porysować wspaniały obraz wielkiego, coraz bardziej demokratycznego mocarstwa? I kogo to będzie obchodziło, skoro ci, w których interesie ten obraz się psuje, są zmęczeni zwyczajną troską o przetrwanie. Tak jak 65-letnia Anna Siergiejewna, która za conocne czuwanie na portierni domu kultury dostaje miesięcznie 50 euro. — Ludzie cieszą się, jeśli nie muszą martwić się o pieniądze na jutro — mówi jedna ze smoleńskich dziennikarek. Prosi o niepodawanie nazwiska. Nie chce, żeby się nią bardziej „zaopiekowali”, dlatego że opowiada prawdę o rosyjskiej duszy i życiu w zniewoleniu. — Ostatnio częściej niż przedtem wzywają mnie, żebym relacjonowała, z kim i o czym rozmawiałam — mówi.
Po dwóch dniach spędzonych w Rosji, tak jak jej obywatele, zaczynamy się bać, że nas podsłuchują, obserwują, a kiedy rano zastajemy otwarty bagażnik redakcyjnego samochodu, niepokoimy się, czego w nim szukano, albo czy coś podrzucono. Dziennikarz tropiący prawdę, bo o to przecież chodzi w każdym reportażu, czuje się tu bezradny i skołowany. Nie wie, komu wierzyć. Jak z puzzli niepasujących do siebie faktów ułożyć obraz? Ma się wrażenie, że komuś zależy, aby został nieposkładany.
Ojciec dyrektora
Pojechaliśmy do Katynia, żeby sprawdzić informację z internetu. Znajomy byłego pracownika Memoriału Katyń (kompleksu cmentarnego z grobami polskich oficerów i rosyjskiej ludności cywilnej mordowanej w latach 30.) podał wiadomość, że Michaił Porfiriewicz Grigoriew — enkawudzista, który w 1940 roku strzelał do polskich oficerów, jest ojcem obecnego dyrektora Memoriału Igora Grigoriewa. (Nie możemy sprawdzić jego otcziestwa, bo nie funkcjonuje strona internetowa Memoriału). Po długim milczeniu odpisuje na e-maila, w którym pytałam, skąd ta informacja. Podaje telefon do „Wiarygodnego Źródła” w Smoleńsku, byłego pracownika Memoriału. Ale sam prosi o niezdradzanie personaliów jego i kolegi. — Bo chciałbym go jeszcze w Smoleńsku odwiedzić, jemu też może się coś przytrafić — uzasadnia.
Dzwonię do „Wiarygodnego Źródła” i wyłuszczam sprawę. Rozmówca potwierdza, że zwolnił się z Memoriału, kiedy nastał dyr. Grigoriew, bo jego ojciec strzelał do polskich oficerów. Obiecuje, że więcej opowie na miejscu. No to jedziemy, choć coś się tu nie zgadza. Otcziestwo obecnego dyrektora powinno brzmieć Michajłowicz, a jak sie okazuje, to Wiktorowicz. — Ale to powinien wyjaśnić dziennikarz, nie tacy jak my urzędnicy państwowi — słyszę w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie, gdzie o fakcie nie słyszeli.
Nie zamierzam piętnować syna za czyny ojca. Kiedy rozmawiałam z synem Hansa Franka, Niclasem, mogłam się przekonać, jakim ciężarem są dla niego zbrodnie ojca, z którymi nie miał nic wspólnego, bo był dzieckiem. Mimo to odczuwał ogromną potrzebę ekspiacji, którą wyraził w książkach. Może w Katyniu usłyszę coś podobnego?
