O malarstwie Hansa Memlinga i jego obrazie poświęconemu tajemnicy Ofiarowania w Świątyni
Malarstwo piętnastowiecznego flamandzkiego artysty Hansa Memlinga jest delikatne, jak ukazana przez niego twarz „Młodej narzeczonej”, jak słoneczny pejzaż, na którego tle lubił umieszczać pozujące mu postaci. Jest spokojne, jak jego życie, którego dojrzała część upłynęła w zamożnej Brugii, gdzie cieszył się sławą najznakomitszego malarza. Zaledwie kilka razy zabrzmiał w łagodnej melodii jego sztuki niepokojący ton — w „Zdjęciu z krzyża” i w „Sądzie Ostatecznym”.
Zdolny i pilny uczeń Rogiera van der Weydena nad surowość i dramatyzm mistrza przedkładał pogodę portretów oraz nieśpieszne opowiadanie historii, o czym świadczy cykl obrazów o życiu świętej Urszuli. Historię opowiada także w znajdującym się w Prado tryptyku, którego treścią jest początek ziemskiego życia Jezusa. Centralny obraz to Pokłon Trzech Króli, zaś na bocznych skrzydłach widnieją Boże Narodzenie i Prezentacja w świątyni. Wydarzenia owe ukazał malarz w porządku chronologicznym (choć, zdaniem niektórych, prezentacja miała miejsce przed hołdem Mędrców), zaczynając od lewej strony, tak jak rozpoczyna się linijkę pisma. Ostatnim wyrazem tej linii jest zatem ofiarowanie w świątyni.
O wydarzeniu owym mówi św. Łukasz i za nim podąża Memling. Artysta ukazał moment, nad którym dłużej zatrzymał się Ewangelista, nieopisujący samej ofiary, lecz to, co ją poprzedziło, co wydarzyło się, gdy „Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z nim według zwyczaju Prawa”. Podróżni z obrazu Memlinga przed chwilą weszli do świątyni. Drzwi są jeszcze uchylone, do świątyni wpada chłodne powietrze zimowego dnia. Niemal doświadczamy chłodu, jaki musiało odczuwać odwinięte z pieluszek Dzieciątko. Wybrzmiały słowa powitania. Symeon spogląda w zamyśleniu na małego Jezusa. Ręce prorokini Anny unoszą się w geście zdumienia i podziwu. Czy starzec wypowiedział już swe proroctwo, czy też czeka w skupieniu, aż do jego myśli spłyną natchnione przez Ducha Świętego słowa przepowiedni: Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela. (...) Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie — aby na jaw wyszły zamysły serc wielu (Łk 2,30).
Od wyobrażenia owej sceny moglibyśmy oczekiwać gorączkowego i uroczystego patosu, gwałtownie uniesionych rąk, oczu wzniesionych ku niebu. Roztacza się tu przecież wizja „bólu Matki, wielowiekowych cierpień Żydów, ich prześladowań i ostatecznego tryumfu”. Mesjasz uznany zostaje przez świątynię, to znaczy przez Prawo, Stary Testament przechodzi w Nowy. Tymczasem Memling zaufał spokojowi i zamyśleniu. Upodobał sobie spokojne i statyczne linie pionowe. Postaci są nieruchome niczym kolumny gotyckiej świątyni. Kompozycja podporządkowana jest symetrii — błyszczące wśród powściągliwych barw czerwień odzienia Józefa i mieniąca się różem żółcień szaty Symeona rymują się ze sobą. Zamyślone są twarze bohaterów sceny. Święty Józef z troską spogląda na pogrążoną w zadumie Maryję. W scenie Narodzenia na lewym skrzydle tryptyku widzieliśmy ją zaróżowioną i lekko uśmiechniętą. Teraz profil Tej, która „rozważała sprawy w swym sercu”, jest poważny, a faliste włosy szczelnie zakryte. Jeśli uważnie przyjrzymy się postaci Symeona, dostrzeżemy aluzję do Jej przyszłego cierpienia — ucieleśnioną metaforę miecza boleści. Pełne zamyślenia i pozbawione dramatycznych gestów wyobrażenie Memlinga przypomina nam o ofierze. Opiekun Jezusa trzyma klatkę z dwiema synogarlicami, które miały zostać złożone Panu w ofierze przebłagalnej i całopalnej. Taka była najniższa cena wykupu pierworodnego syna, zgodnie z Prawem poświęconego Bogu.
Jednak obraz każe nam myśleć o innej ofierze, o ofierze najdoskonalszej, którą poniósł Syn Boży. Spokojny i czysty, jak starannie odtworzona mozaika podłogi, obraz Memlinga przedstawia wnętrze gotyckiego kościoła. Artysta nie zapomniał o nakrytym białym obrusem ołtarzu. Ów stół eucharystyczny przypomina, że owa ofiara wciąż się dla nas powtarza.