Zranienie

Sześć etapów zranienia

Na początku każdego problemu z przebaczeniem jest zranienie. Oto człowiek zostaje w jakiś sposób skrzywdzony lub zraniony poprzez czyjeś słowo, krytykę, kłamstwo, poprzez niewierność, kradzież, zranienie fizyczne czy wreszcie przez — szczególnie głęboko nas dotykające — zło wyrządzone komuś, kogo kochamy

Zranienie pojawia się wtedy, kiedy czujemy się lub rzeczywiście zostaliśmy zlekceważeni, upokorzeni, niedocenieni, skrytykowani, ośmieszeni, zaatakowani albo niesłusznie oskarżeni. Lista jest długa, ale nie będę się nad nią rozwodzić. Chciałabym jedynie zwrócić uwagę na słowa: „czujemy się lub rzeczywiście zostaliśmy...”. Można bowiem zostać ośmieszonym, skrytykowanym i nie poczuć się zranionym. Można też poczuć się zranionym, choć nie wydarzyło się nic takiego, co mogłoby w nas to zranienie spowodować.

przyczyny zranienia

Zranienia bywa tym głębsze i boleśniejsze, im bliższe są nam osoby, które je spowodowały. Lista możliwych zranień wydłuża się w obrębie rodziny, wspólnoty zakonnej czy grupy osób razem ze sobą pracujących. Dominacja, agresja, oskarżenia (szczególnie te, zaczynające się od słów: „Ty zawsze...”), „strojenie fochów”, zazdrość, wracanie do dawnych konfliktów, ciągłe pretensje, mniejsze lub większe akty zemsty, a nawet ciągła gotowość do obrony i odpierania ciosów (tak fizycznych, jak i moralnych) — to wszystko jest okazją do zranień i miejscem pilnie potrzebującym uzdrowienia.

Moja lista okazji do zranień byłaby niekompletna, gdybym nie wspomniała o problemach w naszej relacji z Bogiem. Nie chodzi tu jednak o brak skruchy, ale o stan, w którym mamy żal do Boga. Jest to zjawisko o wiele bardziej powszechne, niż by mogło się wydawać, i tym bardziej niebezpieczne, że często nieuświadomione. Przyczyny są mniej lub bardziej płytkie i samolubne. Na przykład: „Dlaczego nie jestem tak inteligentny, jak on?” albo: „Dlaczego nie jestem taka ładna, jak ona?, „Dlaczego jeszcze nie wyszłam za mąż?”, „Dlaczego jestem taki niski/wysoki?”. Ale przyczyny zranień mogą też być głębokie i bolesne: sytuacja rodzinna, cierpienie własne lub innych ludzi, niepełnosprawne, upośledzone czy autystyczne dziecko, zło istniejące w świecie, śmierć ukochanej osoby. Każda z tych form zranienia może wywołać świadomy lub ukryty stan żalu do Boga, przejawiający się często w słowach: „Czemu musiało się to przytrafić właśnie mnie?”. W ostateczności może to doprowadzić nawet do negacji Boga: „Gdyby Bóg istniał, nic takiego by się nie zdarzyło...”.

 

sześć etapów uzdrowienia

  1. Uznaj, że zostałeś zraniony
  2. Pierwszym etapem na drodze uzdrowienia jest uznanie, że zranienie istnieje. Zranienie trzeba wydobyć na światło dzienne. Dopiero wówczas będziemy w stanie stanąć w prawdzie, zarówno wobec samego zranienia, jak i wobec jego przyczyn. W kolejnych etapach trzeba będzie zadać pytania o przyczyny naszej reakcji, sprowadzić zranienie na swoje miejsce, nadać mu właściwe proporcje, a także zaakceptować fakt, że przyczyna zranienia jest nieodwołalna. Dopiero wtedy będziemy mogli zaakceptować zranienie i zapragnąć wyzdrowienia.

    Z chwilą, gdy zdecydujemy się nie chować głowy w piasek, ale wydobyć zranienie na światło dzienne z otchłani podświadomości, w których je ukryliśmy, niejako spojrzeć mu w twarz, jego analiza staje się stosunkowo łatwa (zważywszy na subiektywizm każdego z nas). A więc co takiego się wydarzyło? Jak to się stało, że jesteśmy zranieni? Czy jest to zranienie psychiczne, emocjonalne czy fizyczne? Czym jest to zło — materialne albo moralne — które zostało wyrządzone? W jaki sposób zostało ono wyrządzone?

  3. Przypomnij sobie, jak zareagowałeś na zranienie
  4. Kolejny krok dotyczy naszej reakcji na akt zranienia. Czy wydaje nam się, że nasze zachowanie po zranieniu, nasza odpowiedź na nie, była dobra, czy raczej zła? Może udzieliliśmy odpowiedzi doskonałej, takiej jaką zaleca św. Paweł; odpowiedzi, która jest tarczą i zbroją Bożą przeciw zranieniom, czyli wielbiliśmy Boga, wiedząc, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra (Rz 8, 28)? A może zareagowaliśmy złością, wewnętrznym gniewem, użalaniem się nad sobą, zanegowaniem zranienia? Czy nasza reakcja była wynikiem kompleksu niższości, czy wyższości? A może po prostu wynikała z pychy? Czy zostaliśmy dotknięci powierzchownie, czy też do samej głębi?

    Nierzadko korzenie naszych reakcji tkwią w starych, niezabliźnionych ranach. Warto rozważyć, dlaczego tak zareagowaliśmy na to, co się zdarzyło. Może sytuacja obudziła w nas dawne wspomnienia i otwarła jakieś stare, niedokładnie zagojone rany? Istnieją w nas takie niezabliźnione miejsca, które mogą odezwać się pod wpływem nowego zranienia — to reedycja, coś, co Kierkegaard nazywa „powtórzeniem”.

    Prześledźmy to na przykładzie. Od najmłodszych lat przywiązywałam duże znaczenie do uczciwości i do mówienia prawdy. Nieproporcjonalnie duże. Przez dziesiątki lat czułam się niezwykle boleśnie dotknięta ilekroć ktoś podawał w wątpliwość moje słowa lub moją prawdomówność. U źródeł mojego problemu tkwił incydent, który wydarzył się na lekcji matematyki, kiedy miałam szesnaście lat. Zanim dostałam się do renomowanego żeńskiego liceum Moliera w stolicy, uczęszczałam do niewielkiej szkoły prywatnej. Dlatego przez pierwsze tygodnie w nowej szkole musiałam ciężko pracować nad matematyką. Dopiero około Wszystkich Świętych poczułam, że nadrobiłam zaległości. W połowie grudnia odbył się sprawdzian, który napisałam jako jedna z najlepszych. Oddając moją pracę, nauczycielka matematyki kazała mi wstać i publicznie oskarżyła mnie o to, że odpisywałam. Kiedy zaprzeczyłam, ostrzegła, abym kłamstwem nie pogarszała swojej sytuacji...

    Przez wiele lat — dopóki nie skojarzyłam reakcji na kwestionowanie mojej prawdomówności z tym, co się wydarzyło na matematyce — nie potrafiłam zapanować nad reedycją złości i oburzenia, które mną zatrzęsły tamtego dnia. Ilekroć ktoś sugerował mi w jakiś sposób, że to, co mówię, nie jest prawdą, ranił mnie głęboko, o wiele głębiej, niż sądziłam. Związek między tamtym incydentem a moimi reakcjami uświadomiłam sobie całkiem niedawno, i to niespodziewanie. Otóż pewnego dnia, próbując zrozumieć swoje napady złości, w nadziei, że poradzę sobie z nimi i nie pozwolę, aby mnie nachodziły, odnalazłam siebie z młodzieńczych lat, stojącą w klasie przed nauczycielką matematyki...

  5. Sprowadź zranienie na swoje miejsce
  6. Co to znaczy „sprowadzić zranienie na swoje miejsce”? Człowiek zraniony może bagatelizować zranienie, albo nadawać mu przesadne znaczenie. Może sobie wmawiać: „Wcale mnie to nie zabolało i nie czuję się przez to dotknięty”. Oczywiście może to być reakcja autentyczna, wynikająca rzeczywiście z braku zranienia albo z przebaczenia udzielonego niemal natychmiast po zdarzeniu. Ale może to być także sposób ukrycia zranienia jak najgłębiej w nieświadomości, byle tylko go nie widzieć. Sprowadzić zranienie na swoje miejsce to znaczy uznać, że zranienie istnieje, i określić jego stopień. Na ogół mamy skłonność nie tyle do bagatelizowania zranienia i negowania go, ile do nadawania mu przesadnie dużego znaczenia. Sprowadzenie go na swoje miejsce oznacza przywrócenie mu właściwych proporcji.

