Fragmenty książki - Oblicza lęku. Studium psychologii głębi
"Gdyby każdy wiedział wszystko o wszystkich,
gdyby każdy chętnie i łatwo przebaczał,
nie byłoby dumy, nie byłoby pychy".
Hafis
Cztery podstawowe formy lęku skrywają ogólnoludzkie problemy, z którymi musi się zmierzyć każdy człowiek. Każdy z nas zna lęk przed dawaniem z siebie w jednej z jego wielu odmian. Ich wspólną cechą jest poczucie zagrożenia własnej egzystencji, zagrożenia włas- nego terytorium życiowego i integralności własnej osobowości. Każde pełne zaufania otwarcie się na drugiego człowieka, każde uczucie sympatii i miłości stanowią w pewnym sensie takie zagrożenie, bo jesteśmy wówczas pozbawieni skorupy ochronnej, a zatem bardziej niż zwykle narażeni na zranienia, bo musimy ze swej strony z czegoś zrezygnować, wydając się w pewnym stopniu na łaskę i niełaskę drugiej osoby. Dlatego lęk przed ofiarą łączy się zawsze z lękiem przed uszczerbkiem własnego "ja".
Każdy zna też lęk przed samorealizacją, przed istnieniem jako wyraziste indywiduum. U podłoża tego lęku, także mogącego występować w różnych odmianach, leży lęk przed samotnością. Proces zdobywania własnej indywidualności oznacza wychylenie się, wyróżnienie ze wspólnego tła i odchodzenie od podobieństw wspólnych wszystkim. Im bardziej jesteśmy sobą, tym bardziej stajemy się samotni, bo coraz silniej doświadczamy odrębności od innych, a także izolacji.
Każdy przeżywa też na swój sposób lęk przed przemijaniem. Doświadczamy, iż jest nieuniknione, że coś się kończy, że coś przestaje istnieć, że coś było, a nagle już nie istnieje. Im mocniej chcielibyśmy to coś lub tego kogoś zatrzymać, tym bardziej jesteśmy podatni na ten lęk, którego podłożem jest lęk przed zmianą.
Każdy wreszcie zna lęk przed koniecznością, bezwzględnością, nieuchronnością rzeczy ostatecznych. To, co wspólne dla różnych odmian tego lęku, to lęk przed nieodwołalnym osadzeniem w pewnych sztywnych ramach. Im silniejsze w człowieku dążenie do nieskrępowanej wolności i samowoli, tym większa jego obawa przed konsekwencjami i ograniczeniami, jakie wynikają z realiów rzeczywistości.
Ponieważ nie sposób usunąć z pola ludzkiej świadomości tych największych form lęku związanych z naszą egzystencją, gdyż są one zbyt istotne dla całego naszego rozwoju i decydują o możliwości dojrzewania naszej osobowości, ten, kto jednak będzie próbował to uczynić, opłaci to wieloma innymi mniejszymi, bardziej banalnymi formami lęku. Te neurotyczne formy lęku mogą objąć właściwie wszystko i ostatecznie uleczyć można je tylko wtedy, gdy rozpoznamy właściwy, rzeczywisty lęk ukrywający się pod nimi i odważnie stawimy mu czoła. Neurotyczne formy lęku, kierując uwagę człowieka na inne, zastępcze obiekty, odbierają ostrze lękom egzystencjalnym i jednocześnie karykaturalnie je deformują, dlatego wydają się bez sensu - zadają tylko ból i niepotrzebnie obciążają. Powinniśmy je traktować jako sygnał alarmowy, jako wskazówkę, że nie jesteśmy "dobrze ustawieni" w otaczającej nas rzeczywistości, że zamiast zmierzyć się z poważnym problemem, który nas gnębi, wolimy go uniknąć; ten "mały" neurotyczny lęk, niejako dla niepoznaki związany z zupełnie inną kwestią, odwraca naszą uwagę od właściwego problemu.
Doświadczanie wielu form lęku przez człowieka jest częścią jego rozwoju i ma go doprowadzić ku dojrzałości. Odsuwanie go i tłumienie wywołuje pojawianie się lęku neurotycznego, który w tym kontekście funkcjonuje niejako w zastępstwie owych podstawowych form lęku egzystencjalnego, co nie tylko hamuje rozwój człowieka, lecz oddala go od najistotniejszego zadania jego życia, które decyduje o jakości jego człowieczeństwa.
Lęk w swych podstawowych, opisanych tu formach, pełni zatem w życiu człowieka rolę bardzo istotną. Nie jest on już złem, którego należy, jeśli tylko można, unikać, lecz stanowi - i to od najwcześniejszej fazy - wskazówkę naszego rozwoju, czego nie sposób nie dostrzec. Gdy doświadczamy któregoś z wielkich lęków, oznacza to konfrontację z jednym z wielkich wyzwań życia; akceptując lęk, a potem próbując go przezwyciężyć, wyzwalamy bowiem w sobie nowe umiejętności - każde opanowanie lęku jest zwycięstwem, które nas umacnia, każda ucieczka przed nim jest porażką, która czyni nas słabszymi.
Jak zapewne mogliśmy się przekonać na podstawie przytaczanych przykładów, zawierających opisy historii życia różnych osób, formy lęku człowieka mają swoją genezę oraz historię swego rozwoju. Rozmiar, intensywność i przedmiot naszego lęku, kiedy już jesteśmy dorośli, zależą od tego, co przeżyliśmy w dzieciństwie. Człowiek, którego dzieciństwo było szczęśliwe, w zasadzie potrafi, jeśli nie dosięgną go ze strony losu jakieś nadzwyczajne ciosy, poradzić sobie z podstawowymi formami lęku egzystencjalnego, przynajmniej w tym sensie, że nie stanie się on przyczyną jego chorób, ponieważ dzieciństwo dało mu solidny fundament osobowości.
Ktoś, kto natomiast był skazany w dzieciństwie na lęk i trudne sytuacje, które go przerastały i w których nie miał się wówczas do kogo zwrócić, będąc dorosłym przeżywa lęk jako coś o wiele bardziej obciążającego i przygnębiającego, gdyż porusza on w nim lęk z dzieciństwa, z którym wtedy sobie nie radził. Dla takich osób pewną pomocą może się stać psychoterapia w jednej ze swoich form. Może wystarczyć nawet samo tylko uświadomienie sobie, że lęk ten - którego rozmiar jest dla zewnętrznego obserwatora niezrozumiały - porusza i ponownie wywołuje trudne przeżycia z okresu dzieciństwa, wobec których jako dziecko było się wówczas bezradnym, lecz do zmierzenia się z którymi ma się teraz do dyspozycji coś, czego wówczas brakowało: zaufanie, nadzieję, umiejętność wglądu w siebie i odwagę.
Rilke powiedział kiedyś: "Czyń tak, by człowiek mógł przypomnieć sobie znowu swe nieświadome i cudowne dzieciństwo i nieskończenie mroczną i barwną krainę baśni swych pierwszych, pełnych nadziei lat życia". I są to słowa mające głęboki sens. Niestety, wiele osób ma zupełnie inne wspomnienia z tego okresu. Dla wielu pierwsze lata życia były bardziej mroczne niż barwne, bardziej przytłaczające niż pełne nadziei, bardziej frustrujące niż cudowne. Lecz i dla innych może okazać się pomocne, jeśli wydobędą z mroków przeszłości i poddadzą dogłębnej analizie podczas psychoterapii te zdarzenia, które przysporzyły im wtedy wielu poważnych cierpień, po to, by móc się od nich uwolnić. Splot naszych osobistych cech charakteru i wpływu środowiska, w którym się urodziliśmy i wychowaliśmy - środowiska rozumianego w najszerszym sensie tego słowa - tworzy to, co nazywamy losem. Ten nasz los formuje w swych początkach właśnie nasze dzieciństwo. Rozpoczyna się on wraz z nim i jest, jak ktoś trafnie powiedział, "ukształtowaną formą, która się dynamicznie rozwija". Psychoterapia daje możliwość rozpoznania pewnych naszych cech czy sposobów zachowania, o których myśleliśmy wcześniej, że są jak los, który trzeba przyjąć, jak efekt urazów doznanych w dzieciństwie ze strony otoczenia; a one dadzą się przecież zmienić i naprawić.
Trzeba przy tym podkreślić, że w procesie wczesnego kształtowania się osobowości małego dziecka decydującą rolę odgrywa otoczenie, w którym dziecko się rozwija i wzrasta. I jeśli nie poświęciliśmy tej kwestii więcej uwagi, to nie dlatego, że nie doceniamy wpływu środowiska na rozwój dziecka, lecz dlatego, że we wczesnym dzieciństwie osobami najważniejszymi dla dziecka są rodzice. Socjopsychologiczne oddziaływanie środowiska dokonuje się więc tu tylko pośrednio, przez rodziców, przez ich nastawienie do społeczeństwa, ich stosunek do autorytetów, do religii, sukcesu, do seksualności itd. Dlatego też przedstawione tu na przykładach, bez wątpienia niewłaściwe postawy rodziców wobec dzieci zawsze dają powód do krytyki pod adresem społeczeństwa, do którego należą, i ideałów, które wyznają rodzice, przekazując potem swemu dziecku etos i normy, z którymi ono się utożsami. Również społeczeństwo, państwo itd. muszą zająć jakąś postawę wobec problemu istnienia podstawowych ludzkich lęków; odpowiedzi będą tu zapewne różne w zależności od wyznawanych aktualnie idei.
Cztery główne formy lęku albo cztery główne siły kosmosu lub cztery główne wyzwania symbolizują coś najbardziej powszechnego, co dotyczy wszystkich ludzi, i coś najbardziej pierwotnego, co tworzy ludzką egzystencję. Wydaje się, iż wynika to stąd, że człowiek ma zasadniczo cztery możliwości dania odpowiedzi na każdą sytuację życiową. Na każdą relację międzyludzką, każde zadanie czy wyzwanie może on zareagować na cztery sposoby: może przyjąć postawę (1) świadomego dystansu, (2) identyfikowania się pełnego miłości, (3) traktowania wszystkiego jako konieczności, nakazu, prawa, (4) dostosowywania rzeczywistości do własnych pragnień. Każde ważne zadanie życiowe, każda decyzja, każde spotkanie z drugim człowiekiem, każde zdarzenie, jakie przynosi los, zawiera w sobie potencjalną możliwość udzielenia wszystkich czterech odpowiedzi. Umiejętność korzystania i posługiwania się, stosownie do okoliczności, własnymi talentami, zdolnościami i predyspozycjami, a przynajmniej świadomość istnienia tak różnych możliwości przy podejmowaniu decyzji jest przejawem żywotności człowieka. Lecz nie tylko to: często związek z drugą osobą sprawia, że jesteśmy równocześnie poddawani przenikaniu się wszystkich czterech wyzwań i musimy umieć się w tym odnaleźć. Pomyślmy na przykład o wychowywaniu dzieci. Z jednej strony wymaga ono od osoby dorosłej zarówno zachowywania potrzebnego, twórczego dystansu, aby dziecko mogło odkryć własną tożsamość, którą dorosły potwierdzi swoim autorytetem, z drugiej znów strony postawy miłości, aby dziecko mogło zaufać i by dorosły umiał je zrozumieć. W wychowaniu potrzebna jest też pewna zdrowa surowość i konsekwencja, aby dziecko mogło poznać istnienie określonych zasad i porządku. Wymaga ono wreszcie zaufania i respektowania indywidualności dziecka, by nie ukształtować go według własnych pragnień i nie sprawić, że będzie musiało być kimś innym, niż w istocie jest. Taka doskonałość wychowawczej postawy jest jednak możliwa tylko w stopniu ograniczonym, ponieważ my, ludzie, jesteśmy niedoskonali i niepełni. Wydaje mi się jednak rzeczą ważną, by mając świadomość takiej pełni, unikać ograniczającej każdego z nas jednostronności. Każdy z nas, uwarunkowany własną, odziedziczoną po przodkach konstytucją cielesno-duchową, uwarunkowany oddziaływaniem środowiska, w którym się urodził, swoimi indywidualnymi doświadczeniami i wyniesionymi z dzieciństwa sposobami zachowania, jednym słowem uwarunkowany historią swego życia, która kształtowała jego osobowość i charakter, ma swoje indywidualne możliwości i granice, swoje braki i jednostronność. Różnica polega na tym, że jeden będzie próbował się przyznać do swych ograniczeń, zaakceptować je i mimo to żyć możliwie twórczo i pożytecznie, wiedząc, że pełnia nie jest osiągalna. W ten sposób stanie się on niejako przedstawicielem jednej z czterech głównych postaw, przykładem oddziaływania jednej z czterech głównych sił, którą żyje w sposób możliwie najpełniejszy. Inny natomiast będzie próbował zbliżyć się do stanu pełnej doskonałości, wiedząc, że doskonałość nie jest osiągalna i że samorealizacja i osiągnięcie tego stanu nie są możliwe o własnych siłach. Jeśli wielkość tego pierwszego polega na świadomej rezygnacji z tego, co teoretycznie mógłby jeszcze osiągnąć i na konsekwentnym urzeczywistnieniu możliwości będących w jego zasięgu, to wielkość tego drugiego polega na próbach zintegrowania tego, co początkowo wydało mu się dalekie od jego natury, a przez to na nieustannym poszerzaniu granic swej osobowości. Doskonałość i pełnia - te dwa ludzkie ideały, obydwa nieosiągalne, do których możemy próbować się zbliżyć na tyle, na ile pozwolą nam nasze ograniczenia...
Jeśli odniesiemy się do czterech głównych postaw, możemy powiedzieć następująco: zawsze możemy próbować pozostać sobie wierni, zachować własną indywidualność, unikać zależności, starać się rozumieć świat na drodze poznania i bez lęku żyć własnym życiem. Zawsze możemy próbować wyzwalać się z ograniczającego nas własnego "ja" poprzez bliskie relacje z innymi ludźmi, otwierając się na nich w bezinteresownej i uważnej miłości, czyniąc z siebie dar i ofiarę; zawsze możemy też próbować konsekwentnie opowiadać się za tym, co się nam wydaje prawdziwe, dobre i piękne, bronić praw i porządku, który uznaliśmy za konieczny, a który stanowi w naszym odczuciu wartość nieprzemijalną, i występować przeciw tendencjom mogącym nimi wstrząsnąć i je zniszczyć. Zawsze też możemy wybrać naszą wolność, akceptując dokonujące się nieustannie zmiany w naszym życiu w postawie dionizyjskiej, czyli aprobując życie z całą jego wspaniałością i straszliwością, odnajdując to wszystko we własnej duszy. I zawsze możemy, z lęku przed utratą własnego "ja", unikać bliskich kontaktów z innymi (jak to czynią osoby schizoidalne); możemy, z lęku przed utratą i samotnością, pozostać w uzależnieniu od innych (jak osoby depresyjne); zawsze możemy, z lęku przed zmianą i przemijaniem, trzymać się tego, co znane i sprawdzone (jak osoby z nerwicą natręctw); możemy wreszcie, z lęku przed koniecznościami życia, wybrać postawę i zachowania samowolne i despotyczne (jak osoby histeryczne). W każdym przypadku prowadzi to do wymknięcia się jednemu lub kilku wielkim wyzwaniom życia oraz do tego, że w takim samym stopniu ulegnie zubożeniu wymiar naszego człowieczeństwa.
Wspomnijmy jeszcze, że każde dwa uzupełniające się na zasadzie przeciwieństw typy osobowości przyciągają się często instynktownie, ulegając wzajemnej fascynacji; nic nie fascynuje mocniej niż odczucie, że ten drugi żyje w sposób przez nas upragniony, lecz dla nas niemożliwy z powodu stawianych nam zakazów albo też dlatego, że zepchnęliśmy myśl o tym gdzieś głęboko. Wydaje się, że poprzez wybór osoby w typie kontrastowym człowiek dąży do osiągnięcia pełni doskonałości, która wyzwala go z ograniczeń i jednostronności i która jest także elementem fascynacji płcią odmienną.
W tym sensie lubią się przyciągać osobowości schizoidalne i depresyjne z jednej strony, z drugiej natomiast histeryczne i anankastyczne. Czy w ten sposób wyraża się nasza nieświadoma tęsknota za byciem jednością, pragnienie znalezienia w partnerze tego, czego nam samym brak? Czy przeczuwamy w tym możliwość wyzwolenia się z pęt struktury psychicznej, jaką otrzymaliśmy od losu? W każdym razie, w antynomicznym przyciąganiu się przeciwstawnych typów osobowości istnieje szansa takiego uzupełniania się. Lecz teraz, gdy jesteśmy gotowi zaakceptować inny sposób bycia drugiej osoby, gdy chcemy poważnie ją traktować i rozumieć, wolno nam mieć nadzieję, że tę inność odkryjemy i rozwiniemy też w sobie. Oczywiście, w realiach życia wygląda to inaczej. Każdy próbuje wychować partnera na swój własny obraz i podobieństwo, uczynić z niego osobę podobną w reakcjach do siebie, przez co tamten pierwotny kontrast, stwarzający szansę twórczej relacji, ginie, a zamiast niego rozpoczyna się zażarta walka. Albo też interpretuje się zupełnie opacznie odmienność drugiej osoby, nie będąc gotowym nauczyć się czegoś nowego, lub też ocenia się tę inność według własnych kryteriów, zgoła nietrafnych.
Kiedy przyciągają się dwie osoby w układzie partner schizoidalny - partner depresyjny, przyczyna jest najczęściej następująca: osoba schizoidalna wyczuwa gotowość i zdolność miłości osoby depresyjnej, jej zdolność do poświęceń, jej postawę pełną empatycznego starania i usuwania się w cień, przeczuwa szansę na wyjście ze swej samotności, okazję nadrobienia dzięki tej drugiej osobie czegoś, czego sama nigdy nie mogła doświadczyć, zaznania ufności i poczucia bezpieczeństwa. W tym układzie fascynacja polega więc na tym, że osoba schizoidalna przeczuwa w osobie depresyjnej możliwości, które tkwią również w niej samej, nigdy jednak nie zostały wyrażone, nigdy nie doszły do głosu. Z drugiej strony partnera depresyjnego fascynuje w schizoidalnym to, że ten ostatni żyje w sposób, na jaki on sam nigdy się nie odważył lub też było mu to zabronione: być indywidualnością niezależną, pozbawioną lęku, że coś się przez to traci, i nieobarczającą się poczuciem winy. Jednocześnie partner depresyjny czuje, że ten drugi to ktoś, kto bardzo potrzebuje jego miłości. Jak dalece układ ten może się okazać nieszczęśliwy, przekonaliśmy się z przytoczonych wcześniej przykładów. Jeśli osoba schizoidalna poczuje w depresyjnej determinację w budowaniu związku, dostrzega w tym niebezpieczeństwo bycia złapanym, "złowionym", co uruchamia w niej jej podstawowy lęk, lęk przed uzależnieniem się od drugiego człowieka. Po obu stronach następuje wówczas eskalacja reakcji obronnych, która może doprowadzić do niekończących się, tragicznych konfliktów.
Kogoś, kto jest osobą anankastyczną, fascynuje natomiast barwność, witalność, chęć podejmowania ryzyka i otwartość na to, co nowe, w osobach typu przeciwnego, tj. w histerykach, ponieważ on sam czuje, że nazbyt mocno trzyma się tego, co znane, pewne, i że w ten sposób jego życie staje się nadmiernie ograniczone. Z kolei odwrotnie rzecz się ma z osobami należącymi do typu histerycznego. Fascynuje je odmienny typ psychiczny - osoba anankastyczna, której życie poddane jest przymusom, ponieważ egzystencja tej ostatniej odznacza się stabilizacją, solidnością, konsekwencją, pewnością, jednym słowem, uporządkowaniem, którego histerykowi brakuje. Lecz tutaj również może dojść do tragicznego zapętlenia i konfliktów, gdy każdy z partnerów powodowany własnymi lękami będzie próbował usztywniać swój własny styl bycia. Podczas gdy jeden będzie swoją rzetelnością, pedanterią, dokuczliwą krytyką, uporem w stawianiu na swoim i chęcią rządzenia oraz próbą wywierania nacisku wzmacniał tylko reakcje histeryczne swego partnera, drugiemu będzie się z kolei wydawać, że brak mu powietrza do życia. Poprawność, prozaiczność, rzeczowość osoby anankastycznej, która w postawie tej ukrywa swój podstawowy lęk - lęk przed zmianami - sprawiają, że partner histeryczny będzie odbierał życie z nią jak sztywno zaprogramowane, ustalone w każdym szczególe, pozbawione blasku, urozmaiceń i spontanicznej improwizacji, której potrzeba, by szarym dniom nadać nieco barw i swobody. Histeryk potrzebuje tego tak samo jak uznania ze strony swego partnera, którym jednak jego partner szafuje bardzo skąpo z obawy, by go nadmiernie nie rozpieścić. Partner histeryczny powodowany z kolei swoim lękiem przed życiem w sztywnych ramach, przed zbytnimi ograniczeniami, będzie coraz bardziej irytował i niepokoił partnera ogarniętego przymusem albo doprowadzał go do stanu rezygnacji swoją niepojętą logiką, sprzecznością zachowań i swobodnym podejściem do życia, przede wszystkim jednak swymi żądaniami, które zmuszają osobę anankastyczną do podejmowania coraz bardziej zdecydowanych środków obrony. Także i w tym układzie obie strony mogą żyć niejako obok siebie, zaprzepaszczając szansę wzbogacenia się o to, co mogłyby sobie wzajemnie ofiarować.
W obu przypadkach pomocą może być tylko postawa zrozumienia drugiej strony, traktowanie jej serio i unikanie manifestacyjnych reakcji pokazujących odmienność własnego charakteru. Jeśli jednak każda ze stron stanowi ekstremalny przykład typu psychologicznego w swej własnej grupie, kontrast między partnerami będzie tak duży, że porozumienie okaże się niemożliwe. Wówczas u obojga partnerów rośnie i zaostrza się podstawowy lęk wywołany odmiennością drugiego, w związku z czym oboje przechodzą na pozycje obronne; fascynacja drugą osobą mija, pozostawiając tylko niepokój i obcość.
Patrząc z tego punktu widzenia, stwierdzamy, że wiedza na temat czterech podstawowych postaw człowieka i czterech podstawowych form lęku może być przydatna w budowaniu relacji partnerskich i wszelkich związków międzyludzkich. Ulegając tak często spotykanej dziś tendencji do zrywania związku w chwili, gdy pojawią się pierwsze rozczarowania, pozbawiamy się szansy głębszego rozwoju, jaką daje próba zrozumienia drugiego człowieka.
Możliwości te zawsze istniały i zawsze będą istniały. W różnych czasach, kulturach, społeczeństwach i warunkach życia społecznego, w ideologiach różnych epok i różnych systemach wartości - etycznych, religijnych, politycznych i gospodarczych - cztery podstawowe formy lęku ludzie przeżywali z różnym rozłożeniem akcentów; od tego zaś zależała ocena poszczególnych typów osobowości. Istniały całe epoki, w których dominował tylko jeden z czterech typów osobowości. Jego uprzywilejowanie wynikało stąd, że jako uznany za najodpowiedniejszy był propagowany w wychowywaniu, natomiast typ mu przeciwny występował o wiele rzadziej, będąc przez społeczeństwo nieakceptowany lub deprecjonowany.
Tak oto, na przykład, etos kultury wiejskiej sprzyja takim cechom, które go podtrzymują, tj. są skierowane na tradycje, na przekazywanie doświadczeń w niezmiennej formie, co gwarantuje pewność, stan posiadania i zapewnia trwałość. Są to zatem cechy, które opisaliśmy, charakteryzując osobowość anankastyczną. Zjawiska takie, jak wzrost liczby miast i uprzemysłowienie, których jesteśmy dziś świadkami i które wyrwały człowieka z jego zakorzenienia i postawiły go przed koniecznością podejmowania bezdusznej pracy oraz umasowiły wiele procesów, przyniosły ze sobą, jak każde wykorzenienie, zjawisko wyraźnie rozpoznawalnej schizoidyzacji stosunków międzyludzkich, w sensie coraz silniejszego braku relacji, zaniedbania sfery duchowej i uczuciowej przy całym wsparciu ze strony techniki, dla której wszystko stało się możliwe. Tym bardziej jest dla nas rzeczą ważną, byśmy dostrzegali pozytywne aspekty schizoidii, tj. dążenie do tego, by każdy człowiek mógł rozwijać się swobodnie jako jednostka niepowtarzalna, rozumiane jednak nie jako dążenie do samorealizacji dokonujące się w izolacji od innych ludzi czy jako egocentryczne rozwijanie włas- nej indywidualności, lecz jako zadanie, które ma się pozytywnie włączyć w większą, ponadindywidualną całość. Z drugiej strony, chodzi o to, by mieć świadomość konieczności panowania nad sprzecznościami tkwiącymi w usposobieniu osób schizoidalnych oraz by rozwijać refleksję dotyczącą sfery emocji i wartości humanistycznych.
Patriarchat zmierzający wyraźnie ku końcowi ze swoimi typowymi cechami: władzą i autorytetem, pielęgnowaniem tradycji i respektowaniem stworzonych przez siebie instytucji, był przejawem dominacji typu anankastycznego w populacji społecznej; nie tyle w sensie biologii gatunku, jak w kulturach chłopskich, lecz w sensie postaw społecznych - chodziło o podporządkowanie i wykorzystywanie słabych i zależnych. Przez to doszło do tym gwałtowniejszej reakcji sprzeciwiających się głoszonym przez niego hasłom. Ich efektem stały się nowe radykalne hasła: żądanie wychowania bezstresowego, wolna miłość i upadek wszelkich tabu, w sensie pozytywnym natomiast poszukiwanie przez ludzi nowych obszarów wolności. Rzeczą pożądaną w każdej społeczności jest istnienie tendencji do dopełniania jakichś idei czy postaw, co pełni funkcję równoważenia występujących jednostronności, funkcję samoregulatora zjawisk zachodzących w społeczeństwie. Najczęściej zresztą dostrzegamy to zbyt późno, co prowadzi w rytmicznych odstępach czasu do "przerwania tamy" i wybuchu tego, co dotąd było zwalczane, uciskane, zakazane, przy czym wybuchy te okazują się tym gwałtowniejsze, im bardziej ekstremalne były postawy wywołujące sprzeciw.
Niewątpliwie istnieje też związek pomiędzy czterema sposobami istnienia a wiekiem danej osoby, to jest pomiędzy podstawowymi żywiołami a biologicznym upływem lat. Po wczesnodziecięcej fazie rozwoju, w okresie młodości przeważają zazwyczaj impulsy siły odśrodkowej: optymistyczne przekonanie, że nasze możliwości są niemal nieograniczone, a świat stoi przed nami otworem; rzucamy się na życie z wielkim apetytem i nadzieją. W tak zwanych "najlepszych latach" rośnie potrzeba stworzenia trwałych ram życia i urządzenia się w nich; zwycięża wtedy działanie siły dośrodkowej, z tendencją do osiągnięcia konkretnych celów: zdobywamy i umacniamy wtedy naszą przestrzeń władzy i posiadania, realizujemy się wówczas w zawodzie, partnerstwie i rodzicielstwie. Po przekroczeniu połowy życia u wielu osób następuje przemiana: wzmaga się dążenie do urzeczywistnienia tych pragnień i możliwości, na które dotąd codzienność nie zostawiała miejsca i czasu. Silniejsza niż dotąd staje się umiejętność zapominania o sobie, wzmacnia się pragnienie uwolnienia się od dyktatu własnego "ja"; w nowej formie dochodzą do głosu pytania o sens życia, nasilają się potrzeby metafizyczno-transcendentne i powoli zaczynamy się uczyć sztuki rozstawania się z tym, do czego jesteśmy przywiązani, oraz akceptowania faktu, że przemijanie dotyczy także i nas. A wreszcie, gdy osiągniemy wiek podeszły, stajemy oko w oko z samotnością w nowej postaci, mając świadomość zbliżającej się śmierci: wtedy, być może, osiągniemy mądrość, akceptując naszą ostateczną samotność, w poczuciu przynależności do tego, co ludzkie, ze świadomością, że jesteśmy częścią większej całości, do której znów powrócimy - jak wyraża to język niemiecki w słowie all-ein (co oznacza zarówno izolujące "każdy jest sam", jak i ocalające "wszyscy są jednym"). W owych tendencjach charakterystycznych dla określonych etapów życia widoczne są pewne przesunięcia akcentów, o których mówiliśmy; można z nich wyczytać także pewne życiowe prawidłowości.
Być może, sięga to jeszcze głębiej. Mniej więcej od połowy życia wydaje się, że jeszcze raz, cofając się, przebywamy najwcześniejszą fazę naszego rozwoju, tym razem na wyższym poziomie, przy czym na nowo musimy przezwyciężać określone lęki. Zaczyna się to od uświadomienia sobie, że przyszłość, która nam pozostała, nie jest nieograniczona i że nasze możliwości też mają granice. Tak oto na nowo jesteśmy konfrontowani z lękiem przed ostatecznością. Następnie doświadczamy, że także to, co osiągnęliśmy - dobra materialne i duchowe - się zmienia, że słabną nasze siły witalne, że nic nie jest absolutne ani wieczne; przez to dotykamy lęku przed przemijaniem. Potem poznajemy smak rozstań: opuszczają nas dzieci, zakładając nowe rodziny, odchodzą bliscy i zaczynamy rozumieć, że powoli trzeba się uczyć wszystko zostawiać - przez co poznajemy lęk przed samotnością. A na ostatnim etapie naszego życia, gdzie na końcu czeka nas śmierć, umieranie, którego z nikim nie możemy dzielić ani nikogo w tę drogę zabrać - po raz ostatni stanie przed nami lęk przed rezygnacją z siebie; teraz - dla śmierci. Krąg naszego życia zamyka ten ostatni krok. Krok w wielką niewiadomą, tę, z której niegdyś wyszliśmy na świat.
Zapewne wielu ludzi, którzy nie odważyli się w sposób dojrzały przebyć tej drogi, przebywa ją, cofając się w sposób o wiele bardziej dosłowny: nie akceptując starzenia się, chcą za wszelką cenę zachować młodość; trzymają się kurczowo tego, co posiadają, tym silniej, im bardziej niepewne stają się ich siły i czas ich życia; starzejąc się, stają się znowu dziećmi, interesując się jeszcze tylko jedzeniem, piciem, trawieniem, aż kończą jako bezradni staruszkowie, którzy niewiele różnią się od nic nie rozumiejącego dziecka.
Czytelnik będzie, być może, rozczarowany, kiedy próbując ustalić, do jakiego z czterech opisanych typów osobowości sam przynależy, nie będzie mógł dokonać jednoznacznej kwalifikacji odpowiadającej ściśle jednemu typowi; przypuszczalnie odkryje w sobie elementy każdego z nich, podobnie jak stwierdzi, że jest mu znany w pewnym stopniu każdy z czterech podstawowych lęków. Zdaje się to świadczyć o tym, że owe podstawowe typy osobowości i cztery główne formy lęku w czystej postaci nie występują. Taka jednoznaczność odpowiadałaby o wiele bardziej naszej racjonalności, potrzebie posiadania jasnych ustaleń i wyraziście zdefiniowanych wzorów. Jest ona jednak odległa od życiowej prawdy, której takie nastawienie wyrządza krzywdę, fałszując ją. Poza tym jeśli wiemy, że każdy z czterech podstawowych żywiołów i związany z nimi lęk pociąga za sobą określone ogólnoludzkie cechy i skłonności i że ich ukształtowanie się związane jest ściśle z przebiegiem wczesnodziecięcej fazy rozwoju, którą wszyscy przechodzimy, oznacza to również, że każdy człowiek musi w sobie rozpoznać przynajmniej zalążki każdej z nich jako potencjalną możliwość. Możemy nawet powiedzieć, że w pewnym sensie jesteśmy tym bardziej żywotni, im lepiej czujemy się w każdym z tych czterech obszarów, albo - mówiąc inaczej - jeśli żadna z czterech sił nie jest nam zupełnie obca. Oznacza to także, że fazę dzieciństwa, w której owe siły i lęki mają swe źródło, otrzymując swe podwaliny, przebyliśmy stosunkowo zdrowo. Osobowość ukształtowana w dzieciństwie jednostronnie będzie w przyszłości bardziej narażona na problemy, co jeszcze raz uświadamia znaczenie wczesnego dzieciństwa dla późniejszego rozwoju człowieka.
Dalszy rozwój czterech podstawowych żywiołów w życiu człowieka zależy od splotu następujących czynników: przynosimy ze sobą na świat pewną naturę pierwotną, o której najwięcej zdaje się wiedzieć astrologia oraz nasz horoskop. Do tego dochodzą skłonności odziedziczone, które poznajemy w trakcie naszego rozwoju; w procesie socjalizacji, to jest wzrastania i ścierania się najpierw z naszym rodzinnym, a później szerszym środowiskiem, dopracowujemy się "drugiej" natury, która jest już w pewnym sensie zniekształceniem i odejściem od naszej natury pierwotnej. Jeśli owa rozbieżność pomiędzy naszą pierwotną naturą a naturą drugą, będącą efektem wychowania i procesów socjalizacji, jest zbyt duża, zaczynamy chorować. Przykłady, które przytoczyliśmy, dowiodły wyraźnie, w jak wielkiej mierze najbliższe otoczenie, a później i dalsze środowisko społeczne może patologicznie oddziaływać na rozwój. Przede wszystkim chodzi o najbliższą rodzinę, która reprezentuje pośrednio również dalsze środowisko socjokulturowe, i rodziców, którzy wychowując dzieci, aprobują lub odrzucają określone postawy i wzorce, w efekcie czego dziecko również przejmuje panujący w danym społeczeństwie system wartości albo go odrzuca.
Abstrahując od jaskrawych zaniedbań i skrzywień dzieci, świadczących o skrzywieniu psychiki ich rodziców, można powiedzieć, że nie tylko rodzice dla dzieci, lecz i dzieci dla rodziców stają się losem. Ogromne zróżnicowanie charakterów, wielkie różnice pomiędzy poszczególnymi indywiduami, a jednocześnie długo trwająca faza wczesnodziecięcej zależności i podatność na wszelkie zaburzenia osobowości dziecka w tym okresie sprawiają, że człowiek w swym rozwoju jest bardziej zagrożony niż inne istoty. To, czy rodzicom dziecko odpowiada, czy łatwo im je kochać, czy ich miłość dotrze do niego, czy zechce ono na nią odpowiedzieć - wszystko to staje się jego i ich losem i leży poza wszelką kwestią winy. To, co można jednak zrobić, by uniknąć poważnych urazów w psychice dziecka, to przede wszystkim zdobyć wiedzę na temat jego najwcześniejszych potrzeb i ewentualnych błędów, jakie można popełnić w jego wychowaniu. Daje to szansę, by możliwie wcześnie takie urazy rozpoznać i jeśli to konieczne - naprawić.
Do dyspozycji mamy dziś, obok "wielkiej psychoterapii", różne inne metody: poradnictwo pedagogiczne, terapię zabawą, terapię rodzinną, małżeńską, grupową terapię zachowań i komunikacji międzyludzkiej oraz terapię indywidualną prowadzoną z tym członkiem rodziny, który stwarza problemy, albo terapię dziecka, które cierpi właśnie z powodu kogoś z rodziny. Od dawna potrafimy, jako społeczeństwo, mając do czynienia z wypadkami chorób somatycznych, przeprowadzać obligatoryjnie badania profilaktyczne lub też korzystamy z pomocy lekarza. Dziwnym trafem nie dysponujemy jednak żadnymi środkami do obowiązkowych badań dzieci pod kątem ich stanu psychicznego i konfliktów występujących w relacji dziecko - rodzice czy dziecko - nauczyciel, choć wiemy, że tłem wielu chorób somatycznych są problemy psychiczne i że urazy psychiczne z okresu dzieciństwa mają daleko sięgające, poważne konsekwencje. W tym punkcie jesteśmy jeszcze nadal barbarzyńcami, jeśli to słowo oznacza, że z niewiedzy i ociężałości ducha, którą przy pewnym wysiłku i staraniach moglibyśmy zmniejszyć, w dalszym ciągu zgadzamy się na zadawanie cierpień i urazów. Rodzice, wychowawcy i instytucje państwowe powinni, choćby we własnym interesie, zjednoczyć się w wysiłkach na rzecz profilaktyki zmierzającej do wyeliminowania postaw neurotycznych.
Powróćmy do problemu lęku. Jeśli potrafimy odczytać lęk, który nas nęka, jako sygnał, że zajmujemy niewłaściwą postawę wobec pewnych problemów życia lub że boimy się konfrontacji z którymś z podstawowych wielkich życiowych wyzwań, nie potrafiąc zdobyć się na kolejny krok, wówczas pomocne może być trafne rozpoznanie ostrzeżenia, jakie ów lęk w sobie zawiera, i uczynienie kroku naprzód, ponad poziom naszego dotychczasowego rozwoju; osiągniemy tym samym głębszą wolność, nowy porządek i odpowiedzialność. Lęk okaże nam wtedy swoje twórcze, pozytywne oblicze i może się stać początkiem przemiany.
Wtedy, być może, pomocne stanie się przedstawione na początku tej książki porównanie, ponieważ uświadomi ono, że w każdym z nas działają dynamiczne siły, które przy wszystkich swych sprzecznościach i przeciwieństwach są utrzymywane w równowadze dzięki żelaznemu porządkowi panującemu w kosmosie. Jest to równowaga życia, żywotna równowaga, która nigdy nie oznacza ciszy ani bezruchu i nigdy nie przeradza się w chaos. Nadmierny rozrost lub - na odwrót - zanik któregoś z kosmicznych żywiołów oznacza zagrożenie, a nawet zniszczenie naszego Układu Słonecznego. W sferze ludzkiej osobowości natomiast jednostronność lub eliminacja jednego z podstawowych impulsów życiowych jest zagrożeniem wewnętrznego ładu człowieka i może się stać przyczyną choroby.
Fakt, że naszym życiem rządzą prawa kosmosu oraz że jesteśmy zależni od środowiska, w którym się rodzimy i rozwijamy, ujawnia podwójny aspekt naszego istnienia. Człowiek podlegający ponadczasowym, ponadindywidualnym prawom i normom kosmosu oraz temu, co można nazwać porządkiem ogólnoludzkim, ma w sobie aspekt ponadczasowości, wieczności. Człowiek jako istota osadzona w nurcie czasu, jako niepowtarzalne indywiduum zmagające się ze swymi skłonnościami i środowiskiem, w którym wzrasta, ma w sobie aspekt przemijalności. Jako istoty, których życie ograniczone jest czasem, posiadamy swoje indywidualne biografie i cechy wrodzone z ich jednostronnościami i ograniczeniami, lecz jako ludzie, jako cząstka ludzkości jesteśmy wyposażeni w przeczucie doskonałości i pełni, które jest w stanie wynieść nas ponad naszą przeszłość i związane z nią ograniczenia, kierując nas ku temu, co jest nam wszystkim wspólne, najgłębiej ludzkie, niezwiązane z czasem, z kulturą ani rasą.
Jeśliby się znalazł ktoś, kto umiałby pokonać zarówno lęk przed ofiarowaniem się w prawdziwym znaczeniu tego słowa, potrafiąc się otworzyć na życie i bliźnich z zaufaniem pełnym miłości, jeśliby się znalazł ktoś, kto zarazem miałby odwagę żyć jako wolna, niezależna jednostka, nie obawiając się, że przyjdzie mu to opłacić brakiem poczucia bezpieczeństwa, ktoś, kto zgodziłby się również akceptować lęk przed przemijaniem, potrafiąc mimo to uczynić swe życie owocnym i sensownym, ktoś, kto ponadto zaakceptowałby w swym życiu porządek i prawa obowiązujące we wszechświecie, mając świadomość, że są one konieczne i nieuniknione, i nie czując lęku z powodu ograniczeń, jakie one z sobą niosą - gdyby ktoś taki się znalazł, musielibyśmy uznać niewątpliwie, że jest to osoba, której człowieczeństwo osiągnęło najwyższy stopień dojrzałości. Lecz abyśmy mogli w stopniu choćby niedoskonałym do takiej postawy się zbliżyć, istotne jest, żebyśmy w ogóle posiadali obraz pełnego, dojrzałego człowieczeństwa i uznali go za cel, do którego chcemy zmierzać; cel ten nie jest ideą wymyśloną przez człowieka, lecz odzwierciedleniem wielkiego porządku wszechświata na płaszczyźnie dotyczącej ludzkości.
opr. aw/aw