Dziś dla wielu ludzi to kultura, a nie religia, jest niejako „duszą” współczesnego świata, zimnego i pozbawionego Boga.
"Idziemy" nr 2/2010
Jeżeli istotą chrześcijańskiego „bycia w świecie” pozostaną rytuały i symbole, to z nich narodzi się swoista nowa religia bez Boga – demokratyczna niejako – religia kultury.
W poświątecznym i ponoworocznym okresie wciąż jeszcze jesteśmy pod wpływem symboliki, jaka docierała do na nas ze sklepowych witryn, ulic, medialnych obrazów i banerów. Symboliki nawiązującej najpierw do chrześcijańskiego, dziś także globalnego i kulturowego, tematu Świąt Bożego Narodzenia, potem zaś do motywu nowego początku, Nowego Roku, nowej szansy, jaką wszystkim daje zmiana daty w kalendarzu. Trochę przyzwyczajeni do tego, a trochę tym znużeni, nie zauważamy często, jaka może być głębsza intencja i jaki cel tego typu kulturowych praktyk. Symbole, obrazy, nawiązania do chrześcijaństwa, bożonarodzeniowe metafory, prezenty, życzenia mają w moim przekonaniu, w coraz bardziej zeświecczonej rzeczywistości, jedno zasadnicze zadanie – stworzenie formy szczególnego rodzaju duchowości. To swoista próba ukazania i potwierdzenia, że w każdej społeczności musi być zawsze obecny jakiś element nieredukowalności. To próba obronienia człowieka przed sprowadzeniem go jedynie do „tu i teraz”, ograniczania jego świata jedynie do tego, co przydatne i użyteczne.
To ważne zadanie przez wiele wieków, szczególnie w Europie i w Polsce, spełniała religia. Dziś jednak, w czasach coraz bardziej zlaicyzowanego życia wspólnotowego, zostało ono niejako „odebrane” religii i przeniesione do innej sfery życia publicznego. To istotna uwaga, ponieważ jeśli w każdym z nas tkwi naturalne otwarcie na to, co transcendentne, co nie mieści się w naszym świecie, co wykracza duchowo i mentalnie poza materialną przestrzeń, to związana z tym tęsknota stanowi w jakiejś mierze podstawę i źródło doświadczenia religijnego. Zauważmy jednak, że na fundamencie takich potrzeb, zwłaszcza w dobie sekularyzacji, pojawia się inne doświadczenie duchowe – nie religijne w swej istocie, a czysto kulturowe. Doświadczenie oderwania od codzienności, od tego, co banalne i szare, jednakże pozbawione zakorzenienia w religiach instytucjonalnych.
Współcześni socjologowie i kulturoznawcy nazywają to religią cywilną bądź świecką. Są to, z jednej strony, zasoby kultury religijnej włączone w system polityczny i społeczny (np. znaki związane z Bożym Narodzeniem – choinka, Mikołaj, Dzieciątko), z drugiej mentalne fakty wspólnoty, tradycje, rodzaje wyuczonych zachowań i związanego z nim etosu (łamanie się opłatkiem, tradycyjny post w wigilię, składanie sobie życzeń, wspólny uroczysty rodzinny posiłek). Kultura funkcjonuje tu jako wspólna płaszczyzna postaw dla ludzi, którzy coraz częściej żyją w świecie spluralizowanym, migracyjnym, zmiennym, ale gdzieś wewnętrznie, głęboko potrzebują owej „nieredukowalności”. Nie chcą być sprowadzeni do konsumpcyjnego, ekonomicznego i politycznego „tu i teraz”.
To właśnie sprawia, że w społeczeństwie laickim idea kultury nabiera swoistego znaczenia – pewnego wymiaru sakralnego, czy raczej quasi-sakralnego. Dlatego dziś proponuje się kulturę jako świecką alternatywę dla pogrążającej się w kryzysie i będącej w defensywie (szczególnie na Zachodzie) religii. Dzieje się tak, ponieważ to właśnie kulturę można oprzeć o wartości absolutne. Jej paradygmaty można sformułować na pewnych intuicyjnych pewnikach, kultywowanych tradycjach, rozpoznawalnych symbolach, ugruntowanych tożsamościach, wspólnych przekonaniach, a także ogólnym poczuciu tajemnicy i niepowtarzalności ludzkiej egzystencji.
Ta kulturowa religia, tak to nazwijmy, ma jeszcze jedną niezwykle istotną cechę, bardzo dziś pożądaną, której nie mają tradycyjne religie instytucjonalne – nie jest ani restrykcyjna, ani elitarna, ani roszczeniowa. Jest próbą zebrania społeczności wokół jakiejś idei, ale nie domaga się przestrzegania przykazań i stosowania trudnych reguł moralnych. Dziś więc dla wielu ludzi to kultura, a nie religia, jest niejako „duszą” współczesnego, pozbawionego Boga, pełnego różnorakich zagrożeń, zimnego i coraz bardziej stechnicyzowanego świata.
Patrząc nawet na to, co dzieje się przed świętami Bożego Narodzenia – wysyp różnorakich pracowniczych i szkolnych „wigilii”, na świąteczny wystrój przestrzeni publicznej i komercyjnej – stajemy się świadkami zjawiska, w którym kultura laicka bierze odpowiedzialność za przestrzeń zdominowaną do tej pory, w naszym kręgu cywilizacyjnym, przez narrację chrześcijańską. Narrację szczególną – z jednej strony zakorzenioną w historii i tradycji, z drugiej zwróconą ku przyszłości, a dokładnie ku eschatologii – wskazującą na to, co transcendentne i przypominającą tym samym, iż człowiek sam w sobie nie jest absolutnie samowystarczalny. Sama idea Wcielenia jest w swej istocie wskazaniem na realne „przebóstwienie” życia ludzkiego i przedstawieniem nowej, zupełnie innej perspektywy – dzięki narodzeniu się Jezusa z Dziewicy staliśmy się dziećmi Boga i dziećmi Kościoła.
Powiedzmy sobie jednak szczerze: w kulturze europejskiej, nie mówiąc już o globalnej, ten motyw przestał już być aktualny. Świat Zachodu wyraźnie zmierza ku zmianie paradygmatów cywilizacyjnych. Rezygnuje z religii w przestrzeni publicznej i instytucjonalnej, a jednocześnie proponuje pewien rodzaj substytutu. Jest nim oczywiście kultura laicka, ale z odpowiednio skonstruowaną opowieścią i symboliką. Dokonuje się to, w moim przekonaniu, dwukierunkowo.
Po pierwsze, paradoksalnie, następuje wspieranie swoistego folkloru religijnego, ale z wyraźnie promowanym przesłaniem traktowania religii instytucjonalnych instrumentalnie. Polega to, między innymi, na uczestniczeniu w obrzędach religijnych nie z wewnętrznej potrzeby spotkania z Bogiem żywym i przemiany (nawrócenia), ale ze względów kulturowych. Procesje, poświęcenia, ceremonie postrzegane są jako specyficzny rodzaj teatru, uczestniczenie, w którym stwarza namiastkę duchowości, bądź jest opłacalne politycznie. W takiej sytuacji rytuały, instytucje, formy stają się najważniejsze. Bez głębokiego doświadczenia przemiany, religia staje się formą samą w sobie i celem dla samej siebie. Skutkiem tego jest oczywiście rozejście się doświadczenia religijnego jako osobistego zaangażowania z aktami religijnymi i odseparowanie życia społecznego od moralności chrześcijańskiej.
Drugim kierunkiem jest specyficzny rodzaj fideizmu obecny we współczesnych para-religijnych praktykach kulturowych. Między innymi dlatego liberalne i zsekularyzowane państwo właśnie na kulturze chce oprzeć przedprawny etos wspólnoty jaką stanowi. Rządzący, nawet gorliwi liberałowie, wiedzą, że żadnej zbiorowości nie da się na dłuższą metę oprzeć jedynie na koncentracji władzy, konsumpcji i ekonomii. Państwo i rządzący (kierujący kulturami i cywilizacją) potrzebują także duchowej legitymizacji. Dla wielu ludzi, godzących się na kapitalistyczno-liberalny model życia społecznego, właśnie kultura, a nie religia, jest niejako quasi-religijnym rdzeniem współczesnego świata. Kultura, jej symbolika i treści stają się poniekąd widzialnym znakiem niewidzialnej (ale laickiej) rzeczywistości.
Nie dokona się zatem, może to zabrzmieć zaskakująco, odejście od doświadczenie religijnego. Religia jako taka nie umrze, ale przekształci się w inny rodzaj przeżyć mających znamiona przeżyć sakralnych. W najgłębszej swej istocie religijność stanowi bowiem wyraz istoty ludzkiego umysłu. Jeśli umysł ma kiedykolwiek osiągnąć pojednanie z samym sobą w życiu jednostkowym i społecznym, to będzie szukał jakichś racjonalnych, moralnych i obyczajowych sensów. A takie zawsze proponowała i nadal proponuje religia. Nawet jeśli będzie to tylko religia kulturowa, całkowicie świecka i nie zakorzeniona w żadnej transcendencji. Religia postrzegana i przeżywana jako rytualno-etnograficzny rezerwat symboli, znaków i tradycji, których wewnętrzna treść została już dawno zapomniana bądź celowo zmarginalizowana. Będzie ona jednak spełniać podstawowe warunki: będzie miała swą opowieść (mitologię mającą na celu uporządkowanie świata i stworzenie płaszczyzny wspólnych symboli i znaków) i swoje rozpoznawalne rytuały, w których społeczność zaspokoi pragnienie oderwania od „tu i teraz”.
Jakie jest jednak ukryte, ale bardzo realne, szczególnie dla chrześcijaństwa, niebezpieczeństwo takiego pojmowania religii? Jest nim oczywiście sprowadzenie doświadczenia religijnego jedynie do formy zewnętrznej, a tym samym porzucenie całego bogactwa treści zbawczych, jakie niesie ono ze sobą. Jeżeli zabraknie świadomego przeżywania tajemnicy Emmanuela „Boga z nami” – najpełniej wyrażającej się w uroczystościach związanych z Bożym Narodzeniem – to nie dziwmy się, że pozostanie jedynie muzealno-rytualna oprawa zwyczajów i tradycji religijnych. Już przecież teraz katedry, portyki czy zacienione wnętrza kościołów coraz częściej traktowane są przez współczesnych jak część muzealnego dziedzictwa świata, którego już nie ma, tak jak nie ma już w Europie duchowości i mentalności czasów średniowiecza. Wielu ludzi na nabożeństwach i spotkaniach chrześcijańskich czuje się jak na happeningach i performance’ach nawiązujących do dawnej tradycji, jak w czasie „nocy muzeów”, gdzie na kilka godzin możesz oderwać się od telewizora i komputera, i pochodzić ze znajomymi wśród kolumn, figur i świec. Chrześcijańska nomenklatura i symbolika dla wielu jawi się jakby była wydobyta z zatęchłego sarkofagu historii – te szaty, śmieszne gesty, tajemnicze znaki, obłoki z kadzielnic, szepty. To jak intrygujący, ale w ostateczności nieważny przypis, w zakurzonej książce.
Jeżeli istotą chrześcijańskiego „bycia w świecie” pozostaną rytuały i symbole, to z nich narodzi się swoista nowa religia bez Boga – demokratyczna niejako – religia kultury, zrodzona z ludzi, dla ludu i przez ludzi. Religia dająca przestrzeń wyjścia poza siebie, jednakże nie zbawczą, ale doczesną, zapewniająca dobre kulturowe samopoczucie i spełnienie tu na ziemi. Bez potrzeby odwoływania się do jakiegokolwiek Zbawcy.
Warto zatem, obserwując to co „zdarza się w kulturze”, zrozumieć, iż istotą Bożego Narodzenia nie są tradycja i zwyczaje – choćby najpiękniejsze i najbardziej wzruszające, jak pozostawienie pustego nakrycia w geście otwartości na zagubionego bliźniego – ale tajemnica Boga żywego, przychodzącego „tu i teraz”. Nie przez przypadek św. Łukasz Ewangelista dokładnie określił czas narodzenia Mesjasza – „za panowania Cezara Augusta, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz”. To czas historyczny Wcielenia, ale przesłanie Syna Bożego, testament Wieczernika i Golgoty, jest wyraźnym wskazaniem – w każdym czasie, w każdym roku, za panowania różnorakich cesarzy, królów czy premierów Pan przychodzi, aby być „Bogiem z nami”. Nie rytuał, wspomnienie czy tradycja, ale spotkanie z tajemnicą Jezusa z Nazaretu jest sensem chrześcijańskiej wiary, a tym samym także świętowania Bożego Narodzenia.
Autor jest filozofem. Wykłada w Wyższym Seminarium Duchownym Diecezji Warszawsko-Praskiej, gdzie jest także dyrektorem biblioteki.
Istotą Bożego Narodzenia nie są tradycja i zwyczaje – choćby najpiękniejsze i najbardziej wzruszające – ale tajemnica Boga żywego.
Dziś dla wielu ludzi to kultura, a nie religia, jest niejako „duszą” współczesnego świata, zimnego i pozbawionego Boga.
opr. aś/aś