O swojej miłości - piłkarskim freestylu mówi mistrz świata i wicemistrz Europy w tej dyscyplinie Krzysztof Golonka
Szerszej publiczności przedstawił się przed trzema laty w Mam Talent. Na Euro 2012 żaden mecz nie rozpoczynał się bez jego pokazu. Mimo olbrzymich umiejętności, wciąż się doskonali. Nikomu nie odmawia autografu, zdjęcia, rozmowy. O swojej miłości — piłkarskim freestylu mówi mistrz świata i wicemistrz Europy w tej dyscyplinie Krzysztof Golonka.
Uprawiasz piłkarski Freestyle, czyli...
— Połączenie żonglerki piłką z elementami innych dyscyplin sportu, break dance i akrobatyką sportową.
Dziś było też troszkę Michaela Jacksona.
— To taki dodatkowy element miły dla oka.
Ile trzeba ćwiczyć, by dawać takie pokazy?
— Osiem lat. Na początku jako młody chłopak grałem w piłkę w Sandecji Nowy Sącz, bo sam pochodzę z niedalekiej małej miejscowości Tęgobor. W 2005 r. zobaczyłem triki, jakie robił z piłką Ronaldinho, i się wkręciłem. Brazylijski gwiazdor był zresztą moją pierwszą inspiracją.
Wspomniałeś, że grałeś już profesjonalnie w piłkę. Na jakiej pozycji?
— W ataku. To, co robię dziś, pomaga w grze, ale między umiejętnościami freestylowymi a czysto piłkarskimi nie można postawić znaku równości. Od pewnego momentu są to już zupełnie inne dyscypliny. Zresztą piłka nożna to sport zespołowy, a moja dyscyplina to indywidualny pokaz.
Pokaz, z którym sześciomilionowej publiczności przedstawiłeś się w Mam Talent pięć lat później.
— Z tym programem była zresztą związana śmieszna przygoda. Telewizja TVN zorganizowała mecz Gwiazdy TVN kontra Politycy, a mnie udało się w nim strzelić decydującego o zwycięstwie zespołu gwiazd gola. W samo okienko. Po tym meczu kilka klubów piłkarskich zgłosiło się do mnie, bym przyjechał do nich na testy...
Poważne zespoły?
— Nazw nie podam, bo tak się zobowiązałem, ale mogę powiedzieć, że chodziło o czołówkę naszej ekstraklasy. Nie pojechałem jednak. Grzecznie im podziękowałem, bo miałem inne perspektywy.
Pewnie Euro dwa lata później w Polsce i na Ukrainie.
— W ciągu 21 dni trwania mistrzostw wystąpiłem ponad sto razy. Często 4—5 razy dziennie w zależności od tego, czy byłem na stadionie, gdzie rozgrywany był mecz, czy w mieście, gdzie były tylko strefy kibiców. Po każdym dniu byłem padnięty. Nie tylko przez liczbę występów, ale i dojazdy. Raz o północy kończyłem występ w miasteczku kampingowym w Gdańsku, by na drugi dzień być na godz. 14. w Doniecku. Z Gdańska z tatą za kółkiem jechaliśmy na szóstą rano do Warszawy, stamtąd samolotem do Wiednia, skąd przesiadałem się, by dolecieć do Doniecka. Tam mój występ trwał... trzy minuty i znów trzeba było wracać do Polski.
Opłaciło się tyle tułać dla 180 sekund?
— To była wspaniała przygoda. Dzięki takim występom jak ten w Doniecku, czy przed finałem w Kijowie nawiązałem wiele kontaktów, a drogi do świata stanęły otworem.
Zanim zapytam, jak z tego skorzystałeś, opowiedz, jak dziś patrzysz na Euro?
— Występy na Euro były dla mnie spełnieniem marzeń. Na początku przecież kopałem piłkę koło domu i nie sądziłem, że kiedykolwiek przełoży się to na występy po całym świecie. Gdy grałem w Sandecji, pomyślałem, że fajnie byłoby zagrać na Euro 2012 jako piłkarz. Później przestałem nim być, ale marzenia o występach pozostały. Przyszła propozycja i od 8 czerwca do 1 lipca odwiedziłem każdą arenę mistrzostw z wyjątkiem Charkowa.
Twój występ w Kijowie to jedyny polski piłkarski akcent finału mistrzostw.