Tu patrzy się inaczej
Po przejechaniu ponad 1400 km, na początek — jak to dziennikarze z pisma katolickiego — zaglądamy do tutejszego proboszcza. O. Ptolemeusz, franciszkanin z Katowic--Panewnik, od 18 lat duszpasterzuje w pierwszej po wojnie i jedynej katolickiej parafii w Smoleńsku. Gdy zagaduję go o Memoriał katyński, przerywa: — Trzeba zapytać moich parafian, którzy mają tam bliskich, nie polskich oficerów, ale ofiary represji stalinowskich. Wielu szuka ich wśród — jak się szacuje — 60—70 tys. pochowanych w lesie katyńskim. — Ja tu nie jestem w celach politycznych, ale żeby głosić Boże miłosierdzie — podkreśla. Kiedy chcę się upewnić, czy po rosyjsku „ludobójstwo” to „masowoje ubijstwo”, zastanawia się, a potem mówi, że nie wie, jak to się mówi. Mimo że od lat posługuje się rosyjskim. Nic też nie wie o naszym „Wiarygodnym Źródle”.
Później okazuje się, że „nie wiem”, „nie rozumiem” to zwroty często używane, kiedy nie chce się czegoś powiedzieć. — Inaczej się patrzy na świat przez pryzmat Rosji — na chwilę otwiera się o. Ptolemeusz. — Tu człowiek nigdy nie odczuwał szacunku, był wielką masą. W nazizmie więzień to był numer, tu nie miał nawet numeru. — Czego się ksiądz tu nauczył? — pytam. — Pokory — odpowiada.
Żadnych nagrań i zdjęć
W kawiarni „Sieli pojeli” czyli „Usiedli pojedli” przy Bolszoj Sowietskoj siadamy nie po to, żeby coś zjeść i zaraz pójść. Spędzamy tu kilkadziesiąt minut z naszym „Wiarygodnym Źródłem”. Nie chce zaproponowanej przeze mnie herbaty. Nie chce też, by go nagrywać ani żadnych zdjęć. Jak się okazuje, chce też zniknąć z mojego tekstu. Opowiada, że był korespondentem kilku tytułów prasowych, wydał kilka książek.
— Więc jako dziennikarz rozumie pan, jak się czuję, kiedy nie chce mi pan „dać twarzy” do tekstu — próbuję nacisku. — A chcecie, żeby mnie zabili? — odparowuje. I wycofuje się z wcześniejszej wersji o dyrektorze Memoriału. Teraz, według niego, ojciec dyrektora był w czasie mordu polskich oficerów kierowcą, szefem garażu, gdzie stały ciężarówki, którymi przewożono ofiary do lasu katyńskiego. Pisano o tym w smoleńskiej prasie w 1992 i 1993, mówiono w radiu. Podaje nazwiska tamtych dziennikarzy — Aleksandra Jakuszewa, którego później zwolnili z pracy, i „Dziennikarki”.
— Kiedy zrobiło się o tym głośno w smoleńskich mediach, obecny dyr. Grigoriew był trzecim sekretarzem obwodowego komitetu partii — mówi nasze „Wiarygodne Źródło”. — Niech go pani o to zapyta — podpowiada. Nie przyniósł jednak żadnych, potwierdzających ten fakt dokumentów. Nie chce też powiedzieć, czym sam się zajmuje. I „zawraca” nas do Polski, radząc, żebyśmy znaleźli Olega Zakirowa, byłego majora KGB ze Smoleńska, który wszystko będzie wiedział, bo pod koniec lat 80. rozmawiał z wykonawcami zbrodni w Katyniu.
Już u nas Zakirow, który opuścił Rosję, bo bał się o swoją rodzinę, powiedział, że trudno na pewno dociec, czy np. kierowca mógł zastępować zmęczonych mordowaniem NKW-dzistów, choć wiadomo, że tak się działo. Raz odwiedził dom kierowcy Titkowa, świadka tamtych transportów, który zaprzeczał, że brał udział w rozstrzeliwaniu. Żona pod nieobecność męża przyznała, że jednak strzelał. Ale jak było — do końca nie wiadomo. „Wiarygodne Źródło” ostrzega, że w Rosji chcą słuchać o historii zwycięstw, nie o zbrodniach dokonywanych na swoim i innych narodach. — To państwo policyjne — powtarza. — Ukraina to już wolny kraj, ale my nie.
Dodaje, że dyr. Grigoriew to normalny, dobry człowiek. — Jest pan katolikiem czy prawosławnym? — pytam. — Nikim. To znaczy, w nic nie wierzę — poprawia się. Mimo że wcześniej nie chciał się fotografować, teraz poproszony o wspólną fotkę pozuje bez oporów. — Dawaj, dawaj — zachęca naszego fotoreportera. Czyżby obserwował nas ktoś trzeci?
Czym zajmował się ojciec?
W Memoriale oglądamy wystawę poświęconą mordom stalinowskim na ludności cywilnej. Jedna z młodziutkich przewodniczek dzieli się wątpliwościami co do oceny Stalina: — Jeszcze nie mam zdania — z jednej strony skazał na śmierć miliony, z drugiej to nie on zabijał, ale system, który sam się napędzał.
Dyrektor częstuje nas herbatą w malowanej porcelanie. — O Katyniu dowiedziałem się w połowie lat 70., kiedy pracowałem w okręgowym komitecie partii — opowiada. — Był pan wtedy sekretarzem? — przerywam. — Przeszedłem wszystkie szczeble kariery partyjnej — odpowiada tak, że do końca nie wiem, czy pełnił funkcję trzeciego sekretarza. Przyjeżdżał wówczas z delegacjami polskiej ambasady składać tu kwiaty. W latach 1994—1995 z ramienia Rady Ochrony Zabytków uczestniczył w ekshumacjach. Dlatego, kiedy w 1997 postanowiono stworzyć Memoriał, to właśnie jego wyznaczono do załatwiania formalności prawnych. Teraz planuje zbudowanie dróżki wokół Doliny Śmierci i w części rosyjskiej. Zamierza też wykonać prace sondażowe na 100 ha lasu katyńskiego, bo w wielu miejscach znajdowano szczątki.
Kiedy pytam, dlaczego władze nie nazywają tej zbrodni ludobójstwem, koncentruje się na ofiarach wielkiego terroru: — Zabijano po 200, 300 osób dziennie, to przecież ludobójstwo.
— Czym zajmował się pana ojciec? — zadaję zasadnicze pytanie. — Pracował w drogowej policji.
Dziękujemy za rozmowę i z chaosem w głowach jedziemy na obiad do pobliskiej restauracji. Od zupy uchy odrywa mnie kelnerka, prosząc do telefonu. Po drugiej stronie „Dziennikarka”, której numer telefonu podało nam „Wiarygodne Źródło” i której nagrałam się wczoraj na automatyczną sekretarkę. Mówi, że nie umiała odsłuchać numeru mojej komórki, dlatego zadzwoniła do restauracji. — Jak mnie pani znalazła w 360-tysięcznym Smoleńsku? — dziwię się. — Tak się zgadałam ze znajomą — odpowiada, co nie wyjaśnia naszych wątpliwości. Umawiamy się za godzinę w centrum.
Rozmowy kontrolowane
Pytam, czy tak jak informowało nas „Wiarygodne Źródło”, 18 lat temu pisała o ojcu dyr. Grigoriewa. — W żadnym wypadku, o Grigoriewie nie mogę nic powiedzieć, oprócz tego, że to przystojny mężczyzna — zaprzecza. I informuje, że „Wiarygodne Źródło” to były pracownik KGB i pewnie ma do niej żal, że kiedyś pisała, że KGB było przykrywką dla mafii kontrolującej biznes. A dlaczego się wycofał z zeznań, że ojciec dyrektora nie strzelał, ale miał nadzór nad transportem jeńców i trupów? Bo pewnie nagrali naszą rozmowę jeszcze z Polski i postraszyli go, żeby za wiele nie mówił.
Według niej, wszystkie rozmowy, zwłaszcza komórkowe, są nagrywane. Wszystko musi być pod kontrolą. Ona sama też zostanie wezwana, żeby opowiedzieć, o czym rozmawialiśmy. Dlatego prosi o anonimowość. Mówi, że dziś jest o wiele gorzej niż tuż po rozpadzie ZSRR. 20 lat temu można było w mediach głośno mówić o wątpliwościach, takich jak te związane z ojcem Igora Wiktorowicza Grigoriewa. Dziś to temat, który wywołuje strach.
