Fragmenty książki p.t. "Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie. O marginesie społecznym XVI-XVII w."
Michał Rożek, ks. Jan Kracik Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie O marginesie społecznym XVI-XVII w. |
Nawoływania publicystów XVI—XVII wieku do oddzielenia niezdolnych do pracy ubogich od żerujących na miłosierdziu symulantów, by wspierać pierwszych, a zmusić do pracy drugich, pozostawały ciągle pobożnym życzeniem. Na niewiele zdały się doraźne rozporządzenia w rodzaju publikaty rajców z 1732 roku, nakazującej, „by ubodzy, których pełno w Krakowie jest, osobliwie młodych, zdrowych, do wszelkiej roboty ręcznej sposobnych”, ruszali do sezonowych prac polowych, w przeciwnym razie będą zakuci w kajdany, zmuszani do wywożenia błota i gnoju z miasta. To samo jednak i 5 lat później: „wiele żebraków po mieście, między którymi znajdują się zdolni do roboty; drudzy pod pretekstem żebraniny bawią się kradzieżą”, niech więc idą precz, aby „nie przykrząc się ludziom, na kawałek chleba sobie zarabiali”. Inaczej czeka ich oczyszczanie ulic, „od czego się im będzie płaciło, żeby się mieli czym pożywić”25.
Skuteczność tego typu rozwiązań była równie niewielka jak wyświecenie z miasta czy zaopatrywanie dziadów w znaki parafialne na czas jubileuszu. Lokalne i doraźne szykany mogły tylko spowodować przeniesienie się części żebraków w spokojniejsze strony gwoli przeczekania. Istniały jednak i skuteczniejsze środki.
Próby resocjalizacji przez pracę przymusową zostały podjęte najpierw we Włoszech, gdzie na początku XVIII wieku powstały zakłady poprawcze — domus correctionis, tworzone również w Niemczech, stąd ich używana i u nas nazwa — cuchthaus. Za pierwszy w Polsce dom poprawy uważa się działający tylko 11 lat zakład urządzony w Warszawie w 1736 roku przez sufragana łuckiego Adama Rostkowskiego. Praca w ogrodzie, przędzenie, tokarstwo, postna dieta, nauki duchowne, a także kary cielesne — miały przywracać podopiecznych do lepszej kondycji moralnej. Reedukacja trwała najkrócej 3 tygodnie. Pierwsza wzmianka o krakowskim cuchthauzie pochodzi z roku 1722; kiedy to uparty złodziej Jan Ziemicki kradł nawet w więzieniu, mimo że uprzednio „dany był ad domum correctionis”. Władze miejskie groziły włóczęgom w 1729 i 1740 roku umieszczeniem w cuchthauzie i chłostą.
Przez owo miejsce pracy przymusowej, położone na wprost szpitala św. Ducha, przy ul. Szpitalnej, przewinęła się część aresztantów, wracających niekiedy kilkakrotnie „na poprawę”. Oto Józef Bolkowski z Opawy, służąc w sklepie hutmana ratuszowego, zeznawał w 1766 roku, że już parokrotnie siedział w zakładzie, a liczył zaledwie 17 lat. Inny recydywista też nie był gorszy: „siedziałem tu kilka razy na ratuszu i w cuchthauzie”. Resocjalizacji takiej poddawano również nierządnice, jak wskazuje wypowiedź jednej z nich: „w tym mnie wzięto i siedziałam przez dwie niedzieli w cuchthauzie”. Być może skutkował dopiero dłuższy pobyt — w 1793 roku skazano nie pierwszy raz sądzonego złodzieja na roczne roboty w tym zakładzie i na comiesięczny ryczałt 15 kijów26.
Rachunki domu poprawy z lat 60. XVIII wieku zwą pensjonariuszy więźniami, a pozycje wyszczególnione w wydatkach wskazują na dość jednostronną terapię:
sługom miejskim ceklarzom od przyprowadzenia i bicia — zł 6, od sporządzenia czterech kajdan zł 6 gr 23, zakonnikowi za egzortę więźniom — flaszkę miodu (za) zł 1 gr 8.
Troska o ciało, jak widać, była kosztowniejsza, ale też dotyczyła nie tylko żołądka. W 1761 roku prawie 400 zł wyniósł „eks-pens na wikt, jako to kaszę jęczmienną, jaglaną, tatarczaną, groch, masło, olej, słomę, rózgi”. Istniała nawet opieka zdrowotna, skoro w 1762 roku zapłacono 9 zł 4 gr „za wódkę dla chorych smarowania i krwi puszczania”. Dla poprawienia budżetu posyłano niekiedy „z karboną na wikt dla więźniów”, ale dobroczynność ludzka bywała bardziej wszechstronna. Uwieczniono bowiem w rachunkach nie tylko, ile dano „od kucia i kajdan odkucia kowalowi”, ale i to, że „cztery łańcuchy na nogi i na ręce są od pewnego przyjaciela podarowane”27.
Rachunki z lat 1774—1775 wskazują, że cuchthaus został wynajęty na mieszkania. Dom zaczął jednak pełnić swe funkcje, i to bardziej zgodne z nazwą, kiedy w 1786 roku kanonik Wacław Sierakowski założył tam manufakturę sukienną. Miała ona zatrudniać „włóczęgów do roboty zdatnych, jako też winowajców na więzienie skazanych dekretami” oraz włóczące się po ulicach dzieci. Prałat odstąpił wkrótce zakład miastu za częściową rekompensatą, dziadom zaś zakazano żebrać, strasząc półrocznym, a w razie powtórnego i trzeciego przychwycenia — rocznym lub stałym oddaniem, do domu fabrycznego”. W wyniku obławy znalazło się w cuchthauzie aż 270 schwytanych, z których tylko 81 zatrudniono w ledwie wegetującej manufakturze. Po kościołach rozmieszczono skarbony, by pozostawieni do obsługi świątyń ubodzy nie chodzili po prośbie. Raz w tygodniu kwestował na rzecz współtowarzyszy wysłany z dzwonkiem dziad z manufaktury. Włóczęgom nie zaopatrzonym w świadectwo pracy, np. w fabryce, grożono aresztem.
Po kilku miesiącach takich porządków, przed zimą 1788 roku, „zaczął się napełniać Kraków nowymi żebrakami”. Mieszkańcy obdarowując datkami natrętów, przestali zasilać skarbony i fabryczną puszkę. Kościelne dziady ruszyły więc na miasto, a niefachowo prowadzony zakład, w którym jałmużna należała do funduszu płac, został w 1792 roku zamknięty28.
25 APKr 3563 (1732, 1737).
26 T. Dyniewski, Cuchthaus warszawski, „Kultura”, r. 15: 1977, nr 22, s. 10; APKr 874, s. 108; 883, s. 187—188, 191,279; 895, s. 67—68.
27 APKr 3563 (1729, 1740, 1788); 3982, s. 15, 17, 23—24, 30—31, 38; 2987, s. 3.
28 J.S. Dembowski, Rzecz krótka o fabryce sukiennej krakowskiej, Kraków 1791,
s. 57—59, 84—87; M. Frančić, op. cit., s. 131—132.
opr. aw/aw