W prozie Hanny Krall obecne są uniwersalne paradoksy, w które wpisane jest każde ludzkie życie
W prozie Hanny Krall obecne są uniwersalne paradoksy, w które wpisane jest każde ludzkie życie. To historia tragicznych wyborów, antyczny motyw kolizji wartości
Bardzo długo nie chciałam uczyć się od pisarzy, wolałam ufać ich książkom. Autor jako żywa osoba nie mieści się w ogóle w świecie pojęciowym absolwenta studiów polonistycznych. Autor nie jest żadną instancją tekstu, biografizm jest nienaukowy — mówią założenia nowoczesnej filologii.
Gdy sama stałam się autorką literatury, napisałam kilka biografii, a wśród moich przyjaciół zaczęli dominować pisarze i poeci, przyszła pora, by ostateczne rozstać się z polonistycznym przesądem.
Od Hanny Krall uczyłam się, słuchając. Na przykład upomnień, abym pamiętała, że mówiąc o jej książkach, nie powinnam używać określeń Shoah i Holokaust.
„A jak w takim razie powinnam mówić?”
„Jest na to bardzo dobre polskie słowo Zagłada.”
Jeden z problemów, jakie napotykam, czytając utwory dotyczące Zagłady, jest taki sam jak większości czytelników: urodziłam się po wojnie, nie mogę mieć żadnych osobistych wspomnień, żadnych doświadczeń. I nie mam pochodzenia żydowskiego, nie mieli go moi rodzice ani dalsi krewni. Jestem więc skazana na pewną niesamodzielność sądów — muszę wierzyć temu, co czytam. Literatura i gazety kształtują moją świadomość, zastępują osobistą pamięć. Spośród różnych wersji i interpretacji którejś trzeba zaufać, którąś wybrać. Znając wagę słów, staram się być szczególnie ostrożna, nie sposób zdać się jedynie na własny sąd, zaufać intuicji i językowym upodobaniom.
Mogę zdać się na Krall, która nie lubi słów „Shoah” i Holokaust. Oba są obce, specjalne, toteż ich zaletą jest podkreślenie przez język, że chodzi o wydarzenie niemające analogii w dziejach. Nie można ich odnieść do Ormian, Kurdów czy innej nacji poddawanej masowym mordom, do innych ofiar ludobójstwa niż żydowskie. Oba określenia zawierają jednak pewien element religijny. Całopalenie? Ofiara? Ależ jaka ofiara, żaden Bóg się jej nie domagał! Tak rozumiem sprzeciw Krall: wybierając słowa Shoah czy Holokaust stawiamy siebie poza kręgiem wyobrażalnych przyczyn, politycznych, konkretnych; w kręgu sensów sakralnych.
Krall uważa, że niesłusznie. Czy jednak nie zależy jej na podkreśleniu, że chodzi o tragedię żydowską?
„Pani Aniu, ja nie piszę o Żydach, dlaczego wciąż usiłuje mnie się tak zamknąć? Ja piszę o ludziach...”
Pisanie o Żydach zaczęło się w pewnym momencie, po świetnych reportażach krajowych z lat 70. Ktoś to musiał zrobić, ktoś musiał wysłuchać Marka Edelmana, aby powstało Zdążyć przed Panem Bogiem. Dzięki temu wywiadowi wydarzenie historyczne, jakim było powstanie w getcie, ma konkretną twarz. Nie jest abstrakcyjne, tajemnicze. Wiemy o swetrze, który Edelman włożył tego dnia. Znamy jego motywację. Poza tym cała sprawa nie ma wymiaru wyłącznie historycznego. Nie kończy się, nie zamyka w dziejach wojny. To dramatyczna przypowieść o ludzkich wyborach, której nie mniej ważną częścią jest Edelman niebezpiecznie blisko zbliżający się do granicy życia i śmierci jako lekarz. O niemal boskich kompetencjach.
Granice literatury i życia są czysto umowne. Fikcja musi stosować się do prawdopodobieństwa, życia jest nieprzewidywalne
O czym jest więc Zdążyć przed panem Bogiem? W prozie Krall są obecne uniwersalne paradoksy, w które wpisane jest ludzkie życie. Każde, niezależnie od pochodzenia, choć może ludzie szczęśliwi ich nie doświadczają. To jest historia tragicznych wyborów, antyczny motyw kolizji wartości. Krzysztof Warlikowski w przedstawieniu (A)pollonia słusznie zderzył grecką tragedię z prozą Krall.
W jej ostatniej książce Biała Maria bohaterami są m.in. reżyser, inny reżyser, scenarzysta. To rozpoznawalne osoby — Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Warlikowski i Krzysztof Piesiewicz. Kieślowski szuka motywów do filmu. Pyta: „Czy masz fałszywe świadectwo?”. To pierwsze zdanie Białej Marii. Pod nim inne: „Nie będziesz dawał fałszywego świadectwa...”. A może są sytuacje, gdy fałszywe świadectwo jest moralne? Co z fałszywym świadectwem chrztu, które żydowskiemu dziecku może podarować życie? Ten węzeł problemów uruchamia pasmo zdarzeń. Odmowa uczestniczenia w chrzcie, motywacje religijne. Lub inne. Co bardziej obraża milczącego Boga — odmowa pomocy bliźniemu czy dopuszczenie się kłamstwa? Czy Boga można w tej sprawie obrazić?
To problematyka Dekalogu Kieślowskiego. Gdzieś u początków wspólnego myślenia jest odpowiedź autorki: „Mam fałszywe świadectwo”. I cały łańcuch wydarzeń, w których uczestniczą postacie pojawiające się i znikające ze sceny. Oto J.S. — ojciec chrzestny, który woli pomagać, niż wystrzegać się kłamstwa. W następnej odsłonie dziejów J.S. jest pracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Nadal jednak jest w nim gotowość do samodzielności i niestandardowych zachowań. Zostaje oskarżony o udział w spisku przeciwko władzy. Idzie do więzienia.
W kolejnej odsłonie jest pracownikiem portu, który pośredniczy w aprowizacji statków. Zostaje oskarżony o korupcję i łamanie przepisów, których nie da się przestrzegać, bo są absurdalne. Może się ratować, wystarczyłoby poprosić niemieckiego armatora o świadectwo. Prawdziwe, nie fałszywe. Nie prosi, bo nie chce prosić Niemca. Za duży uraz z czasów wojny. J.S. umiera w trakcie procesu.
Był sprawiedliwym czy człowiekiem, o którym lepiej zapomnieć? Próżno pytać. Koszmar ludzkiego życia nie skończył się wraz z Zagładą. Piesiewicz — autorytet moralny, scenarzysta, senator — w trakcie dyskusji nad powstającym filmem mówi o „winie niezarzucalnej”. W kolejnej odsłonie jest już kimś innym. Strąconym z piedestału bohaterem skandalu. W Białej Marii wypowiada się o nim Scenarzysta. Postać łatwa do rozpoznania, póki skandal, rozdmuchany przez plotkarskie gazety, jest sprawą świeżą. Ale nazywa go się Scenarzystą, bo chodzi o sprawę uniwersalną, ten sam tragiczny obrót, który z J.S. uczynił trzy różne postacie w różnych sytuacjach historycznych.
Pisze się czasem, że Krall jest słuchaczką, reporterką, spisuje cudze historie i nie opowiada własnej. To już nieprawda. Różowe strusie pióra były rodzajem mozaikowej powieści o jej życiu. W Białej Marii jest jej własna historia z fałszywym świadectwem. I cudze historie, które ją uzupełniają. Podczas okupacji mężczyzna wchodzi od sklepu, nie chce kupować, pyta tylko o dziewczynkę bawiącą się na podwórku. „Ta czarniutka to kto?” Nie dzieje się nic, ale kobieta natychmiast bierze dziecko za rękę i oddala się, zostawiając sklep.
„Ta czarniutka — to nie ja. Ale to takie pojemne określenie: czarniutka...” — mówi Krall. Lęk, obcość i wina niezarzucalna za to, że los obrócił kolejną kartę. Nawet opowiadając o sobie, Krall poddaje postać uniwersalizacji. To „ona”, ta mała, którą zna dość dobrze. Podobna do innych.
„Pani Aniu, dlaczego ciągle pakują mnie do worka z literaturą faktu? Od dawna nie piszę reportaży. To jest literatura, literatura po prostu...”
Kolejna lista bestsellerów, książka Krall dość wysoko w dziale: literatura faktu. Zdumiewająca jest niechęć do zmian etykietek. Naprawdę jest tak: powieści robi się z faktów, z materii życia, lekko okraszonej fikcją i zmieszanej z różnych losów. Fikcja musi stosować się do prawdopodobieństwa, życie jest nieprzewidywalne. W biografiach stosuje się jako metodę poznawczą literacką zasadę prawdopodobieństwa. Reportaże operują fikcjami, prawdziwej opowieści nikt by nie zniósł, bo jest zbyt rozwlekła. Granice literatury i życia są czysto umowne. W literaturze jest zawsze mnóstwo życia. Inaczej nie miałaby sensu.
Biała Maria składa się z trzech szkatułkowo ułożonych opowieści, które powinny być czytane i medytowane oddzielnie. Opowieści-ogniwa puentują się na każdym z etapów. Jest w tym poetycki skrót: nie sentymentalny, lecz okrutny przez lapidarność.
To w ogóle nie jest reportaż.
I już od dawna — nie dziennikarstwo, polegające na przekazywaniu, rejestrowaniu, zapisie.
„Pani Aniu, używanie magnetofonu doprowadza do bełkotu w książce. To się robi inaczej, bierze się zeszyt, pisze się normalnie, jak trzeba, w zeszycie.”
Żaden wywiad rzeka nie dorównuje Zdążyć przed Panem Bogiem, nie jest tak dobitny. Biała Maria to trochę odpowiedź na Podwójne życie Weroniki Kieślowskiego. Jest tu i Edelman. Opowiada umierającej Grażynie Kuroniowej bajkę: Gdy wyzdrowiejesz, pojedziemy do Meranu... Do Meranu jedzie na spotkanie Krall. Ale przekonała się, że tego Meranu już nie ma.
ANNA NASIŁOWSKA — krytyk i historyk literatury, pisarka, profesor w Instytucie Badań Literackich PAN. Ostatnio opublikowała autobiograficzną opowieść Konik, szabelka (2011)
opr. ab/ab