Historia spotkań chórów z różnych krajów słowiańskich
Poznań, bezsprzecznie, aż do wybuchu II wojny światowej stolica polskiej chóralistyki, w roku 1929 (18—21 maja) był miejscem pierwszego w historii Wszechsłowiańskiego Zjazdu Śpiewaków, zorganizowanego, jak pisała prasa, pod dostojnym protektoratem prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego, ks. kardynała Augusta Hlonda — Prymasa Polski i Ignacego Jana Paderewskiego. Wzięło w nim udział 20 tysięcy śpiewaków (2,3 tys. ze Śląska).
Za ówczesnym „Śpiewakiem Śląskim” przypomnieć trzeba, że „Gorące i serdeczne przyjęcie, jakiego doznały w Poznaniu chóry czeskie, jugosłowiańskie, chorwackie i inne, wypłynęło nie z kurtuazji i nie tylko z uznania i zachwytu dla wielkiej i wspaniałej umiejętności śpiewania, którą się wszystkie chóry słowiańskie odznaczały. Stało się coś więcej. Mowa i muzyka braci Słowian dowiodły, jak blisko jesteśmy spokrewnieni z innymi szczepami słowiańskimi i to poznanie dla zbliżenia narodów słowiańskich bodaj więcej zdziałać może, aniżeli wysiłki polityków i dyplomatów”.
Zaistniał również (twórcami byli oczywiście Wielkopolanie) Słowiański Związek Śpiewaczy.
Historia Europy, Słowiańszczyzny, Polski potoczyła się wielkimi meandrami. Nad naszymi ziemiami cieniem i śmiercią milionów zaległy totalitaryzmy. Trzeba było dotrwać roku 1998, aby w Katowicach, które są obecnie najsilniejszym ośrodkiem chóralistyki w Polsce, odrodziła się tradycja wspólnego, słowiańskiego śpiewania. Na I Zjazd Chórów Słowiańskich (1—3 maja 1998) zjechali wedle poznańskiej tradycji: Chorwaci, Czesi, Słowacy, dwa chóry ukraińskie: ze Lwowa dziecięcy zespół „Sol animae” i z Bereżan chór „Proswity”, wiele chorów polskich, w tym wzruszające chóry z Zaolzia...
Co do tego, że Śląsk muzyką stoi, nie ma dyskusji. A tu okazało się, że uporem też. Trzeba takiego pasjonata jak prezes Śląskiego Oddziału Polskiego Związku Chórów i Orkiestr Rajmund Hanke, żeby zaledwie w dwa lata rozbłysł wielobarwną paletą talentów II Zjazd Chórów Słowiańskich. Do Katowic i na koncerty w całym śląskim województwie zjechały znakomitości. Termin II Zjazdu nie był przypadkowy — 9—11 listopada 2001, więc dzień naszego narodowego święta.
Przypomnę, kto przybył — otóż Czesi, Słowacy, Ukraińcy, Białorusini i... Węgrzy. Spytają Państwo o słowiańskość Węgrów? Spieszę przypomnieć, że wszak Polak—Węgier dwa bratanki, a poza tym nie bądźmy tacy drobiazgowi.
Zjazd udowodnił, że jest świetnie — ten rodzaj muzykowania przeżywa renesans. Gdyby oceniać uczestników zjazdu, to można rzec — nie były to chóry przeciętne czy dobre — na Śląsk zjechały znakomitości. Przedstawiono urozmaicony repertuar — od klasycznej muzyki kościelnej i cerkiewnej (wszak tu bierze chóralistyka swój początek), do szalenie nowoczesnego traktowania materii wokalnej.
Mnie nurtowało pytanie — jak to się dzieje, że przy tak bogatej gamie propozycji spędzenia wolnego czasu ludzie garną się do chórów, wybierają uciążliwości podróży na drugi koniec Europy, żeby zaśpiewać...?
Piotr Miłogrodski, kierujący dziecięco-młodzieżowym chórem, działającym przy Towarzystwie Kultury Polskiej w Łucku (Ukraina), powiedział m.in.: — Śpiewamy, bo... nie można nie śpiewać! Bo śpiewa w nas polska krew, polska kultura muzyczna niesiona przez pokolenia. W Łucku jest około 900 polskich rodzin, więc do śpiewania było nas tyle, że przed pięcioma laty rozdzieliliśmy się na dwa śpiewacze stowarzyszenia. A oprócz tego mamy niedzielną szkołę języka polskiego, do której wszyscy, bez względu na wiek, z wielką radością uczęszczamy. Ot i tyle...