— Atmosfera stadionu w stolicy Ukrainy nie zapadł mi specjalnie w pamięci, może dlatego, że występowałem wtedy przed meczem finałowym. Bardzo za to podobało mi się w kijowskiej Strefie Kibica, w której było wtedy 80 tys. osób. Wspaniałe reakcje ludzi dowartościowują, dają ci mocnego kopa do dalszej pracy.
I zaproszenia z całego świata.
— Tak. W zeszłym roku dzięki temu, że pokazałem się na Euro, występowałem w sumie przez 150 dni, czyli co drugi dzień. Poza zaproszeniami z Polski, Europy zaczęły też napływać te bardziej egzotyczne. W lutym tego roku byłem na przykład tydzień w Dubaju, gdzie prezentowałem swoje pokazy na eventach piłkarskich dla angielskiej firmy ubezpieczeniowej.
Przed momentem skończyłeś kolejny występ. Na to, co robisz, patrzy się świetnie, ale ten kwadrans pokazu wymaga chyba sporych nakładów sił.
— Wymaga faktycznie sporej pracy. Przez ten cały czas muszę być absolutnie skupiony na piłce. Podczas takiego pokazu wykonuję bardzo różne triki. Jedne polegają na podbijaniu nogami piłki w powietrzu. Nazywają się „air”. Kolejne — „upper” — to toczenie piłki na głowie, karku i klatce piersiowej. „Sit down” to triki wykonywane na siedząco, a „ground” — na ziemi. Mam jeszcze „specjale”, stanowiące połączenie kilku dyscyplin sportu.
Jak długo uczysz się jednego triku?
— To zależy od jego skali trudności. Pierwszego można nauczyć się w tydzień. Jednego z najtrudniejszych, zwanych „dookoła świata”, który polega na tym, że noga musi wykonać pełen obrót podczas podbicia piłki, uczyć się trzeba dużo dłużej. Potrójne „dookoła świata” poprawnie zrobiłem dopiero po pięciu latach.
Ile masz trików w swoim repertuarze?
— Codziennie staram się szukać czegoś nowego. Inspirację czerpię nie tylko z piłki, ale i innych dyscyplin. Chodzi o to, by zaskakiwać. Myślę, że do tej pory mam już w kolekcji ok. 150 trików, choć tak naprawdę trudno powiedzieć, bo one wciąż ewoluują i powstają nowe.
Sprawdzałeś, ile kalorii spalasz w czasie kwadransa występu?
— Ostatnio myślałem o tym, by zbudować masę mięśniową i... chyba nie dam rady (śmiech). A to dlatego, że podczas jednego pokazu spalam wszystko, co zjem — nawet jeśli przez tydzień dzień w dzień jem kurczaka, jak pakerzy.
Masz specjalną dietę?
— Tak, nazywa się studencka (śmiech).
Czyli jesz wszystko, włącznie z zupkami z torebki.
— Jedynym ograniczeniem jest w tym względzie asortyment sklepu.
Ktoś kiedyś próbował wykorzystać twoje nazwisko do... reklamy wyrobów mięsnych?
— Oprócz tego, że występuję na stadionach czy halach, mam pokazy także w lokalach gastronomicznych. Żywię nadzieję, że nie z powodu mojego nazwiska. Ale wracając do pytania, po meczu Gwiazdy TVN kontra Politycy jeden z producentów spożywczych wykorzystał w reklamie hasło: „Ta golonka mistrzów strzela bramkę”, do dziś nie wiem, czy chodziło o mnie, ale skojarzenie było jednoznaczne.
Wysiłek to jedno, kreatywność to drugie. Czasem przecież coś się nie uda...
— Występ jest w miarę powtarzalny, czasem wprowadzam do niego nowości. Ciągle się doskonalę, ale błędy też się zdarzają, dlatego faktycznie ważna jest kreatywność. Dzięki niej można je umiejętnie zatuszować.
Powiedz na koniec o planach.
— Propozycji ze świata jest sporo, szczególnie z Azji, m.in. z Japonii, Indonezji. Są też propozycje z Dalekiego Wschodu, z Kataru, Kuby. Chciałbym też skończyć studia na politechnice w Krakowie i otworzyć szkółkę trików piłkarskich. Pomysł na Golonka Freestyle Studio jak na razie raczkuje.
Czy będzie tak znany jak Harlem Globtroter?
— Do tego bardzo daleka droga, ale trzeba mieć marzenia.
opr. ab/ab