Organizatorzy Przystanku Woodstock starają się stworzyć wrażenie, iż to, co zawsze było rodzajem rockandrollowego marginesu, subkulturową niszą, jest zwykłą normą, niepodlegającą już dyskusji, niemal obowiązującą
Kolejny, 15-ty już Przystanek Woodstock za nami. Kilkaset tysięcy młodych ludzi wraca do swoich domów. To impreza rzeczywiście imponująca swoją skalą, trwałością i niezłą organizacją. Jednocześnie to impreza, która budzi wciąż mieszane uczucia. Jerzy Owsiak tradycyjnie komplementuje uczestników, przekonując, iż tworzą „najbardziej pokojowy, kolorowy, przyjazny festiwal". Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że niechętnie patrzy on na zbyt detaliczne opisywanie „życia codziennego” uczestników spotkania. Z jednej strony mamy bowiem padające ze sceny wielkie słowa o wolności i przyjaźni, z drugiej rzeczywistość niepozbawioną różnych używek i dość luźne standardy obyczajowe. To prawda, taka jest dziś w ogromnej mierze polska młodzież, wychowana według zasady „róbta co chceta”. Organizatorzy Przystanku Woodstock starają się jednak stworzyć wrażenie, iż to, co zawsze było rodzajem rockandrollowego marginesu, subkulturową niszą, jest zwykłą normą, niepodlegającą już dyskusji, niemal obowiązującą. Co ciekawe, to propozycja, która trafia przede wszystkim do młodzieży z małych miasteczek i wsi. W dużej mierze dlatego, iż pobyt na Przystanku nie kosztuje wiele, ale również dlatego, że daje złudzenie życia „jak na Zachodzie”. Złudzenie, bo przecież Zachód wcale tak nie żyje.
Organizatorzy Przystanku Woodstock dysponują własnymi służbami porządkowymi. W tym roku zostały one użyte do brutalnego, nagłego usunięcia wystawy pokazującej zabijanie dzieci nienarodzonych, ustawionej przez obrońców życia. Fakt, wystawa była drastyczna, ale przecież tak wygląda „aborcja” — to nie jest niewinny zabieg medyczny, ale uśmiercenie konkretnego dziecka, albo chemicznie, albo szczypcami. Świat, który chce łamać każde tabu i pokazywać to, co zawsze było sferą intymności — w tym jednym wypadku opowiada się za prewencyjną cenzurą. „Aborcja” oglądana z bliska jest bowiem nie do obrony, jest nie do pogodzenia z ludzką wrażliwością i instynktem obrony najsłabszych istot. I dlatego należy uczynić wszystko, by w umysłach ludzi „aborcja” była pojęciem abstrakcyjnym, a nie konkretnym działaniem — morderstwem.
Tegoroczny gość Przystanku Woodstock były premier Tadeusz Mazowiecki został zapytany o to, czy podoba mu się obecna Polska. Odpowiedział, że tak, a najbardziej — Przystanek Woodstock, "bo to dowód naszej wolności". Czy Ci młodzi ludzie rzeczywiście podążają w kierunku wolności, nierozłącznie związanej z odpowiedzialnością, czy też tylko w kierunku banalnego „róbta co chceta”? Jest paradoksem, że związany z katolicyzmem polityk właśnie w Przystanku Woodstock upatruje symbolu polskiej wolności. Nie da się przecież ukryć, że przekaz ideowy tej imprezy zdaje się promować postrzeganie Kościoła jako instytucji opresyjnej, autorytarnej, od której wpływu należy się wyzwolić, by być „w pełni wolnym”.
Ale pytanie o to, co nam podoba się we współczesnej Polsce, należy sobie stawiać. Mnie np. podobają się obchody rocznicy Powstania Warszawskiego, odbywające się w tym samym czasie co Przystanek Woodstock i również pełne młodych ludzi, choć o twarzach nieco poważniejszych. Podobają mi się również harcerze ze Związku Harcerstwa Rzeczpospolitej, którzy nadal przekazują młodszym druhom tradycyjny etos polskiego patriotyzmu. ZHR obchodzi właśnie 20-lecie swojego istnienia. W przeciwieństwie do ZHP nie jest organizacją masową, raczej elitarną, stawiającą na jakość wychowania. Harcerze z ZHR naprawdę przejmują się Polską. Nie postrzegają jej wyłącznie jako przypadkowego miejsca na Ziemi, które należy wygodnie urządzić, by żyć tu możliwie tak samo jak ich zachodni rówieśnicy. Polska to przecież dziedzictwo całkiem konkretne, namacalne, które należy ponieść w przyszłość, przekazać kolejnym pokoleniom. Za wypełnianie tego zadania ZHR-owi należy się szczególne uznanie, bo jest dziś organizacją jedyną tego rodzaju.
opr. aw/aw