Patrząc na współczesne kościoły

Fragmenty książki "Dzieła Czasy Ludzie"

Patrząc na współczesne kościoły

prof. Stanisław Rodziński

Dzieła Czasy Ludzie

ISBN: 978-83-60703-60-1

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007



Patrząc na współczesne kościoły

Patrząc na stacje Drogi Krzyżowej lub kształt mensy ołtarza, zastanawiamy się: „Co to jest?”. Mając przed oczami niemal odwieczne dla nas kościoły barokowe, gotyckie czy nawet neobarokowe i neogotyckie, patrzymy zaskoczeni na współcześnie wznoszone świątynie i nie możemy znaleźć odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego dziś nie buduje się już takich kościołów?”.

Wchodząc do nowych świątyń, nie możemy odnaleźć — zagubionego wśród zbyt dużych przestrzeni — prezbiterium czy ustawionych w nieprzemyślanych miejscach konfesjonałów. Chcąc przez chwilę się pomodlić lub po prostu „pobyć” przed tabernakulum, nie znajdujemy sprzyjającego wewnętrznemu skupieniu klimatu. Nawet ławki i klęczniki są niewygodne i raczej przeszkadzają niż pomagają nam w modlitwie.

 

Naturalna nowoczesność

Spróbujmy się zastanowić nad tym zjawiskiem. Każdy kościół był u swych początków nowoczesny, nawet krakowski kościół Mariacki czy kolegiata w Wiślicy. W okresie późnego renesansu czy baroku wiele średniowiecznych wnętrz wyburzano i przerabiano, traktując je jako nieudane i niemal brzydkie. Na tej zasadzie zburzono w Krakowie między innymi mury miejskie. Podobnie postąpiono ze znakomitymi zabudowaniami gotyckiego szpitala Duchaków na placu Świętego Ducha. Zburzono je, by postawić w tym miejscu Teatr Słowackiego. Nie zdołał temu zapobiec nawet Jan Matejko, który widząc, co się dzieje, zwrócił miastu podarowane mu berło duchowego interrexa.

Wspominam o tym nie dlatego, by wzbudzić nadzieję na możliwe wyburzenie tych współczesnych kościołów, które się nam nie podobają. Rzecz w tym, że każdy czas wnosi do naszego życia własne znaki przeżywania i interpretacji wiary. W Krakowie, w latach 20., wzniesiono w Borku Fałęckim i na Dębnikach nowoczesne jak na owe czasy świątynie. W tym samym czasie nad wejściem do bazyliki Jezuitów przy ul. Kopernika Xawery Dunikowski ustawił znakomitą, lecz ówcześnie awangardową figurę Chrystusa. Kościoły te wrosły w krajobraz miasta, ale były naturalną częścią ówczesnego stylu, zarówno budownictwa sakralnego, mieszkalnego, jak i budowli użyteczności publicznej. Harmonijny rozwój ówczesnej architektury i sztuki został powstrzymany przez wojnę.

 

Dziura w wyobraźni

Od 1939 roku przez kilkadziesiąt następnych lat polska architektura przeżywała dramatyczny okres. Najpierw wojna, potem odbudowa, a w końcu całe dziesięciolecia budownictwa zdominowanego przez ideologiczną interpretację, w którym brakowało miejsca dla budowli sakralnych. Zabrakło naturalnego i niezakłóconego rozwoju myślenia o sztuce i architekturze sakralnej. Zagubił się rytm projektowania i wznoszenia nowych kościołów czy kaplic. Następowała też eliminacja architektury i sztuki sakralnej z regularnej praktyki twórców, a także z programu studiów architektonicznych i artystycznych. W świadomości młodych twórców powstało coś, co możemy nazwać „dziurą w wyobraźni”. Zapełniała się ona od czasu do czasu przypadkowymi informacjami z Zachodu, głównie z Francji, o nowych budowlach, witrażach, rzeźbach czy polichromiach.

Twierdzę, że właśnie ta luka spowodowała późniejsze nieporozumienia. Kościoły wznoszone latami, przy ogromnych trudnościach prawnych i partyjno-ubeckich blokadach, były ze swej natury bardziej pomnikami wiary i uporu niż dziełami sztuki. Natomiast późniejszy „boom” budowlany i projektowy był w znacznej mierze pokazem architektonicznych mód.

Brak wiedzy, świadomości tradycji, lekceważenie odwiecznego związku każdej budowli — a sakralnej nade wszystko — z pejzażem, doprowadził do powstania, oderwanych od wyczucia sacrum, architektonicznych dziwolągów przypominających hangary i magazyny, skocznie narciarskie i wyrzutnie rakiet. Nie oznacza to, że nie powstało wiele pięknych, współczesnych świątyń, problem jednak w istotnej mierze pozostał.

Również soborowa reforma liturgii została w wielu przypadkach zrozumiana jako sygnał do pełnej dowolności w zakresie wnętrza i bryły kościoła. Utrwaliła się fatalna zasada, że najpierw buduje się świątynię, a potem zastanawia nad wystrojem i wyposażeniem wnętrza, łącznie z jego teologicznym programem.

 

Mówić o sztuce głośno

Nie można jednak narzekać na to, czego się nie da zmienić. Dlatego warto zacząć wyjaśniać, poświęcić trochę czasu i dobrej woli, by powiedzieć wiernym o źródłach kłopotów i błędów w sztuce sakralnej. Sądzę, że spotkania poświęcone tym problemom powinny się odbywać w parafiach regularnie. Mam na myśli również zagadnienia muzyki w kościele, poezji i literatury. Przybliżenie ludziom zagadnień ewolucji kultury i sztuki, zapoznanie ich z dokumentami Kościoła, choćby z fragmentami Listu do artystów Jana Pawła II lub tekstem homilii wygłoszonej podczas poświęcenia odrestaurowanej Kaplicy Sykstyńskiej, to normalne i potrzebne działania duszpasterskie, w sytuacji gigantycznego szumu medialnego, jaki otacza i na swój sposób obezwładnia wrażliwość przeciętnego człowieka.

Sam proces projektowania, omawiania i zatwierdzania do realizacji nowych świątyń winien być uregulowany tak, by utrudnić powstawanie obiektów wtórnych, efekciarskich i w istocie niesakralnych. Mam tu na myśli między innymi system konkursów, stawianie wysokich wymagań dotyczących architektonicznego kształtu budowli, jej istnienia w krajobrazie i duchowego związku formy świątyni z patronem. Musi też istnieć ścisła współpraca twórców świątyni z tymi, którzy projektują jej wnętrze.

Istotny jest również udział wspólnoty parafialnej w tworzeniu świątyni. Nie można się jednak pogodzić z „manowcami demokracji” (określenie użyte przez kardynała Karola Wojtyłę) i zbiorowym, niekompetentnym doradzaniem na zasadzie: „Ja bym to tak zrobił”. Kapłan i twórcy kościoła winni wyjaśnić założenia, formę i przesłanie świątyni (warto jednak pamiętać, że wrażliwa refleksja amatora może nieraz zainspirować autorów projektu czy spowodować korektę). Po to duchowni uzyskują w czasie studiów seminaryjnych garść najpotrzebniejszej wiedzy, po to na podyplomowych studiach w uczelniach kościelnych kształci się architektów i plastyków, a w politechnikach i akademiach sztuk pięknych przygotowuje się studentów do podejmowania prac z kręgu sztuki sakralnej, by ten ogromnie ważny obszar naszej wiary i jej przeżywania uchronić od amatorskich i w rezultacie szkodliwych działań.

 

Jezus był smutny

Namalowałem kiedyś do niedużego kościółka na prowincji obraz ołtarzowy, przedstawiający św. Brata Alberta. Kiedy był już zamontowany, proboszcz poprosił mnie, abym w czasie mszy świętej opowiedział wiernym o tym, jak go malowałem. Nie musiałem, oczywiście, wyjaśniać, co przedstawia obraz, ale wytłumaczyłem sens koloru, kompozycji, zastosowanej formy ekspresji. Powiedziałem kilka słów o obrazach Adama Chmielowskiego, o jego płótnach powstańczych i religijnych. Piętnastominutowe spotkanie przy ołtarzu dało mi ogromną radość, a rozmowy z ludźmi po mszy świętej przekonały mnie o słuszności pomysłu proboszcza.

Innym razem w jednej z krakowskich parafii na spotkaniu rady parafialnej przedstawiłem projekty Drogi Krzyżowej. W czasie rozmowy postawiono mi pytanie: „Dlaczego Pan Jezus jest taki smutny na tych obrazach?”. Według pytającego, idący z krzyżem Chrystus, szedł nas odkupić, a więc nie powinien być smutny. Podjąłem rozmowę, cytując słowa Chrystusa: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił”, jako wyraz niepojętego bólu i cierpienia przeżywanego przez Boga i Człowieka. Doszło do bardzo ciekawej wymiany zdań, w wyniku której, po wprowadzeniu kilku drobnych zmian, projekty zaakceptowano.

Te dwie relacje, będące moim osobistym doświadczeniem, stanowią tylko poradę, by nie zaniedbywać rozmowy i wyjaśnień, aby przekonywać wiernych do zjawisk sztuki współczesnej, która przeżywa przecież przemiany i ewolucję, jak wszystkie dziedziny życia człowieka. Droga do zrozumienia współczesnej sztuki i architektury powinna prowadzić przez wnętrza naszych mieszkań, formy mebli czy kolor tkaniny, ale i jakość artystyczną umieszczanych w domu znaków wiary: obrazów, krzyży, wizerunków świętych.

 

Inny, ale ciągle ten sam

Jeżeli wszędzie zachodzą zmiany i polubiliśmy to, co w wielu dziedzinach życia niesie współczesność, powinniśmy zrozumieć, że Kościół, żyjąc i wewnętrznie się rozwijając, również zmienia formy swego oddziaływania. Dawny papież, niedostępny, niesiony w sedia gestatoria, otoczony barokowymi wachlarzami, i Jan Paweł II wchodzący w tłum, rozmawiający z ludźmi, bliski w swojej wielkości i cierpieniu — to przecież ten sam Ojciec Święty, Namiestnik Chrystusa, tylko inny, bo inne są czasy. Podobnie jak ta sama, ale rozwijająca się jest apostolska misja Kościoła. Drewniana wiejska świątynia, do której przywykły liczne pokolenia ludzi, nie skończyła swego działania, ona nadal funkcjonuje, jest bliska i na swój sposób „wygodna”. Nowa i może dziwna świątynia, wzniesiona jako znak nowoczesności nieudolnie nieraz interpretowanej, jest tylko nieudanym współczesnym kościołem. Podobnie wspaniałe i nieudane były kościoły baroku i renesansu, i często naiwny i pozbawiony ducha był neogotyk. Jednakże, w miarę metafizycznego napełniania kościoła modlitwą i obecnością wiernych, staje się on bliski, chociaż bywa że jest i pozostanie nieudany pod względem architektonicznym.

2003

 

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama