Historia Matta Talbota to dowód, że z alkoholizmu można wyjść - i to wyjść z charakterem!
W młodości skończony alkoholik, złodziej i awanturnik. Później abstynent i pokutnik. Tak mógłby wyglądać skrócony biogram prostego irlandzkiego robotnika, który pokonał alkoholowy nałóg. Co sprawiło, że Matt Talbot w tak radykalny sposób się zmienił?
Pewnego sobotniego ranka 1884 roku, przy ulicy North Strand, przed dublińskim pubem O’Meara, Matt Talbot przestępował nerwowo z nogi na nogę, rozglądając się wokoło, z nadzieją na nadejście sponsora, który pomoże mu zaspokoić głód alkoholowy. Matt od tygodnia pozostawał bez pracy i bez pieniędzy, w nie lepszej sytuacji był towarzyszący mu młodszy brat Filip. Koledzy zawsze mogli liczyć na Matta, gdy ten miał pieniądze. Teraz mijali go jeden po drugim, odbąkiwali na jego pozdrowienia, patrzyli obojętnie, a nawet podśmiechiwali się pod nosem. Z wolna narastało w nim poczucie upokorzenia, nie wytrzymał i, zobaczywszy jednego ze swoich dobrych kumpli, zapytał nieśmiało, czy ten nie postawiłby mu szklaneczki najpodlejszej whisky:
– Ty świnio! – odpowiedział dawny kompan od kielicha i minął go z pogardą.
Matt zacisnął zęby, czując w ustach gorycz. Zdał sobie sprawę ze swojej nędzy.
– Idę do domu – wydusił i bez zawahania poszedł, zostawiając zdziwionego Filipa.
Ta chwila, gdy poczuł się podle – odrzucony, wyśmiany i zlekceważony – była, jak okazało się później, przełomem w jego życiu.
Matt po raz pierwszy spróbował alkoholu w wieku 12 lat. Nie pomogły groźby ojca, bicie, przenosiny z jednej pracy do drugiej: młodzieniec, a raczej chłopiec, wciąż zaglądał do kieliszka, co w rodzinie Talbotów było rzeczą normalną – pił ojciec i niemalże wszyscy jego synowie (przed nałogiem uchronił się tylko najstarszy). Po pijaku, nie zważając na błagania matki, potrafili przewrócić dom do góry nogami. Rodzina przeprowadzała się jedenaście razy w ciągu dwudziestu lat! W końcu kto chciałby mieć takich lokatorów czy sąsiadów?
W swojej pierwszej pracy Matt zasmakował w piwie i winie – firma Edward and John Burke zajmowała się handlem tymi trunkami. Część wynagrodzenia, które otrzymywał, pracodawca wypłacał w bonach na wspomniane napoje wyskokowe, co było dodatkową zachętą dla nieletniego pracownika. Wściekły ojciec przeniósł go do pracy w porcie – Matt odrzucił piwo i wino na rzecz… whisky. Po dwóch latach znów zmienił fach i zaczął pracować jako murarz. Ani przez chwilę nie przestał pić i wydawało się, że nie ma już odwrotu od nałogu.
Przez szesnaście lat przepijał wszystko. Jego matka, Elisabeth, płacząc, prosiła, by przestał, ojciec przenosił go z jednej pracy do drugiej, zmuszając do zmiany środowiska – nic nie pomagało. Matt żył już tylko po to, żeby pić. Na alkohol wydawał wszystkie pieniądze, a jeśli tych zabrakło, zastawiał swoje rzeczy, np. buty. Zaczął upijać się na kredyt. Nadszedł czas, że i tego nie wystarczało – pewnego dnia zastawił w lombardzie skrzypce bezdomnego skrzypka, który przyłączył się do gromady kolegów-pijaków.
Z przyzwyczajenia chadzał jeszcze na niedzielną mszę i czynił znak krzyża, wychodząc do pracy. Przez kilka lat nie przystępował do sakramentów. Staczał się na dno, bez nadziei na zmianę i lepsze jutro.
Elisabeth, matka dwanaściorga dzieci, znosiła wszystko pokornie, tylko dzięki niej rodzina się nie rozproszyła. Była osobą pobożną – wszystkie swoje troski zawierzała Bogu, modląc się godzinami. Jej cierpliwość została wynagrodzona.
