W lobbing na rzecz legalizacji marihuany zaangażował się ogólnopolski tygodnik - choć jest to zagrożenie dla zdrowia, które wywołuje poważne skutki społeczne
W lobbing na rzecz legalizacji marihuany zaangażował się ogólnopolski tygodnik. Walczyć o to zamierza także w Sejmie jeden z nowych posłów. Foto: Jakub Szymczuk
Zmienił się model narkomanii. Dawna grupa uzależnionych od heroiny zniknęła z ulic. Natomiast coraz więcej osób sięga po marihuanę, która jest wstępem do poważnego uzależnienia.
W tym roku w „Przekroju” ukazały się trzy artykuły, które można nazwać „lobbującymi” za legalizacją indyjskich konopi. — W uzależnienia wpadają w ogromnej większości osoby, które nie radzą sobie w życiu. Obwinianie za to marihuany to absurd — tak przywoływana w tekście „Marihuana: skończmy tę głupią wojnę” Katarzyna Malinowska-Sempruch, szefowa programu Global Drug Policy, rozgrzesza „palących” trawkę. Podobne wypowiedzi osłabiają nasze wyczulenie na problem narkomanii, który nadal jest poważnym zagrożeniem. Według badań Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDDA), w 2008 r. do przynajmniej jednokrotnego palenia marihuany przyznało się 22 proc. dorosłych Europejczyków, czyli 71 mln ludzi w wieku od 15 do 64 lat. Natomiast 4 mln popalało trawkę codziennie. Najczęściej byli to około 24-letni mężczyźni. Marihuana to dziś najbardziej rozpowszechniony środek psychoaktywny. — Z uwagi na dostępność stwarza zagrożenie dla zdrowia i wywołuje poważne skutki społeczne — podkreśla Michał Kidawa z Centrum Informacji o Narkotykach i Narkomanii Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii. — Wywołuje choroby psychiczne i syndrom demotywacyjny, czyli niechęć do działania. To osłabia aktywność zawodową i życiową palących skręty.
Na imprezach młodzieżowych, przed egzaminami, a nawet w pracy ludzie dla rozluźnienia palą „trawkę”, a dla „czystości umysłu” i poweru biorą kokainę, extasy, amfetaminę. Według Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii, 9,1 proc. Polaków w wieku 15—64 lat przynajmniej raz w roku paliło marihuanę. Przed sześciu laty ten współczynnik wynosił 7,7. Statystki, może nie wydają się aż tak alarmujące, ale praktyka życia codziennego pokazuje co innego. Młodzi mają bardzo łatwy dostęp do narkotyków. Co trzeci uczeń wie, gdzie je kupić. Dealerzy często sprzedają je nawet przed szkołami. W jednej z cenionych w Katowicach szkół ponadgimnazjalnych specjalnie zainstalowano system monitorowania budynku, żeby nadzorować uczniów, którzy kupowali narkotyki, idąc na lekcje. W podstawówce w Zagłębiu Dąbrowskim rodzice pełnili dyżury po lekcjach, tylko dlatego, żeby wychodzących ze szkoły uczniów nie zachęcali do kupna sprzedawcy „trawki” czy „tabletek”. Mimo tych działań „ochronnych” dorosłych, młodzi lekceważą tę „rozrywkę”, argumentując, że to nieszkodliwy sposób na poprawę nastroju, nie uzależniający tak jak alkohol. Pomagają im w tym idole życia publicznego — aktorzy, piosenkarze, naukowcy opowiadający, że sami dla „rekreacji” palili skręty i nic się nie stało. Do brania narkotyków przyznali się m.in. Eric Clapton, Bob Marley, a w Polsce — legendarny Ryszard Riedel. O swoim epizodzie z marihuaną wspomniał w prasie były rektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek. Dziś narkomania przybrała inną, bardziej wyrafinowaną formę niż 20 lat temu. Wtedy powszechnie brano heroinę, która bardzo mocno uzależnia i ostro wyniszcza. Uzależnionych od niej nierzadko można było spotkać na ulicach i dworcach, żebrzących o pieniądze na kolejną działkę. Teraz narkomani nie rzucają się tak w oczy, ale coraz częściej są wśród nas. — Jeżeli ktoś sięga po marihuanę kolejny raz, to ma predyspozycje do uzależnienia, dąży do potęgowania swoich doznań — mówi o. Arkadiusz Nowak, prowincjał zakonu kamilianów, od 20 lat pracujący na rzecz przeciwdziałania narkomanii i AIDS.
Większość osób uzależnionych od narkotyków, zgłaszających się na leczenie, pierwszy kontakt miała właśnie z marihuaną. Ale wtedy wydawało się im, że problem uzależnienia ich nie dotyczy. Najpierw palili od czasu do czasu. Potem podporządkowali narkotykom całe życie. Wyimaginowany świat, w którym zaczęli przebywać, wziął górę nad realnym.
— Młody człowiek na początku słyszy tylko o pozytywach marihuany, a nic o degradacji psychofizycznej, która podstępnie postępuje przez kilka czy kilkanaście lat palenia. Następne w kolejności amfetamina i jej pochodne — na przykład extasy oraz wyjątkowo niebezpieczna kokaina to dziś bardzo popularne narkotyki prowadzące do silnego uzależnienia i wywołujące ostre psychozy. „Krak” — pochodna kokainy z zanieczyszczeniami, działa bardzo krótko i intensywnie, ale może uzależnić nawet od pierwszego razu. Dla biorącego wszystkie istotne sprawy przestają mieć znaczenie. Liczy się tylko grupa, z którą się integruje, chyba że bierze solo. Coraz gorsze stają się jego relacje z bliskimi, dla których nie chce zrezygnować z narkotyku. Tak rozpadają się związki narzeczeńskie, małżeńskie, rodzinne — opowiada o. Arkadiusz Nowak. Wśród poddających się terapii w ośrodkach o. Arkadiusza Nowaka był lekarz, a zarazem kapitan Wojska Polskiego, pracownicy banków, nauczycielki, pielęgniarki i młodzież. W mediach słychać, że odbywają się akcje na rzecz legalizacji według wielu „niewinnych” narkotyków miękkich. — Podział na narkotyki miękkie i twarde nie ma sensu — uważa o. Nowak. — Jedne działają szybciej, drugie dłużej, ale wszystkie są szkodliwe. Legalizacja marihuany wpłynęłaby tylko na rozszerzenie skali sięgania po narkotyki. A przecież nawet w tak liberalnych dla narkomanów krajach jak Holandia, legalna sprzedaż konopi indyjskich jest ściśle reglamentowana i możliwa tylko w ograniczonej ilości miejsc.
Niepokojące, że coraz częściej kontakt ze środkami psychoaktywnymi mają dzieci i młodzież. Jak wynika z danych zebranych przez Fundację Centrum Badania Opinii Społecznej na zlecenie Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, do palenia marihuany przyznało się 30,5 proc. badanej młodzieży uczącej się w ostatnich klasach szkół ponadgimnazjalnych. — Od lat wszyscy popełniają te same błędy — uważa o. Arkadiusz Nowak. Rodzice bagatelizują problem, wydaje im się, że skoro mają wyższe wykształcenie, należą do elity, to wychowywane przez nich dzieci na pewno nie sięgną po narkotyki. Kiedy już je „nakryją”, wstydzą się prosić o pomoc profesjonalnego terapeutę i czasem długo ukrywają problem, myśląc, że sam zniknie. Natomiast dzieci zastrzegają się, że palą lub biorą tylko „od czasu do czasu” i rzadko kiedy orientują się, że już przekroczyły granicę i uzależnienie nie dotyczy tylko kolegów, ale ich samych. — Szukając wolności, stają się niewolnikami i dążą do zatracenia — mówi o. Arkadiusz. — Przez dwadzieścia lat pracowaliśmy, żeby coś zrobić z narkomanią i nie ma wielkiego sukcesu. Trzeba od nowa edukować młodzież, bo przychodzą nowe pokolenia i uczą się na swoich błędach, nie chcąc słuchać, co im mówimy.
opr. mg/mg