Czytam w twojej twarzy

Książka "Anna Jantar" w formie dialogu z Anną Jantar, rozmowy dotyczącej jej życia, kariery, zainteresowań, jej miłości i tęsknoty, planów i marzeń - fragmenty

Czytam w twojej twarzy

Andrzej Witko

Anna Jantar

ISBN: 978-83-61533-56-6
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2008

Wybrane fragmenty
Tak blisko nas - zamiast wstępu
Czytam w twojej twarzy
Słowo Matki
Słowo Brata
Słowo Męża
Słowo Córki
Pozwolił nam los - (lista utworów śpiewanych przez Annę)

Czytam w twojej twarzy
(niezwykła rozmowa)

Serdecznie zapraszam na spotkanie z Anną Jantar. Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać z tą tak lubianą i popularną piosenkarką i dlatego tym bardziej cieszymy się, że wreszcie stało się to możliwe.

Witaj Aniu!

Dzień dobry. Jest mi szalenie miło, że mnie tutaj dzisiaj zaprosiłeś.

Chciałbym, abyśmy dziś porozmawiali o Tobie, o Twoim życiu, Twojej karierze, o Twoich fascynacjach — jednym słowem, abyśmy powspominali...

Wspomnienia budzą refleksję nad meandrami losu.

Przygotowując się do napisania książki o Tobie, zebrałem szereg informacji, dotarłem do wielu bliskich Ci osób, które przywołały w pamięci sporo mniej lub bardziej nieznanych faktów i zdarzeń, o których chciałbym z Tobą pomówić.

Na dzisiejsze spotkanie przygotowałem też kilka niespodzianek...

Domyślam się... A przekonamy się o tym za chwilę. W zasadzie chodzi o to, abyśmy razem z sobą spędzili kilka — mam taką cichą nadzieję — sympatycznych chwil.

Rozpocznijmy może nasze spotkanie od przypomnienia Twojego największego przeboju, skomponowanego przez Romualda Lipko do słów Andrzeja Mogielnickiego, nagranego wraz z Budką Suflera — „Nic nie może wiecznie trwać”.

Bardzo chętnie.

Znajomy adres, te same schody
i nagły przestrach u drzwi:
A może to wszystko się śni?
Zwyczajne kwiaty na parapecie,
po kątach też zwykły kurz,
a jeśli to przepadło już?
Lęk, głuchy lęk, na dnie skryty gdzieś.
Wtedy dziwisz się, że tak kocham nieprzytomnie,
jakby zaraz świat miał się skończyć.
Kiedy pytasz mnie, czemu rzucam się jak w ogień
wprost w ramiona twe, myślę sobie:
Nic nie może przecież wiecznie trwać,
co zesłał los trzeba będzie stracić.
Nic nie może przecież wiecznie trwać,
za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić.
I tylko cisza, i nasze ręce
i myśl koląca jak cierń:
A jeśli tak naprawdę jest?
Wtedy dziwisz się, że tak kocham nieprzytomnie,
jakby zaraz świat miał się skończyć.
Kiedy pytasz mnie, czemu rzucam się jak w ogień
wprost w ramiona twe, myślę sobie:
Nic nie może przecież wiecznie trwać,
co zesłał los trzeba będzie stracić.
Nic nie może przecież wiecznie trwać,
za miłość też przyjdzie nam zapłacić.
Nic nie może przecież wiecznie trwać,
co zesłał los trzeba będzie stracić.
Nic nie może przecież wiecznie trwać,
za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić.


Aniu. Przede wszystkim przyjmij nasze serdeczne gratulacje. Wszak ten utwór został wybrany przez słuchaczy w plebiscycie Studia Gama najlepszą polską piosenką 1979 roku, przynosząc Ci zarazem palmę pierwszeństwa wśród polskich piosenkarzy.

Dziękuję serdecznie za gratulacje. Ogromnie oczywiście cieszę się, tym bardziej, że w zasadzie od czasu piosenki „Tyle słońca w całym mieście”, a był to rok 1975, jest to właściwie mój pierwszy taki duży sukces. Bo gdzieś tam zawsze się ocierałam o te czołowe pozycje, ale tej pierwszej jakoś od tamtej pory nie udało mi się zdobyć. I tym bardziej się cieszę.

 

Pytanie może trochę niegrzeczne, ale nie obraź się Aniu, bo nie jest ono postawione z chęcią sprawienia Ci przykrości: czy uważasz, że to jest Twój sukces czy raczej autorów?

Oczywiście jest to sukces przede wszystkim autorów, a mój taki, że akurat przypadek zrządził, że śpiewałam tę piosenkę.

 

Jest to całkowicie odmienny utwór w Twoim repertuarze, z niezwykłym, przejmującym tekstem, znakomita kompozycja Romualda Lipko, który wyznał kiedyś, iż nie spodziewał się takiego sukcesu, zwłaszcza że była to jego pierwsza piosenka napisana dla innego wykonawcy niż Budka Suflera.

No tak, ale Budkę Suflera tam się bardzo mocno słyszy w tym utworze. Właściwie już od pierwszych momentów czuje się, że to jest ten zespół.

 

Czy Twoim zdaniem to udane nagranie?

Wydaje mi się, że tak. Świadczy o tym popularność tej piosenki.

 

Cieszę się, że udało się wam osiągnąć tak znakomity efekt.

Ja też.

 

Chciałabyś opowiedzieć jakąś historię związaną z tą piosenką, Aniu?

Tak. Ta piosenka ma taką dość osobliwą historyjkę. Otóż nagrywana była bodaj w styczniu. Tak, już nie pamiętam dokładnie daty...

Tak, było to w ostatnich dniach stycznia 1979 roku.

W każdym razie były to te straszliwe mrozy, śnieżyce, zawieje. Jechaliśmy do Lublina na nagrania takim wielkim, starym, już trochę rozwalającym się samochodem kolegi Mogielnickiego. Oczywiście ja trzęsłam się ze strachu, ponieważ kolega Mogielnicki nie jest rajdowym kierowcą, pomimo że wygląda na takiego. Niemniej jednak dojechaliśmy i nagraliśmy piosenkę. Natomiast powrót był koszmarny. Wracaliśmy z Lublina do Warszawy siedem godzin i właściwie poślizgiem w dosłownym tego słowa znaczeniu. W ogóle drogi nie było widać. Zakopaliśmy się tym samochodem. Pocieszaliśmy się tylko tym, że może to wszystko wyjdzie.

I to jak. Oby więcej takich piosenek.

Zdaję sobie sprawę z wyróżnienia, jakie mnie spotkało. Nie odczuwam żadnych objawów „zawrotu głowy od sukcesów”. Chcę po prostu dużo pracować, żeby te wszystkie sukcesy utrzymać i zrealizować możliwości, jakie mi przyniosły.

Nie wiem, czy pamiętasz Aniu, jak w czasie jednej z ostatnich Twych audycji w Studiu Gama prosiliśmy o listy od Twoich miłośników, aby napisali do nas, z czym kojarzą im się Twoje piosenki, czy podobają się im...

Czy repertuar, jaki wykonuję...

Odpowiada ich oczekiwaniom...

Tak. Ponieważ spotkałam się właściwie z różnymi zarzutami na ten temat, albo wręcz aprobatą. To znaczy jedni twierdzą, że „ach, szkoda pani Aniu, że pani nie śpiewa już takich ładnych piosenek, jak kiedyś pani śpiewała, takie melodyjne, przyjemne były”. Inni przychodzą do mnie i mówią: „No, wreszcie śpiewa pani jakieś takie rzeczy mocne, »rajcowne«, w ogóle strasznie nam się to podoba”. Tak że w zasadzie, ile osób, tyle zdań.

To prawda.

Tyle gustów.

Ostatnio jeszcze raz ponowiłem tę prośbę na Twojej oficjalnej stronie internetowej i w efekcie otrzymałem szereg pięknych e-maili od Twoich wielbicieli i fanów, nawet z zagranicy, które chciałbym przedstawić Tobie i Twoim miłośnikom w czasie naszego spotkania.

Interesujące. Tak, to jest coś!

A zatem posłuchaj pierwszego z nadesłanych listów.

O! Sporo tego.

Pierwszy napisała Iza Parynow.

Nigdy nie potrafiłam mówić o Annie Jantar w czasie przeszłym. Tak jak kiedyś powiedziała pani Halina Frąckowiak: „Dla mnie ona jest. Ja wiem, że jej nie ma... Ale jest”. Bardzo trudno jest mówić o uczuciach. Często z pozoru proste pytania okazują się być bardzo trudnymi... bo jak w prosty sposób wyjaśnić — kim Anna Jantar jest dla mnie dzisiaj? Idolką? Przyjaciółką? Niedoścignionym wzorem? Bardzo trudno jest mi to jednoznacznie określić. Przecież ona „jest” ze mną prawie 30 lat. Znam ją ze zdjęć, płyt i wspomnień tych, którzy mieli szczęście z nią przebywać.

Odkąd pamiętam lubiłam słuchać cudownie ciepłego, niepowtarzalnego głosu Anny. Jej piosenki wciąż niosą z sobą tyle radości, refleksji, nadziei. Gdy się w nie wsłuchuję, słyszę w nich historie ludzkiego życia, radość i miłość, ale też i smutek — czuję wtedy, że jest blisko mnie, tak jak wtedy, gdy miałam naście lat. Piosenki Ani wciąż zachwycają nie tylko mnie, ale też kolejne pokolenia. Sięgam do nich w chwilach szczęścia, jak i w chwilach zwątpienia.

Głos Ani towarzyszy mi każdego dnia. Gdy jest piękna pogoda, gdy moje serce przepełnia radość, sięgam po utwory pełne radości. Uwielbiam wtedy Annę śpiewającą „Tyle słońca...”, czy „Radość najpiękniejszych lat”, gdy pada deszcz, w uszach rozbrzmiewa „Jak w taki dzień deszczowy...”, gdy jest mi smutno słucham „Nic nie może wiecznie trwać”...

Piosenki Ani są jak sen z dawnych lat, uśmiecham się sama do siebie, gdy ich słucham i tylko szkoda, że nie można wrócić do lat siedemdziesiątych i występów Anny na estradzie. Są dni, że brakuje jej. Niejednokrotnie marzyłam o naszym spotkaniu. Marzyłam... Ale wierzę głęboko w to, że gdziekolwiek jest, jest szczęśliwa.

Bardzo lubię powracać do wywiadów z Anną, które gromadziłam przez wiele lat. Jest w nich tyle życiowej mądrości. To właśnie dzięki nim poznałam Annę jako cudownego i ciepłego człowieka kochającego wszystkich ludzi, kochającego życie.

Każdego dnia o niej pamiętam. Mimo zmieniającej się mody muzycznej wciąż wracam do nagrań Anny. Jej piosenki towarzyszą mi w różnych momentach mojego życia. Każdego dnia chcę być taka jak ona — pogodna, serdeczna i dobra dla innych.

Gdy słyszę moją Anulę, kocham cały świat

w zapomnieniu się jakoś utulę

jakby to były dni siedemdziesiątych lat...

Ściskam Cię i całuję. Dziękuję. 

Aniu, w krótkim czasie stałaś się wielką gwiazdą estrady...

Nigdy się nie uważałam za gwiazdę. Zresztą bardzo nie lubię tego terminu.

Gdybym jednak zapytał Cię o jakąś radę, receptę dla tych, którzy myślą o karierze piosenkarskiej?

