Adwent to znaczy przyjście. Tylko czy my jeszcze czekamy na Tego, którego przez setki lat zapowiadali prorocy?
Czas zapomniany, niedoceniony, pominięty, a może inspirujący, ukazujący sens i otwierający na to, co ważne? Adwent to znaczy przyjście. Tylko czy my jeszcze czekamy na Tego, którego przez setki lat zapowiadali prorocy?
Jednym Adwent kojarzy się z roratami, rekolekcjami i wieńcem, drugim z zakupami i przedświątecznymi porządkami, jeszcze innym jest... zupełnie obojętny.
- Sens i znaczenie Adwentu odeszły niejako do lamusa. Współczesny człowiek bardziej zabiega o to, by mieć niż być. Chyba dlatego w perspektywie zbliżającego się Adwentu warto usilnie przypominać sobie o tym, czym charakteryzuje się ten okres i co ma być naszym przewodnikiem do betlejemskiej stajenki. Pierwszym istotnym elementem liturgii Adwentu jest słowo Boże. Każdego dnia podczas Mszy św. słyszymy słowa, które mają nam pomóc przygotować się do świąt Bożego Narodzenia. Jeśli nie jestem w stanie iść na Eucharystię, wystarczy pięć minut, by przeczytać Ewangelię z danego dnia i zastanawiać się nad tym, co Pan Bóg chce mi powiedzieć w tym konkretnym momencie i czasie. Być może jakieś zdanie z Ewangelii będzie dla nas mottem - drogowskazem na cały kolejny dzień, by przeżywać go w perspektywie oczekiwania - proponuje Dawid Czaicki.
Wspomina też o wieńcu i szopce. Uważa, że są to elementy „domowej liturgii”, obecnie często zapomniane i pomijane.
- Musimy na nowo odkryć Adwent. Potrzebujemy w tym pewnego odrodzenia. Naprawdę warto starać się, by ten okres nie był skomercjalizowany, ale owocny. Trzeba na nowo odkryć bogactwo skarbca Kościoła. Niech zachęcą nas do tego słowa Jezusa: „Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie” (Łk 21,34.36) - radzi Dawid.
Pani Mariola Frączek, katechetka w Gimnazjum nr 2 w Radzyniu Podlaskim, wielokrotnie podkreśla, że Adwent kojarzy się jej z radością. Mówi, że jest to dla niej ważny i wyjątkowy czas, co potwierdza wieloma konkretnymi argumentami.
- Nie przygotowuję się do Adwentu. Zwyczajnie wchodzę w ten okres i działam. Odmierzam go kolejnymi niedzielami. Chodzę na roraty, podejmuję post, uczestniczę w rekolekcjach, robię wieniec, piekę pierniki - wylicza. - Lubię roraty. Wczuwam się w ich atmosferę; symbolika mroku rozświetlonego światłem lampionów jest dla mnie oczywista. Na roraty chodziłam już jako dziecko. Nierzadko byłam zawiedziona, kiedy nie udawało mi się donieść zapalonego lampionu do domu. Przyzwyczaiłam się do rorat sprawowanych we wczesnych godzinach rannych i tak zostało mi do dzisiaj. Dla wielu osób było to nie lada wyrzeczenie. Dziś roraty są odprawiane także wieczorem, jednak dla mnie te późne msze nie mają już takiego klimatu. Nie umiem pogodzić się z tym, że dostosowujemy liturgię do ludzi i porzucamy to, co było tradycją. Wiem, że wczesna pobudka to wyzwanie zarówno dla osób pracujących, jak i dla uczniów. Ci, którym się to udaje, czują ogromną satysfakcję. Nie raz widziałam uczniów, którzy pełni energii, przybiegali do szkoły prosto po roratach i z entuzjazmem mówili: „Byłem, udało się!” - wspomina z uśmiechem pani Mariola. Dodaje jeszcze: - Ludzie tyle lat czekali na Jezusa i nadal mają okazję, by Go odnaleźć, a nam się nie chce wstać do kościoła.
M. Frączek podkreśla, że post w Adwencie (a także w Wielkim Poście) podejmuje już od wielu lat. Robi to świadomie i z wewnętrznym przekonaniem. - W tę praktykę włączyły się też mąż i moje córki. W Adwencie w ogóle nie jemy mięsa. Dla nas jest to przygotowanie i wyzwanie. Adwent to czas radości. Doświadczam jej osobiście, ale też chcę dzielić się nią z innymi. Adwent przeżywam nie tylko w domu, z najbliższymi, ale także z moimi uczniami. Od kilku lat w grudniu zamieniamy się w pomocników św. Mikołaja. Najpierw gromadzimy zabawki i książki, z których już nie korzystamy. Co roku udaje się nam zebrać kilka ogromnych worków wspaniałych darów. Zanosimy je do sąsiedniej szkoły, do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Zofii Sękowskiej. Zadowolenie widać po obu stronach, zarówno wśród obdarowanych, jak i darczyńców. Chcemy cieszyć się z przyjścia Jezusa, ale też pragniemy dawać tę radość innym - zaznacza moja rozmówczyni.
Pani Mariola od kilkunastu lat zachęca też swoich uczniów do wykonywania bożonarodzeniowych kartek. Wszystko w ramach zajęć szkolnych. Część takich kartek wędruje do pacjentów Niepublicznego Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Ustrzeszy.
- Ci ludzie czekają na nasze odwiedziny. Kartki zawożę razem z kilkoma uczniami z klas trzecich. Podczas pobytu wśród chorych rozmawiamy z nimi, obdarowujemy kartkami i zapewniamy o naszej modlitwie. Wizyta w Ustrzeszy jest dla uczniów swoistymi rekolekcjami, czasem refleksji i zadumy, okazją do czynienia dobra. Nie spodziewałam się, że gimnazjaliści (a szczególnie chłopcy) tak bardzo zaangażują się w przygotowanie kartek. Widzę, jak bardzo się starają; zależy im, aby ich kartka przyniosła radość osobie, do której trafi - opowiada pani Mariola.
Moja rozmówczyni wspomina o jeszcze jednej adwentowej inicjatywie. Akcja dotyczy dekoracji obszernego szkolnego korytarza. Wszystko dzieje się pod okiem pani Marioli i nauczycielki techniki Edyty Mich. - Uczniowie robią bombki i inne ozdoby świąteczne. Dodatkowo swoje bombki robi też każda klasa. Ozdoby są przestrzenne i kolorowe, zawierają życzenia. Każdy może napisać czego i komu życzy z okazji nadchodzących świąt. Bombki robimy dopiero po II Niedzieli Adwentu, nigdy wcześniej. Nie chcemy niczego wyprzedzać. Wieszamy je pod sufitem. Zdobią korytarz aż do 2 lutego - zaznacza pani Mariola.
Na końcu dodaje, że wraz z upływem Adwentu w jej w domu i w szkolnej pracowni przybywa elementów związanych z tym pięknym czasem. - Wystrój sukcesywnie jest uzupełniany. Tworzą go dekoracje z kwiatów, wieniec, stroiki, ale wszystko ma swoją odpowiednią kolejność i zmierza do tego, by duchowo przygotować się na narodziny Zbawiciela - podsumowuje.
Jeszcze inne spojrzenie na Adwent ma Łucja.
- Kojarzy mi się nie tylko z oczekiwaniem, ale też z tęsknotą za Bogiem. To czas, gdy mam w sobie mocne pragnienie szukania Jezusa i odnajdywania Go w mojej codzienności. Skąd są te pragnienia? Na pewno nie ode mnie, raczej „z góry”. Adwent odnawia moją wrażliwość. Przestają mnie złościć i denerwować świąteczne dekoracje zawieszone w sklepach już w listopadzie. Powoli uczę się koncentrować nie tylko na przedświątecznych porządkach i zakupach; nie jest to łatwe, bo mam wiele różnych obowiązków i przez głowę ciągle przebiega pytanie: „jak ja to wszystko ogarnę?”. Chcę, by Adwent był czasem zatrzymania mojego wzroku na Jezusie. Chcę, by był czasem zasłuchania w Jego słowie. Nie robię jakichś karkołomnych postanowień. Nie napinam duchowych muskułów, by przez Adwent przejść w uroczystym pochodzie. Ja tylko patrzę i słucham. Każdego dnia Adwentu chcę brać udział w porannej Eucharystii. Widzę, jak z każdym rokiem coraz większą radość przynosi mi uczestnictwo w roratach. Tę duchową satysfakcję i ożywienie daje mi też Liturgia słowa, która z każdym kolejnym dniem Adwentu nabiera dynamizmu i radości, nastraja do otwarcia się na Jezusa, do powtarzania w każdej chwili: „Marana Tha”. Adwent jest dla mnie bardzo wymowny w znaki i słowa - zaznacza.
A jak pogodzić duchowość z przedświątecznymi obowiązkami?
- To możliwe. Prasując zasłony i świąteczne obrusy, słucham konferencji o. Adama Szustaka. Co roku wracam do jego internetowych rekolekcji „Nocny Złodziej” i „Plaster Miodu”. To już taka moja tradycja. Dostrzegam, że dzień zaczęty od rorat jest bardziej uporządkowany, udział w tej mszy pomaga mi w „ogarnięciu” różnych innych zadań. Jak będzie w tym roku? Nie wiem. Proszę Maryję, by przeprowadziła mnie przez Adwent - kwituje Łucja.
Agata podkreśla, że Adwent jest dla niej przede wszystkim czasem oczekiwania na przyjście Jezusa. Ma ono dwa wymiary: z jednej strony jest to przeżywanie czasu sprzed dwóch tysięcy lat, który mówi o przyjściu wspaniałego, dobrego i wszechmogącego Boga, o przyjściu nie w pałacu i wyniosłości, ale w lichej stajence, by być bliżej człowieka. Z drugiej strony jest to przyjście tu i teraz, do serca.
- W czasie Adwentu staram się dać z siebie więcej Bogu, pogłębić moją relację z Nim poprzez korzystanie z rekolekcji, podjęcie postanowień, spowiedź itp. Jest to też czas, w którym czuję potrzebę naprawienia moich międzyludzkich relacji. Czasem jest to wyciągnięcie ręki do kogoś bliskiego, z kim mam trudny bądź urwany kontakt, nierzadko to powiedzenie „przepraszam”. Nie jest to łatwe, szczególnie wtedy, gdy wina wcale nie leży po naszej stronie. Czasem jest to zaangażowanie się w pomoc dla innych, choćby np. w znaną akcję „Świąteczna paczka” - wylicza Agata.
- Myślę, że Adwent to czas, który mimo świątecznych akcji marketingowych, (nie sposób ich przecież ominąć), dotyka też ducha. Zauważmy - ludzie korzystają ze spowiedzi, która nie rzadko jest tą jedyną w roku, więcej myślą o dobroci czy pomocy dla innych. Po Adwencie w naszych rodzinach gasną spory, zaczyna nas łączyć wspólny stół. Czujemy, jak rodzi się miłość - przekonuje moja rozmówczyni.
Na pytanie, czy w dzisiejszym świecie liczy się Adwent, odpowiada twierdząco.
- Mimo stereotypowej opinii, że jest to czas szału zbierania prezentów, dotyka nas też atmosfera oczekiwania, refleksji nad osobistym spotkaniem z Jezusem, nad tym, jak godnie przygotować swoje serce na to spotkanie. Może za mało w tym wszystkim Boga, a za dużo zabiegania wokół zakupów, ale ostatecznie to Jego narodzenie przynosi największy prezent: szczęście, zgodę, dobroć i miłość. Kiedyś był to dla mnie czas, w którym nie jadło się słodyczy i nie chodziło na dyskoteki. Teraz Adwent to czas dla mojego ducha, czas radosnego oczekiwania na ponowne narodzenie Boga w moim sercu, w mojej rodzinie, w moim życiu - stwierdza z uśmiechem Agata.
Agnieszka Wawryniuk
Echo
Katolickie 47/2016
opr. ab/ab