O zbawiennych skutkach kłótni w małżeństwie
„Co jemy dzisiaj na śniadanie? Gdzie ustawimy ten stół?” — tuż po ślubie ani dla Niej, ani dla Niego odpowiedzi na te pytania nie stanowiły żadnego problemu. On mówił: „Zrobimy, jak zechcesz”; Ona: „Niech będzie tak, jak lubisz”. Po kilku latach małżeństwa dostrzegli, że nawet sposób parzenia herbaty może stać się przyczyną sporu. Unikają jednak konfrontacji, bo wydaje im się, że każda sprzeczka jest równoznaczna z małżeńską porażką. Tymczasem coraz więcej osób zajmujących się poradnictwem rodzinnym zaleca wszystkim małżonkom... kłótnie — dobre kłótnie.
Zdaniem francuskich psychologów Serge'a i Carole Vidal-Graf każde małżeństwo ma swoją piętę Achillesową, czuły punkt, który podrażniony zwykle wywołuje spięcie. Mogą nim być teściowie, wychowanie dzieci, podział obowiązków domowych lub pieniądze.
Kłótnia jest znakiem, że małżonkowie wkroczyli na niebezpieczny teren, że potrzeby co najmniej jednego z nich zostały zanegowane. Wszczęcie sprzeczki jest sygnałem dla partnera, że coś jest nie tak. I nie chodzi tu o spokojną wymianę argumentów, ale właśnie o kłótnię, w której podstawową rolę odgrywa złość. A złościć się, to znaczy wyrazić swoją niezgodę emocjami. Jednak złość nie cieszy się dobrą reputacją, ponieważ mylimy ją z agresją. Wszyscy doświadczyliśmy gwałtownych wybuchów złości — czy to rodziców, czy też przełożonych o temperamencie choleryka; jest to doświadczenie upokarzające.
Trudno się więc dziwić, że wielu małżonków sądzi, że kłótnia może być oznaką rozpadu ich więzi.
Ona jest wściekła na niego, ponieważ przyjął zaproszenie na obiad u swojej matki, nie pytając jej o zdanie. Denerwuje ją, że po raz kolejny bez jej udziału podjął decyzję dotyczącą ich rodziny. Jej złość jest początkiem wymiany zdań na ten temat. Złość jest więc dla małżeństwa darem. Jest znakiem, że nie są dla siebie obojętni, a ich relacja pozostaje dla nich ciągle ważna.Żadne nasze uczucia, czy to złość, smutek, czy też radość, nie podlegają moralnej ocenie; nie są ani dobre, ani złe. Św. Tomasz z Akwinu pisał: „Nie jesteśmy chwaleni lub ganieni z powodu naszych uczuć jako takich, ale uczucia mogą być godne pochwały lub nagany w miarę, jak rozum nimi rozporządza. Dlatego nie chwali się ani nie gani kogoś, dlatego że się boi lub gniewa, ale ze względu na to, jak się boi i gniewa: zgodnie, czy niezgodnie z rozumem”. Uczucia informują nas o naszych potrzebach; kiedy są zaspokojone, doświadczamy uczuć pozytywnych, kiedy nie — negatywnych. On cieszyłby się, gdyby żona dostrzegła jego potrzebę bycia odpowiedzialnym. Ona czuje się zagrożona, kiedy mąż ignoruje jej potrzebę współudziału w decyzjach. Zdaniem o. Józefa Augustyna SJ, ważne jest więc nie to, co czujemy, ale to, co robimy z uczuciami. Z tymi negatywnymi nie trzeba nerwowo walczyć, ale zaakceptować ich obecność i zastanowić się, jakie potrzeby nie są zaspakajane. Dlaczego mnie to niepokoi? Dlaczego moją żonę/mojego męża tak to złości?
Kłótnia pozwala uwolnić się od zadawnionych pretensji, od nagromadzonych niedomówień; może też być znakiem, że małżeństwo potrzebuje jakiejś zmiany. Z terapeutycznego doświadczenia Carole Vidal-Graf wynika, że częste kłótnie wskazują na istnienie ukrytego problemu, na przykład na cierpienie z okresu dzieciństwa, z którym sobie nie poradziliśmy. Są też sygnałem alarmowym: być może trzeba podjąć jakąś decyzję, głębiej renegocjować jakiś wybór, podjąć decyzję w sprawie kolejnego dziecka, zdecydować się na zmiany w życiu zawodowym... Wszystkie takie sytuacje, pozostawione bez rozwiązania, zatruwają wzajemne relacje. „Można oczywiście spotkać małżeństwa — twierdzą francuscy terapeuci — które się nigdy nie sprzeczają. Panuje tam swoiste modus vivendi: nieporozumienia, naturalne dla każdej relacji międzyludzkiej, zdarzają się, ale małżonkowie wolą zachowywać się tak, jakby nic się nie działo. Takie małżeństwa przypominają szybkowar, które-go długo się nie otwiera — ciśnienie w nim wzrasta i w każdej chwili może nastąpić wybuch. Dopiero bowiem kłótnia uwalnia nagromadzone emocje i pozwala „wyzerować licznik”. U ludzi, którzy się nie kłócą, wskazania licznika są wysokie. Aby uniknąć eksplozji, każda przeżywana trudność, każde zniechęcenie musi zostać wypowiedziane”.
Zdaniem psychologów niedocenianie konliktów jako drogi do pogłębienia więzi wynika zarówno z naszych fałszywych wyobrażeń o miłości, jak i złego rozumienia kłótni. Niemiecka terapeutka Brigitte Lämmle twierdzi, że na drodze kształtowania się swoich związków małżonkowie stale ulegają pewnym iluzjom. Jedną z nich jest oczekiwanie, że kochający partner bezbłędnie odczyta nasze oczekiwania i będzie dążył do ich spełnienia nawet kosztem swoich potrzeb. Inną jest rozumienie jedności jako jednomyślności — „jeśli naprawdę się kochamy, to powinniśmy myśleć i pragnąć tego samego”. Jeszcze inną iluzją jest przekonanie, że miłość automatycznie uporządkuje naszą codzienność. Małżonkowie, którzy tak postrzegają swój związek, w sytuacji konliktowej czują się winni jej powstania i wzajemnie oskarżają się o jej zaistnienie. To pochłania tak wiele ich energii, że nie mają sił i motywacji, by spróbować rozwiązać problem. Amerykańscy psycholodzy Matthew McKay, Martha Davis i Patrick Fanning, zajmujący się komunikacją interpersonalną, uważają, że głośne i raniące, a niekiedy gwałtowne kłótnie wynikają z naszego przekonania, że każdy konlikt jest złem i trzeba go unikać, jak tylko się da. W dodatku myślimy, że jeśli już dojdzie do starcia, to tylko jedna strona może odnieść zwycięstwo. Jeżeli ona zaspokoi swoje potrzeby, to on musi ze swoich pragnień zrezygnować. Każde więc dąży do tego, żeby to jego potrzeby okazały się ważniejsze, lepsze. Dlatego skłóceni małżonkowie często obwiniają się nawzajem, aby udowodnić swoją rację. To przerzucanie odpowiedzialności może przybrać formę oskarżania, wyolbrzymiania, przypisywania drugiemu złych intencji, rozdrapywania starych ran, a nawet ubliżania. Często towarzyszą temu niejasne i abstrakcyjne żądania, takie jak: „Bądź bardziej delikatny”; „Przestań być taki wybredny”. Są to żądania nierealne, gdyż wymagają od drugiej osoby ciągłego czytania w myślach i oceniania, czy w tym, co robi, jest np. wystarczająco delikatna.
Dobra kłótnia, czyli taka, która może być początkiem uzdrowienia, wymaga od każdego z małżonków wysiłku. Istnieje bardzo wiele psychologicznych koncepcji dających wskazania, jak kłócić się w sposób konstruktywny; można wśród nich znaleźć pewne elementy wspólne.
Dobra kłótnia zakłada ścisłe trzymanie się jej przedmiotu. Nie można zbytnio odbiegać od tematu i przechodzić do zarzutów ogólnych albo skierowanych przeciwko najbliższym drugiej osoby: „Przypominasz mi twoją matkę!”. Nawet podczas najgorętszej kłótni trzeba pilnować, aby w centrum uwagi był przede wszystkim związek i jego przyszłość.
Drugie zalecenie dotyczy oddzielenia podczas krytykowania zachowania od osoby. Lepiej kiedy ona powie mężowi: „Nie lubię, kiedy za mnie decydujesz” niż: „Jesteś egoistą”. Dzięki temu łatwiej zlokalizować przyczynę sporu. Żaden z małżonków nie może wysyłać do swego partnera komunikatów zaczynających się od słowa „ty”, ponieważ mogą one być odebrane jako oskarżenie i doprowadzić do zaognienia sporu. Ważne jest, by mówić o sobie, o tym, jak sami odbieramy daną sytuację.
Ponieważ dobrze znamy współmałżonka, doskonale wiemy, w którym punkcie moglibyśmy go najboleśniej dotknąć. Lepiej jednak tego nie robić, nawet jeśli sami zostaliśmy wcześniej zranieni. Trudno będzie przekonać później tę drugą osobę, że nie chcieliśmy jej zranić, a jedynie rozpaczliwie broniliśmy swoich wyobrażeń na temat siebie i związku. Jednym z najczęstszych błędów jest wracanie do bardzo odległej przeszłości, tylko po to, by udowodnić swoją rację.
Warto pamiętać, że kłótnia to nie dwa odrębne monologi, których celem jest „wyrzucenie” z siebie nagromadzonej złości. Dobra sprzeczka to słuchanie partnera i odpowiadanie na jego wypowiedzi; powinna być próbą zrozumienia stanowiska drugiej strony.
Kolejnym ważnym elementem dobrej kłótni jest wzajemna akceptacja uczuć. Polega ona na tym, aby w prostych słowach lub gestem oznajmić drugiemu, że rozumiemy jego złość czy niepokój. Bardzo często taka akceptacja uczuć wystarcza, aby złość ucichła.
Niektóre problemy leżą tak głęboko, że nie da się ich rozwiązać podczas pierwszej, często krótkiej i gwałtownej sprzeczki. Czasem lepiej powrócić do sprawy w bardziej sprzyjającym momencie, gdy małżonkowie zdążą ochłonąć i przemyśleć swoje zachowania. Serge i Carol Vidal-Graf zwracają uwagę, aby w tym dialogu każdy wypowiadał wszystkie swoje przemyślenia i emocje. Druga osoba nie powinna w tym czasie przerywać; może zabrać głos dopiero wtedy, gdy będzie miała pewność, że małżonek już skończył mówić. Ten dialog jest bardziej przedstawianiem drugiej osobie swojego punktu widzenia niż dyskusją. Jerzy Grzybowski nazywa to „dzieleniem się” i zaznacza, że jako forma przekazywania swoich myśli, przeżyć, odczuć, nie podlega ono żadnej ocenie, kontrargumentom. Jest osobistym doświadczeniem rzeczywistości.W tej części rozwiązywania problemu ona powinna skoncentrować się na tym, by precyzyjnie opisać uczucia, jakie towarzyszą jej za każdym razem, kiedy mąż sam podejmuje decyzje; podzielić się swoją rel eksją nad tym, dlaczego tak się dzieje. Natomiast on powinien starać się, jak najlepiej zrozumieć jej uczucia, nie oceniając ich i nie polemizując z nimi. Potem jest czas na Jego opowiadanie i Jej słuchanie. Aby doszło do porozumienia, obydwoje muszą przyjąć swoje wypowiedzi jako prawdę każdego z nich o sobie.
Następnym etapem rozwiązywania konl iktu są negocjacje, poszukiwanie kompromisu. Dopiero gdy oboje zdystansują się do sytuacji konl iktowej przez nazwanie i analizę swoich uczuć oraz poznanie i akceptację uczuć partnera, mogą wspólnie podjąć próbę ustalenia hierarchii ważności poszczególnych elementów składających się na problem: z czego mogą z rezygnować, a co jest dla Niej i dla Niego zbyt cenne. Jeśli negocjacje są poprawnie przeprowadzone, okazuje się, że nie zawsze musi być zwycięzca i przegrany. Każdy z małżonków musi oczywiście ustąpić, ale obydwoje powinni mieć poczucie, że odnieśli dzięki temu porozumieniu jakąś korzyść. Ważne jest, by nie składać siebie i swoich potrzeb w ofierze za zgodę, za „święty spokój”, by nie wycofywać się z negocjacji, zanim nie osiągniemy rzeczywistego porozumienia.
Nawet taka kłótnia, która pozwoliła rozwiązać problem, może sprawić, że jeden z małżonków czuje się zraniony. Powinien o tym powiedzieć, ale nie obnosić się z tym poczuciem krzywdy. Na ogół bowiem — zdaniem Grzybowskiego — oboje ponoszą jakąś odpowiedzialność za konflikt, chociażby przez to, że wcześniej nie doszło do dialogu, który mógł rozwiązać problem mniej boleśnie. Dlatego obie strony powinny być po kłótni otwarte na przeproszenie i wybaczenie.
Bibliografia:
1. Rozmowa z Serge i Carolle Viol-Cirat, „Famille Chretienne”, nr 1463, s. 68-72
2. J. Grzybowski, Nasze małżeństwo nie może być przegraną, Kraków 2000
3. J. Grzybowski, Wprowadzenie do dialogu, Kraków 1997
4. M. McKay, M. Davis, P. Fanning, Sztuka skutecznego porozumiewania się, Gdańsk 2005
5. I. Weber, Czy potrai cie się kłócić, Warszawa 1993
opr. aw/aw