Jest takie miejsce w Polsce, gdzie zdrowa dieta, ruch na świeżym powietrzu i wysiłek duchowy zdają się działać w szczególny sposób. Tam inaczej się oddycha, inaczej spędza dni, inaczej zaczyna myśleć
Jest takie miejsce w Polsce, gdzie zdrowa dieta, ruch na świeżym powietrzu i wysiłek duchowy zdają się działać w szczególny sposób. To Radawa i położony w leśnym zaciszu Ośrodek Profilaktyczno-Rehabilitacyjny, zwany Domem Ojca Pio. Tam inaczej się oddycha, inaczej spędza dni, inaczej zaczyna myśleć...
To nie sen. Otwieram oczy. Jest 6.15 nad ranem. Za oknem naprawdę śpiewają ptaki, które urządziły sobie prawdziwy koncert. Otwieram szeroko okno i czuję, jak wpada przez nie rześkie poranne powietrze, pachnące żywicą i jodem. Chłonę ten poranek, niespotykany w wielkim mieście, gdzie mieszkam na co dzień. Wczoraj przyjechałam do Radawy, żeby oderwać się od codzienności i oczyścić organizm. Zamieszkałam w położonym na skraju lasu, poza osadą, Domu Ojca Pio, który oferuje wypoczynek połączony ze zdrową dietą.
Kiedy podczas zakwaterowania robiłam mały rekonesans, dowiedziałam się, że inni ludzie — podobnie jak ja — przyjeżdżają do Radawy, aby uciec od cywilizacji i jej wątpliwych dobrodziejstw. Niejeden pragnie zrzucić nadwagę, niejeden uwolnić się od stresu, niejeden wyleczyć się z tzw. choroby cywilizacyjnej. Proponowana przez Dom Ojca Pio dieta owocowo-warzywna według dr Ewy Dąbrowskiej jest bardzo dobrym sposobem na oczyszczenie organizmu z toksyn, nabranie sił, a przy dłuższym stosowaniu również na wyleczenie nawet z przewlekłych dolegliwości. Pomaga w leczeniu chorób układu trawiennego, oddechowego i krwionośnego oraz schorzeń skórnych. Kuracja odbywa się pod czujnym okiem lekarza specjalisty, który na podstawie stanu zdrowia pacjenta zaleca odpowiednią dla niego dietę i zabiegi rehabilitacyjne. Dlatego zaraz po przyjeździe zostałam zaproszona na wywiad lekarski.
Wkładam sportowe ubranie i wychodzę na zewnątrz, ponieważ o 8.00 odbywa się gimnastyka, którą prowadzi dyżurna pielęgniarka. Ćwiczymy. Przez pół godziny rozciągam mięśnie i głęboko oddycham. Czuję, że żyję. Potem wraz z innymi kuracjuszami idę do stołówki wypić przygotowany dla nas świeżo wyciśnięty sok. Innego się tutaj nie podaje. Czekamy na śniadanie, które zaczyna się o 9.00.
— Warto przeczytać publikacje Ewy Dąbrowskiej, zanim się tutaj przyjedzie — zagaduje pani Ewa. — Mnie to bardzo motywowało. Wiedziałam, co będę jeść, wiedziałam, że mi to pomoże. W domu również staram się jeść więcej warzyw i owoców. No i ważne jest prawidłowe zestawianie: nie wolno łączyć białka i węglowodanów, czyli mięsa z ziemniaczkami. Powinno być mięso i surówki. I ja to w domu stosuję. Rodzina się przyzwyczaiła. W ośrodku dostępna jest broszura z przykładowym jadłospisem. Naprawdę warto stosować się do tych zaleceń. Czuję się lepiej. Zauważyłam, że od tej diety zmienia się też myślenie i sposób życia. Inaczej się patrzy ma wiele spraw — na siebie i na innych ludzi. Stałam się bardziej wyrozumiała. Przybyło mi spokoju i mądrości.
Zastanawiam się, czy zmiana nawyków żywieniowych może aż tak bardzo wpłynąć na życie człowieka.
Tymczasem podają śniadanie: kiszony barszcz czerwony i talerz z dwoma rodzajami surówek.
— Raj dla oka — z uśmiechem na twarzy komentuje misterną kompozycję z warzyw moja druga sąsiadka przy stole.
Chociaż kuracjusze niezmiennie przez dwa tygodnie jedzą tylko surówki, to jednak obsługa kuchni przygotowuje je tak, aby pobudzały doznania wzrokowe i smakowe.
Zabieram ze sobą podane na deser jabłko i wychodzę ze stołówki. Mamy czas wolny, który każdy może spędzać dowolnie. Chciałabym poznać okolicę. Wsiadam na rower z nadzieją, że mocno reklamowane radawskie ścieżki rowerowe nie skończą się niespodziewanie w środku leśnej gęstwiny. Jadę. Jest piękne, słoneczne majowe przedpołudnie. Ścieżka wiedzie coraz głębiej w sosnowy żywiczny las. Muszę zaufać, że bezpiecznie zaprowadzi mnie z powrotem. Zwalniam tempo jazdy i wsłuchuję się w leśną ciszę, od czas do czasu przerywaną trzaskiem pękających suchych gałęzi, szczebiotem ptaków, niosącym się z oddali echem. Tak dalece oddaję się temu nastrojowi, że nie zauważam, kiedy przenoszę się do świata moich myśli. Porządkuję w nich wrażenia z ostatnich tygodni, aż do całkowitej utraty poczucia miejsca i czasu. Odczuwam spokój.
Z zamyślenia wyrywa mnie napotkana po drodze grupa kuracjuszy, którzy wracają z tzw. „ścieżki zdrowia”, czyli spaceru po lesie z kijkami do nordic walking. Zsiadam z roweru i przyłączam się do wędrującej na końcu stawki pani Krystyny.
— To nie jest spacer po lasach i łąkach, oglądanie się za ptaszkami, listkami, kwiatkami, motylkami. To raczej marsz po zdrowie. Tempo średnie, czyli dla mnie za szybkie. Żeby nie zgubić grupy, idę jak koń dorożkarski z klapkami na oczach, byle do przodu, byle do celu. Ale o to tu chodzi, celem jest lepsze zdrowie, a nie chwilowa przyjemność. To daje efekty: mięśnie się wzmacniają, stymuluje się proces oczyszczania — mówi moja towarzyszka. I zaraz dodaje: — Żeby było jasne — nie narzekam! Nikt tu nikogo do niczego nie zmusza! Powiem więcej — płacimy za to! Powiem jeszcze więcej — wracamy tu od lat, niektórzy i dwa razy w roku!
Okazuje się, że dzisiaj przemaszerowali aż 12 kilometrów. Dystans za każdym razem jest inny, dostosowany do kondycji danej grupy.
Wracamy do ośrodka, ponieważ nadszedł czas na zajęcia rehabilitacyjne zalecone wcześniej przez lekarza. W ofercie dostępne są wszystkie zabiegi fizjoterapeutyczne, krioterapia, masaż, laser, magnetronik. Jeśli ktoś ma ochotę więcej poćwiczyć, dostępna jest też siłownia.
W Radawie — jak widać — można nie tylko nauczyć się zdrowo odżywiać, ale także zdrowo żyć.
Odprężona, biorę prysznic i schodzę na obiad. Na korytarzu spotykam wychodzącą ze swojego pokoju uroczą panią Krystynę. Ciekawa, co podadzą na obiad, zagaduję o to stałą bywalczynię ośrodka.
— Dla mnie nektary, sałatki, surówki, przecierane zupki jarzynowe, jarzyny gotowane i owoce to wspaniały dodatek... ale do kotleta. Jestem nielicznym wyjątkiem, bo większość uczestników turnusu zachwyca się ich smakiem i zjada wszystko do ostatniej „okruszynki”. Więc dla nich to wczasy. Za to wszyscy, bez wyjątku, zachwycamy się wyglądem serwowanych potraw. Niesamowite jest to, że ta dieta syci i nikt tu nie chodzi głodny. I skutek jest: po tygodniu ewidentny luz w biodrach i pasie, ciśnienie spada, zaczyna się proces oczyszczania organizmu.
Stołówka jest pełna, wszystkie miejsca przy stołach zajęte, ponieważ w sezonie z dobrodziejstw „kuchni Ojca Pio” korzystają także wczasowicze z innych radawskich ośrodków. Obiad zaczynamy sokiem, później podają zestaw surówek i bukiet gotowanych jarzyn, a na koniec gorącą zupę.
— Ta dieta jest zimna, więc ciepła zupa na zakończenie jest dla mnie jak schabowy albo sznycel — z uśmiechem komentuje moje zaskoczenie zmianą kolejności podawanych dań pani Sophie, która od lat przyjeżdża do Radawy z Wiednia.
Nie bez kozery mówi się, że najważniejszym meblem w domu jest stół. Zmiana stylu życia zwykle zaczyna się od kuchni. Dobrze jest wiedzieć, co nakładamy na talerz, skąd ta żywność pochodzi i w jakich warunkach została przygotowana. Zdrowa dieta to podstawa.
W Domu Ojca Pio wszystko, co trafia na talerze kuracjuszy, pochodzi z prowadzonych w okolicy ekologicznych upraw. Dużą wagę personel kuchenny przywiązuje ponadto do sposobu podawania potraw: ma być nie tylko zdrowo, ale i apetycznie. Wymyślnie zestawione i przygotowane kolorowe owoce i warzywa pobudzają apetyt i dają przyjemność z jedzenia. W takich warunkach łatwiej zrezygnować z przyzwyczajeń i powstrzymać się podczas turnusu od spożywania produktów wysokokalorycznych.
Miała rację pani Krystyna, najadłam się do syta. Ale czuję się wyjątkowo lekko. Stali bywalcy mówią, że niektórzy po trzech dniach stosowania diety odczuwają słabość, bóle lub zawroty głowy. Kiedy organizm się przyzwyczai do nowego trybu życia, dolegliwości ustępują.
Po obiedzie jest czas wolny — na wycieczki, nordic walking, jazdę na rowerze... Każdy może spędzić go według własnych upodobań. Wychodzę na podwórko i rozsiadam się wygodnie pod drewnianą wiatą. Postanowiłam poczytać dawno odłożoną książkę. Zanim jednak ją otworzę, wsłuchuję się w szum zieleniejących wiosną drzew i świergot ptaków. Na co dzień brakuje mi wolnego czasu na rozkoszowanie się lekturą w takich okolicznościach przyrody, bo czytanie w tramwaju trudno z nią porównywać. Po jakimś czasie, choć raczej powinnam powiedzieć: po kilku przeczytanych rozdziałach, bo nad czasem zupełnie straciłam kontrolę, ponieważ zegarek z premedytacją zostawiłam w pokoju, przysiada się do mnie uśmiechnięty pan Krzysztof Kamiński, czuwający nad radawskim ośrodkiem członek zarządu Jarosławskiego Katolickiego Stowarzyszenia Charytatywnego im. Ojca Pio.
— Z ubolewaniem patrzę niekiedy, bo i tak się zdarza, że ludzie przyjeżdżają do Radawy i zamiast korzystać z uroków tego miejsca, całymi dniami siedzą przed telewizorem. A zainstalowaliśmy zaledwie dwa w całym ośrodku. W pokojach telewizorów nie ma i nie będzie! Bardzo dobrze też, że sieci telefonii komórkowej nie mają w ośrodku zasięgu. Założyliśmy tylko Wi-Fi, żeby jednak jakiś kontakt w ważnych sprawach zawodowych ludzie mieli. Tutaj myśli się tylko o tym, co jest człowiekowi rzeczywiście potrzebne.
Podoba mi się ta idea. Sama stosuję ją, kiedy wychodzę na koncert, do kina albo teatru. O kościele nawet nie wspominam, bo to oczywiste! Wiem jednak, że ludzie mają poważny kłopot z wyciszeniem się choćby na chwilę. Potrafią odebrać rozmowę telefoniczną np. w środku seansu filmowego, czyli w czasie, który z założenia przeznaczyli na odprężenie się i oderwanie od codzienności.
Znowu siadam do stołu pełnego warzyw i owoców. To ostatni dzisiaj posiłek. Czy wytrwam na tej diecie do końca?
— Proszę spojrzeć na mnie — mówi pani Elżbieta. — Jestem po dwóch operacjach płuc, oprócz tego choruję na astmę. Wciąż jestem na antybiotykach i na sterydach. W piątek wyszłam ze szpitala, a już w sobotę przyjechałam do Radawy. Po każdej hospitalizacji staram się tu być. Więc przyjeżdżam trzy razy w roku. Wierzę szczerze, że Radawa mnie uratowała. Dzięki pobytom tutaj wyglądam kwitnąco. Czuję się świetnie. Byłam w innych ośrodkach tego typu, np. w Gołubiu na Kaszubach, w Mielnie, we Władysławowie. Ale tutaj gościłam już dwadzieścia dwa razy, ponieważ to miejsce jest osobliwe, bo tu można znaleźć i coś dla zdrowia, i dla ducha.
Chciałabym więcej dowiedzieć się o specyfice Domu Ojca Pio. Intryguje mnie, dlaczego kuracjusze utrzymują, że jest to wyjątkowe miejsce na tle innych ośrodków z dietą dr Dąbrowskiej.
— Zawsze mówię kuracjuszom, że jest to ulubione miejsce Ojca Pio. Potwierdzeniem są bezpośrednie, niezwiązane z dietą uzdrowienia, opisane w prasie — wyjaśnia Wacław Bojarski, prezes Jarosławskiego Katolickiego Stowarzyszenia Charytatywnego, do którego należy ten ośrodek. — Bo trudno wytłumaczyć ustąpienie nowotworu tylko dwutygodniową dietą owocowo-warzywną.
Dzisiaj choroby dotykają przede wszystkim układ pokarmowy i nerwowy. W Radawie panują idealne warunki, żeby te dolegliwości wyleczyć. Służy temu oferowana przez nas dieta oraz cisza i spokój, który tu panuje. Można wyciszyć się wewnętrznie. Można zastanowić się nad swoim dalszym życiem. To bardzo ważne.
Poza tym mamy bardzo duże zagęszczenie jodu, który pochodzi od iglaków. W XVIII i XIX wieku ludzie chronili się w Radawie przed chorobami zakaźnymi. Już wtedy była ona znana ze zdrowotnego klimatu.
Najczęściej przy tej diecie mówi się o „zgubieniu” zbędnych kilogramów. „Spaść z wagi” można, jedząc suchy chleb i popijając go wodą, ale nam chodzi o uzdrowienie, a do tego konieczna jest odnowa ducha. Dopiero wtedy można wyjść z najcięższych chorób. Bez odnowy ducha nie ma leczenia — tak powtarza sama dr Dąbrowska — kończy swoją wypowiedź prezes Bojarski, czciciel Ojca Pio.
— Zgadzam się z Panem. Jest jakieś światło z góry. Przyjeżdżam tutaj i często modlę się do Ojca Pio, bo dom jest pod jego wezwaniem — dzieli się swoimi doświadczeniami pani Ewa. — Wróciłam do Radawy po trzyletniej przerwie i zastałam w kaplicy zainstalowany na stałe Najświętszy Sakrament, czego mi wcześniej brakowało. A teraz jest tabernakulum, gdzie czeka na mnie Pan Jezus.
Po kolacji, codziennie o godz. 18.00, w kaplicy sprawowana jest msza święta. Odprawia ją czasem miejscowy proboszcz, a zazwyczaj kapłani-kuracjusze, których do Radawy przyjeżdża sporo, od biskupów poczynając. Nie było chyba turnusu bez jakiegoś duszpasterza.
Przy stole toczy się ożywiona rozmowa, której przysłuchuję się z wielką uwagą. Chciałabym choć w części pojąć budzącą emocje tajemnicę uzdrowienia. Chciałabym — jak autorzy świadectw pozostawionych w księdze pamiątkowej ośrodka — również zaczerpnąć z depozytu świętości pozostawionego przez Ojca Pio. Chciałabym pragnąć kolejny raz wrócić do Radawy.
„Głos Ojca Pio” [94/4/2015]
www.glosojcapio.pl
opr. mg/mg