Boją się? Nie dziwota...

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (22/2001)

Mieszkam w Warszawie, pracuję w Łodzi, więc sporo czasu spędzam w kolejowym przedziale. Nie narzekam — mam czas na lektury. A zdarzają się także spotkania nadzwyczajne — parę lat temu jechał ze mną ostatni Polak z Workuty, Władysław Timonin, urodzony w Żytomierzu, zesłany do kopalń w 1942 r. Wczoraj spotkałem panią profesor Jadwigę Puzyninę, wielką humanistkę, znawczynię języka i literatury. Wracała z sympozjum zorganizowanego w diecezjalnym seminarium duchownym w Łodzi, poświęconego pojęciu doskonałości. Program sympozjum, jaki mi pani profesor pokazała, relacje z kilku referatów i dyskusji narobiły mi smaku. Dlaczego nie mogę liczyć na dobrą relację z takiego ważnego wydarzenia w telewizji? Czy nie mamy bystrych dziennikarzy, którzy potrafiliby od specjalistów zebrać to, czego potrzebuje widz? Ludzie godzinami przyglądają się biedakom z gułagu „Wielkiego Brata”, którzy nie mają nic do powiedzenia; czy nie poświęciliby (zachęceni zręcznie) czasu na wysłuchanie wypowiedzi o doskonałości tych, którzy tę sprawę poznali głęboko? Przecież tyle naszych udręk i kłopotów wynika z tego, że sami niedoskonali żyjemy wśród niedoskonałych bliźnich w sytuacjach społecznych bardzo od doskonałości dalekich. Dlaczego więc katolicka Telewizja PULS nie nada takiego programu?

Pani profesor Puzynina zaczęła łagodnie bronić PULSU mówiąc, że dobre są „Wydarzenia” o 22.00 i często program po nich też dobry. Ja oponowałem, że wolałbym wcześniej coś sensownego. Pospieszny mknął bez opóźnienia, w Koluszkach do przedziału dosiadło się trzech panów, wyglądających na pracowników fizycznych. Wracali, jak my, z roboty. Obecność damy, i to specjalistki od piękna języka, nie powstrzymywała ich gęstego posługiwania się w rozmowie tym, co językoznawca oceniłby jako „wulgaryzmy i brutalizmy”. Musieli jednak od czasu do czasu chwytać jakieś zdania z naszej ożywionej rozmowy, bo nagle siedzący najbliżej trzydziestolatek, słusznej tuszy i ogromnej postury, powiedział z goryczą: Jak ma być polska telewizja, kiedy nie ma Polski? Nie ma Polski!

— Zaraz, a gdzie mieszkamy? — zapytałem. Może w Niemczech czy w Rosji? Jak nie ma Polski, to co jest? — Nędza i złodziejstwo! — odpowiedział.

Próbowałem nawiązać rozmowę, dowodząc, że to jednak polska nędza, polskie złodziejstwo, że my, Polacy, musimy jakoś sobie z tym radzić, ale odpowiedzią było ponure, bliskie rozpaczy spojrzenie.

Myślę sobie o tym okrzyku: „Nie ma Polski” — gdy powracam do sprawy naszego wejścia do Unii Europejskiej. Będę do tej Unii wchodził przecież nie tylko razem z uczestnikami i organizatorami sympozjum o doskonałości, także z takimi jak młody robotnik torowy i to tacy właśnie będą w przewadze liczebnej.

Pojawiają się coraz częściej wiadomości o tym, że kolejne daty wstąpienia Polski okazują się nierealne. Chciałbym, abyśmy nie odczuwali tego jako klęski. To jest czas darowany, czas, w którym musimy niejedno zrobić — i niejedno przemyśleć. A myśleć trzeba zaczynając od pytania — kto i dlaczego w Unii boi się Polski? Co widzą w Polsce ci, co jej się boją? Jakim właściwie krajem jesteśmy? Co jest tu ważne — liczba małych gospodarstw? Infilitracja rosyjskich służb i rosyjskich mafii? Siła Kościoła? Dominacja postkomunistów? Demoralizacja zaczynająca się ściąganiem w podstawówce i sięgająca afer na miarę Gawronika i Dębskiego? A może liczy się też społeczeństwo, w którym tylu ludzi gotowych jest krzyczeć w bólu i zagubieniu: Nie ma Polski!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama