Żyć Eucharystią, ale jak?

Jeśli postrzegamy Eucharystię tylko w kategoriach obowiązku, szybko stanie się dla nas ciężarem. Aby czerpać z niej siłę, trzeba zmienić swoje nastawienie, odkryć ją na nowo

Żyć Eucharystią, ale jak?

W tygodniu, w naszej zabieganej codzienności wciąż brakuje nam czasu. Niejednokrotnie bywa jednak, że w wypełniony wydawałoby się po brzegi grafik „wciśniemy” jeszcze coś, co jest dla nas naprawdę ważne. A kiedy znajdujemy czas na Mszę św.? Czy aby tylko nie stała się ona jeszcze jednym, tym razem niedzielnym, obowiązkiem?

Jeżeli jako ludzie wierzący postrzegamy Eucharystię jedynie w kategoriach obowiązku, niewiele trzeba, by stała się dla nas ciężarem. A od tego, co nam ciąży, staramy się uwolnić. Również takie formy pobożności, jak adoracja Najświętszego Sakramentu czy procesja eucharystyczna w uroczystość Bożego  Ciała, stają się wówczas niezrozumiałym wysiłkiem i niepotrzebną stratą czasu w wolny przecież od pracy dzień.

Tymczasem Mszę św. nie bez przyczyny nazywa się źródłem i szczytem chrześcijańskiego życia. Jest też najdoskonalszą  modlitwą, w jakiej my, niedoskonali ludzie, możemy uczestniczyć. To bowiem nie tylko wspomnienie historycznych wydarzeń z Wieczernika i Golgoty. W Eucharystii staje się realnie, cieleśnie (choć niewidocznie dla naszych oczu) obecny sam Chrystus. Dzieje się to mocą udzieloną przez Niego ludziom w sakramencie kapłaństwa i poprzez działanie Ducha Świętego. Dzięki temu także my mamy możliwość uczestniczenia w śmierci Chrystusa — zbawczej dla nas, bo otwierającej nam możliwość życia wiecznego — i w Jego zmartwychwstaniu,  spożywając Jego Ciało w postaci chleba konsekrowanego podczas Eucharystii. Sporo, jak na te dwa, trzy kwadranse, które trwa Msza św., prawda? Musimy tylko znaleźć czas i „wcisnąć” ją do naszego tygodniowego rozkładu zajęć. Powinno się udać, jeśli naprawdę nam zależy.

Tylko w pełni

Niedzielę, dzień Pański, w którym wspominamy zmartwychwstanie Jezusa, trudno wyobrazić sobie bez Eucharystii. Ona powinna być wręcz sercem tego dnia przeżywanego we wspólnocie rodziny, parafii czy bliskich. Aby tak rzeczywiście było, warto przygotować się do przeżycia tego wydarzenia, chociażby przez wcześniejszą lekturę Słowa Bożego, które będzie  czytane podczas Mszy św. Nic nie stoi również na przeszkodzie,  by podczas liturgii mieć przed sobą tekst czytań, czy to zabierając do kościoła Pismo Święte, czy specjalnie wydawane mszaliki. Wówczas, nawet kiedy dopadnie nas rozproszenie myśli, nie grozi nam, że chwilę po usłyszeniu Ewangelii zapomnimy, o czym z jej kart mówił do nas Jezus.

Bez uczestnictwa w Eucharystii — i to pełnego, czyli z przyjęciem Komunii św. — nie można też mówić o żywej relacji z Chrystusem, a tym samym o rozwoju życia duchowego. Jeśli nie przystępujemy do „stołu Pańskiego”, stawiamy siebie jakby w kategorii biernych widzów wspaniałej uczty, którzy nie robią tego, co w takiej sytuacji jest jak najbardziej naturalne, wręcz najważniejsze — nie jedzą, a jedynie się przyglądają. A tu mamy coś nieporównywalnego nawet z najwykwintniejszymi daniami, gdyż Jezus daje nam do spożywania swoje Ciało, gwarantujące nieśmiertelność. Jeśli to więc tylko możliwe, pozwólmy Chrystusowi przerwać stan grzechu ciężkiego, w którym tkwimy, a który oddziela nas od Niego, i skorzystajmy z sakramentu pojednania. W wielu świątyniach kapłani słuchają spowiedzi przed Mszą św., nie zmarnujmy więc danej nam szansy na zjednoczenie się w Komunii ze Zbawicielem. Tym bardziej że nigdy nie wiemy, czy to nie była ta ostatnia.

Jak najczęściej

W niektórych krajach zachodniej Europy, aby dotrzeć do kościoła na Mszę św., trzeba czasem pokonać kilkadziesiąt albo nawet kilkaset kilometrów. W wielu krajach misyjnych są natomiast rejony, do których kapłani mogą dotrzeć jedynie raz w miesiącu albo jeszcze rzadziej. W takich przypadkach tamtejsi  katolicy gromadzą się w niedziele razem  jedynie na liturgii słowa. Karmią się tym, co mówi do nich Bóg w swoim Słowie, jednak z pewnością towarzyszy im głód i pragnienie przyjęcia Komunii św., tego bardzo osobistego, intymnego wręcz spotkania z Jezusem Eucharystycznym. Doceńmy więc łaskę, jaką są w naszym kraju tak liczne kościoły, w których codziennie sprawowana jest Eucharystia — w większych miastach ponadto o różnych godzinach w ciągu dnia. A my zazwyczaj nie mamy czasu lub nawet nie pomyślimy o tym, żeby po prostu przyjść. W ciągu  tygodnia, jeśli już nie uda nam się inaczej, wystarczy jeśli dotrzemy na Mszę św. przed Komunią. W takim przypadku, po wzbudzeniu aktu żalu za grzechy powszednie, możemy do niej przystąpić. Jeżeli i takiej możliwości nie ma, praktykujmy tzw. Komunię duchową. Wystarczy na chwilę wyciszyć się i zaprosić Jezusa do swojego serca. To pragnienie można wyrazić choćby w takich prostych słowach: „Przyjdź Panie Jezu, przyjdź do serca mego, bo Cię bardzo kocham”. Na taki akt strzelisty i chwilę rozmowy w myślach z Jezusem zawsze znajdzie się czas. Trzeba mieć jednak pragnienie takiej bliskości ze Zbawicielem na co dzień. A ono rodzi się z czasem i jest owocem modlitwy oraz codziennego kontaktu, „karmienia się” Słowem Bożym. I tu nie trzeba od razu wiele. Niech to będzie nawet jedno zdanie z Pisma Świętego, które przypomnimy sobie kilka razy w ciągu dnia.

Wciąż obecny

Sama Msza św., podczas której Jezus jest obecny pod postaciami chleba i wina, nie trwa długo. Jest On jednak w tych postaciach eucharystycznych tak długo, dopóki  są przechowywane. Stąd piękną i niezwykle wartościową praktyką Kościoła jest  adoracja Najświętszego Sakramentu. Czas spędzony na adoracji: na kolanach, w milczeniu, z różańcem, Pismem Świętym czy  modlitewnikiem w dłoni, nigdy nie będzie zmarnowany. Wprost przeciwnie, bez niego aktywność podejmowana na wszelkich polach szybko nas wypali i znuży. Zwłaszcza dzisiejszy świat, w którym jest tak wiele hałasu, zagubienia i chaosu, potrzebuje tej milczącej adoracji Jezusa ukrytego w hostii. Przypomnieć mają nam o tym m.in. procesje eucharystyczne, w których zwłaszcza w czasie Bożego Ciała przemierzamy ulice naszych miast i wsi. Wówczas sam Chrystus przechodzi drogami, które my przemierzamy. On chce jednak być obecny w naszym życiu na co dzień, w naszym  postępowaniu, wyborach, wszystkich sprawach, ale także czeka na nas w tabernakulum parafialnego kościoła.

Kryterium autentyczności

Wydawać by się mogło, że kiedy trwamy na adoracji, sam na sam z Bogiem, odcinamy się od ludzi i świata. Ale paradoksalnie przebywanie z Chrystusem Eucharystycznym nie tylko nie oddala nas od ludzi, lecz otwiera na nich serce, uwrażliwia na ich sprawy i potrzeby, zwłaszcza tych żyjących wokół nas, a potrzebujących może naszego wsparcia. Kontemplowanie Jego ofiary podjętej z miłości do człowieka uczy nas także tego, na czym polega prawdziwa miłość do innych ludzi, solidarność z nimi i braterstwo. Daje też siłę i wewnętrzne przekonanie, aby podejmować zadanie praktycznego realizowania tej miłości oraz ewangelizacji i ożywiania społeczeństwa duchem chrześcijańskim. Św. Jan Paweł II w swoim Liście na Rok Eucharystii napisał wprost: „Nie możemy się łudzić: tylko po wzajemnej miłości i trosce o potrzebujących zostaniemy rozpoznani jako prawdziwi uczniowie Chrystusa. To właśnie jest kryterium, wedle którego będzie mierzona autentyczność naszych celebracji eucharystycznych”. Trzeba nam więc wciąż dorastać do tego, żeby liturgia miłości, w której uczestniczymy, była spójna z naszym życiem.   

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama