Fragmenty książki "Święta Faustyna i Miłosierdzie Boże"
ISBN: 978-83-60703-40-3
wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007
Chcąc ulżyć doli rodziny, po skończeniu szesnastu lat życia Helenka wyjechała z domu i przebywała na służbie u państwa Bryszewskich, prowadzących piekarnię w Aleksandrowie. Siostra pani Bryszewskiej mieszkała w sąsiedniej wsi i zapewne za jej pośrednictwem Helena dostała się na służbę w Aleksandrowie.
Pewnego dnia do domu w Głogowcu przyszła wiadomość, że Helenka dostała pomieszania zmysłów. Z polecenia matki do Aleksandrowa pojechała jej druga córka - Józefa. Tam dowiedziała się, że jej siostra narobiła krzyku, z powodu rzekomego pożaru. Wołając "pali się!", wystraszyła pomocników piekarza, którzy właśnie mieli wkładać chleb do pieca i byli zmuszeni przerwać pracę. Z wielkim ociąganiem Helenka wyznała, że widziała jasność. Po powrocie do domu oznajmiła rodzinie, że chce wstąpić do klasztoru. Wiadomość ta zrobiła na wszystkich duże wrażenie. Rodzeństwo płakało, a rodzice zdecydowanie sprzeciwili się, jako powód podając brak pieniędzy na posag. Odpowiedziała wówczas: Mnie i bez pieniędzy Pan Jezus przyjmie, jednak pozostała posłuszna woli rodziców.
Wszyscy dziwili się jej skromnością i posłuszeństwem. Kiedy brała udział w weselach czy potańcówkach, po każdym tańcu wracała i siadała przy matce, dając tym samym świadectwo skromności i wstydliwości. Wszelako już po krótkim pobycie w domu wyjechała do Łodzi, by tam znaleźć nową pracę. Najęła się jako pomoc domowa u trzech tercjarek zakonu św. Franciszka; zastrzegła sobie jednakże możliwość codziennego uczestnictwa we mszy św., jak również odwiedzania chorych i konających.
Potem posługiwała u państwa Wieczorków. Chlebodawczyni wspominała, że nie miała takiej uczciwej, pobożnej i posłusznej dziewczyny, jak Helenka, która przez cały post nie jadła mięsa, ani nawet potraw kraszonych tłuszczem zwierzęcym, a nawet mleka nie chciała wziąć do ust. Obserwowała także, jak Hela udawała się do katedry św. Stanisława Kostki na nabożeństwa i msze św. oraz jak przystępowała do sakramentów świętych. Przez nią sama Wieczorkowa stała się bardziej religijna.
Od lutego 1923 roku posługiwała w domu Marcjanny Sadowskiej, gdzie przepracowała ponad rok, dając piękne świadectwo wielkiej wiary i gorliwości (il. 6). Wciąż pościła - mówiła o niej Sadowska - cały rok w środy, piątki i soboty, a w Wielkim Poście to już codzień. W Środę Popielcową suszyła zupełnie. Ale równocześnie, pomimo tak wielu umartwień - jak wspominała chlebodawczyni - była zgodliwa i śmieszka.
Choć Helenka wobec stanowczej odmowy rodziców próbowała zagłuszyć w sobie głos powołania, Chrystus miał wobec niej swoje konkretne plany. I jak ongiś apostołowie pracujący przy połowie ryb na Jezusowe słowa zostawili wszystko, tak i Helenka przeżyła swe spotkanie z Mistrzem. Kiedyś z jedną z sióstr była na zabawie w Łodzi. Kiedy zaczęła tańczyć, nagle ujrzała Pana Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, całego okrytego ranami. Pan zwrócił się do niej, mówiąc: Dokąd cię cierpiał będę i dokąd mnie zwodzić będziesz? W tym momencie zamilkła dla niej muzyka, zniknęło towarzystwo, cichaczem opuściła zabawę i udała się do katedry św. Stanisława Kostki. Tam, nie zważając na obecnych ludzi, padła krzyżem przed Najświętszym Sakramentem, prosząc o poznanie woli Bożej. Usłyszała wówczas wewnętrznie słowa: Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru.
Po spakowaniu wszystkich rzeczy, zaniosła je do wuja Rapackiego. Faustyna podzieliła swoje ubranie, przeznaczając je dla sióstr. Zabrała tylko jedną sukienkę i bieliznę na zmianę. Wuj odprowadził ją na dworzec. Chociaż obydwoje płakali, Helenka nie ugięła się i zostawiając dotychczasowe życie, szła naprzeciw swojej wielkiej przygody z Jezusem.
Po przyjeździe do Warszawy zgłosiła się do ks. Jakuba Dąbrowskiego, proboszcza parafii pw. św. Jakuba na Ochocie, z prośbą o pomoc we wstąpieniu do klasztoru. Ten skierował ją do swoich znajomych - Lipszyców - mieszkających w Ostrówku koło Klembowa. Stamtąd Helenka jeździła do Warszawy, poszukując klasztoru, do którego mogłaby wstąpić. Wszędzie jej jednak odmawiano. Powodem było ubóstwo kandydatki, nieposiadającej posagu, który w tamtych realiach odgrywał niemałą rolę.
W końcu Helenka zapukała do klasztornej furty Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, przy ulicy Żytniej 3/9 (il. 7). Przyjęła ją siostra Małgorzata Gimbutt, która po krótkiej rozmowie z Helenką oznajmiła przełożonej generalnej, matce Leonardzie Cieleckiej: Ot, zgłosiła się taka mizerotka, wątła, biedna, bez wyrazu, nic obiecującego. Obecna przy tej rozmowie przełożona domu warszawskiego, późniejsza matka generalna - siostra Michaela Moraczewska (il. 8) wyraziła chęć zobaczenia zgłaszającej się kandydatki. Przełożona generalna zgodziła się na to i siostra Michaela zeszła do rozmównicy. Przez uchylone drzwi przyjrzała się kandydatce i potwierdziła spostrzeżenie swej poprzedniczki: nic obiecującego. Już zamierzała ją oddalić, gdy przyszła jej myśl, że będzie bardziej zgodne z miłością bliźniego, jeżeli chwilę z nią porozmawia. W rozmowie stwierdziła, że Helenka ma dużo prostoty, szczerości i zdrowego rozsądku, a także sympatyczny wyraz twarzy i miły uśmiech. Po chwili poleciła jej iść do Pana domu i zapytać, czy ją przyjmuje. Helenka od razu zrozumiała, że ma o to zapytać Pana Jezusa. Udała się z radością do kaplicy i zapytała: Panie domu tego, czy mnie przyjmujesz? Usłyszała słowa: Przyjmuję, jesteś w Sercu moim.
Mimo że Helenka spodobała się siostrze Michaeli, ta chciała jednak zasięgnąć o kandydatce bliższych informacji. Korzystając z tego, że nie miała żadnego posagu, a nawet małej wyprawki, poradziła jej, by pozostała u tej osoby, u której się czasowo zatrzymała i zarobiła sobie choć na skromne wiano, jakiego potrzeba przy wstąpieniu do zgromadzenia. Helena skorzystała z tej rady, wróciła do Aldony Lipszycowej i pracowała u niej przez rok, a zarobione pieniądze zanosiła na ulicę Żytnią, by kiedyś otrzymać za nie potrzebną wyprawkę.
W późniejszym czasie Aldona Lipszycowa wydała o Helenie opinię, że była solidna w pracy, bardzo uczynna, a przy tym radosna, pełna pogody ducha i zdrowego humoru. Traktowano ją jak członka rodziny, a nie służącą. Helenka zajmowała się przeważnie dziećmi, które wprost ją uwielbiały (il. 9). Bawiła się z nimi, śpiewała, była zawsze wesoła i pogodna, nigdy się nie gniewała. Sama również lubiła nucić pobożne pieśni, zwłaszcza pieśń Jezusa ukrytego.
Chociaż Lipszycowa była osobą pobożną, jednak nie miała zrozumienia dla idei powołania zakonnego. Próbowała przeto układać inne plany życia swej służącej. Odpowiedzią Helenki na te zakusy było złożenie ślubu dozgonnej czystości, podczas nieszporów w oktawę uroczystości Bożego Ciała 1925 roku.
opr. aw/aw