O rozwoju form liturgicznych Mszy świętej i odnowie liturgicznej
Kościół posoborowy porządkuje liturgię w ten sposób, aby człowiek uczestniczący w niej nie tyle zatrzymywał się na szczegółach, ile przede wszystkim był świadomy jej zasadniczej struktury, pozwalającej przeżyć Mszę świętą jako dynamiczną pamiątkę Pana. Wierne towarzyszenie sercem podstawowym czynnościom i modlitwom mszalnym zdolne jest poprowadzić człowieka ku wielkiej dojrzałości duchowej.
Cała plastyki tajemnica Tylko w tym jednym jest, Że duch — jak błyskawica, A chce go ująć gest — C. K. Norwid, Lapidaria
Człowiek współczesny częściej chyba niż kiedykolwiek manifestuje swą niechęć w stosunku do wszelkiego rodzaju rytualizmu, do form pozbawionych treści, sztucznych, nieautentycznych gestów i zachowań wymuszanych przez życiowe sytuacje. W tym proteście, czasem nieświadomym, odzywa się głęboka tęsknota za duchową wolnością, za doświadczaniem życia w jego pełni. Świat biznesu, napiętych układów ekonomicznych i politycznych, wymusza zazwyczaj relacje czysto formalne, urzędowe, w których wnętrze człowieka nie dochodzi w ogóle do głosu. Interesowna życzliwość, komercyjna kultura ukrywają często toczącą się w człowieku dramatyczną walkę o nadzieję, o siłę ducha wśród przeciwności i światło zrozumienia samego siebie.
Ta niechęć do formalizmu nie oznacza jednak, że człowiek stracił zaufanie do samej formy. Nie tyle forma jest przedmiotem niechęci, ile brak ducha, który powinien znajdować w niej swój wyraz. Sama forma dla współczesnego człowieka pozostaje czymś bardzo ważnym. Właśnie dzisiejsze czasy przyniosły najwięcej eksperymentów w tej dziedzinie. Widać to w obyczajowości, w różnych modach zmieniających się jak w kalejdoskopie, w architekturze i sztuce. Artysta współczesny, szukając właściwej formy, zakłada w swych odbiorcach szczególną wrażliwość na symbol, znak zmuszający do myślenia, zapraszający do wchodzenia w duchowy kontakt z dziełem. Poeta bardziej niż kiedykolwiek wymaga od czytelników umiejętności wsłuchiwania się w znaczenia słów i obrazów, przenikania przez to, co zewnętrzne, do wewnątrz.
Nie jest więc prawdą, że człowiek „odrzuca formy”. Raczej wyjątkowo je ceni, spragniony głębszego poziomu międzyludzkich relacji i zależy mu na tym, aby przede wszystkim w nim samym jedność zewnętrznego sposobu bycia pozostawała w zgodzie z prawdą jego osoby.
W takim klimacie również i formy liturgiczne stanęły przed szczególnym wyzwaniem. Miały pomóc w głębszym, bardziej świadomym uczestnictwie w liturgii, w czerpaniu życia i światła z Eucharystii. Ruch biblijno-liturgiczny stał się żywym znakiem czasu, inspiracją duchowej odnowy. Zrodził się niejako w sposób naturalny z poszukiwania dróg wyjścia z głębokiego kryzysu, w jaki wpędziły człowieka różne iluzje cywilizacji współczesnej, zwłaszcza racjonalizm, nadmierny indywidualizm i aktywizm. W konfrontacji z tajemnicą zła w przeróżnych jego przejawach racjonalizm zaowocował zwątpieniem w możliwości poznawcze ludzkiego rozumu, indywidualizm — poczuciem samotności i niezrozumienia, aktywizm — doświadczeniem słabości dobrej woli.