Któregoś dnia Matt wrócił do domu przygnębiony, milczący i… trzeźwy. Niechętnie odpowiadał na pytania zdziwionej matki. Zjedli wspólnie obiad, po którym syn w końcu oznajmił: „Pójdę teraz do księdza złożyć ślubowanie abstynencji”. Elisabeth zdawała sobie sprawę, jakim przekleństwem jest nałóg alkoholowy, i nie wierzyła, że jej syn będzie miał na tyle sił, by po szesnastu latach picia całkowicie odmówić sobie alkoholu. Powiedziała mu, że może przysiąc tylko wtedy, gdy będzie przekonany, że wytrwa w trzeźwości.
Matt poszedł do kościoła, po raz pierwszy od trzech lat się wyspowiadał. Przysiągł przed kapłanem, że nie sięgnie po alkohol przez najbliższe trzy miesiące – naprawdę nosił się z zamiarem dożywotniego wyrzeczenia się alkoholu, ale ksiądz, który wcześniej sam walczył z tym problemem, zasugerował, by na początek wyznaczył sobie krótszy okres. Po trzymiesięcznej abstynencji Matt ponowił przyrzecznie na rok. W końcu dał słowo przed Bogiem, że wyrzeka się alkoholu na całe życie. W swoim postanowieniu wytrwał do śmierci – czterdzieści jeden lat.
Ile kosztowała go ta przemiana, wiedzą tylko ci, którzy zmagali się z nałogiem alkoholowym. Podczas pierwszych miesięcy abstynencji powiedział do swojej siostry: „Łatwiej jest przywrócić do życia umarłego, niż przestać pić, będąc alkoholikiem”. Matka Matta wspominała, że początki nowego życia były dla jej syna najtrudniejsze. Wielokrotnie wracał do domu przygnębiony, wątpił w swoje ostateczne zwycięstwo w walce z nałogiem.
Alkohol nie był jego jedyną słabością. Wcześnie popadł także w nałóg tytoniowy – ćmił papierosa za papierosem. Z tym uzależnieniem także wygrał.
Matt nie poprzestał na tym. Zdawał sobie sprawę ze zmarnowanych szesnastu lat życia i chciał odkupić swoje winy. Zwracał długi zaciągnięte w czasach pijaństwa, chciał oddać wszystko, do ostatniego pensa. To, co mu zostawało, rozdawał biednym lub wysyłał misjonarzom.
Bracia oddalili się od niego, gdy próbował wyciągnąć ich ze zgubnego nałogu. Zbliżył się natomiast do matki – zdał sobie sprawę, jak wielką krzywdę wyrządzał jej przez te wszystkie lata i starał się wynagrodzić doznane cierpienia.
Uporczywie szukał biedaka, którego skrzypce kiedyś przepił. Przetrząsał wszystkie przytułki i domy noclegowe Dublinu – bezskutecznie. Człowiek, któremu wyrządził krzywdę, prawdopodobnie już nie żył – Matt poprosił księdza o odprawienie kilku mszy za spokój jego duszy.
Zmieniły się jego relacje z ludźmi – początkowo tęsknił za znajomymi od kielicha, ale wkrótce zdał sobie sprawę z pozorności tych przyjaźni. Nie znosił kłamstwa ani przekleństw i nieprzyzwoitych żartów. Dla znajomych, współpracowników zawsze był pełen życzliwości, ciepłych uczuć i pogody ducha. Charakteryzował się iście irlandzkim poczuciem humoru. Zawsze służył dobrą radą i słowem pocieszenia.
Jaka siła pozwoliła wytrwać Talbotowi w trzeźwości? Unikał pubów, w ogóle nie nosił ze sobą pieniędzy – wiedział, że najmniejsza dawka alkoholu wywoła burzę i będzie jego ostateczną porażką. Po pracy szedł do kościoła, gdzie spędzał całe wieczory. Przyjął praktyki irlandzkich świętych z pierwszych wieków chrześcijaństwa: spał na desce, pod głowę podkładając kawałek drewna. W czasie Wielkiego Postu jadł suchy chleb, ryby i pił gorzkie kakao. Ustalił ścisły porządek dnia – w myśl zasady ora et labora – tak, że po prostu nie miał czasu na wizyty w knajpie.
Codziennie o piątej rano uczestniczył w mszy świętej. Pracę zaczynał o szóstej. Gdy mszę przeniesiono z godziny piątej na szóstą piętnaście, wolał zmienić pracę, niż zrezygnować z wczesnej Eucharystii. Kiedyś odmówił wykonania zadania, które było sprzeczne z jego przekonaniami, a na groźbę zwolnienia z pracy odpowiedział: „Przede wszystkim muszę wziąć pod uwagę interes duszy”.
