Losy jednej z Polek, odwiedzającej ojczyznę w ramach Polskiej Akcji Humanitarnej pomagającej Polakom z Kazachstanu
W 2000 roku pierwszy raz po 50 latach pani Nina stanęła na polskiej ziemi. Przyjechała z Pielgrzymką do Ojczyzny, co roku organizowaną przez Polską Akcję Humanitarną. Gościli ją państwo Rozalia i Wojciech Zawiłowie z Bytomia.
Nina Kozak urodziła się 72 lata temu w Lublinie. W 1939 r., kiedy Niemcy rozstrzelali jej ojca Trofima, razem z mamą Polą przeszły przez granicę na Ukrainę do Lwowa. — Kak my od Niemców uszli, tak my tam astali — mówi. We Lwowie poznała męża, Fiodora, do którego zdrobniale mówiła Fiedia, Rosjanina z rodu kniaziów Romanowych. Służył w armii. W 1929 r. jego rodzinę wywieźli do Kazachstanu. Potem razem z mamą Niny pojechali do jego bliskich do Kustonajskoj Obłasti. Nie z przymusu, ale z własnej woli. We Lwowie urodziła jedną córkę Galię, a w Kazachstanie — dwie — Liubę i Swietę, i syna Jurę.
W Polsce z rodziny została jej jeszcze siostra ojca. — Ja dzwoniła do niej, ona chora, nie smogła prijechać do mnie — opowiada pani Nina. — Ona mnie pożiełała, ja jej pożiełała i na tym kończiłos.
Czasem mąż jej mówił: Ty kto taka? Ja z takogo bolszowo rodu, a ty prosta Polka. To pocziemuż ty wybrał Polku — odpowiadała. — A bo mnie ona nrawiłas — uśmiechał się Fiedia. Przeżyli razem 49 lat. On umarł, będzie rok temu.
Od początku do dziś dnia mieszkała w Kustonajskoj Obłasti, wiosce liczącej 10 tys. mieszkańców. Jej dzieci i wnuki pokończyły szkoły, ale nie mogą znaleźć zatrudnienia. Za jej czasów było lepiej. Pracowała 35 lat w buchalterii, (dziś dostaje w przeliczeniu na nasze 100 zł emerytury), a mąż był operatorem w ich wiejskim kinoteatrze. Dawniej były u nich cztery kina, dziś nie ma żadnego. Wybudowali sobie domek, obok mają działkę, na której pani Nina uprawia ziemniaki, pomidory, ogórki, arbuzy, dynie, melony. To wszystko przetwarza i przechowuje na zimę. Po śmierci męża córka chciała ją wziąć do miasta, a ona nie chciała, bo tam szum, auta, tramwaje. — A ja wolę ciszę — tłumaczyła. Ostatecznie zgodziła się, że zimą będzie u córki, a latem wraca do siebie. Barawskoje było jeszcze nie tak dawno największym kurortem Kazachstanu. Leczyli tam choroby dróg oddechowych. Pani Nina mieszka w pięknej okolicy — las, jeziora, grzybki i jagody. Przez Kustonaj płynie rzeczka Taboj. Teraz wszystko jest inaczej niż za jej młodości.
— Nie ma sowchozów, ni kowchozów, dziś wszystko poszło na sprzedaż — mówi. — Przyjechali Kitajcy (Chińczycy), Turcy, wszystko za pieniądze kupili.
Jedynie syn znalazł pracę w zakładzie naprawy samochodów, bo to zawsze potrzebny fach. Starsza wnuczka Natalia ma 29 lat, skończyła Instytut, wyszła za mąż za Polaka i uczy swoją 5-letnią córkę, a prawnuczkę pani Niny, polskiego.
— Jak ja odieżdżała, to zaszła do prawnuczki i mówię: Zdrawstwujtie Katia! — śmieje się pani Nina. — A ona mi na to: Dzień dobry babciu, ty po polsku nie umiesz? A ja — nie umiem. To ona: musisz się uczyć. Ja jej, że mnie ciężko, a ona na to: Ty pojedziesz do Polski, to się języka nauczysz.
Pani Nina w Polsce skończyła jeszcze 3 lata polskiej szkoły, potem już chodziła do szkoły ukraińskiej i przez 50 lat mówiła po rosyjsku, nawet do dzieci.
— W zeszłym roku do Kustonaja (miasta) przyjechała dobra pani z Warszawy i ona uczy Polaków — wyjaśnia pani Nina. — Moja wnuczka do niej jeździ i ona daje jej książki, prowadzi z nią lekcje. Moje wnuki chcieliby do Polszi przyjechać. Wnuczka Natalia mówi: u mnie pieniędzy nie ma, a ja by chciała jechać. Ja tam, w Kazachstanu, pochraniła mamę, do Polski nie pojadę. Syn mówi: Jedź, ja za tobą pojadę, tam praca, ładnie. Ale ja by tęskniła za nimi. Mam wnuczka — trzy roki, on żył w wioskie gdie ja żiła, ale zimą musieli wyjechać. I on teraz mnie mówi: jak dobrze było z babcią, chcę do babci — tęskni. — W mojej wioskie w Kazachstanie mieszkało piętnastu Poliaków. Tam ja ostała. Ja mysliała o Polskie, wspominała swoje dietstwo, swięta. Skolko lat ja żyła, to ja miecztała, czto dobrze, by my tam w Polskie żyli i żyli, i niepotrzebne było nam do Kazachstanu...(płacz). Teraz w Polsce opłatki nam dali biełe, a ja pomniu, maliutka była, u nas byli różowe opłatki, mama łamała je i dawała nam. W wilię u nas wszystko było postne, w komnatie stajał snop pszenicy... Więcej nic nie pamiętam. Tak, jak ja w Polsce 50 lat temu się łamała, to dopiero teraz się łamała.
Do katolickiego kościoła z Kustonaju trzeba jechać 1000 km. W wiosce przetrwała jedna cerkiew, więc pani Nina chodziła do świątyni prawosławnej jak do katolickiej, tłumacząc sobie, że skoro tam się modlą „Otcze nasz”, a u nas „Ojcze nasz”, to wychodzi na to samo.
— Także tam jest Pan Jezus Chrystus, Matka Boska, tylko my im świeczki stawiamy, zawsze my się modlili jak mogli — mówi. — Męża matka pobożna była, modlitw mnie nauczyła, moje wszystkie dzieci w cerkwi były chrzczone. To, co przez te lata najlepsze schroniło się w kostiele. W domu mam kriestik, ino prawosławny, ikony, wsio mnie dała męża mama, jak ja prijechała.
Pani Nina odżyła podczas odwiedzin w ojczyźnie. U swoich gospodarzy czuje się jak u siebie w domu.
— Wszystkim Polakom dziękuję za to, co ja zobaczyła, wszystkiego najdobrzego życzę — uśmiecha się. — Inni pielgrzymi słabli, chorowali, a mnie nic nie bolało, ja była zdrowa i silna. W Krakowie my dwa dnia po wszystkich kościołach chodzili, my widieli zdanie, gdzie król żył. Potem nas przywieźli na Jasnu Góru, odkrywali i zakrywali Matku, my to widzieli. Dażie ja siebie nie mogła ujawić, że takie to piękne możiet być. Zostawili mi różaniec. Ja z książki czytała jak się modlić, tajemnice — pierwsza, druga, trzecia. Sybiraczki przyniosły nam świeconej wody, ja mówię: Nie dawajcie nam tylko wody, dażie ziemli dajtie nam polskiej. Ja kupiła różańce, krzyżyki, medaliki z Matką Bożą wszystkim córkam, wnuczkam — dziesięć sztuk. Potem nam snowa nadawali ikonki, różańce, u mnie pół torby książek. Ja dzisiaj kupiła taku biału książeczku do nabożeństwa dla prawnuczki. Ona w domu i w cerkwi po cichutku będzie się modliła.
opr. mg/mg