    Mnie samą zawsze bardzo łatwo było zranić. Nigdy nie nazywałam tego drażliwością, lecz wrażliwością, „delikatną naturą artystyczną”, której ogół śmiertelników powinien starać się nie urazić... Wszyscy moi bliscy, rodzina, przyjaciele a później mąż, musieli obchodzić się ze mną jak z kruchą wazą: nie dotykać, bo już jest pęknięta! I oto pewnego dnia natrafiłam na fragment książki Watchmana Nee „La libération de l'Esprit”: „Pamiętajmy, że każde nieporozumienie, każdy zły humor, każde niezadowolenie ma tylko jedną przyczynę: ukrytą miłość własną”. A we mnie jakiś głos dodał: „...i wszystkie te zranienia, które tak boleśnie odczuwasz, są tego wyrazem”. Tego dnia uświadomiłam sobie, że prawdziwym podłożem mojej „wrażliwości” jest ukryta miłość własna. Tak bardzo czułam, że odnosi się to do mnie, że przepisałam ten tekst na karteczkach i przykleiłam: jedną na lustrze w łazience, jedną na biurku a jedną na moim nocnym stoliku.

     

  7. Zaakceptuj zdarzenie, które spowodowało zranienie jako rzeczywistość
  8. Ta zasada może nam się wydawać tautologią. Skoro czujemy się zranieni przez jakieś zdarzenie, to czy nie jest to równocześnie dowód, że owo zdarzenie uważamy za fakt? Być może odczuwanie zranienia jest dowodem na to, że uznajemy rzeczywistość zdarzenia, które je spowodowało, ale nie jest to wcale dowód, że akceptujemy fakt, iż zdarzenie, które nas zraniło rzeczywiście miało miejsce. Niestety, znaczna część naszego cierpienia bierze się z pragnienia, a nawet z woli, aby zdarzenie, które jest przyczyną zranienia, nie zaistniało... Wiele byśmy dali, aby go anulować. Bez względu na to, czy chodzi o śmierć dziecka, współmałżonka, niepełnosprawność dziecka, czy zabójstwo, jest w nas coś, co nie toleruje tej rzeczywistości, wzbrania się przed nią, nie może jej zaakceptować. Dotyczy to także upokorzenia, zaszczucia, ośmieszenia itp. A jednak nie możemy zrobić nic, co mogłoby anulować samo zdarzenie lub jego naturę. Nie mamy już na nie wpływu. Walka z istnieniem tego zdarzenia byłaby podobna do stanięcia wobec góry i zanegowania faktu, że to, przed czym stoimy, jest górą. Zaprzeczanie istnieniu góry nie przekształci jej w coś innego ani jej nie powali. Toteż im szybciej uznamy, że to, co nas zraniło, rzeczywiście się wydarzyło, i to w sposób nieodwracalny, tym lepiej.

    Kiedy już wydobyliśmy zranienie na światło dzienne i spojrzeliśmy mu prosto w twarz; kiedy stanęliśmy w prawdzie wobec zdarzenia, które je spowodowało i wobec przyczyn naszej reakcji; kiedy już sprowadziliśmy zranienie na swoje miejsce i zaakceptowaliśmy zdarzenie, które je spowodowało, jako nieodwracalną rzeczywistość — możemy zacząć myśleć o uzdrowieniu.

  1. Chciej wyzdrowieć
  2. Najpierw trzeba zapytać, czy w ogóle akceptujemy taką możliwość, że będziemy zdrowi. Nie jest to wcale takie oczywiste. Zranienie bowiem może być dla nas czymś bardzo cennym, czymś, co kochamy, może nawet stać się dla nas racją bytu. Kiedy Jezus staje przed ślepym od urodzenia, pyta go: Co chcesz, abym ci uczynił?. Można sądzić, że tym, czego osoba niewidoma pragnie ponad wszystko, jest odzyskanie wzroku, i że Jezus, który zna ludzkie serca, wie też, czego pragnie ślepiec. Ale jednak trzeba było, aby niewidomy powiedział: Panie, żebym przejrzał. Dopiero wtedy Jezus mógł działać, dopiero wtedy ślepiec został uzdrowiony. W człowieku musi zaistnieć świadoma wola bycia uzdrowionym.

    Można nie chcieć być uzdrowionym, można trwać w swoim zranieniu jak w pułapce. Czasami wynika to z pewnego rodzaju wierności: np. po utracie kogoś bliskiego uzdrowienie może być odbierane jako porzucenie, jako powtórna śmierć osoby, którą straciliśmy. Można też po prostu pokochać swoje zranienie. Często spotyka się osoby, które lubią się nad sobą rozczulać, niektórym jest to wręcz nieodzowne do życia. To naprawdę cenna rzecz, takie prawdziwe zranienie, słuszna podstawa do użalania się nad sobą...

    Dopóki w człowieku nie zaistnieje pragnienie bycia zdrowym, nie można mówić o wejściu na drogę uzdrowienia. Jeśli nie zapragniemy być zdrowi, nie będziemy w stanie oddać Panu Bogu swego zranienie i wielbić Go w cierpieniu, chociaż wiemy, że z tymi, którzy Go miłują, współdziała On we wszystkim dla ich dobra.

  3. Pamiętaj, że to Bóg uzdrawia
  4. Droga do akceptacji naszych zranień, a w konsekwencji do uzdrowienia, prowadzi przez modlitwę. Uzdrowienie nie jest owocem walki ani nawet psychoterapii, ale modlitwy. Trzeba w modlitwie przynosić Jezusowi swoje rany i wspomnienia, które się z nimi wiążą, osoby, które nas skrzywdziły i nas samych. Podczas modlitwy Jezus poprzez swoje Słowo i swoje życie rozmawia z nami o tym wszystkim, co się zdarzyło. Właśnie wtedy uświadamiamy sobie Jego miłość do nas, ale także Jego miłość do człowieka, który jest przyczyną naszego bólu. Podczas modlitwy stajemy się zdolni uznać, że część cierpienia wynika z naszej niedoskonałej reakcji na zranienie.

    Rozważanie męki Jezusa, Jego miłości, Jego zranień — nie tylko fizycznych — zmienia sposób, w jaki postrzegamy nasze zranienie, szczególnie te, spowodowane przez upokorzenia. Trzeba pozwolić Jezusowi wejść w nasze zranienie, jakiekolwiek by ono było, z Jego Miłością, Krwią i Duchem Uzdrowicielem. Powoli, stopniowo nasz ból zmieni swoje rozmiary, zaczniemy akceptować uzdrowienie, a potem zapragniemy odzyskać pełnię zdrowia duchowego i będziemy wielbić Pana za Jego obecność i uzdrowienie, nawet jeśli ono dopiero się rozpoczęło.

    To nie walka ze zranieniem sprawi, że zostaniemy uzdrowieni. Uzdrowienie dokona się przez umacnianie tego, co w nas jest z Boga, czyli miłości i wiary. Bo z uzdrowieniem zranienia jest tak jak z tym człowiekiem, który grzeszył niecierpliwością i bardzo chciał się z niej wyzwolić. Mimo że walczył, niewiele potrafił zmienić w swoim usposobieniu, więc pewnego dnia opowiedział o tym kapłanowi i poprosił go o modlitwę. Ale kapłan mu odpowiedział: „Proszę pana, panu nie jest potrzebna większa cierpliwość, pan potrzebuje więcej Jezusa...”.

    My wszyscy, abyśmy mogli zostać uleczeni z naszych zranień, potrzebujemy więcej Jezusa.

PAULETTE BOUDET

tłum. Joanna Kokowska

__________________________________

Fragment książki Paulette Boudet, Le pardon, chemin de vie (Przebaczenie drogą życia), przygotowywanej do druku w wydawnictwie LIST.

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 01/2006

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama