Felieton z Gościa Niedzielnego - "Hipotezy robocze"
W Ameryce oszałamiającą karierę zrobił film o wiedźmie z Blair; zapewne dotrze i do nas. Zrobić karierę w Ameryce - to znaczy zarobić dużo pieniędzy. Chociaż niedobitki etosu inteligenckiego w Polsce zżymają się na mierzenie dokonań pieniędzmi, u nas także pieniądz stał się wyznacznikiem sukcesu, przynajmniej w życiu codziennym. Gdy tylko pojawi się lepszy i bardziej czytelny sposób oceny ludzkiej pracy, niewątpliwie ktoś nas o tym powiadomi, lecz na razie w życiu doczesnym nic takiego się nie pojawiło (oprócz pewnych namiastek wymyślonych przez tych, którzy nie chcą lub nie mogą zapłacić za czyjś trud). Oczywiście nie wynika stąd wniosek, że celem życia ma być powiększanie ilości pieniędzy, podobnie jak celem życia nie może być jedzenie od rana do wieczora, chociaż samo jedzenie jest atrakcyjnym i rozpowszechnionym sposobem uzupełniania kalorii. Film o wiedźmie z Blair kosztował podobno 35 tys. dolarów, zaś przyniósł już dziesiątki milionów dochodu. Filmu nie widziałem, więc (jak powiedział przedwojenny facecjonista Franc Fiszer o dziele Prousta) mogę wypowiadać się o dziele zachowując należyty dystans. Jego sukces prawdopodobnie jest skutkiem sposobu realizacji i promocji. Oglądamy rzekomy zapis autentycznych wydarzeń, dokonany amatorską kamerą przez troje studentów, którzy zaginęli w lesie, szukając źródeł legendy o tytułowej wiedźmie. Promocja polegała m.in. na tym, że w ciągu miesięcy poprzedzających premierę emitowano ogłoszenia o poszukiwaniu zaginionych. "Na oko" wszystko wygląda nadzwyczaj prawdziwie, zupełnie jak dokument, lepiej niż znane z telewizji "Archiwum X", gdzie jednak wiadomo, kto jest aktorem i widać, że zdjęcia kręci zawodowa ekipa. Problemem jest właśnie ta rzekoma prawdziwość. Nie chciałbym używać zbyt ostrych wyrażeń, lecz pojawiające się w kinie "niby-dokumenty" są swego rodzaju pornografią umysłową: fikcja podaje się za prawdę, tak jak pornografia udaje miłość. Trudno powiedzieć, czy zjawisko to jest bardzo groźne, ale rozpowszechniona na świecie zabobonna wiara człowieka w media kusi twórców, dysponujących dużo lepszymi środkami technicznymi niż kiedykolwiek. Czyżby więc nadchodziła groźba "fałszyzacji" społecznej świadomości? Na szczęście poszukiwacze prawdy też dysponują coraz lepszymi środkami technicznymi, a przede wszystkim coraz większą wiedzą. Dlatego potrafią zdemaskować nadużycia Denikena, tropicieli UFO oraz innych naciągaczy wykorzystujących ludzką łatwowierność. Czasem z "fałszystami" trudno jest walczyć. Charles Krauthammer w tygodniku "Time" przytacza przykłady z życia: palestyńskiego działacza w USA, który przekonująco opisuje trudne dzieciństwo w rodzinnej Jerozolimie, ale urodził się i wychował w Kairze; gwatemalskiej noblistki, która podkoloryzowała swój życiorys albo autora cennych wspomnień o Holokauście, który okazał się szwajcarskim protestantem, a "pamięć" o wojennym dzieciństwie obudził w nim psychoterapeuta. Niestety, w obronie "fałszystów" stają w USA autorytety uniwersyteckie, bo choć w zasadzie opowieści są nieprawdziwe, to przecież opisane fakty mogły się zdarzyć. Podobnie w Polsce odpowiadano autorce, która udowodniła fikcyjność wątków autobiograficznych w prozie Kosińskiego, twórcy "Malowanego ptaka". Jak się okazuje, Radio Erewań jest zdumiewająco żywotne.
Maciej Sablik