Chyba nie ma takiej recepty. Jest to w dużej mierze sprawa przypadku, szczęścia, a przede wszystkim przygotowania muzycznego i pracy. Przygotowanie muzyczne jest w tym zawodzie niezbędne. Przecież trzeba znać nuty, żeby zagrać i zaśpiewać nową piosenkę. Liczy się także wyniesiona ze szkoły wrażliwość muzyczna, smak. Łatwiej wtedy odróżnić utwory dobre od złych.

Tak też było w Twoim przypadku...

Zaczynałam w Poznaniu, tuż po ukończeniu średniej szkoły muzycznej w tym mieście. Występowałam z licznymi teatrami i kabaretami studenckimi, najdłużej z zespołem Waganci.

Poznań to bliskie Ci miasto...

Tak, tak, to prawda. W Poznaniu się urodziłam, wychowałam, rozpoczęłam naukę muzyki. Mam tam rodzinę i życzliwych mi przyjaciół.

Powszechnie uważa się, że zawód piosenkarki jest wyjątkowo atrakcyjny...

Podzielam to zdanie. Mimo że wymaga niezwykle dużo wysiłku i pracy, nie pozwala na życie prywatne, nie zamieniłabym go na żaden inny.

Cóż zatem trzeba zrobić, by zostać piosenkarką?

Trzeba, oczywiście, posiadać zdolności wokalne i trzeba się dużo uczyć, zapewne dużo więcej niż wyobrażają to sobie ci, którzy zadają to pytanie. Średnia szkoła muzyczna jest dziś minimum, jeżeli się marzy o jakichkolwiek sukcesach. Poza tym trzeba mieć przysłowiowy łut szczęścia. W moim przypadku szczęściem było to, że początkujący wówczas kompozytor — Jarosław Kukulski, napisał nieznanej nikomu piosenkarce — Annie Jantar, piosenkę, która „chwyciła” — „Najtrudniejszy pierwszy krok”. Ale zdarza się przecież, że zdolny piosenkarz czeka latami na swój przebój i nigdy się go nie doczeka. Podobnie jak utalentowany aktor może latami czekać — bez skutku — na swoją wielką rolę.

Co uważasz zatem za swój „najtrudniejszy pierwszy krok”?

Pierwszy koncert symfoniczny w szkole muzycznej w Poznaniu, kiedy to jeszcze pilnie uczyłam się gry na fortepianie, pierwszy spektakl teatralny w studenckim teatrze „Nurt”, pierwszy egzamin w warszawskiej PWST, gdzie dopiero po latach złożyłam następne.

Czy Twój pierwszy krok na estradzie był rzeczywiście tak trudny?

Na pewno pierwszy krok jest najtrudniejszy. Ale mimo wszystko łatwiej go zrobić niż kroki następne, decydujące o dotarciu do obranego celu. W moim przypadku celem tym jest pozostanie na estradzie, zawodowa praca piosenkarska.

Co nobilitowało Cię na wokalistkę, dając nazwisko i popularność?

To, że nie jestem piosenkarką z przypadku i uprawiam czynnie muzykę od najmłodszych lat. Nazwisko i popularność dały mi chyba piosenki, które stały się przebojami, i miło mi dziś słyszeć, jak ludzie nucą sobie „Najtrudniejszy pierwszy krok”, „Tyle słońca w całym mieście” — piosenki te jeszcze się nie zestarzały.

Nim skupimy się na Twojej biografii, posłuchaj teraz fraszki autorstwa Lanceta na Twój temat...

Wśród cekinów, świecidełek

i w kamyczków różnych gronie

Jantar zawsze szlachetnością

i niezwykłym blaskiem płonie.

Miło mi.

Aniu, a teraz porozmawiajmy o Twoim życiu. Zacznijmy od początku...

Urodziłam się 10 czerwca 1950 roku w Poznaniu.

Zaraz, zaraz. Najpierw przypomnijmy Twoich antenatów...

Chętnie, chętnie.

Twoja mama — Halina Szmeterling wywodziła się ze słynnej rodziny Surmacewiczów, herbu Leliwa. Jej ojciec, a Twój dziadek Czesław Daniel Leliwa Surmacewicz był ułanem kresowym. Gdy przyjechał do Wronek, zakochał się bez pamięci w czarującej Zofii Czosnowskiej, która przepięknie śpiewała. Z miłości do niej gotów był popełnić mezalians, gdy jako szlachcic poślubił córkę kupca, jedyne dziecko Marii i Stanisława Czosnowskich. Z tego powodu rodzina Surmacewiczów zerwała z nim kontakty; nie pojawiła się na uroczystości ślubnej, a i później Twoja mama nie znała dziadków ze strony ojca. Z tego szczęśliwego związku na świat przyszła czwórka dzieci, która ujrzała światło dzienne we Wronkach, gdzie mieszkali Twoi dziadkowie: w 1922 roku — Mirosław, w 1923 roku — zmarły w dzieciństwie Aleksander, rok później Halina, Twoja mama, a w 1926 roku — Janusz. Wiesz już zatem, że po babci odziedziczyłaś zamiłowanie do śpiewu, a i dziadek był bardzo muzykalny; świetnie grał na fortepianie.

Tak, interesujące.

Matka Twego ojca, po której odziedziczyłaś imię Anna, też była wyjątkowa. Była Węgierką, artystką i poliglotką. Znała m.in. język francuski, niemiecki, angielski, rosyjski, czeski, polski i oczywiście węgierski, w którym rozmawiała ze swoim synem Józefem. Wyszła za mąż za oficera wojskowego, Edwarda Szmeterlinga, wielkiego polskiego patriotę. Z tego małżeństwa na świat przyszło dwóch synów, w tym Twój ojciec Józef, który ujrzał światło dzienne w miejscowości Sewlusz na Zakarpaciu w 1925 roku. Po kilku miesiącach rodzina przeprowadziła się do Lwowa — to było powodem, że Twój ojciec mówił ze słynnym śpiewnym lwowskim akcentem. W czasie drugiej wojny światowej cała rodzina została wywieziona na Sybir. Edward Szmeterling został zamordowany przez Rosjan. Sybiru nie przeżyła też jego matka oraz brat. A babcia Anna, która spotkała dawnego znajomego dziennikarza sportowego, Czecha, o nazwisku Sawicki, wyszła za niego za mąż i wyjechała do Czechosłowacji, najpierw do Koszyc, a następnie do Pragi. Z drugiego małżeństwa doczekała się dwóch córek.

Skoro już się tak rozgadałeś, to może dodaj coś jeszcze...

Twoi rodzice — Halina z domu Surmacewicz i Józef Szmeterling pobrali się 4 lutego 1948 roku we Wronkach. Pierwszym owocem tej miłości był Twój starszy o niecałe dwa lata brat Roman.

W niedługim czasie Twój tato dostał pracę w Poznaniu i udało mu się pozyskać małe, ale własne mieszkanko przy ulicy Ratajczaka. Mierzyło ono 14 m˛ i składało siź z jednego pokoju i wspólnej kuchni, dzielonej z miłą panią Głowacką. Za ścianą, przy której potem stało Twoje łóćeczko, mieszkała rodzina Antkowiaków. I nierzadko w późniejszym czasie, gdy wyśpiewywali oni wniebogłosy, Twoja mama musiała pukać w ścianę, by zapewnić Ci spokojny sen.

To bardzo sympatyczni ludzie!

Twój ojciec był wielkim kinomanem. Opodal waszego mieszkania przy ulicy Ratajczaka znajdowało się kino Apollo, gdzie Twoi rodzice udawali się regularnie. Gdy miałaś już przyjść na świat, ojciec zabrał mamę do kina na film niespodziankę. Okazało się, że była to „Burza nad Azją” i Twoja mama nie chciała patrzeć na Azjatów, żartując, że „jeszcze ci urodzę mongolskie dziecko”!

I wreszcie nadszedł dzień Twoich narodzin. Twoja mama posprzątawszy dokładnie całe mieszkanie, poprosiła męża, by wezwał taksówkę i zawiózł ją do szpitala. W poznańskim szpitalu przy ulicy Polnej w dniu 10 czerwca 1950 roku o 7.30 rano przyszłaś na ten świat jako zdrowa dziewczynka, ważąca 3,5 kg. Poród odbył się bez komplikacji. Urodziłaś się mocno owłosiona, po ojcu, do którego zresztą jesteś bardzo podobna.

Trzy tygodnie później, 1 lipca 1950 roku, w imieniny szczęśliwej matki, zostałaś ochrzczona, otrzymując imiona Anna Maria, w kościele przy ulicy Fredry, bo parafialny kościół przy ulicy Armii Czerwonej (na Świętym Marcinie) był jeszcze zniszczony wskutek działań wojennych. Rodzicami chrzestnymi zostali Jerzy Nałęcz-Nieniewski, przyjaciel Twego ojca oraz Włodzimiera Surmacewiczowa, bratowa Twej matki.

Co ponadto?

W 1951 roku Twój ojciec otrzymał nową posadę w wojskowości w Olszynie wraz z pięknym trzypokojowym mieszkaniem w bloku, na parterze. Już nieco wcześniej miał propozycję angażu w olsztyńskim teatrze. Twój tato, który był bardzo przystojny, miał piękny głos i marzył, by zostać spikerem w radiu, był świetnym recytatorem, kochał aktorstwo i słowo mówione. Został nawet zaangażowany w teatrze Kuźnica w Poznaniu, gdzie pracował m.in. z Emilią Krakowską. Ponieważ teatr w Olsztynie nie gwarantował mieszkania dla rodziny, Twoja mama nie zgodziła się wtedy na wyjazd. Tym razem jednak sprawa wyglądała inaczej, bo wojsko zapewniło wam mieszkanie. Wkrótce jednakże ojciec został wysłany niemal na rok do Rembertowa i mama musiała pozostać sama z dwójką dzieci. Gdy więc tylko nadarzyła się okazja, skłoniła swego męża do powrotu do Poznania, co wreszcie udało się zrealizować w 1953 roku. Przyznano wam wówczas jednopokojowe mieszkanie przy ulicy Kosińskiego 7. Mam kontynuować?

Tak! Nie mogę się doczekać.

W 1954 roku po raz pierwszy wyjechałaś za granicę, do babci Anny, mieszkającej wówczas w Koszycach. Zabrał Cię tam ojciec, którego byłaś pupilką, o co Twój brat był zazdrosny. Nie spodobała Ci się jednak babcia Anna, którą nazwałaś „Babą Jagą”, dobrze, że choć zaakceptowałaś przynajmniej dwie ciocie, przyrodnie siostry Twego taty, którym pozwoliłaś się sobą zajmować.

Rodzice bardzo wcześnie odkryli Twoją muzykalność, dlatego jeszcze w tym samym roku zdecydowali posłać Cię do przedszkola muzycznego, które mieściło się przy Wyższej Szkole Muzycznej na Świętym Marcinie, dokąd mama zawoziła Cię dwa razy w tygodniu. Znalazłem w prasie nawet jakąś relację z inscenizacji „Tim i Tom” z Twojego przedszkola, w której wystąpiłaś z małą rólką, w wianuszku na głowie.

Tam odkryto, że masz słuch absolutny i jako pierwszą, w wieku zaledwie czterech lat, wytypowano Cię na lekcje fortepianu u prof. Wandy Waschko. Do niej po zajęciach przedszkolnych zawoziła Cię dwa razy tygodniowo Twoja mama. Ponoć byłaś bardzo pilna, tak iż nierzadko, na życzenie starszych, dawałaś nawet popisy swych umiejętności. Dlatego też, gdy miałaś pięć lat, rodzice kupili Ci pianino, byś także w domu mogła doskonalić swe umiejętności.

Muzyki uczyłam się bardzo długo, w zasadzie już od czwartego roku życia. W sumie piętnaście lat uczyłam się na przykład gry na fortepianie. Z muzyką związana jestem niemalże od wczesnych lat dzieciństwa.

Zawsze byłaś ponoć niezwykle wrażliwa na ludzką niedolę. Widząc osoby cierpiące czy niepełnosprawne, nierzadko mdlałaś lub dostawałaś torsji.

Choć mama mówiła o Tobie, że byłaś „piskwą”, z drugiej strony, od początku byłaś niezwykle dzielną i rezolutną dziewczynką. Pamiętasz, jak kiedyś, gdy miałaś zaledwie kilka lat, mama posłała Cię do sklepu po śmietanę, wręczając wyliczone pieniądze? Gdy wracałaś ze sklepu, jakiś łobuz potrącił Cię i rozbił butelkę. A Ty wcale się nie rozpłakałaś, tylko poszłaś do domu tego chłopca i coś powiedziałaś jego matce...

Cha, cha... „Bardzo panią przepraszam, ale pani syn zbił mi śmietankę. Proszę mi odkupić!”

A pamiętasz, jak byłaś otwarta na nowinki techniczne? Utrwaloną anegdotą jest opowieść o tym, jak wielkie wrażenie zrobił na Tobie telewizor, który w latach pięćdziesiątych był dużą atrakcją. Kiedy Twój chrzestny sprzedał majątek ziemski koło Częstochowy i przeprowadził się do Poznania, za uzyskane pieniądze wyposażył mieszkanie, kupując m.in. właśnie telewizor. Często przychodząc do krewnych, wpatrywałaś się w ekran, który wydał Ci się magiczny. Kiedy zapytałaś wuja, skąd ma telewizor, odpowiedział, że sprzedał ziemię i nabył to cudo techniki. Pamiętasz, co wówczas powiedziałaś poważnym głosem do brata?

„Wiesz co, Romek, nazbieramy ziemi w worki, tata ją sprzeda i też nam kupi telewizor...” Romek może to poświadczyć.

Mając siedem lat, rozpoczęłaś naukę w klasie fortepianu w Państwowej Podstawowej Szkole Muzycznej przy ulicy Zwierzynieckiej. Aby tam dotrzeć, musiałaś przejechać niemal przez całe miasto. Już w pierwszej klasie mama wsadzała Cię do tramwaju i sama odbywałaś swą podróż do źródeł wiedzy. Obserwujące Cię osoby zauważyły, że ledwie wsiadłaś do tramwaju, choć nie byłaś już na czczo, wyciągałaś z tornistra kanapki i ze smakiem zjadałaś całe drugie śniadanie.

W dzieciństwie zaprzyjaźniłaś się szczególnie z Anną Ulrich, z którą często wyjeżdżałaś na kolonie, zwłaszcza do Żabostowa koło Chodzieży. W swoim archiwum domowym w Koninie przechowuje ona niezwykle cenną pamiątkę, Twoje pierwsze nagranie, gdy miałaś osiem lat — piosenkę o skakance.

Obecne śpiewam inny repertuar.

5 czerwca 1960 roku, gdy jeszcze mieszkaliście przy ulicy Kosińskiego, przystąpiłaś do Pierwszej Komunii Świętej w kościele Zmartwychwstania Pańskiego. Przed tą uroczystością mama ścięła Twoje piękne włosy, dlatego na zdjęciach komunijnych zamiast warkoczyków, które miałaś uprzednio, występujesz w niecodziennej fryzurze, do jakiej wróciłaś latem 1979 roku. Wkrótce po uroczystości komunijnej przeprowadziliście się do pięknego trzypokojowego mieszkania przy ulicy Kasprzaka 7, na Łazarzu w Poznaniu.

Ponoć byłaś bardzo solidną i zdyscyplinowaną uczennicą. Mając dziewięć lat, reprezentowałaś swoją szkołę w ogólnopolskich przeglądach młodych pianistów, a w czwartej klasie zostałaś wytypowana na konkurs województw północnych, w którym uczestniczyły dzieci ze szkół podstawowych i średnich. Zdobyłaś wówczas pierwsze miejsce... Zapowiadałaś się na znakomitą pianistkę.

Uczyłam się gry na fortepianie przez cztery lata, zanim jeszcze rozpoczęłam naukę w podstawowej szkole muzycznej. Kiedy byłam w siódmej klasie, koncertowałam już w filharmonii, stąd też wszyscy widzieli we mnie raczej talent muzyczny niż piosenkarski.

Jednak w szóstej i siódmej klasie Twój entuzjazm do gry na fortepianie wyraźnie osłabł. Za to w tym samym czasie, w 1964 roku, odniosłaś swój pierwszy wokalny sukces na festynie w Gnieźnie, na który pojechałaś z babcią Anną Sawicką. Wówczas do występu namówił Cię konferansjer Polskiego Radia Poznań i dostałaś duże brawa.

Pojechałyśmy autobusem do Gniezna. Ja wtedy śpiewałam i dostałam dużo oklasków, a potem nawet rozdawałam autografy. Babcia była wtedy dumna ze mnie.

A teraz posłuchaj Aniu, co napisała na Twój temat Beata Podemska:

Kim jest dla mnie Anna Jantar? Gdybym miała odpowiedzieć jednym słowem, odpowiedziałabym wszystkim... Od pierwszej chwili, a miałam wtedy siedem, może osiem lat, gdy po raz pierwszy jako dziecko usłyszałam „Tyle słońca w całym mieście”... Od chwili, gdy zobaczyłam Anię w telewizji, taką piękną i zjawiskową już na zawsze. I tak jest do dnia dzisiejszego. Lata zleciały, a Ania wciąż piękna i młoda, już nawet młodsza ode mnie nadal towarzyszy mi w codziennym życiu. Rok po roku, dzień po dniu... Jej piosenki, jej głos pomogły mi przetrwać ciężkie chwile. Kiedy patrzę na jej zdjęcia, słucham piosenek, serce się raduje, choć tej radości zawsze towarzyszy ból. Taka miłość, która przetrwała już tyle lat... Jestem dorosła, a za każdym nowym zdjęciem Ani poszłabym na koniec świata. Uwielbiam oglądać albumy jej poświęcone, czytać artykuły i wspomnienia kolejny raz... Jestem szczęśliwa, że mogłam żyć w czasach, gdy była z nami i być na jej dwóch koncertach... Pragnę jej podziękować za to, że była i że nadal żyje w moim sercu i w mojej pamięci. Kocham Cię, Aniu.

Jestem z tego powodu ogromnie szczęśliwa. Dziękuję.

Aniu, kiedy właściwie zaczęła się Twoja przygoda z piosenką?

Przygoda z piosenką zaczęła się bardzo dawno, bo w zasadzie od dziecka. Chodziłam do przedszkola i na różnych akademiach już zaczęłam śpiewać. Podśpiewywałam sobie jeszcze w podstawowej szkole muzycznej. Potem mając lat czternaście śpiewałam z amatorskim wówczas zespołem, ale dość popularnym już wtedy w Poznaniu. Oczywiście, była to zabawa, była to dziecinada.

Jaką nazwę nosiła ta formacja?

Była moda na takie dziwne nazewnictwo... Zespół, w którym wówczas śpiewałam, nosił bardzo piękną nazwę — Szafiry.

dalej >>

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama