Rozmowa na temat odpowiedzialnej miłości
Miłość nie jest zachowaniem spontanicznym
i dlatego zaczyna się od myślenia.
- Co to znaczy naprawdę kochać?
Zrozumieć miłość możemy dopiero wtedy, gdy wiemy, czym ona nie jest. Otóż miłość to nie samo co popęd, instynkt czy biochemia. To nie efekt działania hormonów i feromonów. Gdyby miłość była popędem czy instynktem, to również zwierzęta byłyby w stanie kochać. I to nawet mocniej i wierniej niż człowiek, gdyż w zachowaniu zwierząt instynkty, popędy, hormony i feromony ogrywają znacznie większą rolę niż w zachowaniu człowieka. Miłość to także coś innego niż zakochanie i zauroczenie emocjonalne. Uczucia nie są racjonalnym regulatorem zachowań. Mogą prowadzić do okrutnej zazdrości albo do stanów samobójczych wtedy, gdy ta druga osoba opuszcza nas lub odpowiada obojętnością na nasze zauroczenie.
Miłość to również zupełnie coś innego niż tolerancja, gdyż tolerancja oznacza obojętność na los drugiego człowieka. Tolerować to mówić: rób, co chcesz, gdyż twój los jest mi zupełnie obojętny! Tolerancja byłaby dobrym sposobem regulowania relacji międzyludzkich tylko wtedy, gdyby nikt z nas nigdy nie krzywdził samego siebie, ani innych ludzi. Tolerancja byłaby zatem rozsądną postawą, gdyby każdy z nas zawsze czynił to, co mądre, czyli tylko wtedy, gdyby tolerancja nie była w ogóle potrzebna. Skoro jednak każdy z nas potrafi krzywdzić siebie i innych, to do człowieka należy odnosić się z miłością, natomiast o jego czynach należy mówić prawdę. Czasem gorzką prawdę. W odniesieniu do tych ludzi, którzy postępują szlachetnie, tolerancja to stanowczo za mało. Z kolei w odniesieniu do tych, którzy swoim zachowaniem krzywdzą siebie lub kogoś innego, tolerancja to stanowcza za dużo.
Miłość to także coś innego niż akceptacja, gdyż akceptować to zachęcać drugiego człowieka, by „był sobą”, czyli by pozostał w obecnej fazie rozwoju zamiast się nadal rozwijać. Tymczasem człowiek nie ma granic w rozwoju. Jeśli w jakiejś fazie życia nie staje się kimś dojrzalszym i silniejszym, to przeżywa regres i popada w kryzys. Akceptować to „zamrażać”, „hibernować” kogoś w jego obecnym stadium rozwoju, a kochać to pomagać temu drugiemu człowiekowi, by codziennie od nowa podejmował wysiłek pracy nad sobą i by w konsekwencji codziennie stawał się kimś dojrzalszym, szlachetniejszym i silniejszym niż wczoraj.
Miłość to nie to samo, co wiązanie się z jakimś partnerem, gdyż partnerstwo jest czymś dobrym w sporcie, ekonomii albo w pracy zawodowej, ale nie w miłości! Kochać to niebotycznie więcej niż być partnerem czy mieć partnerskie relacje. Partner nie odda za mnie życia, natomiast ten, kto kocha, jest zdolny nawet do ofiary z własnego życia. Właśnie dlatego mój los mogę powierzyć jedynie niezawodnemu przyjacielowi, a nie partnerowi. Miłość to także coś zupełnie innego niż tak zwane „wolne związki”. Prawdziwa miłość to przecież najsilniejsza i najbardziej wiążąca(!) więź we wszechświecie. Wyrażenie „wolne związki” — które jest wewnętrznie sprzeczne! — bywa używane wyłącznie przez tych ludzi, którzy chcą ukryć prawdę o tym, że ich związek jest nietrwały, niewierny, powierzchowny, nieodpowiedzialny. Pragną więc brzydkiemu związkowi nadać przynajmniej ładną nazwę. To tak, jakby mówić, że uczeń, który ma niemal same oceny niedostateczne, odnosi sukcesy szkolne w „alternatywny” sposób.
Miłość to wreszcie nie to samo co naiwność. W kontekście miłości naiwni jesteśmy wtedy, gdy pozwalamy się krzywdzić przez tych ludzi, których kochamy. Oznacza to, że nie bronimy się skutecznie przed tymi, którzy nas krzywdzą i którzy mimo naszego cierpienia nie mobilizują się do nawrócenia ani nie zmieniają swego błędnego postępowania. Człowiek, który mądrze kocha - a innej niż mądra miłości nie ma! — nikogo nie krzywdzi, ale też nie jest naiwny i dlatego potrafi stanowczo bronić siebie i swojej godności dziecka Bożego.
Gdy wiemy już, czym miłość nie jest, wtedy stosunkowo łatwo przychodzi nam opisać istotę miłości. Otóż istotą miłości jest nieodwołalna decyzja troski o rozwój danej osoby. Nie jest to jedynie decyzja „woli”, lecz decyzja całego człowieka, a zatem decyzja, w którą angażujemy cielesność, płciowość, myślenie, emocje, wrażliwość moralną, duchowość, religijność, a także wartości i aspiracje, którymi się kierujemy. Miłość jako decyzja troski o czyjś rozwój wyraża się na co dzień poprzez obecność, pracowitość i czułość. Najtrudniejsze zadanie tego, kto kocha, polega na trafnym doborze słów i czynów, poprzez które okazuje on miłość tej drugiej osobie. Obowiązuje tu zasada: to, czy kocham ciebie, zależy od mojej decyzji, ale to, w jaki sposób okazuję miłość, zależy od twojego zachowania. Mistrzem w tym względzie jest Jezus, który ludzi szlachetnych wspierał, błądzących upominał a krzywdzicieli i faryzeuszy publicznie demaskował po to, by się zastanowili i by przestali krzywdzić innych ludzi. Kto rozumie, na czym polega miłość, ten wie, że ona jest nie tylko szczytem dobroci ale też szczytem mądrości.
Prawdziwa miłość nie jest postawą spontaniczną. Przeciwnie, wymaga rozwagi w myśleniu i stanowczości w działaniu. W sposób bezmyślny i spontaniczny można ulegać lenistwu lub egoizmowi, ale nie można bezmyślnie czy spontanicznie kochać. Miłość zaczyna się od myślenia. Ten, kto nie myśli, nie jest w stanie kochać. Nie trzeba wcale myśleć po to, by skrzywdzić samego siebie czy kogoś innego. Trzeba natomiast być niezwykle rozważnym po to, by kochać. Zwłaszcza wtedy, gdy przychodzi nam kochać taką osobę, która nie kocha nawet samej siebie.
- Czy może Ksiądz podać jakieś inne jeszcze argumenty na uzasadnienie powszechnego przecież przekonania, że miłość to uczucie?
Rzeczywiście takie przekonanie jest mitem równie błędnym, co powszechnym. Zdarza się, że nawet niektórzy rodzice czy księża rozpowszechniają powyższy mit. Tymczasem gdyby miłość była uczuciem, to byłaby tak samo zmienna, jak zmienne są uczucia. Właśnie z tego powodu takiej „uczuciowej” miłości nie wolno byłoby ślubować. Nie możemy ślubować naszych stanów emocjonalnych, gdyż przynajmniej w pewnym zakresie nawet dla nas samych są one nieobliczalne. Od naszych decyzji zależą nasze zachowania, ale nie nasze uczucia. Te bowiem zależne są od wielu czynników: od sytuacji, w której się znajdujemy, od tego, w jaki sposób odnosi się do nas drugi człowiek, a nawet od tego, jaka jest pogoda czy ile godzin spaliśmy minionej nocy. Jednym mitem jest przekonanie, że miłość to uczucie, a mitem drugim jest wiara w to, że kto kocha, ten przeżywa jedynie miłe uczucia, czyli tak zwane „piękne uczucie miłości”. Prawdą jest natomiast to, że kto kocha, ten przeżywa silne uczucia, ale są to uczucia zróżnicowane: od wielkiej radości do ogromnego bólu i cierpienia, którego doświadczamy na przykład wtedy, gdy kochana przez nas osoba błądzi, gdy jest przez kogoś krzywdzona albo gdy ciężko choruje. Człowiek, który kocha, jest wrażliwy emocjonalnie, jak dziecko, a jednocześnie jest to ktoś, kto - w przeciwieństwie do dziecka! - nie kieruje się emocjami i uczuciami. Ten bowiem, kto kocha, kieruje się mądrością, odpowiedzialnością, wiernością i zdrowym rozsądkiem, a nie nastrojem chwili.
- W jaki sposób przekonać młodego człowieka o tym, że współżycie przed ślubem jest grzechem, jeśli ten ktoś odrzuca nauczanie Kościoła?
Zadaniem kompetentnych wychowawców jest przytaczanie rzeczowych argumentów, które wręcz dowodzą tego, że współżycie seksualne przed ślubem jest zawsze krzywdą i to także dla tych, którzy nie wierzą w Boga czy którzy dystansują się od Kościoła. Jest tak, po pierwsze, dlatego, że współżycie przed ślubem nie oznacza, iż współżyjące ze sobą osoby rzeczywiście zawrą później ślub. Seks nie zobowiązuje przecież do ślubu nawet wtedy, gdy ci, którzy współżyją, solennie sobie ślub obiecują. W rzeczywistości często jest tak, że współżycie okazało się początkiem rozpadu więzi, a nie drogą do szczęśliwego małżeństwa. Dzieje się tak dlatego, że dziewczyna jest najbardziej atrakcyjna dla zakochanego chłopaka wtedy, gdy wymaga od niego pełnej szacunku miłości i gdy w związku z tym nie godzi się na współżycie przedmałżeńskie.
Po drugie, ludzie współżyjący ze sobą przed ślubem już nigdy nie będą pewni swojej wzajemnej wierności, jeśli nawet zdecydują się na ślub. Swoim dotychczasowym zachowaniem oświadczyli sobie przecież wzajemnie to, że ślub nie jest potrzebny do współżycia. Kto godzi się na współżycie przedmałżeńskie, ten daje tym samym prawo tej drugiej osobie do współżycia pozamałżeńskiego. Zgadza się więc pośrednio na to, że będzie w przyszłości zdradzany.
Po trzecie, współżycie przedmałżeńskie jest zawsze przejawem poważnej niedojrzałości psychicznej. Człowiek dojrzały dobiera bowiem gesty proporcjonalne do więzi, które zbudował z daną osobą. Ponieważ współżycie jest najsilniejszym znakiem bliskości i zaufania, to ludzie zdrowi psychicznie — także niewierzący! — rezerwują ten gest wyłącznie do najsilniejszej więzi. A najsilniejsza jest więź małżeńska, czyli więź z tobą, tylko z tobą i na zawsze! Im bardziej ktoś jest dojrzały, tym bardziej skupia się na osobie, którą kocha i tym mniej skupia się na seksualnym popędzie, który odczuwa.
Po czwarte, współżycie seksualne przed małżeństwem jest tym większą krzywdą, im młodsi są ci, którzy ze sobą współżyją. Jeśli, na przykład, osiemnastoletni chłopak współżyje z zakochaną w nim dziewczyną, która nie skończyła jeszcze piętnastu lat, to chłopak ten staje się przestępcą. Kodeks karny przewiduje za to karę kilku lat więzienia. Współżycie przedmałżeńskie prowadzi również do innych bolesnych krzywd, na przykład do uzależnień, do zerwania więzi z Bogiem i z rodzicami, do gardzenia samym sobą, do rozczarowania i poczucia winy.
Po piąte, system immunologiczny, chroniący dziewczynę przed zakażeniami i stanami zapalnymi narządów rodnych, osiąga swoją pełną skuteczność w wieku 20 — 21 lat. Właśnie dlatego ewentualne wcześniejsze współżycie wiąże się ze znacznie zwiększonym ryzykiem zakażeń groźnymi chorobami. Ponadto współżycie przedmałżeńskie wiąże się często ze stosowaniem antykoncepcji hormonalnej, czyli z przyjmowaniem — zwykle przez kobietę a nie przez mężczyznę! — zbędnych hormonów, a to powoduje dramatyczne skutki nie tylko dla fizycznego, ale też dla psychicznego zdrowia kobiety.
Po szóste, wyjątkowo naiwni są ci, którzy bezkrytycznie powtarzają mit o potrzebie seksualnego „sprawdzenia się” przed ślubem czy o potrzebie „dopasowania się” w tym względzie. Tymczasem jedyne, co rzeczywiście trzeba sprawdzić przed ślubem, to zdolność jego i jej do wiernej i czystej miłości. Znacznie łatwiej jest całować i współżyć niż kochać i chronić drugą osobę. Nie znam ani jednego małżeństwa, które rozpadło się z powodu „niedopasowania” seksualnego. Znam natomiast sporo małżeństw, które rozpadły się dlatego, że któryś z małżonków za mało kochał.
Warto pamiętać o tym, że jeśli jakich wychowanek jest nieszczęśliwy, gdyż mało kocha czy jest mało kochany przez swoich bliskich, to wtedy seksualność wydaje mu się czymś chorobliwie atrakcyjnym. W konsekwencji dla chwili przyjemności seksualnej potrafi poświęcić swoją godność, świętość, czystość, a nawet zdrowie i życie. Ktoś taki zwykle nie reaguje na żadne argumenty. Nie reaguje nawet na te argumenty, które w niezbity sposób dowodzą, że najbardziej radosne i błogosławione jest współżycie seksualne dwojga kochających się małżonków. Szczęśliwi i dojrzali chłopcy oraz szczęśliwe i dojrzałe dziewczęta wiedzą o tym, że ślub nie jest jakąś zbędną formalnością, ale uroczystym ogłoszeniem całemu światu, że oto oni zdecydowali się zawierzyć tej drugiej osobie na zawsze swój własny los oraz los swoich przyszłych dzieci. Odpowiedzialne współżycie seksualne oznacza deklarację wzajemnej wierności i odpowiedzialności kobiety i mężczyzny oraz decydowanie się na założenie rodziny. Nie jest to jedynie jeden z wielu zwykłych gestów, jak na przykład podanie komuś dłoni, po czym następuje powrót do samotności. Odpowiedzialne współżycie seksualne ma miejsce jedynie wtedy, gdy wiąże się z podjęciem odpowiedzialności na zawsze za tę drugą osobę i za potomstwo. Seksualność godna człowieka to nie fizjologiczny epizod, ani przypadkowa, chwilowa „przerwa w samotności”.
- Dlaczego mam kochać kogoś, kto mnie skrzywdził?
Tego typu pytanie pojawia się zwykle wtedy, gdy mylimy miłość z naiwnością. Wspomniałem już wcześniej o tym, że dojrzała miłość polega na tym, iż troszczę się o rozwój tej drugiej osoby. A troska o rozwój oznacza, iż pragnę, by ta druga osoba też uczyła się kochać, gdyż tylko wtedy może być szczęśliwa. Krzywdziciel nigdy nie będzie szczęśliwy. Właśnie dlatego kochać kogoś, kto nie chce lub nie umie kochać, to pomagać mu, by przestał krzywdzić. Kocham krzywdziciela wtedy, gdy nie odwołuję mojej miłości do niego, ale też nie pozwalam, by mnie krzywdził. Dzięki mojej stanowczej obronie krzywdziciel ma jedną ofiarę mniej na sumieniu i to może ocalić mu zbawienie! Niektórzy chrześcijanie sądzą, że powinniśmy kochać głównie nieprzyjaciół. Tymczasem dojrzały chrześcijanin to ktoś, kto potrafi kochać nie tylko przyjaciół, ale nawet nieprzyjaciół, czego nie czynili poganie. Obowiązuje tutaj zasada: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Zasada ta obowiązuje bez wyjątku, a zatem również w małżeństwie i dlatego Kościół katolicki przyznaje krzywdzonemu małżonkowi prawo do obrony skutecznej, czyli prawo do separacji. Separacja nie oznacza odwołania miłości ze strony krzywdzonego małżonka. Przeciwnie, separacja to trwanie w miłości. Jest to natomiast miłości na odległość, gdyż ta druga osoba uniemożliwia mądrą miłość z bliska. Czasem nawet rodzice nie mają już innego wyjścia, jak tylko kochać błądzącego syna czy błądzącą córkę jedynie na odległość, dopóki ten ktoś nie zastanowi się i nie przestanie błądzić.
- Czy naprawdę aby kogoś pokochać, to najpierw trzeba pokochać samego siebie?
Zdecydowanie tak! I to nie dlatego, że uczy nas tego współczesna psychologia lecz dlatego, że powyższą zasadę podał nam Bóg już na początku Starego Testamentu: kochaj bliźniego jak siebie samego! Niedawno widziałem taki napis: „traktuj drugiego człowieka jak siebie samego!”. Na pierwszy rzut oka tego typu napis wydaje się prawdziwy, mądry i wzruszający. W rzeczywistości przytoczony napis jest błędny! Łatwo to sobie uświadomić wtedy, gdy spotykamy kogoś, kto nie kocha samego siebie, lecz przeciwnie — kto gardzi sobą, krzywdzi i poniża samego siebie, odrzuca siebie z obrzydzeniem czy poczuciem bezsensu życia. Byłoby czymś okrutnym, gdyby taki człowiek traktował nas w taki sam sposób, w jaki traktuje siebie. Dla przykładu, byłoby czymś bolesnym i krzywdzącym, gdyby erotoman traktował bliźniego jak siebie samego. Jezus jest w tym względzie bardzo precyzyjny i stwierdza: kochaj bliźniego jak siebie! Jeśli ktoś z nas nie kocha dojrzale samego siebie, to lepiej, jeśli unika kontaktu z innymi ludźmi. Prawdziwa jest wtedy zasada: jeśli źle traktujesz samego siebie, to przynajmniej nie traktuj bliźniego jak siebie samego. Dojrzale kochać samego siebie to mówić sobie całą prawdę na własny temat z całą miłością i cierpliwością. To stawiać sobie twarde wymagania, bez których nie jest możliwy rozwój i dorastanie don świętości.
- Czym jest cierpienie z miłości?
Cierpienie nie jest z miłości lecz w miłości. Gdyby cierpienie było z miłości, to ten, kto kocha, musiałby zadawać cierpienie i w konsekwencji byłby odpowiedzialny za cierpienie. Tymczasem cierpienie to cena za miłość, a nie cecha miłości. To cena za miłość w warunkach ziemskich. W niebie nie będziemy raczej cierpieć w związku z tym, że kochamy. Warto w tym kontekście wyjaśnić, że zbawienie przyszło przez Miłość, a nie przez krzyż. Krzyż Jezusa jest dla nas ogromnie ważny dlatego, że na nim w sposób niezwykle mocny i nieodwołalny Bóg potwierdził swoją miłość do człowieka. W Starym Testamencie nikomu do głowy nie przyszło, by oczekiwać, że Bóg stanie się jednym z Nas i że pozwoli się z miłości do nas przybić do krzyża. A mimo to również przed Chrystusem sporo kobiet i mężczyzn tak bardzo zachwycili się miłością Boga do człowieka, że żyli w sposób święty i dostąpili zbawienia. Zbawienie przyjmuje bowiem wtedy, gdy kochamy, a nie wtedy, gdy cierpimy. Na końcu naszego życia doczesnego Bóg w ogóle nie zapyta nas o to, czyśmy cierpieli lecz wyłącznie o to, czyśmy kochali.
- Jak to jest z miłością Boga do człowieka? Czy Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy jesteśmy grzesznikami i gdy już od wielu lat nie byliśmy u spowiedzi?
Oczywiście, gdyż Bóg każdego z nas kocha zawsze, bezwarunkowo i nieodwołalnie! Wiem, że to dla nas trudne do wyobrażenia. Wydaje nam się to zbyt piękne, by było prawdziwe. Innym znowu razem wydaje się nam, że Bóg jest niesprawiedliwy albo naiwny, skoro kocha wszystkich ludzi i to niezależnie od ich zachowań. Łatwiej przychodzi nam uwierzyć w bezwarunkową i nieodwołalną miłość Boga do człowieka wtedy, gdy pamiętamy, że kochać to nie znaczy tolerować czy akceptować. Bóg nikogo nie przestanie kochać, ale też wszystkich zapyta o to, czy nauczyli się kochać. Jeśli nie, to wskaże im inne miejsce na życie wieczne niż wspólnotę zbawionych.
- Czy istnieje jakiś niezawodny sposób uczenia miłości na tej ziemi?
Tam, gdzie w grę wchodzi miłość, tam w grę wchodzi osoba świadoma i wolna. Właśnie dlatego nikogo nie jesteśmy w stanie przymusić do miłości. Nawet Bóg tego nie próbuje, lecz do każdego z nas mówi: jeśli chcesz, pójdź za mną! Jeśli chcesz... Miłość człowieka jest albo odpowiedzią na miłość Boga, albo w ogóle nie jest możliwa. Kto nie wierzy w Boga, ten nie uwierzy w miłość. Jest tylko jeden sposób, by uwierzyć w miłość, a mianowicie samemu zacząć kochać. Innym ludziom możemy jedynie w tym pomóc. Nie możemy natomiast nikomu zagwarantować, że będzie kochał. Nie możemy właśnie dlatego, że nikogo nie zastąpimy w podejmowaniu najważniejszych decyzji w życiu. Dobry i mądry ojciec z przypowieści Jezusa tak bardzo kochał obydwu swoich synów, że żaden z nich nie miał mu niczego do zarzucenia. A mimo to jeden z nich odszedł z domu, a drugi kochał tak mało, że nie ucieszył się z powrotu swojego marnotrawnego brata. Na szczęście miłości doznanej raczej nikt nie zapomina. Syn marnotrawny najpierw zlekceważył miłość ojca, jednak później zastanowił się i wrócił. Właśnie stąd płynie moja nadzieja na zbawienie dla wszystkich ludzi.
- Czym kapłan może przyciągać młodych ludzi do Chrystusa, aby uwierzyli w Jego miłość?
Nie czym, tylko kim! Otóż pierwszym narzędziem ewangelizacji jest osoba księdza, który głosi Chrystusa i Jego Ewangelię. Do Chrystusa nie przyciągniemy nikogo pięknymi słowami lecz jedynie piękną i radosną miłością w szarej często i smutnej codzienności. Do swoich uczniów Jezus mówi, że mają być Jego świadkami, a nie nauczycielami jakiejś Jego doktryny. Ksiądz przyciąga młodych ludzi do Chrystusa wtedy, gdy staje się dla nich drugim tatusiem, dodatkowym rodzicem, gdy — na wzór Jezusa — przebywa pośród nich od rana do wieczora, podobnie jak czynił to don Bosco, ks. Jan Vianney, Jan Paweł II i jak czynili to inni święci kapłani na przestrzeni całych dziejów Kościoła. Największym argumentem dla ludzi młodych jest radość kapłana. Najlepiej rozumie świat ten, kto ma największą wiedzę w tym względzie, a najlepszym świadkiem Boga jest ten, kto promieniuje największą radością.
- Często stwierdza Ksiądz, że kapłan to najlepszy na świecie specjalista od miłości przez duże M? Jak Ksiądz uzasadni to swoje twierdzenie?
- To proste! Przecież nikt z nas nie jest miłością: ani Ty, ani ja, ani nikt z ludzi, których spotykamy. Potrafimy uczyć się miłości, a jednocześnie codziennie odkrywamy w sobie przejawy egoizmu, naiwności, słabości i grzechu. Jeśli więc nie byłoby Kogoś, kto jest samą miłością i tylko miłością, to nawet nie zaczęlibyśmy kochać. Jeśli jest Ktoś, kto jest samą Miłością, to wtedy każdy, kto decyduje się być Jego wiernym uczniem, staje się największym na świecie specjalistą od miłości z małej i z dużej litery. Zasada ta dotyczy oczywiście nie tylko księży, ale też tych ludzi świeckich, którzy od Chrystusa uczą się kochać tak, jak On pierwszy nas pokochał. I w żaden inny sposób!
- Jak powinna się na co dzień przejawiać nasza miłość do Boga i do drugiego człowieka? Niestety często ogranicza się ona do pustych gestów sympatii...
W odniesieniu do Boga nasza miłość na co dzień objawia się w tym, że ufamy Mu nade wszystko! Bardziej niż małe dziecko ufa rodzicom, przez których czuje się nieodwołalnie kochane. Rzeczywiście kocham Boga wtedy, gdy ufam Mu nie tylko bardziej niż innym ludziom, ale też bardziej niż samemu sobie, a zatem bardziej niż memu ciału, popędom, instynktom, subiektywnym przekonaniom, emocjom, aspiracjom czy marzeniom.
Z kolei miłość do bliźniego przejawia się na co dzień poprzez mądrą obecność, solidną pracowitość oraz cierpliwą i czystą czułość. Tylko wtedy bowiem jestem w stanie trafnie dobierać słowa i czyny, których potrzebuje kochana przeze mnie osoba po to, by stawać się Bożą wersją samej siebie, czyli po to, by dorastać do świętości. A święty to ktoś, kto postanowił tak żyć i tak postępować, jakby wrodził się do Boga. Sprawdzianem tego, że potrafimy kochać w codzienności, nie są nasze subiektywne przekonania w tym względzie, gdyż te mogą być iluzoryczne i mylące. Dobrym sprawdzianem jest raczej to, że ludzie szlachetni nam dziękują i że nam ufają. Natomiast ci, którzy błądzą i którzy są w kryzysie, unikają nas, wstydzą się nas i czerwienią się w naszej obecności. Kochać w codzienności to — na wzór Jezusa - odważnie wspierać ludzi szlachetnych i równie odważnie upominać tych, którzy błądzą.
- Dlaczego warto dla jednej miłości żyć?
Ależ my nie żyjemy dla miłości! Miłość to zachowanie. To sposób postępowania. Tymczasem my nie żyjemy po to, by w określony sposób się zachowywać lecz po to, by być darem dla innych osób. Nawet jeśli nie ma ich obok nas! Sensem życia osoby nie jest coś (na przykład wzruszający sposób postępowania), lecz ktoś, kto jest dla mnie skarbem i świętością. Pamiętajmy o tym, że istnieje pierwszeństwo osób przed miłością. Ważniejsze jest przecież to, kim jestem niż to, co czynię. Właśnie dlatego z miłości do człowieka nie wolno mi poświęcić tego, co stanowi o godności mnie jako osoby. Nikomu nie mogę „poświęcić” mojej wolności, świętości, radości, czystości, więzi z Bogiem i zbawienia. Miłość bowiem jest mądrym darem a nie naiwną ofiarą. Dojrzały chrześcijanin do wszystkich ludzi odnosi się z miłością, ale osobiście wiąże się jedynie z tymi ludźmi, którzy też kochają. A swoją wieczność zawierza jedynie Temu, który z pewnością kocha na wieki.
opr. mg/mg