Słowo Absolutne. W Jego blasku świat - a przynajmniej nasz świat - na pewno nie pogrąży się w chaosie i ocali swoją godność
Modlitewnej zażyłości z Bogiem trzeba się uczyć. Ale jak to czynić?
Choć brzmi to paradoksalnie – modląc się. Modlitwa przecież – jak zapewniał św. Tomasz z Akwinu – jest pewna, właściwa, uporządkowana, pobożna i pokorna. Pewna, ponieważ nie mamy żadnych wątpliwości, że zwracamy się do kogoś, kto jest dawcą wszystkiego, czego doświadczamy. Właściwa, gdyż staramy się w niej prosić o dobra, których potrzebujemy. Uporządkowana, bo kategoryzuje nasze pragnienia. Pobożna, czyli wypływająca z miłości Boga i bliźniego, albowiem tylko wtedy zostaje przez Boga wysłuchana. I wreszcie modlitwa ma być pokorna. Niczego bowiem, co zyskujemy, nie przypisujemy sobie, ale oczekujemy, że wszystko ubłagamy u Boga.
W modlitwie zwierzamy się z tego, co dla nas istotne egzystencjalnie, bo wiemy, że Bóg traktuje nas poważnie. Także wysławiamy Jego dobroć; oddajemy Mu cześć jako Bogu i Panu; przepraszamy za mnogie grzechy, licząc na przebaczenie i miłosierne wejrzenie, i najczęściej prosimy w najróżniejszych i najgłębszych kwestiach życia, nie wyłączając próśb, zdawałoby się, błahych i niezbyt rozważnych. W ten sposób umacniamy swój codzienny z Bogiem dialog, trwając w otwartości na odwieczne Słowo. Modlitwa pozostaje aktem podtrzymującym i rozwijającym tego rodzaju więź. Wzorcowy przykład daje liturgia, ustalając kanoniczny i historycznie ukształtowany model treściowych i formalnych odniesień do Boga. Ojcze nasz (Mt 6,9-13) znajduje się u źródeł wszelkich typów oracji.
„Postacie” modlitwy zawsze zazębiają się z barwami życia. Trwale owocują, o ile praktykujemy je szczerym sercem i w autentycznej aurze duchowej. Z tej też racji nie istnieją powody, by jedne formy modlitwy wynosić ponad inne. Każde poruszenie naszego życia ku Bogu zasługuje wszak na akceptację. Konieczne jest tylko, żeby wiara i modlitwa tworzyły przestrzeń, w której żyjemy jako osoby religijne. Po prostu, wszyscy powinniśmy się modlić i pomagać innym w wytrwałej modlitwie.
A skoro tak: by się modlić, trzeba mieć wiarę. Ktoś, kto w Boga i Bogu nie wierzy, może się odnosić tylko do tego, co nie wykracza poza ziemskie doświadczenia; umie ewentualnie uwielbiać samego siebie, jakiegoś innego człowieka, kosmiczną historię albo jakąś magiczną liczbę. Lecz taka relacja nie jest modlitwą. Modlitwą jest natomiast stała przed Bogiem obecność, a słowo „obecność” wskazuje, że ani na jotę nie wątpimy w realne istnienie Boga i że pokładamy w Nim całkowite zaufanie. Nie sugeruję przez to, że modląc się, porzucamy materialną rzeczywistość i niejako zanurzamy się w głębinach własnego wnętrza. Nie, raczej oglądamy świat w nowym, niespodzianym świetle, wydobywającym się z Miłości. Nie sposób ten świat opisać; można go jedynie doświadczyć. To świat odkupiony przez Chrystusa, w którym znika strach przed śmiercią, umacnia się natomiast nadzieja dostąpienia cudu zmartwychwstania i życia wiecznego. Dlatego wiara i modlitwa w najwyższym stopniu decydują o naszej osobistej i społecznej historii oraz jakości tworzonej przez nas kultury.
To tym bardziej ważne, gdyż żyjemy w horyzoncie fundamentalnego wydarzenia. Oto Bóg oznajmił swoje istnienie w porządku Objawienia, wykorzystując w tym celu język własnych stworzeń; język powstały drogą naturalnego rozwoju i – co ważne – obdarzony wieloma funkcjami, w tym funkcją poetycką. Język to trudne do przecenienia „narzędzie”, dzięki któremu należymy do bytów wyróżnionych spośród wszystkich innych zaludniających Ziemię. U świtu europejskiej kultury Arystoteles podkreślał, że człowiek jest jedyną z istot żyjących obdarzonych logosem, czyli rozumem i językiem, ze wszystkimi wynikającymi z tego następstwami. To greckie, niebywale wieloznaczne, słowo logos bez wątpienia oznacza u Filozofa ludzką mowę, której najistotniejsze zadanie sprowadza się do wyrażania oceny na temat dobra i zła, sprawiedliwości i niesprawiedliwości, tego, co szkodliwe i tego, co pożyteczne. Język trzeba więc uznać za atrybutywny element ludzkiej natury. Zapewne z tej racji Bóg rozmawia z nami po ludzku. Tylko że owo „po ludzku” należy właściwie rozumieć. W języku ukryta jest bowiem pewna „zagadka”. Wypada nazwać ją zagadką symbolizacji, w węższym sensie, zagadką wytwarzania jakości zwanych jakościami poetyckimi.
Symbol (symbolon) to wyraz pochodzenia greckiego, wywodzący się z użycia prawnego w starożytności. Był on znakiem rozpoznawczym dla tych, którzy zawierali umowę bądź też wypełniali jakieś posłannictwo. Dwie części pierścienia, sztabki lub tabliczki służyły jako znak rozpoznawczy, albo dowód prawdziwości między przyjaciółmi zaproszonymi w gościnę, posłańcami lub partnerami jakiegoś układu. W ten sposób symbol spełnia funkcje czynnika jednoczącego. Możemy w nim rozpoznać pierwotne, wprost dane znaczenie i drugie znaczenie ukryte, którego sens może wciąż podlegać coraz to nowej pogłębiającej się interpretacji. Istota symbolu spełnia się w tym, że sugeruje on odczucia (treści) niemające swych odpowiedników w systemie językowym. Bywa przeto narzędziem „opisującym” tajemnicze stany i nieuchwytne doznania, niedające się przełożyć na język dyskursywny.
Stąd cała sfera doświadczeń konfesyjnych wiąże się nierozerwalnie z występowaniem symbolu, który stanowi sam rdzeń języka religijnego. Bóg odsłania się poprzez biblijny zapis. Termin „odsłania się” jest ważny, gdyż od razu sygnalizuje, że przenikanie pozaświatowej tajemnicy – jak dowodzą bibliści – dokonuje się w wymiarze zarówno ściśle religijnym, jak i kulturowym, w niekończącym się nigdy czasie, jeżeli dodamy do konkretnego czasu historycznego, w którym powstawały poszczególne księgi Starego i Nowego Testamentu, także czas interpretacji, będący konsekwencją wieloznaczności tekstu biblijnego. Dzięki temu teologia i literatura uznają się za stałych sojuszników w nieustannie trwającym procesie rozumienia i wyjaśniania rzeczywistości.
Trudno się zatem dziwić, że i literaturę uznano za dogodne medium obcowania z religią, bo potrafi duchowo wiązać człowieka z Bogiem; włączać go w krąg pytań metafizycznie doniosłych; sprzyjać utrwalaniu tego, co przynagla do współdziałania z innymi ludźmi w budowaniu coraz bardziej sprawiedliwego świata. Takiej odmianie sztuki nadano definitywnie miano religijnej, czyli wyrastającej z umiłowania Boga, starającej się za pomocą środków literackich wypowiadać trudno opisywalne „emocje”, jakie wydarzają się na linii człowiek – Bóg. Zwłaszcza poezja zaczęła być pojmowania jako ważny instrument wzbogacania samoświadomości religijnej (w tym liturgicznej), a nawet utwierdzania się w wierze. Zdaje ona bowiem liryczny raport z doświadczenia, jakim jest wewnętrzne sprzężenie człowieka religijnego (także będącego artystą) ze Stwórcą. W chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu poezja bywała i jest nadal odpowiedzią na Janowy Logos, z drugiej strony wypływa z bogactwa człowieczej osobowości.
Rozbudowany w tradycji wachlarz gatunków artystycznych sprzyjał formowaniu się coraz bardziej wyrafinowanych literacko tekstów, których główne zadanie wiązało się z osadzaniem czytelników w rzeczywistości ewangelicznej, rozpoznawanej jako centrum życia w ogóle. A ponieważ Kościół, od czasów apostolskich, osiągnął niewiarygodny sukces ewangelizacyjny, tworząc korpus pism kanonicznych, uznanych za napisane pod natchnieniem Ducha Świętego, stąd i wypracowane przy tej okazji metody interpretacyjne, dowartościowywały literaturę. Z oczywistych powodów. Mimo że narodzenie Chrystusa w Betlejem skróciło dystans pomiędzy Bogiem a ludźmi, to jednak Bóg musi, chcąc nie chcąc, pozostawać „Bogiem ukrytym”, przekraczającym pod każdym względem status bytowy swego stworzenia. Boży głos nigdy nie brzmi jednoznacznie. Gdyby tak było, zachwiałaby się cała rzeczywista struktura kosmosu oraz niepowtarzalność człowieka jako osoby wolnej, poszukującej sensu i celu własnej egzystencji. Straciłyby również znaczenie ludzkie zachowania religijne, zwłaszcza te powiązane z kultem i motywowaniem podejmowanych przez człowieka decyzji moralnych. Runąłby świat – „teren zbawienia”.
Na szczęście stajemy wobec największej tajemnicy Boga-Stwórcy, który w osobie Syna-Chrystusa zechciał włączyć się w ludzkie dzieje i poprzez Jego mękę, śmierć i zmartwychwstanie zapewnić człowiekowi wieczne ocalenie. W takiej perspektywie być chrześcijaninem znaczy po prostu modlić się. To pierwszoplanowe nastawienie osoby religijnej, wypływające z faktu, że Bóg jest Bogiem. Wobec Niego uniżamy się w postawie modlitewnej, bazując zarówno na najbardziej prywatnych „stylach” modlitwy, jak również na jej formach usankcjonowanych w obyczaju bądź w zasadach kościelnych. W tej praktyce godną uwagi rolę odgrywa modlitwa, zwana modlitwą poetycką. Jej twórcy – poddając się mocom, jakimi dysponuje poezja – manifestują najbardziej wewnętrzne doznania, będące znakiem rzeczywistości, której ludzki umysł nie potrafi ani ogarnąć, ani zrozumieć.
Polska modlitwa poetycka jest w swej pełni wyjątkowo bogata, niekiedy nawet wznosi się na arcydzielny poziom. Wystarczy zajrzeć do zbioru Z głębokości… Antologia polskiej modlitwy poetyckiej (opracowali A. Jastrzębski, A. Podsiad, Warszawa 1974), by nie mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie było bowiem w historii naszej literatury okresu, w którym modlitwa poetycka nie miałaby swego udziału zarówno w budowaniu charakteru polskiej religijności, jak i kształtu samej literatury. Tak jest i współcześnie. Wypada nawet zauważyć, że fenomen religijny i artystyczny modlitwy poetyckiej w wieku XX i w naszych czasach wręcz się nasilił; ma różne oblicza, często o charakterze nowatorskim. Chodzi tutaj o takie i tylko takie wiersze, które zawierają w sobie podstawowe wyróżniki, dzięki którym możemy je bez obawy włączyć w gatunkowy obszar modlitwy poetyckiej.
Naturalnie, kwestia nie należy do bezspornych, ponieważ trudno jest wyznaczyć niewątpliwą granicę oddzielającą od siebie poezję religijną od modlitwy poetyckiej. Nawet jeżeli niekiedy sami poeci nadają utworom tytuł „modlitwa”, nie zawsze prezentują rzeczywiście modlitwę poetycką. Jeżeli dodamy do tego zasadnicze przekonanie, że poezja i modlitwa, mimo zauważalnych związków, nigdy w pełni się ze sobą nie wiążą, są od siebie wzajem niezależne, to okaże się, że poezja jest w stanie jedynie podprowadzać pod próg tego, co święte. Nie zastępuje spotkania z Bogiem. Tworzy tylko przestrzeń umożliwiającą nawiązywanie wewnętrznego z Nim porozumienia. Pamiętajmy przy tym, że modlitwa będzie nadal modlitwą, choćby nawet modlący się zaprzestali posługiwania się językiem poetyckim, poezja natomiast pozbawiona znamion poetyckiej doskonałości, bezzwłocznie traci znaczenie i czytelnicze poważanie.
Jeżeli do powyższych uwag dodamy i to, że termin „modlitwa poetycka” bardzo rzadko pojawia się w pracach teoretycznoliterackich, a kiedy już się go stosuje, to w sposób pozbawiony rygorów metodologicznych. Przejrzałem podstawowe podręczniki i słowniki literatury polskiej, należące do codziennego wyposażenia humanistów; okazało się, że zaledwie w kilku z nich odnajdujemy pewne w tym względzie propozycje. Janusz Sławiński pisze: „Modlitwa poetycka to wypowiedź religijna mająca charakter indywidualnego bądź zbiorowego zwrotu do bóstwa. Stanowi rozmyślanie o nim, jego naturze, stosunku do człowieka itd. Jej celem jest swoiste nawiązanie kontaktu z Bogiem” (Słownik terminów literackich, Ossolineum 1988). Antoni Bednarek natomiast podaje następującą definicję: „Modlitwa poetycka – gatunek poezji religijnej, to wypowiedź religijna, której istotę stanowi monolog liryczny o strukturze modlitewnej, skierowany do Boga lub postaci pośredniczących, w Kościele katolickim i prawosławnym – Matka Boża, aniołowie i święci” (Encyklopedia Katolicka, Tom XIII, Lublin 2009). Niestety, przytoczone ujęcia niezbyt wiele wyjaśniają, podobnie, jak inne terminy w rodzaju: „modlitewna poezja”, „modlitwa-hymn” czy „pieśni modlitewne”. Mimo to zdecydowałem się na dokonanie określonego wyboru wierszy i skomponowanie modlitewnika poetyckiego, który opatrzyłem tytułem Klęcznik ze słów. Odnalazłem w zebranych w nim lirykach wewnątrztekstowe elementy, które nawiązują do funkcjonującego w społecznościach religijnych wzorcowego schematu modlitewnego, choćby psalmu, litanii, godzinek, suplikacji, skargi, kantyczki czy pieśni.
Ale czynnikiem decydującym była obecność apostrof skierowanych do Boga oraz Matki Najświętszej czy też mimo wszystko tytuł sugerujący modlitewny walor wypowiedzi i wyraźne językowe wskazania o charakterze błagania, prośby, wstawiennictwa, adoracji albo dziękczynienia. W takich sytuacjach wiersze z samej swej struktury domagają się nie tyle ich czytania, ile raczej odmawiania tak, jak odmawia się modlitwy podczas liturgii kościelnej czy odczytuje brewiarz. W ten sposób modlitwa poetycka, choć pozostaje ze swej natury wysoce zindywidualizowana i powiązana z niepowtarzalnością poetyckiej dykcji każdego poety, nabiera uniwersalistycznego wymiaru. Wielu czytelników doświadcza przeżyć, które do tej pory zdawały się być w nich uśpione albo niewypowiedziane z braku odpowiednich słów.
Wypada przeto ująć modlitwę poetycką jako indywidualną, liryczną wypowiedź o dialogowym charakterze, będącą rodzajem poetycko ukształtowanego języka religijnego, w której centralnym punktem odniesienia podmiotu jest osobowo pojęty Bóg oraz treści przeżywane przez ów podmiot i przynależne do dogmatyczno-obyczajowej sfery chrześcijańskiego obrazu świata. Tak pojęta modlitwa poetycka zazwyczaj przybiera różnego rodzaju formy. Raz zbliża się do schematów modlitw liturgicznych; innym razem jest afirmatywną rozmową z Bogiem, w której najważniejsze są prawdy przynależne wierze chrześcijańskiej, w węższym sensie, katolickiej; innym jeszcze razem staje się ekspresją swobodnej mowy, gdzie podmiot liryczny traktuje Boga jako kogoś, kto uzasadnia najbardziej prywatne, sytuujące się na obrzeżach doktryny, treści. W tym przypadku wiersz oddala się – choć nie zawsze – od jakości tworzących modlitwę poetycką we właściwym znaczeniu, na rzecz poezji religijnej, w szerokim ujęciu.
Uznaję przeto za modlitwy poetyckie jedynie teksty, w których stałe jej atrybuty są widoczne, zwłaszcza obecność Boga, traktowanego jako najmocniejsze Ty w relacji religijnej. Zaś wiersze, których treści nawiązują do tematyki religijnej, albo interpretują symbolikę biblijną, albo wreszcie za przedmiot modlitwy biorą Ojczyznę bądź ukochaną osobę, pozostawiam na marginesie zainteresowania. Dlatego, że tylko teksty o zdecydowanym obliczu artystyczno-teologicznym, zdające sprawę z modlitewnego zaangażowania ich autorów, mogą intensyfikować wśród odbiorców medytacyjny klimat. Wiara poety i wiara odbiorcy powinny się wzajem konfrontować i wzmagać swą siłę.
Ale ważne i ciekawe są również utwory zdradzające postawę swoistego niezdecydowania wobec Boga, spowodowanego różnymi racjami, czy to natury teologicznej, filozoficznej czy też emocjonalnej. Te quasi- -modlitwy godne są uwagi, gdyż ujawniają wyraziste podejścia egzystencjalne, dowodząc, że problematyka wiążąca się z doświadczeniem religijnym należy do niezwykle subtelnych, o bardzo różnorodnej i bogatej skali uczuciowo-intelektualnej.
Bardzo wielu współczesnych poetów modli się, wykorzystując do tego celu język ściśle poetycki. Nawet jeżeli, jak Tadeusz Różewicz, generalnie odcina pępowinę, która łączy poezję z metafizyką, to przynajmniej czyni sporo aluzji do Biblii, do sakralnej symboliki chrześcijaństwa. Mnie jednak zajmują nade wszystko ci, którzy tworzą modlitwy poetyckie sensu stricto. Gdyby chcieć je wszystkie w pewien sposób uporządkować, biorąc za kryterium odniesienie podmiotu modlącego się do Boga i jakości rozeznawania się tego podmiotu w tradycji literackiej i religijnej, wartym zastosowania jest następujący schemat, zaproponowany przez badaczy (zob. np. Zenon Ożóg, Modlitwa w poezji współczesnej, Rzeszów 2007): otóż, w ramach wzorca antropologicznego wyróżniają oni typ modlitwy konwencjonalnej, typ modlitwy teocentrycznej oraz typ modlitwy egocentrycznej.
Pierwszy z nich, historycznie rzecz biorąc, był w polskiej literaturze najbardziej popularny; dzisiaj ma również swoich zwolenników. Charakteryzuje go silna więź z modlitwą liturgiczną (inwokacja, apostrofa, paralelizm składniowy itd.). Są to modlitwy poetyckie powtarzające uznane już sposoby przedstawiania treści religijnych, zatwierdzone przez Kościół pod względem treści i formy. Idealnym pierwowzorem pozostaje w tym przypadku – jak wiadomo – Ojcze nasz. Stylizacje tego rodzaju odnajdujemy w twórczości Wojciecha Bąka, Jana Lechonia czy – już współcześnie – u Piotra Rakowskiego, Leszka Aleksandra Moczulskiego albo ks. Wiesława Niewęgłowskiego.
Drugi typ modlitwy: poetycka modlitwa teocentryczna, wydaje się obecnie najczęstszy, zwłaszcza wśród poetów okazujących swe przywiązanie do chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego. Co go wyróżnia? Głównie to, że ukazuje duchowe bogactwo i wymowę życia nadprzyrodzonego, ujmowane jednakowoż z perspektywy osobistych przeżyć podmiotu. Rozlokowane w poetyckim obrazie doświadczenie nabiera tu obiektywnej wartości, gdyż w lirycznym kontekście zacierają się treści konkretnych okoliczności i następuje uprzedmiotowienie danej sytuacji poetyckiej. Mamy więc do czynienia ze szczerym, wewnętrznym dialogiem poety (szerzej: i odbiorcy) z Bogiem. Toteż te wiersze znajdują się w polu gatunkowym modlitwy. Do tej grupy poetów należy większość z tych, którzy odważają się na prezentację modlitw poetyckich. Wskazuję najbardziej wyrazistych: Emil Zegadłowicz, Kazimiera Iłłakowiczówna, Jerzy Liebert, Roman Brandstaetter, Zbigniew Jankowski, Teresa Ferenc, Zbigniew Herbert, Jan Polkowski, ks. Jan Twardowski, ks. Janusz St. Pasierb, Ernest Bryll, Janusz Kotański.
Wreszcie typ modlitwy egocentrycznej. Tutaj na pierwszy plan wysuwają się podmiot liryczny i jego przeżycia. Bóg natomiast jest traktowany jako powiernik osobistych zwierzeń, albo bywa przywoływany tylko po to, by z boskiej perspektywy sankcjonować pewne osobiste bądź narodowe dążenia. Ten typ liryki pojawia się w swej okazałości w epoce romantyzmu, gdzie wyznania podmiotu mówiącego koncentrują się na prywatnych doznaniach i odczuciach; egotyzm „ja” prowadzi do tego, że nawet w postawach wobec Boga występuje poczucie własnej wielkości i swoistego majestatu. Jest to wręcz narcystyczne odniesie się „ja” do samego siebie za pośrednictwem Absolutu. Istotny pozostaje fakt, że skierowania w stronę porządku transcendentnego są w tym przypadku raczej sprawą struktury poetyckiej, niż zagadnień, jakie wyznacza ze swej istoty wypowiedź o walorze modlitewnym. Zdaniem większości interpretatorów, wiersze tego kroju sytuują się już chyba na obrzeżach terenu gatunkowego modlitwy. Odnajdujemy je w tekstach Stanisława Barańczaka, Piotra Cielesza, Rafała Wojaczka, Stanisława Grochowiaka, Piotra Matywieckiego, Grzegorza Musiała.
Zastosowane przeze mnie, a wyodrębnione przez teoretyków literatury, typy modlitwy poetyckiej – co ewidentne – nie bywają realizowane w czystej postaci. Zdarza się, że u jednego poety występują one wszystkie w różnych konfiguracjach i odcieniach. Weźmy wiersz Czesława Miłosza:
Panie, Twoja obecność, tak bardzo prawdziwa, więcej waży
niż jakikolwiek argument.
Na moim karku i plecach poczułem Twój ciepły oddech.
Wymawiam słowa Twojej księgi, ludzkie, tak jak ludzkie są
Twoje miłości i gniewy.
Sam nas przecież stworzyłeś na swój obraz i podobieństwo.
Chcę zapomnieć o misternych pałacach, które wznieśli teologowie.
Ty nie uprawiasz metafizyki.
Wybaw mnie od obrazów bólu, które zebrałem, wędrując po świecie,
zaprowadź tam, gdzie mieszka Twoje tylko światło.
(Obecność)
Od razu zauważamy styl hieratyczny, niemal biblijny, długie zrytmizowane zdania. To zapewne wynik stałej lektury Zdań i uwag Mickiewicza, jak również Storge Oskara Miłosza. Przyzwani poeci umacniali wszak w autorze Doliny Issy poczucie duchowego rozdarcia, zdawania się na siłę paradoksów i niedopowiedzeń; zachęcali go, by wstępował odważnie na obrzeża herezji. W tym jednakowoż wierszu cichną tego rodzaju ekscytacje. Nie ma nawiązań do kabały, Jakuba Böhmego czy Swedenborga. Miłosz zdaje się wyrażać klasyczne, niemal tomistyczne przekonanie, że tym, co najgłębsze, najbardziej intymne w świecie, dosłownie w każdej rzeczy jest esse, czyli istnienie. Stąd też i Stwórca rzeczywistości na pewno istnieje (jest obecny, prawdziwy; tutaj istnienie i prawda są ze sobą tożsame) i nie potrzebuje żadnych ludzkich uzasadnień.
Pisarz zwraca się do Boga bezpośrednio, tradycyjnym zwrotem Panie, w ten sposób wyrażając dwubiegunowość modlitwy (od ja do Ty). I od razu powiada w trzecim wersie, że pewność Bożego istnienia wcale nie wynika z metafizycznej spekulacji, ale z osobistego doświadczenia („poczułem Twój ciepły oddech”). Wypada poecie wierzyć, choćby z tej racji, że relacja mistyczna nie ma intersubiektywnego charakteru. Kto jej nie doznał, nie wie, jak ona przebiega, kto zaś został nią (z Bożego nadania) objęty, jest w stanie co najwyżej napisać wiersz, albo namalować obraz, bądź po prostu zatańczyć z niewyobrażalnego szczęścia.
Dlatego Miłosz skupia się na ludzkiej stronie życia, wiary, kultu religijnego; wie, ileż to problemów nigdy nie znajdzie rozwiązania. Ani wizje największych teologów, ani wiarygodne systemy filozoficzne – nie przynoszą ostatecznych rozstrzygnięć. Stądinąd dają pewną satysfakcję, lecz w istocie zatrzymują na granicy niewypowiedzianego. Dalej można iść już tylko w aurze łaski i wiary. Można prosić o oddalenie cierpienia, które pozostaje opoką żalu, skargi, a nawet ateizmu; można w rezultacie tęsknić za wiecznym światłem, naglić Boga, jak czyni Miłosz, by w to wieczne światło wprowadzał.
I poetka mojego pokolenia Eda Ostrowska:
* * *
Panno bolesna panno
styczniowa błagam miej
pamięć żem kobietą
moje ciało mój krążek linka
ponczu u powiek domagają się
święta
królewny w bajkach z wieży
skaczą w dole młodzieniec
się przegina oto pochwycił skuwkę
płaczu rycerzu Twój pas
Twój dzban stalówka śliny
panno bieżna gdzie
oczy Twoje gdzie Twoje serce
spójrz tylko stoję
powagi mi nie brak mądrości
rynienki pośród piersi
(*** Panno bolesna panno)
To całkowicie odmienny świat od tego, jaki opisał Miłosz. Brakuje tu romantycznej wzniosłości, panuje nieco ironiczny, może nawet żartobliwy ton. Lecz pod stylistyczną warstwą wiersza kryją się sprawy niebagatelne, dotykające istoty religijnego przeżycia. Poetka porzuca usankcjonowane powagą tradycji wyobrażenia dotyczące Matki Bożej. Stawia ją poniekąd na równi ze sobą, gdyż rozmawia z kobietą, choć wybraną przez Boga do niesłychanej (z punktu widzenia ludzkiego życia) roli współuczestnictwa w dziele odkupienia człowieka i świata. Wyjątkowo oryginalna metaforyka, będąca konsekwencją odwagi religijnej, powoduje, że początkowo ogarnia nas czytelnicze zdumienie. Nie wiemy, w jaki sposób wejść w tę zadziwiającą sferę znaczeń? Wiemy jednak, że to literackie ujęcie ma ważką pobudkę.
Mianowicie, poetka jest świadoma faktu, że formy językowe, które stosuje, wynikają z jej osobistego doświadczenia duchowego. Duch przecież jest zawsze jedyną przyczyną sprawczą wszystkich form językowych. Oto uzasadnienie (zaczerpnięte ze Studiów stylistycznych K. Vosslera i L. Spitzera, Warszawa 1972) – proszę, czytając ten wiersz zrezygnować ze stosowania akcentu. Co wówczas pozostanie? Z języka mówionego w ogóle nic, a z całego wiersza kilkadziesiąt zwalonych na stos pustych łupinek, które nazywa się literaturą. A przecież czytać wiersz – to znaczy wypełniać te łupinki akcentem, nawet nie uciekając się do organów mowy – tak bardzo duchowe i wewnętrzne jest zjawisko akcentu. Zauważamy więc ścisły związek duchowych przeżyć podmiotu z językiem, który je wyraża. Ta więź świadczy o tym, że mamy do czynienia z poezją niebędącą wynikiem gry słownej, eksperymentu językowego czy ochoczej zabawy
Eda Ostrowska zdaje się sugerować: oto staję wobec Matki Bożej z całym swoim wyposażeniem egzystencjalnym, z osobową przygodnością, ze słabościami i grzechami, których trudno się pozbyć. Mówię do Tej, która jest Matką Boga: „Spójrz, oto jestem w całej swej bytowej okazałości, spójrz z głębi swego czystego serca, wspomóż w codziennym bojowaniu, nie zważaj na wszystkie niedociągnięcia, ułomności, wady; godna przecież jestem Twojego wstawiennictwa, Twojego wsparcia; kobietami wszak jesteśmy. Spływa lub może spłynąć na nas łaska macierzyństwa”. Nie oznacza to jednak braku religijnej czci. Zastosowane przez poetkę słowo „błagam” ustanawia konieczną hierarchię. Modlitewnie odnosimy się tylko do kogoś, kto należy do transcendentnej sfery istnienia, kto ma niezbywalny związek z samym Bogiem. W tym naszym wychyleniu ku religijnej tajemnicy poezja nas wspiera, przydaje siły, podpowiada niezbędne słowa.
Przytoczone wyżej przekonanie zauważam u wszystkich pisarzy, którzy zdecydowali się na pisanie modlitw poetyckich. Lecz co jest niezwykle intrygujące: niewielu mamy w Polsce poetów, którzy nie pisaliby wierszy religijnych. Do wyjątków należą Wisława Szymborska, Urszula Kozioł czy Ryszard Milczewski-Bruno. W każdym razie wyraźnie zauważalnych znaków religijnej wyobraźni w ich dziełach nie odnalazłem. Natomiast wszyscy inni nie wyobrażają sobie sztuki pozbawionej religijnych barw, nie wyłączając modlitw poetyckich. Większość z nich mieści się w odmianach mających przeważnie odcień różnego rodzaju próśb. Mniej spotykamy modlitw dziękczynnych, wychwalających Boga, najmniej zaś ocierających się o wymiary kacerskie czy obrazoburcze.
Modlitewnikowi nadałem wewnętrzną strukturę, opartą na zwyczajowych rodzajach modlitwy chrześcijańskiej: „tak” powiedziane Bogu, „dziękuję” powiedziane Bogu, „przepraszam” powiedziane Bogu oraz „udziel mi, proszę”, powiedziane Bogu. Wyodrębniłem nadto część pasyjną i maryjną, zwieńczając całość lirykami, które prezentują niecodzienną mapę „pęknięć”, jakże często tworzących się pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Nie są to wiersze burzycielskie ani tym bardziej heretyckie; raczej naznaczone niepewnością, zadziwieniem i lekkim sceptycyzmem. Każdą z wyodrębnionych części modlitewnika poprzedziłem zdaniem z Psalmów i Apokalipsy, w tłumaczeniu Czesława Miłosza.
Tę książkę można mieć na biurku, włożyć do torby podróżnej bądź plecaka i czytać przynajmniej na trzy sposoby: otwierać na chybił trafił i zagłębiać się w świat napotkanego spontanicznie tekstu albo szukać wiersza, który pozwoliłby wznieść ku Bogu prostolinijny akt dziękczynienia, prośby bądź uwielbienia, czy też sposobem teoretycznoliterackim śledzić związki i napięcia semantyczne, i formalne pomiędzy poszczególnymi wierszami. W każdym razie chodzi o czytanie aktywne, potwierdzające wielką moc słowa poetyckiego, zdolnego do pobudzania najszlachetniejszych odruchów serca i otwierającego na Słowo Absolutne. W Jego blasku świat – a przynajmniej nasz świat – na pewno nie pogrąży się w chaosie i ocali swoją godność.
Dziękuję Panu Michałowi Jeżewskiemu za propozycję opracowania poetyckiego modlitewnika, jak również podjęcie trudu jego wydania oraz Pani Teresie Cwalinie za pomoc w przygotowaniu książki.
ks. Jan Sochoń
Warszawa-Bielany, marzec 2016 r.
Jest to fragment książki:
Klęcznik ze słów. Modlitewnik poetycki, pod redakcją Ks. Jana Sochonia, Wydawnictwo Fronda
Książka jest TUTAJ
Ksiądz prof. Jan Sochoń, wielki znawca i miłośnik polskiej poezji wybrał najpiękniejsze wiersze, które mają formę modlitwy. Kluczem wyboru była osobista relacja poety z Bogiem.
Książka jest nie tylko dla osób, które uważają się za religijne. Modlitewnik potrafi także przemówić do tych, którzy ciągle szukają – bo i zebrani w tomie autorzy nie raz biorą się w swoich wierszach za bary ze Stwórcą. W modlitewniku znajdują się wiersze m. in. Lechonia, Gajcego, ks. Twardowskiego, Brylla, Różewicza, Słonimskiego, Tuwima, Herberta i Miłosza, jak również i wiele innych.
opr. ac/ac