"Przed Tobą jest dal" - Rozważania o miłości, pokonanej śmierci i jasnym wyborze (fragmenty)
ISBN: 978-83-7505-628-0
wyd.: WAM 2010
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. (...) To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. (...) To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15, 9-17).
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J 4,7-10).
Drogi Czytelniku, pozwól, że zacznę to rozważanie nietypowo, od zadania pytania: Które zdanie w Piśmie Świętym jest dla Ciebie najważniejsze? Jan Paweł II odpowiadając na podobne pytanie, przytoczył słowa Jezusa: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Warto zastanowić się nad własną odpowiedzią... Dla mnie osobiście — zwłaszcza gdy mowa o miłości Boga do człowieka — takim najważniejszym zdaniem Pisma Świętego jest to, co Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9). Nie wyobrażam sobie wspanialszego wyznania miłości; już nic więcej nie da się zaofiarować, gdy idzie o skalę i intensywność miłości ze strony Jezusa! Słysząc takie wyznanie, nie można narzekać na brak miłości. Owszem, może nam jej brakować ze strony ludzi, nawet tych najbliższych, ale nie jest tak, że miłość Boga-Człowieka jest za mała czy wybrakowana. Jeśli jest jeszcze jakiś problem i niepokój, to jedynie ten: czy potrafimy zgruntować i całym sercem przyjąć ogrom Miłości Zbawiciela?
Nasuwa się też pytanie: jak odkryć wyjątkowość i jedyność oraz wspaniałość miłości, którą darzą nas Boskie Osoby? Sposobów i dróg, na których odkrywamy nieskończoną miłość Boga, jest zapewne wiele. Dobrym początkiem może okazać się zauważenie częstotliwości, z jaką słowo miłość, miłować pojawia się w Piśmie Świętym, a zwłaszcza u św. Jana Ewangelisty. W przytoczonych na początku fragmentach słowa te występują aż 18 razy (po 9 razy w każdym) w stosunkowo krótkim tekście. Już sama „arytmetyka” potwierdza przekonanie, że św. Jan jest wyjątkowym piewcą Boskiej miłości; i że stara się bezinteresownie zakomunikować to, co jest najważniejsze: Miłość Boga do człowieka. Z niej św. Jan wszystko wyprowadza i ku niej wszystkich skierowuje, bo wie, że „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8-16).
Sam zafascynowany miłością Boga, gorąco pragnie, by wszystkim — także nam i naszym czasom — objawiła się i udzieliła ta Jedyna Miłość. Św. Jan dobrze wie, że bez niej jesteśmy bezdomni i nieszczęśliwi.
Do czerpania oburącz z zaofiarowanej Miłości — a także do miłowania Boga, siebie i bliźnich — przynaglają nas różne powody. Najważniejszym jest po prostu sama miłość Chrystusa. Tak, miłość Chrystusa przynagla nas (2 Kor 5, 14) i pobudza do wzajemności. Święty Paweł poznał Jezusa i Jego miłość w sposób nadzwyczajny i w przyśpieszonym trybie. Tymczasem my, prawie wszyscy, idziemy zwyczajną drogą poznawania Jezusa i Jego miłości. Często towarzyszy nam poczucie, że wciąż znajdujemy się na początku drogi, i że ciągle jest nam daleko do Janowej czy Pawłowej fascynacji Jezusowym wyznaniem: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Z pewną pogodą ducha przystańmy na trudne prawo zaczynania życia z miłości co dzień od nowa, jednak nie bądźmy pobłażliwi dla letniości serca i nie bądźmy opieszali w przezwyciężaniu jej (por. Ap 3, 15-16). Skoro Jezus darzy nas gorącą miłością, miłością szaloną, to i my winniśmy (przynajmniej) pragnąć, by „zająć się ogniem” od Jego Serca, które jest „gorejącym ogniskiem miłości”.
Motywem naszych starań o żarliwą miłość do Jezusa winna być po prostu Jego miłość do nas. A jeśli u kogoś ta Miłość przegrywa na rzecz trzech pożądliwości, które są na świecie (por. 1 J 2, 16), to trzeba się mocno zaniepokoić tą sytuacją. I trzeźwo przewidywać, czym się to skończy! A zwykle kończy się rozpaczą. Zdaje się tę prawidłowość uznawać jeden z myślicieli, który twierdzi, że „większość ludzi żyje w cichej rozpaczy” (Henry D. Th oreau). Rozpacz, cicha czy głośna, pewno najbardziej uderza w człowieka, a jej głównym powodem jest rozmijanie się z Bogiem, z Jego cudną i żarliwą miłością.
Być może aktualnie opływamy w dobra materialne i pasjonują nas zdobycze nauki i „cuda” techniki. Może zwyczajnie zajęci jesteśmy niezliczonymi sprawami i zadaniami. A przy tym czujemy się pewni siebie i niezależni od nikogo. Ale to na pewno się zmieni. Każdy nieuchronnie zderza się z radykalnym ubóstwem ziemskiej egzystencji. Wcześniej czy później musimy uznać, mówiąc językiem filozofii, przygodność naszego istnienia. To żadna konieczność, żeby ktokolwiek z nas istniał i zawsze był. Nasze „być” (zresztą od niedawna) — to czysty dar Tego, Który Jest! Nie jesteśmy właścicielami naszego człowieczeństwa, i świata także nie. Wszystko jest nam podarowane. Dostaliśmy to wszystko w dzierżawę i mamy „dorobić się” życia wiecznego.
A pragnienia? Te wiele mówią nam o nas. Każą nam pragnąć rzeczy wielkich i dobrych. Każdy pragnie: szczęścia, niekłamanego dobra i dobroci, bezpieczeństwa i czystej prawdy, a także doskonałej wiedzy i idealnej miłości, ponadto doskonałej radości i trwałego pokoju; jednocześnie nikt z nas nie potrafi sobie tego wszystkiego dać i zapewnić. Jeśli nawet to i owo udaje się nam na tym, czy innym polu, zdobyć i osiągnąć, to nie na długo, gdyż nic nie jest tu trwałe, ostateczne. Wszystko jest kruche i tymczasowe...
Tak, życie na ziemi jest „znacząco” wybrakowane, a skala rozczarowania — ogromna. Każdy wypija tu, na ziemi, „znaczącą” (to znaczy dużą i dającą do myślenia) dawkę goryczy i zwątpienia, niespełnienia, a nawet poczucia krzywdy. I nie może być inaczej, skoro zachodzi tak wielka dysproporcja między tym, czego człowiek pragnie i kim chciałby być, a tym, co można by nazwać toczącym się po nas walcem przemijania, śmierci i niemożności bycia spełnionym w doczesności.
Człowieczy los nieustannie oscyluje między nadzieją na pełnię życia w Bogu i beznadzieją smutnego egocentryzmu! Bóg, w sposób sobie właściwy, czuwa nad tym oscylowaniem i szanując naszą wolność, pomaga nam (gdy tego pragniemy) przechylić się na Jego stronę. Nasz Stwórca i Ojciec nie omieszka dostarczyć nam motywów, które uzasadnią naszą nadzieję i niewzruszone zaufanie do daru człowieczeństwa bezbrzeżnie ubogiego, po królewsku ubogiego.
Świadomi rozstrzygającej roli Łaski Bożej, winniśmy z nią usilnie współdziałać, gdy nas nawiedza. Używając zdolności poznawczych i mocy wybierania (wolności), winniśmy dobrowolnie i świadomie przechylać się na stronę Boga. Ma się to dziać w blasku Prawdy i mocą Prawdy. Jezus nalega, byśmy lgnęli do prawdy: Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 32). Tą prawdą jest Jezus Chrystus. Gdy Go spotykamy i wystarczająco dobrze poznajemy, to naszym oczom i sercom objawia się Jego wielka miłość do nas. Kto ją raz poznał, choćby zaczątkowo, ten winien już przez resztę życia doskonalić się w jej poznawaniu. A jest to prawdziwa sztuka. Jedyna w swoim rodzaju.
Jeśli tej sztuki nie zechcemy pielęgnować, to narzuci się nam żywioł demonicznej antymiłości, żywioł żądz i nieuporządkowanych uczuć. A żywioł ten zawsze prowadzi do pustki, jałowości, beznadziei i rozpaczy. Nie mając przed sobą otwartego horyzontu Boskiej Miłości, człowiek dostaje się w cieśninę, która staje się coraz ciaśniejsza i wywołuje paniczny lęk i trwogę.
Tylko dzięki Bogu — słuchając tego, co On nam komunikuje i zaofiarowuje, i nawiązując ufną i miłosną relację z Nim — możemy wydostać się z „cieśniny” i znów dojrzeć „dal”, bezkres Boskiej Nieskończoności. To sam Bóg, gdy mówi do nas w głębi duszy i „z” Biblii, dodaje nam odwagi, podobnie jak Hiobowi, tym pięknym i mocnym zapewnieniem: Przed Tobą jest dal, nie cieśnina (Hi 36, 16).
Alternatywą dla sztuki przyjmowania Boskiej Miłości i życia z niej jest mechanizm naprzemiennego pysznienia się i pogardzania sobą! Słusznie powiedziano, że poza Jezusem nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 12). Podobnie rzecz ma się z Miłością. Bez niej, poza nią nie znajdziemy przyjaznego nam środowiska życia i szczęścia. Alternatywą dla Boskiej Miłości jest ból ducha (oby nie wieczny). Rozmijanie się z zaofiarowaną Miłością, a tym bardziej odrzucenie jej, zawsze skutkuje (prócz bólu) także chorobą ducha.
Nasz duch — pozbawiony kontaktu z nieskończoną miłością Boga i Zbawiciela — zachowuje się szaleńczo, jak w obłędzie. Polega to na tym, że człowiek raz namiętnie siebie wywyższa, kiedy indziej namiętnie sobą pogardza. Człowiek, zdany tylko na siebie, i z sobą tylko gadający, czuje wewnętrzny przymus wyżywania się to w pysze, która nadyma, to w poniżaniu siebie i pogardzaniu sobą (jakby w odwecie za dobrowolne rozmijanie się z miłością). Efektem tego rodzaju naprzemienności przeżyć jest narastające poczucie zdezorientowania, bezsensu i słabości. Ogarnia też człowieka narastające poczucie wyczerpania, zmęczenia i braku sił do twórczego zaangażowania.
Boska Miłość jest dobroczynna i bardzo się różni od adorowanej przez świat potrójnej pożądliwości. Ta ostatnia doraźnie złagodzi ból nieznośnej egzystencji, ale jej nie uzdrowi, nie odmieni, ani nie wyniesie na „wyżyny Nieba”. Trwała odmiana egzystencji dokonuje się codziennie, gdy na serio zgłębiamy to miłosne wyznanie: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Biorąc sobie do serca tak wielką Miłość, możemy poczuć, jak uskrzydlają nas i naszą wyobraźnię słowa usłyszane przez Hioba tak bardzo doświadczanego: Przed Tobą jest dal, nie cieśnina (Hi 36, 16).
opr. aw/aw