Ewangelizacja w Duchu Świętym
ISBN: 978-83-7502-335-0
Format: 116 x 190 mm
Ilość stron: 416
Rodzaj okładki: miękka
Ogień i radość – dwa narzędzia, bez których nie warto wyruszać na drogi głoszenia Dobrej Nowiny. Bez płomieni wewnętrznego ognia miłości – zauważa ks. Jacques Marin – bez radości Ducha Świętego chrześcijanin nie zdoła przemówić do współczesnych sobie, ani też nie stanie się światłem świata czy solą ziemi.
Na kartach tej książki Autor dzieli się bogatym doświadczeniem własnego życia kapłańskiego, w którym doświadczył owoców wylania darów Ducha Świętego, nawrócenia i tzw. drugiego powołania, pisze także o tajemnicy Kościoła oraz o walkach, jakie musi stoczyć chrześcijanin, który pragnie włączyć się w dzieło nowej ewangelizacji.
Ta książka nie jest kolejnym pobożnym apelem do księży i zakonników, jakoby ewangelizacja była tylko „ich sprawą”. To wezwanie do wszystkich ochrzczonych, żeby jeszcze raz przyjrzeli się swojemu chrześcijańskiemu dowodowi tożsamości i tym wszystkim racjom, które pozwalają im nazywać się ludźmi wierzącymi.
Każdy ochrzczony wezwany jest w swoim życiu duchowym do relacji miłości z Trójcą Przenajświętszą. Czymś oczywistym staje się wtedy zwracanie się w danej chwili do tej lub innej Osoby, być może zależnie od potrzeb. Dlaczego jednak nie kierować się sercem, które lgnie bardziej ku jednej z Osób, nie zapominając przy tym, że jest Ona jedną z Osób Trójcy Świętej?
Jesteśmy dziećmi Ojca i dobrze się dzieje, gdy uwielbiając Go, mówimy Mu, że kochamy Go jak Tatusia. Uczy nas tego słowo Boże: „możemy wołać: «Abba, Ojcze!»” (Rz 8, 15). Świadomi tego, jak wielkimi grzesznikami byliśmy przed nawróceniem i jak bardzo nimi wciąż jesteśmy, wierzymy w zbawczą Ofiarę Syna na krzyżu. Oczywiste jest wtedy zwracanie się do Drugiej Osoby Trójcy: „Jezu, kocham Cię”. A Duch Święty? Zbyt często ludzie ochrzczeni, nawet przyzywając Go z ufnością, nie są zdolni do serdecznego wyznania: „Kocham Cię”. A przecież mamy tyle powodów, ażeby – tak jak Ojcu i Synowi – powiedzieć to Duchowi Świętemu. Czy w Niego wierzymy? Jeśli tak, dopuśćmy do głosu własne serce.
Może nie przeznaczyliśmy należycie dużo czasu na przemedytowanie niebywałego działania Ducha Świętego w nas? Może zabrakło w naszym życiu kilku minut, by się zatrzymać i dostrzec, że w chwili radości czy utrapienia Duch Święty był i działał? Uświadomienie sobie tego jest konieczne. Jeżeli chociaż raz doświadczymy takiego działania Ducha Świętego, spontanicznie zrodzi się w naszym sercu wyznanie: „Duchu Święty, kocham Cię!”.
Jeśli lektura tej książki nie sprowokowała cię jeszcze do tego, niech Pan udzieli ci tej łaski – teraz lub później. Odkrywając cudowną obecność Ducha w swoim życiu, ze zdumieniem spostrzeżesz w sercu wdzięczność wobec Boga, od którego we wszystkim zależysz. Później otrzymasz jeszcze więcej: porzucisz ducha chrześcijańskiego «racjonalizmu», który w XX wieku tyle zła wyrządził Kościołowi. Bowiem wiara człowieka powinna być też przejawem jego serca: „Jeżeli [...] w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go [Jezusa] wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie” (Rz 10, 9).
W 1975 roku podczas kazania pastora Thomasa Robertsa z jednego z Kościołów protestanckich musiałem uznać, że w moim życiu brakowało zażyłej relacji z Trójcą Świętą. Roberts wiele razy głośno i dobitnie powtarzał: „Duchu Święty, kocham Cię”. Robił to z tak wielką wiarą i tak żarliwie, że poruszyło to niejedno spośród nawet najbardziej zatwardziałych serc. Została mi wówczas dana łaska nawrócenia i duchowego rozwoju: moje oswobodzone serce mogło wreszcie – po dwudziestu latach kapłaństwa! – wyrazić to, co było w nim od wielu lat, ale pozostawało nieme.
Wkrótce potem zacząłem uświadamiać sobie, jak wiele zawdzięczałem Duchowi Świętemu, i zacząłem dziękować Mu za wszystko. Ku memu zdumieniu dziękowałem Mu z głębi serca. Dostrzegłem wtedy, jakim jestem nędznikiem, bo czyż nie powinno się zawsze z serca dziękować? Niemniej Bóg mógł w końcu we mnie działać. To, czego nauczyłem się przez sześć lat nauki w seminarium duchownym, zaczynało we mnie zstępować z głowy do serca. Byłem zdolny przekazywać to braciom! Ujawniła się we mnie wielka łaska kapłaństwa.
Takie pytanie należałoby sobie najpierw postawić. Wszystko wtedy okazuje się możliwe. Papież Benedykt XVI zaznacza, że „powinniśmy wypłynąć na głębię”. Ale jak to w praktyce uczynić? Kluczem jest tu sam Duch Święty. Pojawia się wówczas inne pytanie: czy rzeczywiście żyjemy Duchem Świętym?
Można się myć czy kąpać w dwojaki sposób: albo trochę się po wierzchu spryskujemy, albo się zanurzamy. Wielu ochrzczonych chyba nigdy się nie zanurzyło, może dlatego, że nie powzięli takiej decyzji – z lęku lub nie widząc takiej potrzeby. Zanurzenie się w Duchu Świętym całkowicie przemienia życie chrześcijanina. Ale – pomyśli czytelnik – przecież jestem już ochrzczony, a na dodatek bierzmowany. Więc o co jeszcze chodzi? O to, by tym w pełni żyć! Takiej łaski doświadczają ludzie ochrzczeni niezależnie od stanu: i celibatariusze, i małżonkowie, i osoby konsekrowane. W tym celu trzeba podjąć decyzję o oddaniu całego swojego życia Temu, do którego już należymy, czyli Duchowi Świętemu. W tej dziedzinie nie musimy niczego zdobywać – wszystko należy do porządku łaski i dlatego zostaje nam darmo dane. Nie moglibyśmy zresztą sami sobie tego wysłużyć.
Jeśli więc rzeczywiście tego pragniesz, zdecyduj się przyjąć tę łaskę i obiecać, że zawsze pozostaniesz jej wierny. Bardzo szybko zobaczysz, że Bóg, w którego wierzysz i którego kochasz, zacznie się objawiać przede wszystkim w twojej słabości, poprzez twoje ograniczenia. W jakim celu? Dla zbawienia świata, zbawienia tych, których Bóg stawia na twojej drodze. Na ziemi zaczniesz doświadczać radości nieba.
Czy kiedykolwiek na świecie dokonało się coś dobrego bez miłości? Z pewnością nie. Więc tym bardziej nic nie mogłoby stać się bez ognia rozpalanego w naszych sercach przez Bożą miłość. Na tym właśnie polega dzieło Ducha Świętego. Kim On dla ciebie jest? Czy rzeczywiście spotkałeś Go w głębi własnego serca? Czy to spotkanie zawładnęło całą twoją istotą? Czy ogarnęło całe twoje życie? Jeśli nie, to stosowna chwila właśnie nadeszła... Chodzi o łaskę odnowionej Pięćdziesiątnicy, zapowiedzianej przez bł. Jana XXIII, ogłaszającego Sobór Watykański II: „Dla Kościoła nowa Pięćdziesiątnica”. Proroctwo to się wypełnia...
Wielu chrześcijan różnych wyznań otrzymało w ostatnich czterdziestu latach wylanie Ducha Świętego, aby żyć tą obiecaną łaską. Przyzywanie Ducha, czego osobiście doświadczyłem w 1974 roku, okazało się przełomem w moim kapłańskim życiu. A teraz pozwoliło mi napisać tę książkę.
Kiedy naprawdę kogoś kochamy, gorąco pragniemy stale go widzieć. Postanawiamy wówczas tę osobę zaprosić i ją przyjąć. Tak właśnie dzieje się z Duchem Świętym i z nami, gdy mówimy: „Przybądź, Duchu Święty!”. Nasza modlitwa przemienia się wówczas w wołanie, przyzywanie Go. Taka jest, prawdę mówiąc, na przestrzeni wieków modlitwa Kościoła. Warto przypomnieć sobie hymn Veni Creator Spiritus i sekwencję Veni Sancte Spiritus. Tradycja jest całkowicie zgodna co do tego, że chodzi o wiarę i ufność z naszej strony. Poucza nas o tym słowo Boże, gdy Jezus wyjaśnia, kim jest Duch Święty i na czym polega niesłychana, wręcz niewyobrażalna łaska, którą On w nas wypełni: „Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14, 26).
Nieodzowna jest obecność Ducha Świętego w życiu wszystkich ochrzczonych. Z pewnością – na mocy sakramentu chrztu – On już w nas działa, nieustająco jednak musimy Go przyjmować na nowo. Każdy dar Boży jest zawsze autentyczny i nieodwołalny, nie jest jednak czymś magicznym. Przywołujemy Ducha Świętego nie tylko głosem i umysłem, ale również – a może nawet przede wszystkim – w głębi serca, ponieważ Go kochamy i Mu ufamy. To Jego w szczególności przyjmujemy, nie zaś Jego dary czy charyzmaty.
„Wtedy odprawiwszy post i modlitwę oraz położywszy na nich [Pawła i Barnabę] ręce, wyprawili ich. A oni wysłani przez Ducha Świętego zeszli do Seleucji” (Dz 13, 3-4). Apostołowie przyjęli najpierw Ducha Świętego, a potem zostali przez Niego poprowadzeni. Przychodzi zatem do nas osobiście Trzecia Osoba Trójcy Świętej. Czy sobie to uświadamiamy? Nie jest to takie pewne... Co za szkoda!
W trakcie pierwszego weekendu Odnowy Charyzmatycznej, w którym uczestniczyłem – i podczas którego otrzymałem wylanie Ducha Świętego – uderzył mnie sposób Jego przyzywania. Zarówno entuzjazm, z jakim czyniło to całe nasze czterdziestoosobowe zgromadzenie, jak i żarliwość, z jaką każdy powierzał się osobiście Panu, śpiewając: „O, Królu niebieski, Pocieszycielu, Duchu Prawdy... przyjdź...”.
Poświęcanie czasu na żarliwą modlitwę zmienia życie człowieka. Tyle razy podczas moich sześcioletnich studiów w seminarium duchownym wzywaliśmy Ducha Świętego! A przy jakiej okazji? Na początku dnia ksiądz profesor zawsze rozpoczynał wykład dla nas od Veni Sancte Spiritus. Podczas następnego wykładu, godzinę później, kolejny profesor znów rozpoczynał od Veni Sancte Spiritus, a my, po łacinie, wraz z nim. Ponieważ byliśmy na pierwszym roku, nie omieszkaliśmy zapytać naszego superiora: „Po co to powtarzanie, skoro wzywaliśmy Ducha Świętego już podczas pierwszego wykładu?”.
Niewiele rozumieliśmy z Ducha Świętego, w każdym razie ja na pewno niedostatecznie to rozumiałem... Superior z wielką cierpliwością zachęcił nas, żebyśmy mieli na uwadze owego drugiego profesora – skoro w wykładzie przyzywanie Ducha Świętego okazywało się jemu samemu potrzebne, naszym zadaniem było chętnie mu w tym towarzyszyć. Życzliwy uśmiech naszego superiora zdawał się wyrozumiale pytać: „Czy wierzycie, że wystarczy raz na dzień wezwać Ducha Świętego?”. Ja jednak tego nie pojmowałem, tłumacząc sobie tak: „Swoje zrobiłem, teraz On ma działać. Nie będę się wciąż powtarzał... Swój obowiązek wypełniłem, a moje potrzeby zostały zaspokojone – przecież Bóg nie jest głuchy!”.
Niech Bóg wybaczy mi to żałosne antyświadectwo! Tak jednak w rzeczywistości było. Oczekiwałem darów Ducha Świętego, ale popełniałem istotny błąd: zapominałem, że mam przyjmować Go z pokorą, co zawsze jest najistotniejsze.
Duch święty nam się udziela, ale przyjmowanie Go do nas należy. Mówi o tym Pismo Święte: „[Jezus] tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego!»” (J 20, 22); „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami” (Dz 1, 8).
Apostołowie mają swój udział w przekazywaniu Ducha Świętego: Piotr i Jan „przyszli [do Samarytan] i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił. Byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Wtedy więc kładli Apostołowie na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego” (Dz 8, 15-17).
Warto pamiętać, że dar Ducha otrzymujemy przez wiarę. Przypomniał o tym Galatom św. Paweł, pytając: „czy Ducha otrzymaliście dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy z powodu posłuszeństwa wierze?” (Ga 3, 2). Zaznaczył też, że dar ten jest koniecznym warunkiem nawrócenia pogan: „aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha” (Ga 3, 14).
Na czym polega nieodzowność owego aktu wiary? W obliczu Bożego daru powinniśmy ze swojej strony powiedzieć «tak», wyrazić nań zgodę, przyjąć go, a przede wszystkim chcieć go otrzymać. Otwartość jest tu zatem najważniejsza. Do tego trzeba dziecięcego serca, które pozwala się kochać, i ufności wobec słów Jezusa: „proście, a otrzymacie” (J 16, 24); „o ileż bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13). Taki uczeń Jezusa, który zapragnął stać się całkowicie dyspozycyjnym wobec Ducha Świętego, doświadcza wówczas niewymownej radości.
Duch Święty w swojej miłości chce tylko nas napełniać. Dlaczego zatem łaska ta tak często nam się wymyka? Odpowiedź jest prosta, ale jakże wymagająca: Duch nawiedza nas na tyle, na ile Go przyjmujemy, czyli bardzo, trochę albo wcale...
Po wylaniu Ducha Świętego trzydzieści cztery lata temu z dnia na dzień uprzytomniłem sobie, iloma dobrodziejstwami Duch Święty mnie napełnił. Zadałem sobie wówczas pytanie: „A dlaczego nie dokonało się to wcześniej?”. Odpowiedź pojawiła się niezwłocznie: „Jacques, zauważ różnicę. Ty już wcześniej powierzyłeś całe swoje życie Bogu, Jego Duchowi Świętemu. Ale czy kiedykolwiek uczyniłeś to z głębi serca, z tak wielkim przejęciem?”. Nie sądzę. Właśnie dlatego Duch Święty nie mógł wcześniej zawładnąć całym moim życiem.
Bóg Ojciec „bez miary udziela [...] Ducha” – mówi Jezus (J 3, 34). Duch Święty jest darem par excellence. Dlaczego wciąż tak mało o Niego prosimy i tak słabo Go przyjmujemy? Przecież od tego zależy obecny stan i przyszłość misji Kościoła! Potrzebujemy nawrócenia, żeby uwierzyć i dać się porwać przez tę przygodę. Choć może słowo to nie jest właściwe, bo sugeruje niepewność co do powodzenia przedsięwzięcia. A co do Ducha Świętego mamy absolutną pewność, ponieważ Bóg zawsze dochowuje wierności swoim obietnicom. Duch Święty – jak zaznacza Pismo – „był obiecany” (Ef 1, 13).
(...)
Jacques Marin [ur. 1929], najpierw ksiądz-robotnik, później kapłan Mission de France, kaznodzieja, rekolekcjonista; od 1974 roku związany z Odnową Charyzmatyczną.
opr. aś/aś