O hulającym duchu w Polsce i w Kościele…

Rzekomy „duch soboru”, jak zauważył Joseph Ratzinger to niekoniecznie Duch Święty, a raczej anty-duch. Każda teologiczna nowinka miała być lepsza, niż „stare” rzeczy zakorzenione w Ewangelii, Tradycji i nauczaniu Magisterium Kościoła. Dziś można się obawiać, że fałszywy duch wkręca się w synod poświęcony synodalności – podkreśla o. Dariusz Kowalczyk.

Prawnicy wspierający swego czasu działania „totalnej opozycji”, która dzisiaj stała się „totalną władzą”, mówią, że wicie, rozumicie, może ten tego nie wszystko, co robi obecna władza, jest zgodne z procedurami, ale – i tu nadymają się uczenie – trzeba zrozumieć, że nie jest ważna litera prawa, ale duch prawa. Oczywiście tymi, którzy należycie rozumieją ducha prawa, są oni sami, a jeszcze bardziej popierani przez nich politycy. Do tego dochodzi stara marksistowska zasada, że aby zbudować raj na ziemi, trzeba najpierw zburzyć stary świat, łamiąc stare prawa. Innymi słowy: wielki, szczytny cel uświęca środki.

Rozróżnienie między literą czegoś tam, a duchem (dobrym duchem!), który ma ożywiać literę, chronić ją przed jakimś skostnieniem, ma sens. Tyle że z tego nie wynika, że w imię ducha można wedle własnego widzimisię manipulować literą, albo ją po prostu unieważniać w zależności od okoliczności. Rozprawianie o rzekomym duchu, na przykład duchu dziejów, wykorzystywane było i jest w różnych systemach mniej lub bardziej totalitarnych. Prawdą, prawem staje się wówczas to, co głosi jedynie słuszna partia, jakaś najwyższa Komisja, albo przywódca, w którego – jak wierzą wyznawcy – wcielił się duch czasu. Ów duch jest nieskrepowany, a zatem nie mogą go ograniczać logika, wymogi koherencji, zgodność zdań z rzeczywistością, ani nawet zwykła ludzka przyzwoitość, jeśli „postęp” wymaga złożenia z przyzwoitości ofiary.

Joseph Ratzinger zauważył, że od początku Soboru Watykańskiego II pojawił się na nim rzekomy duch Soboru, który tak naprawdę był anty-duchem. Wedle tegoż anty-ducha każda teologiczna nowinka miała być lepsza, niż „stare” rzeczy zakorzenione w Ewangelii, Tradycji i nauczaniu Magisterium Kościoła. Anty-duch pojawił się na Soborze, ale szczególne triumfy święcił w okresie po Soborze. Miał być czymś ważniejszym niż same dokumenty Soboru, czyli litera. Niepoważne, szkodliwe „reformy”, które wcale nie wynikały z soborowych tekstów, usprawiedliwiano „duchem Soboru”. Każda, nawet najgłupsza, nowinka liturgiczna, teologiczna, moralna stroiła się w szatki soborowego ducha. A jeśli ktoś nie zgadzał się, protestował, to był krytykowany, wyśmiewany jako wstecznik, który odrzuca odnowę Soboru.

Dziś można się obawiać, że fałszywy duch wkręca się w synod poświęcony synodalności. Słowo „synodalność” odmieniane przez wszystkie przypadki ma być odpowiedzią na problemy i wyzwania, jakie stoją przed Kościołem. Przeglądam artykuły, również te akademicko-naukowe, na temat synodalności. Niestety, zasadniczo nie znajduję w nich jakichś konkretnych, logicznych, rozwijających dotychczasowe nauczanie Kościoła propozycji nowych dróg. Wszystko sprowadza się do mielenia słów: „synodalność”, „dialog”, „słuchanie”. A im bardziej się mieli, tym większe jest wrażenie chaosu. Przypominają się słowa kard. Roberta Saraha: „Jeden episkopat mówi jedno, drugi drugie. Jeden biskup mówi jedno, drugi mówi coś innego, a wierni są zdezorientowani. To prawdziwy kryzys kapłaństwa”. Tak! Duch, który tak naprawdę jest anty-duchem, potrafi pod pozorem szukania większego dobra, siać zamęt i mamić fałszywymi perspektywami.

Duch, prawdziwy Duch Kościoła, doprowadził wiernych do wspólnego wyznawania wiary w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Przy czym „synodalność” była w Chrystusowym Kościele obecna od początku. Problem w tym, że w niektórych kręgach jest ona dziś rozumiana w taki sposób, który zdaje się rozmywać powyższe wyznanie, szczególnie jedyność i apostolskość Kościoła. Pomimo różnych słabości biskupów, wierzę, bo taka jest wiara Kościoła, że Duch Święty oferuje im swoją asystencję. Dlatego nie chciałbym, aby ważniejsze od biskupów okazały się jakieś samo-namaszczające się grupki nacisku spod znaku eko-femo-homo, które proponują nowe, zupełnie inne, niż przez 2 tys. lat, rozumienie pojęcia „Kościół walczący”. To nowe rozumienie nie ma nic wspólnego z walką, o której mowa chociażby w księdze Apokalipsy. Ma za to niepokojąco wiele wspólnego z tym, co ostatnio w Polsce nazwano „demokracją walczącą”. Pozostaje ufać, że Duch Święty poradzi sobie z tym wszystkim i Synod o synodalności przyniesie dobre owoce, wbrew zakusom anty-ducha.

 

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama