Fragmenty książki - Oblicza lęku. Studium psychologii głębi
"Znieruchomieć jak kamień!
Trwać!"
Hesse
Pragnienie trwałości i tęsknota za nieprzemijalnością od początku dziejów głęboko tkwią w ludzkiej naturze. Jak się przekonaliśmy, stała obecność w dzieciństwie tego, co znane i oswojone, jest rzeczą niezwykle ważną dla całego późniejszego rozwoju człowieka. Umożliwia ona wykształcenie się cech specyficznie ludzkich - sfery uczuciowej, charakteru, zdolności do miłości - a także uczy zaufania i nadziei. Przykład osób schizoidalnych przekonuje, że częste zmiany opiekunów lub ich brak w okresie wczesnego dzieciństwa powodują zniekształcenia lub braki w osobowości człowieka. Trwanie i powtarzalność tych samych bodźców odgrywają też istotną rolę w kształtowaniu się pamięci, zdolności poznawczych i gromadzeniu doświadczeń, jednym słowem, warunkują orientację człowieka w świecie. Świat, w którym panuje chaos pozbawiony rozpoznawalnych i określonych reguł oraz porządku, nie daje szansy rozwinięcia naszych zdolności; odpowiedzią na chaos świata staje się chaos wewnętrzny w człowieku. Dlatego wiedza i możliwość zdobycia rzetelnych informacji o świecie wydają się niejako odbiciem porządku i reguł w nim panujących. Lądowanie na Księżycu nie byłoby możliwe, gdyby Księżyc poruszał się po dowolnych, niedających się przewidzieć drogach, według niedających się określić zasad.
Zależność pomiędzy makro- i mikrokosmosem najtrafniej uchwyciła astrologia, która, jak się zdaje, zaczyna przeżywać swój renesans. Oskar Adler w swym "Testamencie astrologii" nawiązał do słynnego powiedzenia Immanuela Kanta, że dwie rzeczy napełniały go zawsze najgłębszą bojaźnią: niebo gwiaździste nad nami i prawo moralne w nas - przy czym prawo moralne w człowieku miało być odbiciem porządku kosmicznego owego nieba gwiaździstego nad nami. Gdybyśmy byli bardziej świadomi, że jesteśmy włączeni w porządek kosmosu, znaleźlibyśmy w sobie jakąś naczelną zasadę porządkującą, stojącą ponad wszelkimi ideologiami, która nie została wymyślona przez człowieka i która jednocześnie określałaby fundamentalne warunki naszej egzystencji i przestrzeni życiowej. Wyraża to metafora przytoczona na początku książki.
Dążenie do trwania należy zatem do istoty człowieka; obok pragnienia, by nie utracić nigdy kochającej nas i kochanej przez nas osoby, jest ono także z pewnością korzeniem uczuć religijnych. Człowiek zaspokaja tę tęsknotę za nieprzemijalnością wyobrażeniami wieczności i wszechobecności Istoty Boskiej, to jest rzeczywistości, w której nie istnieje czas. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak głęboka jest w nas owa potrzeba. Przekonujemy się jednak o tym, kiedy to, co dobrze znane, oswojone i w naszym odczuciu niezmienne, nagle zaczyna się zmieniać, przemijać, kiedy jest zagrożone w swym istnieniu. Wtedy dosięga nas groza przemijania i z przerażeniem uświadamiamy sobie naszą doczesność, zależność od czasu.
Zajmiemy się teraz opisem trzeciej podstawowej formy lęku, wiążącej się właśnie z lękiem przed przemijaniem. Dopada on ludzi tym silniej, im bardziej chcą się przed nim zabezpieczyć czy uciec.
Wyobraźmy sobie najpierw, jakie są skutki nadmiernie przeżywanego lęku przed przemijaniem lub - patrząc od strony podstawowych dążeń właściwych ludzkiej naturze - przesadnego pragnienia pewności i niezmienności. Mówiąc językiem metafory otwierającej rozważania zawarte w tej książce, przyjrzyjmy się skutkom przewagi siły dośrodkowej, siły grawitacji w funkcjonowaniu kosmosu.
Najogólniejszym skutkiem jest cecha człowieka, którą można określić jako niechęć do zmian. Zmiany wszelkiego rodzaju przypominają o przemijalności, a tej za wszelką cenę pragnie się uniknąć. Dlatego dąży się do tego, by szukać i przywracać to, co znane i sprawdzone. Fakt, że coś się zmienia, wywołuje niepokój, a nawet lęk. Dlatego usiłuje się powstrzymywać i ograniczać te zmiany, a jeśli to możliwe przeszkadzać i przeciwstawiać się im. Bronienie się przed zmianami na każdym kroku jest syzyfową pracą, bo życie przypomina rzekę, w której wszystko jest w nieustannym ruchu, wszystko się zmienia, wszystko płynie, tworzy się, przemija i nie można tego powstrzymać.
Jak może w ogóle wyglądać próba przeciwstawienia się zmianom i upływowi czasu? Człowiek będzie się kurczowo trzymał swych przyzwyczajeń, doświadczeń, przekonań i zasad, chcąc podnieść je do rangi zawsze obowiązujących pryncypiów, praw ponadczasowych. Będzie unikał doświadczeń, które mogłyby owe prawa zakwestionować, a jeśli się to nie uda, będzie się starał nadać im inny sens, tak by dały się dopasować do rzeczy mu znanych i wiadomych. Może to prowadzić do świadomego lub nieświadomego przekłamania w ocenie zdarzeń, polegającego na tendencyjnym wyborze szczegółów i interpretowaniu tego, co go spotyka, w sposób zgodny z dotychczasowym obrazem rzeczywistości, przy czym dobór argumentów świadczy o tym, że nie chodzi tu o zachowanie obiektywizmu, lecz o ratowanie własnych przekonań, których podważenie nie wchodzi w grę. Historia różnych dyscyplin naukowych pełna jest przykładów jałowych sporów o to, kto ma rację.
Gdy człowiek sztywno trzyma się tego, co już znane i do czego się przywiązał, będzie reagował na to, co nowe, uprzedzeniami, które mają go chronić przed niespodziankami i przed tym, co nieznane. Skutek jest taki, że nie zagraża mu wprawdzie niebezpieczeństwo przyjmowania w imię naiwnej wiary w postęp rzeczy nieprzemyślanych i niewypróbowanych, może jednak zamknąć się na to, co nowe, a to z kolei prowadzi do zahamowania lub wręcz zamknięcia możliwości rozwoju, również własnego.
Podstawowym problemem ludzi o osobowości anankastycznej jest więc nadmierna potrzeba zabezpieczania się, pewności. Wiążą się z tym ostrożność, przewidywanie, świadome planowanie celów w długiej perspektywie i nastawienie na niezmienność, trwałość. Patrząc z perspektywy strachu, ich problem można opisać jako lęk przed ryzykiem, zmianami i przemijaniem. Nasuwa się w tym miejscu obraz człowieka, który chciałby wejść do wody dopiero wtedy, kiedy będzie już umiał pływać. Są to, rzec można, ludzie, którzy przez rzekę życia przechodzą suchą nogą. Takie zachowania mogą przyjmować różną intensywność i przejawiać się w najdziwniejszych formach.
Pewien trzydziestopięcioletni mężczyzna posiadał obszerną bibliotekę. Nie korzystał jednak z własnych zbiorów i chodził do miejskiej wypożyczalni książek, uzasadniając to tym, że jeśli kiedyś zostanie przeniesiony do miejscowości, w której nie będzie żadnej biblioteki publicznej, miałby kłopot, przeczytawszy już teraz wszystkie pozycje z własnego księgozbioru
. Tutaj przewidywanie i lęk, że coś może się kiedyś skończyć, przyjęły, doprawdy, groteskowy rozmiar.Szafy niektórych anankastyków są pełne ubrań, a chodzą oni zawsze w starych rzeczach, żeby "na wszelki wypadek mieć rezerwę"; serce im się kraje, gdy mają włożyć coś nowego. Wolą raczej, by ich ubrania wyszły z mody, by zjadły je mole albo żeby nikt ich nigdy nie nosił. Dla nich używać coś nowego znaczy przecież poddawać tę rzecz niszczącemu działaniu czasu i przemijania, zużywać ją. Wszystko, co się kończy, przypomina im o przemijaniu, o śmierci.
Wszyscy odczuwamy w sobie ten lęk, a także pragnienie trwania i nieśmiertelności; wszyscy szukamy tego, co jest nieskończone, i odczuwamy głęboką radość, odnajdując pewne rzeczy takie, jak były niegdyś, jak je zapamiętaliśmy. Pozwala to zrozumieć skłonność pewnych osób do zbieractwa. Cokolwiek ludzie zbierają - znaczki, monety, porcelanę - powoduje nimi pragnienie, najczęściej nieświadome, by w jakimś stopniu doświadczyć namiastki wieczności i nieskończoności, ponieważ nigdy nie można powiedzieć: "Zebrałem wszystko, mój zbiór jest skończony". Inni znowu poszukują trwania i wieczności w wynalazkach, które mają przedłużyć ludzkie życie, bądź też wytężają umysł, by stworzyć perpetuum mobile lub nadają swym przekonaniom wymiar ogólny i ponadczasowy, znajdując w ustanowionej przez siebie prawomocności coś, co przekracza czas. Tę potrzebę niezmienności można dostrzec też w samym nawet trzymaniu się ulubionych nawyków oraz w dyskomforcie, jaki odczuwamy, gdy coś zmusza nas do ich porzucenia albo je zaburza.
Ten sam sposób pokonywania lęku przed zmianą i przemijaniem odnajdziemy w kurczowym trzymaniu się przeszłości na różnych płaszczyznach życia. Tradycje związane z życiem rodzinnym, społecznym, moralnością, polityką, religią czy nauką mogą prowadzić do dogmatyzmu, konserwatyzmu, zasadniczości, uprzedzeń i fanatyzmu. Im mocniej jest się przywiązanym do tradycji, tym bardziej nietolerancyjnym bywa się wobec każdego, kto ją kwestionuje czy atakuje. Zawsze kryje się za tym lęk, że wszystko, co znane, wyuczone, do czego się przyzwyczailiśmy, w co wierzymy i co daje nam pewność, może stracić swą wartość bezwzględną, może się zrelatywizować albo okazać się złudzeniem czy błędem, co oznaczałoby konieczność przestawienia się na nowe tory i zmian w myśleniu i działaniu. Im ciaśniejsze horyzonty i przestrzeń życiowa człowieka, tym mocniejsze pragnienie zachowania wszystkiego "tak jak było", tym większy lęk przed utratą zabezpieczeń, którą zachodzące zmiany mogą spowodować.
Im silniej próbujemy więc zatrzymać to, co dawne, tym bardziej musimy odczuwać lęk przed przemijaniem; z drugiej strony, im bardziej bronimy się przed zmianami, tym bardziej umacniamy siły przeciwne, co widać na przykładzie konfliktów międzypokoleniowych: uparte trzymanie się tego, co było, i bezdyskusyjne odrzucanie nowych trendów przez starszą generację wywołują w młodym pokoleniu zachowania często ekstremalne.
Oczywiście tradycja i trzymanie się uznanych wartości mają znaczenie przede wszystkim i na wskroś pozytywne; powinniśmy i musimy szukać wartości zasadniczych i absolutnych, które są czymś trwałym - tylko w ten sposób można bowiem znaleźć normy ponadczasowe. Tutaj mamy jednak na myśli pewną deformację tej postawy, tj. brak zdolności i gotowości przyjmowania nowych poglądów, niechęć a priori wobec aktualnie rozwijających się tendencji, nieumiejętność uczenia się rzeczy nowych i korygowania własnych doświadczeń, do czego tak czy owak zmusza życia. Stara prawda tempora mutantur et nos non mutamur in illis zdaje się nie mieć mocy w odniesieniu do osób kierujących się przymusami. Wysiłek, by za wszelką cenę żyć, jakby nic się nie zmieniało, opłacają one lękiem przed tym, że wszystko się zmienia. Próbują też wtłoczyć życie w sztywne schematy i reguły, okazując dezaprobatę i odrzucając wszystko, co się w nich nie mieści i co niepokoi. Lecz to, wobec czego stosuje się przymus, samo wkrótce staje się przymusem.
Okazuje się więc, że za każdym nawykiem, każdym dogmatem, każdym przejawem fanatyzmu kryje się lęk - lęk przed zmianą i przemijaniem, a w ostateczności - przed śmiercią. Dlatego anankaści nie potrafią znieść, że coś lub ktoś wymyka się spod ich kontroli, nie podporządkowuje się ich woli. Chcieliby wszystko i wszystkich zmusić, by byli tacy, jak - w ich przekonaniu - być powinni. Lecz właśnie dlatego ponoszą w życiu klęski i jak bumerang wraca do nich w postaci przymusu właśnie to, czego chcieli uniknąć. Jeśli bowiem stosuje się przymus wobec tego, co żywe, gdy nie dopuszcza się, by życie potoczyło się zgodnie ze swym rytmem, kiedy się chce samemu decydować o każdym szczególe, doprowadza się do sytuacji, że samemu jest się zmuszonym pilnować już tylko tego, by nic się nie zmieniło. Tak oto, ze zdumiewającą konsekwencją, zmuszający staje się zmuszanym, w czym, jak sądzę, przejawia się siła życia, równoważąc zamierzoną jednostronność.
Człowiek z osobowością anankastyczną z trudnością godzi się na to, że w życiu nie istnieją prawdy niezmienne ani zasady absolutne i że to, co żywe, nie może zostać raz na zawsze ujęte w sztywne ramy. Jest przekonany, że wszystko da się sprowadzić do kilku zasad, że nad wszystkim można panować i niczego nie przeoczyć. W ten sposób dokonuje gwałtu na tym, co naturalne; Nietzsche wyraził się kiedyś, że mówienie o woli w odniesieniu do wszechświata nie jest właściwe dlatego, że ogromnie upraszcza się wtedy różnorodność tego, co składa się na życie.
Na płaszczyźnie stosunków międzyludzkich postawa anankastyczna wyraża się podobnie. Świadomie czy nieświadomie chce się narzucić innym sposób postępowania według własnych zaleceń. Dotyczy to zwłaszcza partnera, dzieci oraz osób, z którymi jest się bliżej związanym. Konflikt pokoleń opiera się właśnie na tym mechanizmie. Odrzucając lub tłumiąc wszystko, co nowe, nieznane i nietypowe, dochodzi się do granic absurdu, przez co ściąga się na pole bitwy siły przeciwne - różnego rodzaju rebeliantów i rewolucjonistów przekonanych, że przeciwnika należy zwalczać za pomocą własnych ekstremalnych środków, przy czym często wylewa się dziecko z kąpielą. Jest w tym obecny nieunikniony ludzki tragizm - nieunikniony, ale możliwy do przezwyciężenia, trzeba się tylko zdobyć na otwarcie i zrozumienie tego, co nowe.
Ludzie, których psychiką rządzą przymus i natręctwa, boją się, że wszystko stałoby się niepewne, a nawet chaotyczne, gdyby byli bardziej otwarci albo bardziej spontanicznie zdali się na rozwój wypadków, wyłączając nieustanną samokontrolę czy odrzucając kontrolę zewnętrzną. Boją się oni, że to, co wyparli, albo to, co niepożądane w rzeczywistości społecznej, wybuchłoby i zalało wszystko, jeśli tylko raz zachowaliby się w ten sposób. Są jak Herakles, który zdawał się już wcześniej wiedzieć o tym, że Hydrze urosną przynajmniej dwie głowy w miejsce tej, której ją pozbawił. Dlatego boją się tego "pierwszego kroku", który gdy raz zostanie zrobiony, może wywołać rzeczy - ich zdaniem - nieprzewidywalne. W konsekwencji nastawieni są zawsze na to, by korzystając z władzy, wiedzy i praktyki sprawić, że nic niechcianego i nieprzewidzianego nie będzie się mogło wydarzyć. Żyją według motta "what - if": co się stanie, jeśli postąpię w ten czy inny sposób. Dołączają tym samym do grona ludzi, którzy niczego w życiu nie zaryzykują, którzy nie żyją naprawdę, w każdej sytuacji na sto różnych sposobów zabezpieczeni i przygotowani.
Pacjent, którego poprosiłem, by zrelaksował się na kanapie i zechciał opowiedzieć swe przeżycia, odparł szczerze: Ale wtedy powróci do mnie całe to gówno. W ten sposób drastycznie określił sprawy, które od siebie odsunął i wyparł, utrzymując je tam przez nieustanną samokontrolę i narzucenie własnej świadomości pewnego drylu. Zabezpieczenie się przed tym, czego się chce uniknąć, staje się dla człowieka ogarniętego przymusami i natręctwami najważniejszą potrzebą życiową, a chęć jej zaspokojenia sprawia, że potrafi być niezwykle pomysłowy. Zobaczmy to na następującym przykładzie.
Jedną z możliwości pozwalających uniknąć zanurzenia się w dynamicznym nurcie życia jest zwlekanie, ociąganie się, wątpienie. Oto fragment listu, ilustrujący krańcową niemożność podjęcia decyzji:
Serdecznie dziękuję za Pański list. Wpędził mnie on w poważny konflikt; nie wiem, czy moja neuroza związana z podejmowaniem decyzji ujawniła się w naszej pierwszej rozmowie. Jeśli tak, to prawdopodobnie tylko powierzchownie.
Napisałam właśnie do sanatorium w X, skąd przyszła prośba o podjęcie ostatecznej decyzji, odpowiedź mam przesłać do 15. lipca. Otrzymałam jednak również Pański list z wiadomością, że ewentualnie mogłabym się leczyć u Pana w Monachium. Od tego czasu waham się, nie potrafię się zdecydować. Obawiam się, że finał tej historii będzie taki, że kiedy się wreszcie zdecyduję, miejsca w X będą już zajęte. A przecież decyzja jest całkiem prosta. Na Monachium nie mam pieniędzy. Zbieram ciągle potrzebną sumę, ale wszystko to jeszcze za mało. Czyli się nie uda. I wtedy myślę, że ten wyjazd byłby jednak pożyteczny, a nawet konieczny. Wyobrażam sobie, że te moje ciągłe i - jak się zdaje -organiczne choroby mogłyby się cofnąć, a i dla mego ogólnego samopoczucia, i ze względu na moje trudności wyjazd taki byłby korzystny.
Poza tym w Monachium nie mam się gdzie zatrzymać. Do X mogłabym w tym roku znowu pojechać, ale czy to nie wyczerpujące dojeżdżać stamtąd codziennie do Monachium? Za żadną cenę nie mogę tego znowu robić. W ogóle kiedy myślę o tym, że znów mam jechać w nieznane, ogarnia mnie strach. Wojny chyba nie będzie!
Sądzę, że jest Pan przerażony moim niezdecydowaniem, ale jest Pan przecież psychoanalitykiem i wie Pan, że nie wyszłam za mąż za człowieka którego kochałam, bo nie mogłam się na to zdecydować, a potem było już za późno! I teraz będzie podobnie z tą podróżą... Ostatecznie nie dojdzie do skutku ani jedno, ani drugie. W każdym razie jest pewne, że Monachium - gdy idzie o pieniądze - napawa mnie nieco lękiem. Takie są realia. Czy nie jest normalne, że najpierw zbiera się potrzebną sumę, a dopiero potem decyduje się na podróż? Ja będę na to przygotowana w przyszłym roku w maju - czerwcu. Do tej pory dwa razy dostałam tylko połowę pensji. Teraz na szczęście sytuacja znów się unormowała.
Myślę, że zdecyduję się na pobyt w X, chociaż będę potem płakać z żalu za Monachium. Sanatorium w X jest po prostu tym, na co mogę sobie finansowo pozwolić bez większych problemów. Jeśli jednak dostanę stamtąd wiadomość, że nie są w stanie zarezerwować mi czegoś na dłuższy pobyt, być może zdecyduję się na Monachium. Na tę ewentualność chciałabym się od Pana dowiedzieć, czy mogłabym zapłacić Panu za terapię dopiero 15. września i czy nasze spotkania mogłyby trwać od 7. sierpnia do 7. września.
Ta decyzja to jak ciężki poród! Kiedy o tym piszę, wydaje mi się, że robię jakiś krok naprzód w analizie całej tej sytuacji. Ostatecznie jednak wszystko i tak pozostaje, jak było.
PS Nie potrafię podjąć decyzji, to potwornie męczy. Chcę się jednak przekonać, czy w X zarezerwowano to miejsce. Czekam na Pańską odpowiedź, czy będzie Pan do 7. września i czy mogłabym Panu zapłacić 15. września. Może przyślę telegram.
(Rzeczywiście zrobiła to i zdecydowała się na terapię u mnie.)Można sobie wyobrazić, jak męczące mogą być takie wahania i nieumiejętność podjęcia decyzji, zwłaszcza gdy rzecz dotyczy spraw poważniejszych niż opisana powyżej. Widzimy, jak ludzie mający takie trudności uzależniają swoje decyzje od okoliczności zewnętrznych. Zdarza się nawet, że zanim podejmą ostateczną decyzję, liczą najpierw guziki u żakietu albo rzucają kostką... W następnych partiach tej książki pokażemy, jak powstaje taki lęk przed samodzielnym decydowaniem.
A oto kolejny przykład ilustrujący, jak osoby z przymusowymi zachowaniami zamykają sobie możliwość nieskrępowanego działania. Jeden z pacjentów w trakcie psychoterapii opowiedział swój sen, po czym tak kontynuował swą wypowiedź: Czy w ogóle ma sens nadawanie snom jakiegoś znaczenia? Wszystko jest przecież względne. Można wyczytać z nich to, co się chce. Kto może powiedzieć, że znalazłem właściwą interpretację? Może zniekształciłem swój sen już w trakcie opowiadania albo nie całkiem dobrze go pamiętam? Czy więc może być coś pewnego? Sen - mara, jak mówi przysłowie. Zajmowanie się nim nie ma nic wspólnego z nauką. Freud i Jung mieli zresztą różne teorie na temat snów i całkiem inaczej je objaśniali. Widać stąd, że nie ma tu niczego spójnego i pewnego. A skojarzenia! Cóż może człowiekowi przyjść na myśl! To prowadzi przecież do rzeczy niekontrolowanych, człowiek godzi się na jakąś niewiadomą... poza tym nic nie przychodzi mi do głowy...
Daje się tu zauważyć mechanizm obronny, jakim jest racjonalizacja; stawia się ją ponad przeżyciem, a ona od niego izoluje. Wyraźny jest tu także lęk przed tym, co niekontrolowane; nie chodziło przecież wcale o to, by dyskutować o snach w sposób naukowy, lecz o to, żeby pacjent zechciał swobodnie wypowiedzieć swoje skojarzenia i myśli na temat własnego snu. Niektórzy z czytelników mogą być zresztą przekonani, że wątpliwości mojego pacjenta były w pełni uzasadnione. Nie dostrzegają zapewne jednak, że zostały użyte jako argumenty mające usprawiedliwić niechęć do podjęcia zadania, jakie postawiłem przed nim w czasie terapii; dlatego jego wątpliwości wcale nie odnosiły się tylko do snów - pacjent ten bał się wszystkiego, co oceniał jako niepewne, i próbował tego uniknąć.
Wiele anankastycznych osób, kierując się mechanizmem obronnym, pozostaje niejako na etapie wstępnych przygotowań do osiągnięcia zamierzonego celu. Trafnie ilustruje to następująca anegdota: Do nieba przychodzi pewien człowiek. Widząc przed sobą dwoje drzwi, a nad nimi napisy: "Drzwi do nieba" i "Drzwi na wykłady o niebie", kieruje się do tych drugich.
Jest prawem psychologii, że wszystko, co wypieramy, z czasem w nas wzbiera. Gdy wzrasta napór naszych emocji, potrzeba coraz więcej sił i czasu, żeby utrzymać w szachu to, co zostało wyparte; tak powstaje błędne koło przymusu, z którego wyjść można tylko przez uświadomienie sobie wypartych treści i świadomą konfrontacją z nimi. Tylko wtedy uda się zintegrować z całością naszej psychiki to, czego dotychczas unikaliśmy i czego się w nas samych obawialiśmy, i być może nawet ze zdumieniem stwierdzimy, że treści te zawierają w sobie także pozytywną siłę i że pozornie bezsensowne sny potrafiły powiedzieć nam coś pożytecznego i istotnego.
Można sobie zapewne wyobrazić, jak ciasny i sztywny, jak zasadniczy i nietolerancyjny i jak przerażająco konsekwentny jest człowiek o takim nastawieniu oraz jak bezbarwne musi być jego życie, gdy usiłuje on je ograniczyć swymi niepodważalnymi zasadami, wiedząc jedynie, że chce obronić to, co "właściwe" (jak ów pacjent, który uważał, że "musi" wpaść na "właściwe" myśli i skojarzenia, i dlatego bronił się przed spontanicznym wypowiadaniem uwag). Nie jest natomiast świadomy ukrytego w swoim zachowaniu lęku przed ryzykiem.
Jeżeli wszystko traktuje się tak pryncypialnie, żywą materię życia zamienia się w pedantyczne uporządkowanie, niezbędną konsekwencję - w nieugiętość niepoddającą się żadnym argumentom, rozsądną ekonomię - w skąpstwo, a zdrową chęć decydowania - w krnąbrny upór graniczący z despotyzmem. Kiedy okazuje się to niewystarczające do pokonania lęku, ponieważ bogactwo rzeczywistości nie daje się tak łatwo wtłoczyć w sztywne reguły, pojawiają się symptomy świadczące o istnieniu przymusu i natręctw. Chociaż ich początkową funkcją jest neutralizowanie strachu, z czasem usamodzielniają się i stają się przymusem wewnętrznym. Narzucają się człowiekowi i nawet gdy wydają się bezsensowne, nie można się od nich uwolnić. Typowe zachowania anankastyczne to przymus mycia rąk, liczenia, przypominania sobie i wszystkie natręctwa myślowe. Gdy człowiek chce zaniechać pewnego przymusu, uwolnić się od niego, zawsze ujawniają się związane z nim lęki.
Chociaż przymus może przybrać różne postaci, to kryje się za nim jeden wspólny lęk - związany z byciem spontanicznym. Przymusowi ulega się zawsze po to, by czegoś uniknąć, czy to czegoś nowego, nieznanego, niepewnego, zabronionego, czy też jakiejś pokusy. Gdy wszystko zostaje tak, jak było: przedmioty na biurku ułożone są w świętym porządku, opinia na jakiś temat jest niezmiennie aktualna, osąd moralny nie podlega wahaniom, teoria naukowa jest głoszona ze świętym przekonaniem, a wiara wyznawana z niewzruszoną pewnością - wtedy czas zatrzymuje się w miejscu. Wszystko jest przewidywalne, świat się nie zmienia, a życie jest jedynie powtórzeniem tego, co już było i co jest znane. Wówczas jego żywo pulsujący rytm staje się monotonnym szeregiem stereotypowych taktów. Tego typu postawę może cechować pewna wielkość, lecz jest to wielkość tragiczna, ponieważ bezwzględna siła przymusu, jego dążność do pętania żywiołów życia, brak elastyczności i niezdolność przedsiębrania czegoś nowego od początku zawierają w sobie zarodek nieszczęścia. Tragedią jest też niweczenie wartości absolutnych, które dana osoba czuła się zobowiązana bezwzględnie wypełniać lub w które, jak sądziła, należało koniecznie wierzyć.
Oto prosty przykład ukazujący pryncypialność w zachowaniu osób owładniętych zachowaniami przymusowymi, przy czym, jak to w życiu bywa, tragizm sąsiaduje tu z komizmem: Gdyby ktoś próbował utrzymać pokój w absolutnej czystości, musiałby w końcu dostrzec, że jest tragikomiczny, ponieważ chce zatrzymać nieuchronną kolej rzeczy, a przez to czas. Byłby jak ten, kto chce napełnić pozbawioną dna beczkę wodą. Ponieważ jednak kurz symbolizuje tutaj coś innego, mianowicie to, z czego człowiek chciałby się oczyścić, ścieranie go zmieni się w czynność przymusową, która będzie trwać dopóty, dopóki dana osoba nie zrozumie swego rzeczywistego problemu. Owo dążenie do osiągnięcia stanu "absolutnej nieobecności kurzu" związane jest z czymś dużo bardziej zasadniczym, co chce się zachować - z czystością moralną, która danej osobie wydaje się zagrożona pokusami. Jeśli rzeczywisty problem zostaje przeniesiony na rzeczy banalne, zmienia się w przymus i natręctwo; natomiast autentyczne zmierzenie się z nim nigdy nie wywoła reakcji przymusowych. Jeżeli przy wykonywaniu czynności właściwie pozbawionej znaczenia zaczynamy odczuwać irracjonalny przymus, powinniśmy zadać sobie pytanie, od jakiej w istocie decyzji lub jakiego rozstrzygnięcia ów przymus chce odwrócić naszą uwagę.
Problem natręctw pokazuje w sposób humorystyczny Friedrich Theodor Vischer w swej powieści "Także ktoś". Bohater powieści walczy nieustannie ze złośliwością przedmiotów martwych. Zdarzają mu się ciągle wpadki i pomyłki, których ukrytym motorem są jego agresywne emocje i popędy; on sam jednak przypisuje je złośliwości otaczających go przedmiotów. Gdy na przykład przy stole "niechcący" rozlewa sos na sukienkę nielubianej sąsiadki, przypisuje to złośliwości sosjerki i guzika od swego garnituru, o który owa sosjerka się zahaczyła, nie zaś stłumionej niechęci i agresji wobec tej damy. Właśnie u osób anankastycznych szczególnie często zdarzają się takie "czynności pomyłkowe", jak to nazywa Freud, ponieważ nie pozwalają one dojść do głosu wielu swoim żywotnym impulsom. W owych "czynnościach", do których należą przejęzyczenie, zapomnienie, wpadanie na prostej drodze na innych, dochodzą do głosu "niechcący", a więc bez winy i świadomej chęci osoby, stłumione popędy, wymykające się normalnej kontroli i zdradzające coś, co ktoś chciałby ukryć.
Eskalacja natręctw i przymus może u osoby ogarniętej tą chorobą osiągnąć straszliwe wręcz rozmiary; natręctwa wypełniają bez reszty jej życie, okazując swą demoniczną moc, stając się siłą samą w sobie. Możemy zrozumieć, że dawniej, kiedy nie znano jeszcze prawideł rządzących psychiką człowieka, owe niesamowite natręctwa ogarniające chorego uważano za opętanie przez diabła albo siły nieczyste. Sam chory także odbiera przymus wykonywania natrętnych czynności jako poddanie się działaniom obcej siły, ponieważ sytuacja, w której się znajduje, jest tak bardzo obca jego prawdziwemu "ja".
Każdy przymus ujawnia tendencję - użyjmy tu porównania z zakresu medycyny - do tworzenia przerzutów, a więc do złośliwego rozrastania i rozszerzania się na inne, dotychczas jeszcze wolne obszary. Dlatego też z czasem człowiek jest coraz bardziej owładnięty różnymi natręctwami, a jego życie coraz bardziej ograniczone.
Proces ten rozpoczyna się najpierw we wnętrzu człowieka. Przejawia się w obronie przed niepokojem, złymi myślami, pragnieniami i popędami, które, jak się wydaje, trzeba stłumić. Walka z tym wszystkim pochłania większość czasu i sił człowieka. Próbuje się to osiągnąć, stosując równocześnie swoiste zaklęcia. Jeżeli zatem chce się obronić przed grzesznymi, brudnymi, złymi myślami czy pragnieniami, trzeba sięgnąć po środek zaradczy w tej samej chwili, w której się pojawiają. Można, na przykład, wypowiadać jakiś religijny akt strzelisty (Jezusie - Maryjo - Józefie!) albo zrobić inną rzecz, która ma wyprzeć ze świadomości niechciane treści. W cięższych przypadkach może to prowadzić do samokarania się - z historii znamy przekazy o zwyczajach biczowników średniowiecznych. Przerzuty obejmują coraz szersze obszary życia i tworzą z nich strefę zakazaną. Już nawet neutralnie brzmiące słowa czy pojęcia pozostające w dalekim związku z tym, czego pacjent w swoim przekonaniu musi unikać, stają się podejrzane i zaczynają być strefą zakazaną. W ten oto sposób człowiek taki znajduje się w sytuacji kogoś, kto swój pokój chciałby utrzymać w absolutnym porządku, bez śladów obecności kurzu. Przypomina się łacińskie przysłowie: Naturam expellas furca, tamen usque recurret - natura życia nie pozwala o sobie zapomnieć i w jakiś sposób zawsze da o sobie znać. Ta prawda może niekiedy przyjmować formy tak wyrafinowane, jak w kolejnym przykładzie, gdzie świadomie przyjęty obronny sposób postępowania przynosił równocześnie - paradoksalnie - to, przed czym dana osoba chce się bronić:
Pewna pacjentka cierpiała na nerwicę natręctw. Objawiało się to przymusem mycia. Przymus ten był odpowiedzią na "nieczysty" popęd seksualny - masturbację, którą uważała ona za grzech. Pacjentka podmywała się tak intensywnie i często, że odczuwała przy tym owe zabronione przyjemności. Twierdziła jednak, że był to efekt niezamierzony, nie miała więc wyrzutów sumienia, bo przecież chodziło jej tylko o to, by utrzymywać ciało w czystości.
Kościoły chrześcijańskie obu wyznań od wieków deprecjonowały seksualność człowieka, traktując ją jako sferę grzechu i budząc w wiernych poczucie winy, co niestety jeszcze i dzisiaj niekiedy wywołuje pewnego typu reakcje nerwicowe. Nieufność wobec ciała była przyczyną lęków i wyrzutów sumienia zwłaszcza u młodych ludzi w okresie dojrzewania. Zamiast, jak u tzw. plemion pierwotnych, wprowadzać młodzież w tę tak ważną fazę życia, organizując na przykład specjalne lekcje lub spotkania dotyczące tych spraw, w czasie których można by na te tematy rozmawiać, dla młodzieży przez długi czas istniały jedynie spotkania przygotowujące do konfirmacji*, polegające na uczeniu na pamięć katechizmu i kościelnych pieśni i gdzie starannie omijano "wstydliwe tematy". Szczęśliwie w tej dziedzinie to i owo uległo zmianom, jednak ten, kto przez parę dziesiątków lat zajmuje się psychoterapią, wie, jakie spustoszenia poczyniła w psychice ludzi fundowana przez religię niechęć wobec ciała. Kościół zawsze ostro występował, na przykład, przeciwko masturbacji, przedstawiając wizje strasznych szkód, jakie miała ona czynić zarówno w psychice, jak i w sferze fizjologii człowieka. Skutkowało to wśród młodych ludzi ciężkimi formami lęku i wyrzutami sumienia, które - posunięte do granic ostatecznych - niejednokrotnie były wśród nich przyczyną samobójstw, jeśli walka z owym grzechem okazywała się daremna.
opr. aw/aw