Niektórzy mówią: „to tylko różnica akcentów”, ale to nieprawda. Te dwie wizje opierają się na fundamentalnie różnych antropologiach i eklezjologiach. Między innymi dlatego trzeba Leona XIV wspierać, a nie szukać dziury w całym, jak to robią niektórzy zacietrzewieni komentatorzy, którym się wydaje, że bronią Ewangelii i Tradycji – pisze ks. Dariusz Kowalczyk SI.
Gdy 24 października papież Leon XIV rozpoczynał Jubileusz Zespołów Synodalnych w Watykanie, wydawało się, że mówi o czymś prostym: o wspólnym słuchaniu Ducha Świętego, o miłości Chrystusa jednoczącej Kościół, o służbie zamiast dominacji. Ale w tym samym czasie, w salach konferencyjnych, na blogach i w mediach katolickich rozgrzewała się zupełnie inna dyskusja – o władzy, strukturach, uprawnieniach, reprezentacji. To nie są dwie interpretacje tej samej rzeczywistości. To dwa fundamentalnie różne projekty, które używają tego samego słowa: „synodalność”, ale mają na myśli coś zupełnie innego.
Leon XIV mówi o Chrystusie i komunii. Tymczasem pseudo-postępowa katolewica widzi szansę na władzę.
A po co katolewicy jeszcze więcej władzy? Bo przecież we współczesnym Kościele ma jej niemało. Ano po to , aby odmieniając „synodalność” na wszystkie przypadki podmienić nam Kościół. Nowy Kościół miałby być na ich obraz i podobieństwo, w pełni kompatybilny z lewicowo-liberalnymi ideologiami.
Duch Święty i ideologia
Ojciec Święty widzi Kościół przede wszystkim jako tajemnicę, nie jako organizację. Jako rzeczywistość, która uczestniczy w życiu Trójcy Świętej, nie jako religijną korporację, którą trzeba zreformować według wzorców świeckich instytucji. To język mistyczny, pneumatologiczny, chrystocentryczny. Czyli – powie ktoś – abstrakcyjny, niepraktyczny, nieżyciowy. Nie! Przecież to jest język apostołów, w tym św. Jana i św. Pawła.
Mechanizmy decyzyjne i podział kompetencji mają swoje znaczenie, bo jesteśmy ludźmi, ale Leon XIV mówi najpierw o wspólnym zanurzeniu w Chrystusie, o pozwoleniu Duchowi Świętemu prowadzić wspólnotę, o logice miłości przeciwstawionej logice władzy.
Gdy Papież mówi o napięciach w Kościele – między jednością a różnorodnością, tradycją a nowością, autorytetem a partycypacją – nie proponuje ich „rozwiązania” przez wybranie jednego bieguna. Proponuje transformację przez Ducha: „Musimy pozwolić Duchowi je przekształcić, aby nie stały się ideologicznymi przeciwstawieniami i szkodliwymi polaryzacjami”.
A teraz posłuchajmy głosów z drugiej strony, czyli katolewicy: „trzeba zdemokratyzować Kościół”, „chodzi o obalenie hierarchii”, „trzeba wprowadzić kobiety do kapłaństwa”, „należy zmienić nauczanie o seksualności”, „Kościół musi dostosować się do współczesności”. Te postulaty pojawiają się nie jako owoce wspólnego słuchania Ducha Świętego, ale jako gotowy program polityczny, który ma być przepchnięty poprzez „proces synodalny”. Przy czym pod pojęciem „demokratyzacja” nie kryje się żadne szczere pragnienie uczciwej demokracji. Chodzi o system, który w Polsce i w Europie dobrze znamy, który udaje demokracją, a w rzeczywistości jest coraz większym zamordyzmem, tyle że w „białych rękawiczkach”, zamordyzmem skrytym za uśmiechami.
Skupieni na homoseksualizmie
Katolewica traktuje synodalność jako technikę zdobycia władzy w Kościele. Nie chodzi o głębszą komunię z Chrystusem, ale o przesunięcie władzy – od hierarchii do „ludu Bożego” (rozumianego jako postępowi aktywiści). Francuski teolog Louis Bouyer już w latach 70. XX wieku ostrzegał przed tym, co nazywał „rozkładem katolicyzmu” – sztucznym systemem, który zastępuje autentyczną wiarę mechanizmami kontroli i biurokracji. Dziś w ideologicznej synodalności można dostrzec nową wersję tego zjawiska: „proces” staje się ważniejszy niż prawda, „słuchanie doświadczeń życiowych” ważniejsze niż Objawienie.
Najlepszym przykładem tego, dokąd prowadzi ideologizacja synodalności, jest niemiecka Droga Synodalna (Synodaler Weg). Tam synodalność stała się otwarcie projektem politycznym: ustanowienie „gremiów decyzyjnych” równoległych do władzy biskupiej, wprowadzenie kobiet do święceń, zmiana nauczania o seksualności, demokratyzacja struktur.
Kiedy przeglądałem raport końcowy niemieckiej Drogi synodalnej, to uderzyła mnie szczególnie obecna tam obsesja pro-homoseksualna. Miałem niekiedy wrażenie, że czytam jakieś broszurki gender/LGBT, a nie głos pretendujący do bycia głosem Kościoła katolickiego.
Lud Boży miast i wsi
Podsumujmy. Dla katolewicy celem jest zmiana struktur władzy w Kościele i dostosowanie nauczania do współczesności, czyli do liberalno-lewicowych ideologii, w tym gender/LGBT. Synodalność jest instrumentem tej zmiany. Dla Leona XIV natomiast synodalność ma pomóc Kościołowi wypełnić jego pierwotną, daną przez Jezusa, misję w świecie, którą jest bycie misyjnym, głoszenie Ewangelii.
Dla katolewicy autorytet w Kościele powinien pochodzić od „ludu Bożego”, tyle że rozumianego tak, jak komuniści rozumieli lud pracujący miast i wsi, na czele którego miał stać aktyw partyjny.
Leon XIV natomiast podkreśla, że autorytet w Kościele pochodzi od Chrystusa poprzez apostolską sukcesję. Synodalność nie zastępuje tego autorytetu, ale go wzbogaca i uwiarygodnia przez włączenie całego ludu Bożego w słuchanie Ducha.
Niektórzy mówią: „to tylko różnica akcentów”, „wszyscy chcemy dobra Kościoła”, „możemy się uzupełniać”. Ale to nieprawda.
Te dwie wizje są wzajemnie wykluczające się, bo opierają się na fundamentalnie różnych antropologiach i eklezjologiach. Między innymi dlatego trzeba Leona XIV wspierać, a nie szukać dziury w całym, jak to robią niektórzy zacietrzewieni komentatorzy, którym się wydaje, że bronią Ewangelii i Tradycji.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.