Tragiczne wywózki roku 1940

O wywiezionych na Sybir

Tragiczny rok 1940. Wywózki daleko na Wschód, na „nieludzką ziemię”. Jeden z mieszkańców Białegostoku, wywieziony na Sybir, tak opisał tę podróż:

„Rozpoczęła się podróż na północ. Pięćdziesiąt ludzi w zakratowanym wagonie bydlęcym i przy 45 stopniowym chyba mrozie. Raz na dzień kawałek chleba i suszona ryba. Raz nawet dali gorącą zupę w wiadrze, ale nikt nie miał ani łyżki, ani miski, ale i tak jakoś się zjadło! Tak jechaliśmy trzy tygodnie. Trzeciego tygodnia wjechaliśmy do kraju łagrów. Przez tydzień czasu oglądaliśmy przez dziurkę wychuchaną w lodzie na szybie niekończącą się tajgę, wśród której na wzgórzach, co parę lub kilkanaście kilometrów — łagry, łagry, łagry... Pod koniec trzeciego tygodnia dobiliśmy do miejscowości Uchta. Była to stolica łagrów tej „republiki” tzw. Uchtiżemłag. Stąd samochodami przewieziono nas do poszczególnych „Łagpunktów”. Ja dostałem się na Łagpunkt nr 19. Wśród tajgi, kilkanaście baraków zbitych z desek, a wszystko otoczone podwójnym drutem kolczastym, z wieżyczkami na rogach kwadratu. Był to mały obóz już gotowy, choć ciasny. Bo też bywały i takie wypadki, że ludzi przyprowadzono do lasu, wyznaczono im kwadrat i mówiono: „Tu będziecie mieszkać i pracować”. A w czym mieszkać? „A to już wasza sprawa i sami sobie radźcie!”. Myśmy tego uniknęli. Jak już mówiłem obóz był mały i ciasny, a było nas tam około pół tysiąca, ale za to pluskiew i wszy w obozie było 562 milionów, nie licząc strażników i naczelników, którzy byli stokroć gorsi, bo nawet zabić takiego nie było można.

Tak się rozpoczęło dla nas nowe komunistyczne życie! Nazajutrz badania lekarskie i poszliśmy pod strażą na „lesopował”. Ubrania nie dostałem, bo jeszcze miałem strzępy tego, w którym wyszedłem z domu. Ponieważ byłem bosy, dali mnie „trzewiki” zrobione z gumy samochodowej, ale szmat, żeby nogi okręcić nie dali. Cóż robić! Na nogach miałem jeszcze „pajęczynki”, które jakoś same się wyprodukowały z dawnych burżuazyjnych skarpet. Podarłem jeszcze kolorową torebkę, którą wytargowałem jeszcze w więzieniu za pajdę chleba. Po przybyciu do szpitala (również w tajdze, nad rzeką) byłem tak gruby, jak burżuj i kapitalista. Dzięki naszym lekarzom (Manheim i Mangel), którzy tak samo, jak ja będąc więźniami, jakoś się tam zaczepili i pracowali jako lekarze i którzy mną się szczerze zaopiekowali, wylizałem się. Już po kilku tygodniach doszedłem do jakiej takiej formy, a gdy byłem już jako tako zdrów, ukrywali mnie przed lekarzami sowieckimi, ażeby mnie jakoś dłużej utrzymać i nie puścić do lasu. Wtedy to przyszła ta zbawienna paczka z kraju. Najważniejsze to były spodnie i buty narciarki, które były przedmiotem zazdrości całego szpitala. W tym to szpitaliku zastała mnie nowa wojna pomiędzy dawnymi przyjaciółmi. A już potem przyszła zbawienna umowa Sikorski-Majski i po wielu, wielu jeszcze perypetiach i wielkich staraniach pełnych obaw, czy też mnie zwolnią (pracowałem już wtedy w tartaku w Uchcie) nareszcie dnia 7 września 1941 znalazłem się na wolności. Wolność to jednak przyjemna rzecz!

7 września 1941 roku. W tym to dniu odzyskałem wolność! Ach, co za rozkosz kroczyć na czele oddziału współtowarzyszy niedoli, oddalając się od przeklętych łagrów i zdążać do stacji kolejowej Uchta, a stamtąd po załadowaniu się w świat, gdzieś tam nad Wołgę, gdzie ma się organizować Wojsko Polskie [gen. Andersa]. Podróż trwała długo, trochę się nie dojadło, trochę było niewygodnie, ale kto by tam na to zważał! Było się wolnym i jechało się do Wojska Polskiego”.

Największe i najbardziej masowe zsyłki, które dotknęły polskie rodziny, nastąpiły w Związku Radzieckim już w latach 1936-1937. Na Syberię deportowano z terenów zachodniej Ukrainy całe polskie rodziny, całe wsie.

W okresie drugiej wojny światowej, na terenach II Rzeczypospolitej zajętych przez Armię Czerwoną, w okresie tzw. pierwszego sowieta, w latach 1940-1941, były cztery masowe deportacje. Ale zsyłki Polaków trwały znacznie dłużej, nawet po zakończeniu drugiej wojny światowej, aż do 1956 roku.

Pierwsza, najtragiczniejsza, niespodziewana i w środku zimy, miała miejsce 10 lutego 1940 roku — wywieziono wówczas głównie rodziny osadników wojskowych — legionistów, służby leśne, rodziny aresztowanych funkcjonariuszy państwowych i samorządowych. Drugiej deportacji dokonano 13 kwietnia 1940 roku Dotknęła ona ziemian, zamożnych rolników, działaczy społecznych oraz rodziny aresztowanych lub wziętych do niewoli funkcjonariuszy państwowych, oficerów i policjantów. Trzecia wywózka przeprowadzona w czerwcu 1940 roku objęła głównie uchodźców z zachodnich i centralnych województw polskich i inteligencję. Czwarta deportacja nastąpiła w przeddzień wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, w czerwcu 1941 roku. Deportowano wówczas rodziny kolejarzy, wykwalifikowanych rzemieślników i robotników, pozostałych zamożnych rolników.

Największe miejsca zesłań to okolice Archangielska, Irkucka, Omska, Kazachstan, Krasnojarski Kraj, Atłajski Kraj i wiele innych. Najbardziej znane z okrucieństwa obozy pracy to Kołyma, Workuta, Norylsk, a było ich jeszcze tysiące.

Ogółem w ciągu 20 miesięcy okupacji sowieckiej ze wschodnich ziem polskich wywieziono, co najmniej 1,3 mln obywateli. A przecież jeszcze kilkaset tysięcy polskich żołnierzy we wrześniu 1939 roku dostało się do niewoli sowieckiej. Dziesiątki tysięcy z nich zostało rozmieszczonych w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Wszyscy zostali zamordowani wyjątkowo okrutnie — strzałem w tył głowy, w wyjątkowo barbarzyński sposób.

Wszystkie zsyłki odbywały się mniej więcej według tego samego scenariusza. Grupa uzbrojonych „enkawudzistów”, wspólnie z miejscową milicją dobijała się nocą do drzwi, budziła wystraszone ofiary. Potem dokładna rewizja, krótki czas na spakowanie i dojazd na stajcę kolejową, gdzie czekały już wagony towarowe, do których wtłaczano po 50-70 osób. Polacy przebywali na zesłaniu długo, nawet do 15 lat.

Sybiracy w znakomitej większości dowiedli, iż są silni — swą wiarą i umiłowaniem Ojczyzny. Byli wierni Bogu i Polsce. Na wywózce starali się żyć zgodnie z miejscową ludnością, nauczyli się rozsądnie stawiać opór władzom i zyskiwać środki do przeżycia, nie wyrzekali się wartości wpajanych przez rodziców, szkoły, księży.

Część z nich wyszła ze Związku Radzieckiego z wojskiem generała Andersa, część z generałem Berlingiem i jego I Armią Ludowego Wojska Polskiego, inni przyjechali po wojnie do Polski, nawet jeszcze w 1956 roku. Ale jak wielu pozostało jeszcze na Wschodzie? Ilu Rodaków mieszka za Uralem? Wielu też pozostało na „nieludzkiej ziemi”, ponosząc ofiarę najwyższą — ofiarę życia. Wszyscy cierpieli za Polskę, ukochaną Ojczyznę, za nią tracili zdrowie i życie. Ginęli z głodu, chorób, katorżniczej pracy ponad ludzkie siły, pozbawieni opieki lekarskiej i leków. Tragiczny jest rachunek deportacji. Co trzeci zesłany na Wschód pozostał na zesłaniu — ponosząc ofiarę najwyższą — ofiarę życia.

To już historia, której zapomnieć nie można. Ważne jest, by ją poznali młodsi wiekiem, zrozumieli dzieje Ojczyzny, losy ojców i dziadów.

Białystok jest miastem szczególnym. Jest tu wiele trwałych znaków pamięci o Polskiej Golgocie Wschodu: Pomnik Grób Nieznanego Sybiraka, Muzeum Sybiraków — pierwsze w Polsce, Rondo Sybiraków, Panorama Golgoty Wschodu i Ściana Pamięci. Kapelan Rodzin Katyńskich ks. Zdzisław Peszkowski otrzymał honorowe obywatelstwo miasta Białegostoku. W kościele św. Wojciecha jest Kaplica Katyńska i Kaplica Martyrologii Narodu. Od kilku lat, każdego roku, ulicami Białegostoku przechodzi Marsz Żywej Pamięci Polskiego Sybiru. Uczestniczą w nim ci, którzy przeżyli zsyłki, więzienia i łagry sowieckie. Idą z nimi dzieci i wnukowie Sybiraków, bardzo licznie uczestniczy młodzież szkolna i harcerze.

Może już nadszedł czas, by w siedemdziesiątą rocznicę największych wywózek zrealizować w Białymstoku pomysł stworzenia Muzeum Polskiego Sybiru? By pamięć o tych, którzy doświadczyli wywózek stała się częścią narodowego dziedzictwa.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama