Problem wiecznie niedojrzałych mężczyzn, uzależnionych emocjonalnie od swoich matek - to cena za "postęp cywilizacyjny"
Mężczyzn uzależnionych od swoich matek nazywa się maminsynkami. Tymczasem prawdziwa przyczyna ich zachowań leży po stronie ojców.
Mężczyzna dobrze po trzydziestce. W pracy „zrobi swoje”, nie musi się martwić o dom. To jego mama sprząta, pierze, przygotowuje posiłki; nikt zresztą nie robi takich schabowych jak ona. Zarobione pieniądze wydaje na własne przyjemności, a wolny czas może spokojnie spędzić choćby przed telewizorem czy komputerem. Mama kocha go ponad wszystko, a jemu taki układ odpowiada. Nie potrzebuje innej kobiety. Klasyczny maminsynek.
Każdy ma zapewne wśród swoich krewnych czy znajomych kogoś takiego. Dlaczego jednak mężczyźni, którzy powinni się już dawno usamodzielnić, nadal mieszkają z rodzicami? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. − Takie zachowania usprawiedliwiam rzeczywistością, z którą zderzają się ci młodzi mężczyźni − mówi socjolog prof. Tomasz Szlendak z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. − Jednym z wyjaśnień niedojrzałości tych mężczyzn są kiepskie płace. Pokolenie to nazywa się „1200 zł brutto”. Przecież chłopak po studiach, któremu proponuje się takie wynagrodzenie, nie jest w stanie utrzymać siebie, odrębnego domu ani tym bardziej budować rodziny. Moim zdaniem to państwo powinno obmyślić „narzędzia” ułatwiające tym ludziom wejście w dorosłość — tłumaczy prof. Szlendak. Tym bardziej że, jak zauważa, kłopoty z niedojrzałością wiążą się także z tzw. syndromem piątego roku, przeżywanym przez mężczyzn po zakończeniu studiów. — Młody człowiek jest w kropce; nie wie, w którą stronę pójść, nie może znaleźć pracy. Przez pięć lat odnajdywał się w roli studenta, a teraz musi zderzyć się ze światem, a nie bardzo mu się chce. Rodzice nie wypuszczając go z domu, jeszcze bardziej potęgują ten syndrom, który dotyka coraz większej liczby osób ze względu na kształt modelu edukacyjnego — diagnozuje socjolog.
Istotnym wydaje się więc pytanie, czy sensowne jest przedłużanie okresu edukacji? − Skoro uczymy się i tak przez całe życie, zmieniamy przecież zawody, to być może należy odejść od obecnego systemu i dostosować go do nowych czasów — proponuje dr Agnieszka Tombińska ze Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus„. — Może dobrym rozwiązaniem byłoby wcześniejsze kończenie edukacji, by potem, w zależności od potrzeb, ponownie wracać do nauki, łącząc ją z pracą. Myślę, że ułatwiłoby to młodym ludziom wchodzenie w dorosłe życie — mówi dr Tombińska. Z kolei Joanna Sakowska, psycholog z Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej w Warszawie uważa, że „dla prawdziwego mężczyzny taka sytuacja powinna być właśnie wyzwaniem”. — Brak pracy czy niskie wynagrodzenie nie powinny stanowić zapory, która nie pozwala człowiekowi walczyć — stwierdza.
Gdzie więc jeszcze szukać źródeł tych problemów? Uwarunkowania socjologiczne, związane z pracą czy zarobkami, zapewne nie do końca tłumaczą zjawisko uzależnienia synów od matek. Psychologia proponuje przyjrzeć się rodzinie. − Każdy człowiek potrzebuje ciepła i akceptacji — podkreśla Joanna Sakowska. − Jeżeli chłopak nie dostaje tego od ojca, nie ma przyjaznego męskiego wzorca, a w relacjach z nim brakuje autentycznej więzi i bliskości, to chcąc nie chcąc, będzie bardziej lgnął do matki. Ona wtedy w jakiś sposób zapełnia ten niedostatek miłości ojca — wyjaśnia psycholog.
Taka sytuacja nie jest czymś nowym, to cena, jaką płacimy za postęp cywilizacyjny. − Przez wieki rodzice i dzieci byli razem. Ojciec miał bowiem gospodarstwo rolne albo warsztat rzemieślniczy przy domu. Syn patrzył więc na jego pracę i był przy nim — przypomina ks. dr Piotr Pawlukiewicz, znany m.in. z audycji radiowych „Katechizm poręczny”. − Ponad dwieście lat temu nastąpiła rewolucja przemysłowa, w wyniku której ojcowie poszli do pracy i „do dziś nie wrócili”. Przychodzą do domu późno i mają dla synów jeden komunikat: Tatuś jest zmęczony — dodaje znany kaznodzieja.
Żyjemy więc w czasach, kiedy to ojciec często nie potrafi być towarzyszem i wzorem mężczyzny dla syna. − W wychowywaniu zapominamy o staroświeckim słowie „modelowanie”. Szukamy metod, recept, piszemy tysiące książek, poradników, a tak naprawdę wychowuje się przecież poprzez wzór. Tymczasem współcześni ojcowie są trochę pogubieni. Oni bowiem także nie doświadczyli tego, kim jest dobry tata — przekonuje psycholog.
Co prawda, kobieta jest niezastąpiona, jeśli chodzi o urodzenie dziecka i wprowadzenie go w świat, ale w pewnym momencie to mężczyzna musi przejąć wychowanie syna. — Jeśli ojciec nie „weźmie sterów” wychowania w swoje ręce, to synowi stanie się straszna krzywda — ostrzega ks. Pawlukiewicz. − W rytuałach inicjacyjnych u aborygenów mężczyzna przecinał mięsień swojego ramienia i smarował krwią usta syna, wypowiadając słowa: Do tej pory matka karmiła cię mlekiem, teraz ja będę cię karmił siłą, odwagą i męstwem — mówi duszpasterz, przedstawiając obrazowo właściwy model wychowawczy.
− Żeby nabyć męską tożsamość, chłopak musi w pewnym momencie, nie od kogo innego, tylko właśnie od swojego ojca, usłyszeć: Ty jesteś facet — tłumaczy psycholog, podkreślając, że chodzi o to, aby chłopak dowiedział się, że ma się stawać prawdziwym mężczyzną, czyli takim, który ma do spełnienia w życiu ważną rolę.
Ojciec, który „wyprowadził się” do pracy, to również mąż, którego nie ma w domu. W takiej sytuacji często zdarza się, że kobieta, nawet podświadomie, całą swoją miłość przelewa na syna, który ma jej zastąpić w jakiś sposób męża. − Kobiety myślą, że skoro nie zrealizowały siebie jako żony, niekoniecznie z własnego powodu, np. dlatego, że ich mężczyzny nie było przy nich, bo pracował, to zrealizują się chociaż jako matki. Dają wtedy całą siebie synowi. Ich miłość staje się toksyczna, niewłaściwa i zaborcza. Ona zniewala, a nie wychowuje do wolności — wyjaśnia Joanna Sakowska. Matki maminsynków nie uczą swoich synów „chodzenia na własnych nogach” tylko uzależniają ich od siebie. − Myślę, że te kobiety są często poranione przez brak właściwie realizowanej miłości. To jest ich jedyny sposób, niestety zły, na utrzymanie równowagi emocjonalnej. Czują, że są komuś potrzebne. Dla nich kochać to znaczy żyć za kogoś — puentuje psycholog.
Pojawia się więc pytanie, czy matki trzydziestokilkuletnich synów nie powinny po prostu wypchnąć ich z domu? − Ci synowie są często „mężami bis” przygotowywanymi od dzieciństwa do pełnienia tej roli. Mamy często mówią do nich: Ty mamusi nie zrobisz tego, co tatuś, prawda? Ty mamusię będziesz kochał? I w ten sposób synowie są uzależniani od matek. One tak dobrze znają swoich synów, wiedzą, co lubią, czego im potrzeba, że już żadna inna kobieta nie jest w stanie ich w tym przebić — mówi ks. Piotr Pawlukiewicz.
Możemy spodziewać się, że w naszej kulturze zjawisko uzależnienia młodych mężczyzn od swoich matek nadal będzie obecne. Nie zanosi się bowiem na to, żeby ojcowie więcej czasu spędzali z synami. Można jednak starać się o to, aby uświadamiać, zwłaszcza przyszłym ojcom, wagę ich roli wychowawczej. Najwyższy już bowiem czas na położenie nacisku na ojcostwo i odbudowanie w społeczeństwie ideału ojca.
− Trzeba zabiegać o mężczyzn, bo to oni najbardziej oddziałują na rodzinę w kwestiach wiary, wartości czy spojrzenia na świat — przekonuje ks. Pawlukiewicz. W dzisiejszych czasach, kiedy mężczyzna chce być dobrym fachowcem w danej dziedzinie, nieustannie się dokształca i zdobywa doświadczenie. Tak samo powinien dorastać do swojego ojcostwa. − Bardzo się cieszę, że obecne pokolenie trzydziestokilkulatków mających małe dzieci zaczyna mieć świadomość swojej roli ojca. Widzę to chociażby po prowadzonych w naszym Centrum warsztatach umiejętności wychowawczych — stwierdza Joanna Sakowska, psycholog i koordynator projektu Szkoła dla Rodziców i Wychowawców.
opr. mg/mg