Karoline Nagy, dyrygentka chóru mieszanego z Ozd (Węgry): — Bardzo lubimy śpiewać. Chór powstał 103 lata temu, więc tradycja zobowiązuje. Powiem pani, że nic tak nie odmładza jak śpiew. Tę tajemnicę powinny znać wszystkie kobiety! Poza tym stanowimy jedną wielką rodzinę, pomagamy sobie wzajemnie, wspólnie rozwiązujemy problemy, te rodzinne również. Nic tak silnie ludzi nie łączy jak muzyka.
Ewa Seinerova, dyrygująca dziecięcym chórem „Permonik” z Podstawowej Szkoły Artystycznej w Karwinie (Czechy): — Nasz chór istnieje 35 lat, ale ze względu na dorastanie małych śpiewaków właściwie co roku zmienia się obsada. Recepta na takie śpiewanie? Nawet znakomity głos nie wystarczy. Potrzebna jest po prostu miłość do muzyki.
Danuta Cymerys, dyrygentka chóru Polskiej Szkoły Podstawowej im. Stanisława Hadyny w Bystrzycy (Czechy): — Szkoła ma niespełna 200 uczniów, a w szkolnych chórach... około 70 dzieci. Włącznie z zupełnie malutkimi „Wiolinkami”. W czasach kiedy do wszystkiego można zaprząc technikę, nawet „grać” na fortepianie nie dotykając klawiszy, właśnie naturalność przyciąga naszych małych chórzystów. Po prostu odkrywają, że w chórze mogą zrobić coś, czego żaden komputer nie potrafi!
Gabriel Kalaposz, dyrygent mieszanego młodzieżowego chóru „Cantica Nova” z Trnavy (Słowacja): — Mamy 33-letnią tradycję śpiewania. Więc przynależność do szkolnego chóru to niejako nobilitacja. Poza tym uczestnictwo w chórze to międzynarodowe kontakty i zagraniczne wyjazdy, czyli atrakcja nie do pogardzenia!
Leszek Kalina, dyrygent chóru Polskiego Liceum w Czeskim Cieszynie: — Dlaczego śpiewamy? Bo młodzież potrzebuje czegoś więcej do życia niż konsumowanie tego, co można usłyszeć i obejrzeć w radiu czy telewizji. Dodam, że warto być Polakiem. Dwukulturowość ubogaca. A muzyka i śpiew dzięki temu aż tętnią słowiańszczyzną!
Mikołaj Kacał, dyrygent chłopięcego chóru „Dudaryk” ze Lwowa (Ukraina), na pytanie, czy nie obrabowali wszystkich anielskich chórów? — mówi: — Cóż powiedzieć... Na Ukrainie zawsze były świetne głosy. Do tego jednak, żeby osiągnąć taki poziom, nie wystarcza dobry głos. Potrzebna dobra głowa. I pilność. No i to coś... Lwowska dusza.
Chórzyści „Krynicy” — chóru mieszanego Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Białymstoku: — Śpiewanie jest naszym życiem. I jeszcze jedno — śpiewanie jednoczy nas jako naród. Trwamy dzięki spoiwu, jakim jest kultura. A bez pieśni nie można mówić o kulturze narodu. Żyjemy w Polsce, a nasze białoruskie korzenie, językowe, kulturowe, bardzo ubogacają. Zresztą Podlasie to mozaika narodowości. Jesteśmy mniejszością liczącą około 300 tys. osób. Tworzymy część kultury naszego regionu i naszego kraju. Muzyka, pieśń, łączy ludzi — bez względu na narodowość czy religię!
Przyznam, że czekaliśmy wszyscy na to „coś”. Na pierwszym zjeździe był to skromny zespół z Bereżan na Ukrainie. W ich muzyce było samo serce słowiańszczyzny. W tym roku, na II edycji słowiańskiego śpiewania, „dał czadu” ukraiński zespół niewidomych bandurzystów „Karpaty” ze Lwowa. Więc nie dziwi fakt, że do śpiewania włączyli się wszyscy. A bandury, które przez setki lat niosły historię Ukrainy przez stepy, sioła i bezdroża, zawtórowały w Katowicach pieśni, co rozsadzają mury.
A potem to już było po śląsku — orkiestra dęta KWK „Murcki” pod batutą Szczepana Kurzei zagrała tak, że ruszyliśmy w tan, aż iskry poszły. Dlaczego? Ot, dusze słowiańskie!
opr. mg/mg