Opowiadam, jak sensownie rozmawiało się z dyrektorem. — Mówią, że to człowiek na odpowiednim miejscu — podsumowuje. — Ale tu władza mówi politycznie poprawnie, a robi jak jej wygodnie. — Żeby nas zrozumieć, trzeba tu żyć, to nie Europa — powtarza wielokrotnie. Rosja z wyjątkiem Moskwy i Petersburga to zamknięty świat, rządzący się własnymi prawami. — Jeśli bez powodu zabili twojego dziadka czy ojca, to dziś też się boisz, że ciebie mogą zabić — opowiada. — To strach prawie genetyczny. Nie jest u nas tak fioletowo, jak się u was mówi — uśmiecha się i wyjaśnia, że to odpowiednik polskiego idiomu „nie jest różowo”. — Obywatel nie ma w nikim oparcia. Jak komuś się spodoba twoje mieszkanie, a ma pieniądze, to może cię z niego wyrzucić. Władza jest skorumpowana, nasz burmistrz właśnie trafił do więzienia. Milicji lepiej o nic nie prosić. Służba zdrowia bierze łapówki. A Cerkwi nie ma co ufać, siedzi po szyję w grzechach. Wszyscy pamiętają, jak kilkanaście lat temu szło się tam chrzcić dziecko i od razu wiedziało o tym KGB — wylicza. — Brak instytucji, która wychowywałaby naród, zmieniła naszą mentalność. Władzy zależy, żeby mieć tłum biernych niewolników. Padł dawny ustrój, a nie wymyślono nowej ideologii.
Z żalem mówi, że pracując w mediach, sama przyczyniła się do tego chaosu. Także do przedstawiania Polaków i Rosjan z dwóch stron granicy, z twarzami wrogów. — Moi znajomi boją się jechać do Polski, bo będą ich winić za grzechy Stalina — opowiada. — Nasza młodzież mówi, że Polacy zabili armię Tuchaczewskiego, no to Stalin odwdzięczył się Katyniem. Muszę im wyjaśniać, jak było. A Katyniem zajmuje się u nas kilka osób — dodaje. — To się nie opłaca, można wpaść w tarapaty. Zwykły człowiek został zagnany w kąt i jak na chwilę znajdzie spokój, to nic go nie obchodzi.
Sama ma wyższe wykształcenie, wiedzę i chętnie wyjechałaby do Polski, ale nikt tam na nią nie czeka. — Stalin wybił inteligencję. Nasz naród nie ma mózgu, tylko mięśnie. Ci, co przetrwali, emigrują wewnętrznie i starają się przeżyć. Cieszą się, że mogą kupować mięso w sklepach, a nie za grosze z brudnych kartonów ustawionych prosto na ulicy w centrum miasta — mówi.
Odwozimy ją pod pomnik „z orłami”, upamiętniający zwycięstwo w 1812 nad Napoleonem. Tu można grzać się w cieple tamtej sławy.
Post scriptum
Już w Polsce rozmawiam z Olegiem Zakirowem. Wyjaśnia, że ojciec dyrektora mógł być enkawudzistą, ale nie ma na to pewnych dowodów. To nazwisko tak popularne jak w Polsce Kowalski. — Skoro mówiło tak „Wiarygodne Źródło”, to chyba możliwe — uważa. — Jeśli syn dobrze pracuje, to nie nam go sądzić, ale Bogu.
Sama wiem, że w tej chwili to sprawa drugorzędna. Zamiast reportażu o człowieku, powstał tekst o Rosji, w której nie da się niczego potwierdzić i do końca wyjaśnić. Zakirow opowiada, że już w połowie lat 90. zorientował się, iż dawni decydenci wracają do władzy. Potwierdził, że na prowincji działają dawne klany KGB i partii, a kiedy ktoś psuje przedstawiony przez nich obraz świata, mogą go po prostu usunąć. Dlatego niektórych moich rozmówców przedstawiłam bez twarzy. Ale o to tam właśnie chodzi — społeczeństwo to tłum bez imienia, którym łatwo sterować. Nieco trudniej go tak opisywać. Przypomina mi się odpowiedź o. Ptolemeusza na moje pytanie, czego się tu nauczył. Powtarzam po nim — ta podróż nauczyła mnie pokory.
opr. mg/mg