Modlitwa dodawała mu siły, co tak wspominała jego siostra Maria: „Wydawało się, że nie wstaje z kolan”. Gdy było bardzo źle, klękał przed Najświętszym Sakramentem i modlił się o oddalenie pokus: „Proszę, nie pozwól mi wrócić do dawnego życia. Zmiłuj się nade mną”. Radość i pokój zajmowały miejsce smutku i strachu.
Miejsce kolegów z pubu zajęli prawdziwi przyjaciele – Jezus, Maryja i święci, do których się uciekał.
W rękaw swego płaszcza wpiął dwie szpilki tworzące znak krzyża, aby w żadnej chwili nie zapominać, że Jezus umarł za niego na krzyżu. Symbol ten przypominał mu o potrzebie nieustannej modlitwy.
Nie zdecydował się na małżeństwo z pewną pobożną, katolicką dziewczyną, którą poznał w jednym z miejsc pracy. Podczas odmawiania nowenny nabrał przekonania, że powinien przejść przez życie samotnie, całkowicie oddając się Chrystusowi.
1923 rok był dla Matta początkiem poważnych problemów ze zdrowiem: wykryto u niego ciężką chorobę serca – częstoskurcz. Pogodzony ze śmiercią, mawiał: „Nikt mnie nie zatrzyma, kiedy Pan mnie wezwie”.
Zmarł 7 czerwca 1925 roku, w niedzielę Świętej Trójcy, w drodze na mszę świętą, na bruku ulicy Granby. Nikt go nie rozpoznał, ciało zidentyfikowano dopiero po czterech dniach. Podczas przygotowań do pogrzebu odkryto pod jego ubraniem dwa żelazne łańcuchy, które, pokutując, nosił przez dziesięć lat. Na szyi zawieszał wielki różaniec z medalami. W jego pokoju odkryto liczącą około dziewięćdziesięciu pozycji kolekcję książek – a był zwykłym robotnikiem, który zdobył zaledwie podstawowe wykształcenie. Poza tym w jego czasach o książki wcale nie było tak łatwo.
Najważniejszą lekturą Matta było Pismo Święte. W Starym Testamencie ukochał szczególnie Psalm 51, w Nowym – napomnienia Jezusa o poście i modlitwie. Gdy czegoś nie rozumiał, w czasie spowiedzi pytał kapłana o wykładnię. Wieczorami czytał dzieła teologiczne, np. św. Franciszka Salezego. W jego bibliotece znaleziono trzydzieści życiorysów świętych – szczególnie cenił tych, którzy, jak on, porzucili grzeszne życie i doświadczyli przemiany (Małgorzata z Kortony, Maria z Egiptu).
W jego pokoiku znaleziono także kartki z zapiskami. Oto jeden z nich: „O najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co jest złem, niech to wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko, co jest występne i samowolne. Wyniszcz wszystko, co Ci się nie podoba we mnie, usuń wszystko, co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę, prawdziwą cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego panowania nad moim językiem”.
Pogrzeb odbył się w Boże Ciało 1925 roku. Matta złożono do prostego grobu na cmentarzu Glasnevin w Dublinie, w habicie Trzeciego Zakonu św. Franciszka, do którego należał.
Rok później sir Joseph Glynn napisał o nim małą broszurę, która cieszyła się ogromną popularnością. W 1927 roku krótki życiorys przetłumaczono na dwanaście języków, a wydanie anglojęzyczne sprzedało się w stutysięcznym nakładzie!
W latach 1931–1937 trwał proces informacyjny, podczas którego dwudziestu ośmiu świadków pod przysięgą składało swoje zeznania. W procesie apostolskim w latach 1948–1952 zeznawało czterdziestu świadków. W 1952 roku odbyło się podniesienie szczątków sługi Bożego Matta Talbota.
W 1932 roku dawne mieszkanie Matta odwiedził, przebywający na 31. Kongresie Eucharystycznym w Dublinie, arcybiskup Paryża, kardynał Verdier. Wszedł do pokoiku bardzo poruszony, uklęknął i ucałował podłogę…
Matt Talbot nie zdobył wykształcenia, majątku ani sławy za życia. Był prostym, niewyróżniającym się robotnikiem i właśnie dlatego dane przez niego świadectwo jest szczególne, a jego życiorys może być inspiracją dla tych, którzy próbują wyrwać się z sideł nałogu. To oni najżarliwiej modlą się o jego rychłą beatyfikację i kanonizację.
„Głos Ojca Pio” [75/3/2012]
opr. mg/mg