Nie tylko jednak tajemnica zła w nowy sposób zaskoczyła człowieka XX wieku. Zaskoczyła go jakoś — odważmy się powiedzieć — również tajemnica dobra. Przyglądając się mijającemu stuleciu, możemy stwierdzić, że także doświadczenie dobra nas przerosło, choć uznanie tego faktu wymaga może jeszcze większej pokory... Ileż tu światła w umysłach w najciemniejszych chwilach, ile heroicznej wytrwałości, gdy ludzkie siły osiągały kres! Znalazła się i solidarność pośród społecznych napięć, bynajmniej nie rozładowanych, i skuteczne rewolucje bezbronnych wobec systemów przemocy. Czy świadek i uczestnik tamtych wydarzeń nie pytał często, spoglądając wstecz, o tajemnicę samego człowieka oraz rodzących się w nim możliwości? Czy człowiek, przytłoczony świadomością zła i rozpaczliwie poszukujący dróg wyjścia z dramatycznych sytuacji, nie stanął zarazem i przed dobrem, jako bliską, a przerastającą go tajemnicą? Czy nie zafascynowało go przeczucie, że triumf owej tajemnicy następuje nie gdzieś poza kresem historii, ale u samych jej korzeni, jakby na sposób ukrytego źródła? To tajemnicze zwycięstwo dobra, którego echo człowiek odnajdywał w sobie — zwycięstwo tak często ginące z pola widzenia, rozmywające się wśród sporów, oddalające poza horyzont doświadczenia — rodziło powoli pragnienie głębszego kontaktu z przedziwnym źródłem, o którym mowa. Na dnie kryzysu racjonalizm, indywidualizm i aktywizm zaczynały z wolna przeradzać się w pragnienie nowego światła, wspólnoty i mocy ducha.
Można więc powiedzieć, że świat współczesny, tak bardzo ufający intelektowi, a zarazem podzielony i zabiegany, paradoksalnie wydaje się zarazem odsłaniać ukryte misterium, na które człowiek jako osoba pozostaje wewnętrznie otwarty. Odsłania je stopniowo pośród dramatycznych zmagań, ale jak gdyby z mocą tym większą, im silniejszy jest sprzeciw zła wobec samego człowieka i jego najgłębszych tęsknot za prawdą i życiem. Sobór Watykański II dał temu wyraz w swych konstytucjach. Współczesna teologia liturgii odrywała się w nich od racjonalistycznej, statycznej wizji obecności Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Skupiła się na Eucharystii, w której ujrzała nie tylko samą obecność Pana, ale całe Jego paschalne misterium w wymiarach wcielenia, krzyża i zmartwychwstania. Zamiast statycznej „obecności” ujrzała płomień! — akt heroicznej wierności Syna umiłowanemu Ojcu w Jego planach zbawienia świata i Jego wierności człowiekowi wbrew wszystkiemu, co tenże świat i działające w nim moce są w stanie wymyślić na przekór. Ujrzała w niej właśnie owo ukryte w głębinach rzeczywistości, niewyczerpane, zwycięskie źródło dobra, ku któremu człowiek na różne sposoby grawituje, czy to będąc sakramentalnie z nim złączony, czy zwracając się ku niemu przez jakikolwiek wyraz dobrej woli, aż po najmniejsze drgnienie serca. Nowa teologia liturgii podkreśliła chrzcielną, oblubieńczą więź człowieka z Bogiem i jego udział w misterium paschalnym — mistyczną jedność z Chrystusem cierpiącym, nieustannie prowadzącą ku życiu i zmartwychwstaniu.
Ten duchowy klimat nowej, misteryjnej wrażliwości znalazł również swój szczególny wyraz zewnętrzny w wołaniu o większą przejrzystość liturgii, klarowność jej form i głębsze ich związanie ze światem człowieka, zróżnicowanym w swym języku i kulturze.
Kościół pierwotny stanął żywo przed oczami nie tylko jako świat męczenników i wielkich indywidualności, ale przede wszystkim jako wspólnota ludzi na różnych duchowych poziomach, która jednak w szczególny sposób czuła liturgię i umiała z niej czerpać. Nie tyle bowiem sama doktryna, ile właśnie Msza święta, będąc często powodem wynikających z niezrozumienia prześladowań, jaśniała w pierwotnym Kościele jako szczególne źródło wierności człowieka jego nadprzyrodzonemu powołaniu i godności. Spontaniczność jej celebracji, elastyczność formy, żywy udział wspólnoty, brak podziału na liturgię duchownych i liturgię ludu stały się postulatami powszechnymi, wzorami, które postanowiono na nowo wprowadzić w życie.
Kościół pierwotny miał żywą świadomość, że liturgią nie jest w pierwszym rzędzie jej kształt zewnętrzny, jakkolwiek istotnie z nią związany. Jako najbliższy historycznemu Jezusowi widział w liturgii przede wszystkim przedłużenie Jego zbawczego dzieła, wcieloną obecność i płomienną miłość już nie historycznego, ale przemienionego Pana — Kyriosa, Boga i Króla wszechświata, który poprzez sakramenty włącza człowieka w misterium swego przejścia przez świat do Ojca. Odkryciem wiary było, iż to, czego człowiek nie potrafi dokonać o własnych siłach — potrafi uczynić w liturgii i dzięki niej, jako członek Mistycznego Ciała Chrystusa. Ta obecność i to działanie Boga domagały się zarazem w Kościele jakiegoś zewnętrznego znaku i właściwie uporządkowanej modlitwy.
Otwarcie się człowieka na misterium Eucharystii nie było bowiem wcale czymś, co przychodziło łatwo. Sami Apostołowie najlepiej to rozumieli. Wiedzieli, że „trudna jest ta mowa” i że w życiu ich samych trzeba było całych lat chodzenia za Mistrzem, prób i błędów, wzniosłych poruszeń serca i dotkliwych upadków, aby się tego nauczyć. Znamienny był fakt, że dopóki Pan Jezus chodził po świecie, samo Jego słowo, aczkolwiek pełne mocy i głębi, nie było w stanie obdarzyć człowieka właściwą miarą wierności i poznania. Owszem, Jezus pociągał za sobą, uzdrawiał z różnych dolegliwości, a nawet wskrzeszał umarłych, ale mimo tych wszystkich znaków sam człowiek wciąż pozostawał słaby, co najwyżej stawiając pierwsze kroki w wierze, jak Piotr na jeziorze, zasadniczo jednak niezdolny jeszcze do tego, by w spotkaniu z silniejszą rzeczywistością zła skutecznie się tą wiarą kierować. Najpełniej okazało się to pod krzyżem, zwłaszcza w przypadku Piotra („skały” Kościoła!), który — po ludzku szykując się do oddania życia za swego Mistrza — uległ trzykrotnie przemożnemu lękowi. Nauczyciel umarł samotnie i wydawało się, że zło zatriumfowało ostatecznie, na zawsze pogrążając człowieka w niewoli lęku i ciemnościach niezrozumienia. Po latach nadziei związanej z Jezusem i próbach wejścia w nadprzyrodzony wymiar życia pokorną zgodą na samego siebie i świadomością nędzy sił ludzkich brzmią proste słowa Piotra: „Idę łowić ryby” — jak na początku. Nie zdawał sobie jeszcze w pełni sprawy, że już za kilkadziesiąt dni będzie rybakiem ludzi — już nie tym samym bojaźliwym, niepojętnym Szymonem, ale prawdziwym Piotrem — opoką i skałą, którą tak bardzo pragnął zostać. I jak niedawno zaskoczeniem dla świata stał się Jezus, tak w dniu Pięćdziesiątnicy zaskoczeniem okazali się Jego uczniowie. Zaskoczeniem — rzec można — jeszcze większym! Jeśli bowiem nawet poganin był jeszcze w stanie przyjąć, że Bóg może się wcielić w człowieka i w takiej postaci czynić, co mu się podoba, to dla wszystkich pozostawało rzeczą niewiarygodną, by człowiek mógł stać się Jego świątynią, mieć w sobie Jego życie — że życie samego Boga może być „światłością ludzi”.
Odwaga i mądrość Piotra z dnia Pięćdziesiątnicy, skuteczność jego słowa, cuda, których dokonuje, są wyraźnie owocem śmierci i zmartwychwstania Pana — Jego paschalnego misterium. Pomiędzy bojaźnią Apostoła z dnia Wielkiego Piątku, a odwagą z dnia Zielonych Świąt stanęło to właśnie wydarzenie. Widać jak na dłoni, że nie „nauczanie” Jezusa, ale Jego Ofiara pozwoliła Piotrowi i Apostołom przezwyciężyć siebie i zrozumieć wreszcie wszystko, co Jezus mówił! Nauczanie i znaki były potrzebne, aby się na tę łaskę otworzyli, aby nauczyli się czerpać życie i światło z Ofiary Jezusa. To na przyjęcie tego daru płynącego z krzyża przygotowywał Jezus swoich uczniów całą dotychczasową działalnością — słowem i znakami.
Największą zaś tajemnicą misterium Pana było jego bezkrwawe przedłużenie — Eucharystia. Jeśli spojrzymy na przemianę Piotra i Apostołów, łatwo dostrzeżemy podstawowy jej sens: ona uobecnia to właśnie paschalne misterium, które pozwoliło pierwszym uczniom „przejść” z niewoli do wolności, z nieświadomości do poznania, z samotności do komunii, ze słabości woli do duchowej mocy miłości. Jest to sakrament, który daje człowiekowi udział w cierpieniu samego Chrystusa i pozwala doświadczać owoców Jego zwycięstwa.
Gdy Duch Święty oświecił umysły i serca Apostołów, przyniósł więc zarazem głębokie zrozumienie dla tego misterium, w którym Pan pozostał i w którym rodził się cały Kościół. Sam kanon Mszy świętej nie był jeszcze dopracowany i wiele improwizowano, sięgając zarazem często po wzory modlitw do liturgii synagogalnej, a nawet pogańskiej, niemniej improwizacja nie polegała na całkowitej dowolności. Trzeba było dobrze Mszę świętą rozumieć, aby móc tak improwizować. Trzeba było — by tak rzec — przejść w swoim życiu z Chrystusem jej poszczególne części. I to nie swoboda formy uwolnionej od zewnętrznych przepisów wyrażała się w tej improwizacji, nie dowolność celebracji opartej na prywatnych upodobaniach i pomysłach, ale zrozumienie istoty Mszy świętej, spontaniczny zachwyt dla jej misterium dostrzeganego w świetle płomiennej wiary.
Zasadnicza myśl ceremonii nie polegała tylko na tym, aby w oprawie dziękczynnych modlitw konsekrować chleb i wino i przyjąć Komunię świętą. Modlitwy i obrzędy starano się również stopniowo tak skomponować i wzajemnie połączyć, aby uczestniczący we Mszy świętej mogli możliwie najpełniej kosztować jej owoców. Należało zatem w samym obrzędzie odzwierciedlić sposób, w jaki Eucharystia pozwala człowiekowi wzrastać w nowym życiu. Inaczej mówiąc — odzwierciedlić porządek, w jakim sam Chrystus Pan w to misterium wprowadza.
W ten sposób forma liturgii zaczęła mówić o porządku wtajemniczenia, o jego zasadniczych dominantach, odzwierciedlając w ten sposób pełniej tajemnicę jedności Mistycznego Ciała i jego Głowy — oblubieńczej komunii człowieka z Chrystusem jako Nauczycielem, Kapłanem i Ofiarą.
Dzieło odkupienia miało w skrócie porządek następujący: najpierw wstępne przygotowanie człowieka na przyjście Zbawiciela, następnie nauczanie Chrystusa, dalej — Jego Ofiara, a w końcu — udział człowieka w misterium paschalnym. Spójrzmy teraz na Mszę świętą i zobaczmy, że jej podstawowa struktura jest dokładnie taka sama: najpierw przygotowanie — tzw. obrzędy wstępne, dalej — słuchanie Chrystusa nauczającego (Liturgia Słowa), potem Jego Ofiara (Przeistoczenie w oprawie uroczystej modlitwy eucharystycznej), a w końcu zjednoczenie z Nim w Komunii świętej. Nie było liturgii chrześcijańskiej, która — przy całej różnorodności szczegółów — nie trzymałaby się tego podstawowego porządku. Odzwierciedla on bowiem całą ekonomię zbawienia przedłużoną na czas obecny, a więc nie tylko sam fakt Ofiary Pana, ale i Jego odkupieńczą mądrość, z jaką uczy z niej czerpać.
Pozostałe elementy struktury liturgii — modlitwy, ceremonie — są również zawsze przemyślane pod kątem wtajemniczenia i mają stąd nie tylko swoistą głębię każdy z osobna, ale i logikę wzajemnych powiązań. Uchwycenie tej logiki, tego przechodzenia z jednej modlitwy czy ceremonii do drugiej stanowi o odkryciu liturgii jako dynamicznej pamiątki Pana i nawiązaniu autentycznego dialogu z Chrystusem. Msza święta nie jawi się bowiem wówczas jako li tylko barwna oprawa sakramentu, ale w swej zwartej, logicznej syntezie — jako uobecnienie dzieła zbawienia. Dla człowieka, który uchwycił logikę misterium, będzie ona zawsze pełna życia i prawdy.
Stąd właśnie strukturę podstawową Mszy świętej wspomagają obrzędy szczegółowe. I tu — jak historia chrześcijaństwa długa i szeroka — mamy już wielką różnorodność ujęć, całe olbrzymie bogactwo modlitw, ceremonii, symboli, właściwych środowisku, epoce, kulturze. Ich idea jest zawsze jedna: otworzyć człowieka na misterium Eucharystii. Te zewnętrzne ramy, ta liturgiczna oprawa sakramentu nie była nigdy jakimś tylko mało ważnym dodatkiem, kwestią aktualnej mody czy gustów. Znalazło w niej wyraz coś bardzo istotnego — to, jak człowiek na danym etapie dziejów rozumie swoją drogę ku Eucharystii, wpisaną w realia epoki i kultury, jak w kontekście aktualnych znaków czasu rozumie swoje wtajemniczenie w życie Jezusa Chrystusa.
Gdyby rubryki miały być tylko mało znaczącą formalnością, to jak można byłoby zrozumieć ten ogromny wysiłek, który Kościół wkłada w ich poprawianie, uaktualnianie na przestrzeni swych dziejów? Jak można byłoby zrozumieć chociażby ten dzisiejszy, niemały trud ustawienia w świątyni posoborowego ołtarza! Ileż trzeba było pracy, ile finansowych nakładów, aby wprowadzić taki — wydawałoby się — całkiem drugorzędny symbol. Przecież Msza jest Mszą — tak czy inaczej!
Ostatnia reforma liturgiczna stanowi zatem kolejny wyraz aktualnej w danym okresie świadomości misteryjnej i pewien generalny program chrześcijańskiego wtajemniczenia, jak zwykle poddany dalszym próbom. Pragnie ona odnajdywać ducha pierwszych wieków chrześcijaństwa, podobnie jak wszystkie inne reformy, znane z historii. W nawiązywaniu do pierwszych wieków chrześcijaństwa nigdy nie chodziło o to, by je kopiować od strony formalnej, ale by w realiach danej epoki odnajdywać ducha liturgii, który jest duchem zrozumienia dla misterium i wtajemniczenia.
Tym, czym dzisiejsza liturgia nawiązuje do pierwotnej, jest po pierwsze zniesienie podziału na liturgię „elitarną”, sprawowaną przede wszystkim przez osoby konsekrowane, oraz liturgię ludową — płynącą swoim nurtem. Pociągnęło to za sobą unarodowienie języka liturgii i większe, elastyczne jej związanie z tradycjami lokalnymi. Drugą sprawą zasadniczą jest pewna prostota i przejrzystość podstawowej struktury, odzwierciedlającej porządek, w jakim przez Eucharystię dokonuje się pascha chrześcijanina — jego duchowy wzrost. W tej prostocie nie chodzi o to, by zubażać liturgię, ale by uchwycić powiązania, jakie zachodzą między jej poszczególnymi elementami, tak by Msza święta odsłaniała się w swej dynamicznej całości. Zwróciliśmy już uwagę, jak prosta jest zasadnicza budowa: przygotowanie — słuchanie — Ofiara — zjednoczenie. Zamyka ona zarazem w sobie całe misterium życia i zbawienia, którego żadne ludzkie słowa nie są w stanie wypowiedzieć. Niemniej do istoty liturgii należy i to, że cała wielkość tajemnicy ukrywa się w znakach zasadniczo prostych. Podobnie — przy całej głębi i sile modlitwy skierowanej do Boga — zasadniczo prosty jest również jej język, który nawet dziecko może przyjąć za swój, jak w tej najgłębszej z wszystkich modlitw — „Ojcze nasz”. Tak samo prosta jest i struktura obrzędów. Ich logiczny układ odzwierciedla kolejne, najistotniejsze kroki wtajemniczenia, których wewnętrzna miara zależy już wszakże od samego człowieka i daru łaski.
Przypatrzmy się więc krótko nie tyle głębi poszczególnych modlitw, na co „nie wystarczyłoby ksiąg, które by trzeba napisać” — ile ich prostemu, przejrzystemu układowi, na który Sobór położył szczególny nacisk.
Mszę świętą otwiera pieśń na wejście, antyfona — pełen ufności i tęsknoty zwrot ku Majestatowi Ojca, Syna i Ducha Świętego w kontekście sytuacji człowieka. Nie jest to zwrot do „historycznego” Jezusa, ale do Boga Obecnego, któremu podporządkowane są wszelkie moce, panowania i władze, który już zwyciężył zło i śmierć i zaprasza do współudziału — poprzez misterium — w wewnętrznym życiu Trójcy. Tę Jego obecność i działanie uświadamia następujące zaraz pozdrowienie celebransa. Podkreśla ono zarazem, że Bóg tak potężny nie jest kimś tylko zewnętrznym wobec człowieka, ale Bogiem bliskim, Bogiem-z-nami, w którego życiu człowiek ma już nawet udział na mocy konsekracji chrzcielnej. Ten ufny zwrot ku Bogu i świadomość Jego obecności budzą pragnienie głębszego dialogu z Nim i komunii, sięgnięcia po ofiarowany dar życia.
Rozbudziwszy pragnienie, liturgia podpowiada, co trzeba uczynić dalej, by mogło się ono zrealizować. Trzeba, po pierwsze, stanąć w prawdzie przed sobą i przed ludźmi, przyznając, że się jest od Boga daleko i pragnie się do Niego zbliżyć. Wyznajemy zatem najpierw swoje grzechy, błędy i słabości w akcie pokuty, prosząc Boga i bliźnich o przebaczenie i miłosierdzie. Nie tylko jednak samo zło jest w nas i w świecie — jest i dobro, za które należy się wdzięczność, w szczególności za dokonane przez Boga dzieło odkupienia. Po akcie pokuty następuje więc zaraz uroczysty hymn chwały. Te dwa podstawowe akty — wyznanie grzechów i wyznanie chwały Bożej — czynią człowieka, jak uczyli zawsze duchowi mistrzowie, zdolnym do tego, by mógł usłyszeć żywe słowo Boże — słowo Chrystusa skierowane do jego serca. Wstępne przygotowanie zamyka kapłan krótką modlitwą — kolektą — osadzoną w kontekście liturgicznego okresu lub dnia, po czym przechodzimy do liturgii Słowa.
Następuje zasadnicza zmiana — do tej pory my mówiliśmy do Boga, teraz On zamierza nam coś powiedzieć. Nie słuchamy „doktryny” chrześcijańskiej, lecz Osoby Jezusa Chrystusa. Bóg przemówi odpowiednio do tego, w jakiej mierze szczere i głębokie było wstępne przygotowanie. Nie chodzi więc tutaj o suchy wykład, lecz o konkretny dar łaski — spotkanie z żywym Słowem, które rodzi głębszą zażyłość z Ojcem i w naturalny sposób budzi pragnienie wierności. Jeśli więc liturgia Słowa jakoś do nas przemówiła, jeżeli nastąpiło spotkanie z Chrystusem w tym Słowie obecnym, to podobnie jak w uczniach, do których Jezus właśnie osobiście przemawiał — zakiełkuje w nas pragnienie kierowania się tym Słowem, wierności względem Niego. Konsekwentnie kolejnym krokiem liturgii będzie zatem akt wiary, który zbierze te wszystkie duchowe treści i poruszenia serca w uniwersalnym Credo. Przyjmując z wiarą Słowo Boże, poprosimy następnie w modlitwie powszechnej o to, by mocą zasług Chrystusa urzeczywistniło się ono w nas, w całym Kościele i w świecie.
Na tym dialog z Bogiem czysto — by tak rzec — słowny się kończy. Zaczyna się współ-działanie. Przechodzimy do kolejnej części Mszy świętej — liturgii eucharystycznej.
Do tej pory obrzędy odzwierciedlały przygotowanie do spotkania ze Słowem, słuchanie Chrystusa, pragnienie wierności Jemu, teraz z kolei trzeba próbować tym Słowem żyć. Obrzęd przygotowania darów wyrazi wszelką naszą pracę fizyczną i duchową, wszelki trud i wysiłek zmierzający do osiągnięcia pełni życia w miłości. Ponieważ jednak sami z siebie posiadać tego daru nie możemy — miłość jest bowiem w swej istocie życiem samego Boga — On musi nam jej udzielić. Stąd po przygotowaniu darów, w oprawie wielkiej, dziękczynnej modlitwy, Chrystus zstępuje na ołtarz, tak jak niegdyś — gdy pociągnięci Jego słowem i boleśnie przeżywający brak życia w sobie uczniowie ujrzeli Go wstępującego na krzyż. I oto ta Jego Ofiara, jak i wtedy, okazuje się misterium, a nie tragedią. Staje się tajemnicą duchowych narodzin człowieka, nieustającą Pięćdziesiątnicą. Poprzez sakramentalne zjednoczenie z Chrystusem wszelki ludzki wysiłek woli i rozumu, sam z siebie za słaby w zetknięciu z tajemnicą zła, znajduje odniesienie do Misterium Paschalnego wcielonego Syna Bożego, które u progu nowej ery tchnęło w Piotra i Apostołów Jego własne życie. Uczta ofiarna, następująca na zakończenie, jest przyjęciem udziału w tym misterium.
Zaprezentowany powyżej dość pobieżny opis nie oddaje, rzecz jasna, bogactwa liturgii. Chodzi nam tu jedynie o pokazanie, że przy całym bogactwie i głębi cechuje ją zarazem pewna zasadnicza prostota i przejrzystość. Obrzędy prowadzą myśl i serce według tego porządku, w jaki sam Chrystus prowadzi uczniów tak, by Jego Paschalne Misterium owocowało w nich mocą Ducha i poznaniem Bożych dróg. Kościół posoborowy porządkuje więc liturgię w ten sposób, aby człowiek uczestniczący w niej nie tyle zatrzymywał się na szczegółach, ile przede wszystkim był świadomy jej zasadniczej struktury, pozwalającej przeżyć Mszę świętą jako dynamiczną pamiątkę Pana. Wierne towarzyszenie sercem podstawowym czynnościom i modlitwom mszalnym zdolne jest poprowadzić człowieka ku wielkiej dojrzałości duchowej. Nie wyklucza to rozbudowywania obrzędów, wzbogacania ich o nowe elementy — uczy jednak podstawowego, liturgicznego wyczucia, które pozwala owe elementy umiejętnie dobierać i komponować, zgodnie z tym, co w danym Kościele lokalnym bardziej odpowiada umysłowości i temperamentom ludzi oraz potrzebom duchowym mniejszych grup. W ten właśnie sposób Eucharystia staje się celebracją o płomiennej dynamice, prawdziwą paschą chrześcijanina.
W jakim stopniu zdołaliśmy wejść w odnowioną liturgię — pozostaje pytaniem otwartym. Wydaje się jednak, że bez położenia większego nacisku na liturgiczne wtajemniczenie nie zajdziemy zbyt daleko w realizacji naszych życiowych zadań. Każde bowiem spośród różnorakich realiów naszego świata ma jakieś odniesienie do misterium, i to zwłaszcza w tych wymiarach, których znaczenie dla postępu duchowego i rozwoju cywilizacji jest podstawowe. Tak więc najpierw ma tego rodzaju odniesienie sam człowiek jako osoba niosąca w sobie obraz Stwórcy, a w związku z tym ma je również cały przebogaty i często skomplikowany świat międzyludzkich relacji, różne dziedziny wiedzy i kultury. Od otwarcia na misterium zależy także w szczególności duchowe życie Kościoła oraz żywotność teologii. Bez świadomej łączności z misterium Eucharystii przepowiadane słowo pozostaje bez mocy i światła, a sama celebracja nie pociąga do żywego w niej udziału. Bez głębszego odkrycia liturgii straci również wiele ze swej energii ruch ekumeniczny. Trudno byłoby w takiej sytuacji wyobrazić sobie dialog z Kościołem prawosławnym, ale także i z Kościołami protestanckimi, gdzie u podstaw znajdujemy koncepcję kultu duchowego. Każdy człowiek ma w swym bytowaniu nieustannie do czynienia ze sprawami, które go przerastają — zarówno złymi, jak i dobrymi — zatem koniecznie potrzebna mu jest odpowiednia forma trwania wobec tajemnicy egzystencji. Forma, w której właśnie poprzez spotkanie z przerastającą go rzeczywistością dokonuje się jego duchowy wzrost i udoskonala poznanie. Taką formą trwania wobec tajemnicy życia jest liturgia.
KONRAD MAŁYS OSB, ur. 1962, absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, liturgista, mistrz nowicjatu w opactwie w Tyńcu.
opr. mg/mg