Życie duchowe nie znosi rutyny. Dotyczy to szczególnie tego, w jaki sposób przyjmujemy komunię – łatwo nie docenić wyjątkowości tego daru i nawet gorliwi wierni mogą niekiedy przystępować do Komunii Świętej „z przyzwyczajenia” i przyjmować ją po rutyniarsku – przestrzega o. Jacek Salij OP, felietonista Opoki.
Ostro i jednoznacznie, a przecież bez osądzania kogokolwiek czy ferowania wyroków oburza się na rutyniarskie przyjmowanie Komunii Świętej w swoim wierszu Janusz Kotański. Tylko poeta potrafi krytykować tak gruntownie, a zarazem bez cienia wywyższania się czy napastliwości:
Wrzucają Cię
do ust
jak pigułkę
na uspokojenie
albo słodki cukierek
rozweselający
Problem jest odwieczny. Eucharystią Bóg nas obdarza tak wspaniałomyślnie, że w zasadzie jest ona łatwo dostępna dla wszystkich wierzących w Chrystusa. W konsekwencji, niestety, łatwo wyjątkowości tego daru nie docenić i nawet gorliwi wierni mogą niekiedy przystępować do Komunii Świętej „z przyzwyczajenia” i przyjmować ją po rutyniarsku.
Nowy Testament, owszem, przed niegodnym przyjmowaniem Komunii Świętej przestrzega, jednak przede wszystkim poprzez wskazanie granicy, której absolutnie przekroczyć nie wolno. Mianowicie zdecydowanie nie powinniśmy przystępować do Stołu Pańskiego w stanie grzechu śmiertelnego. Apostoł Paweł nie pozostawia tu cienia wątpliwości: „Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten Chleb i pijąc z tego Kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije” (1 Kor 11,28).
Powiązanie Komunii Świętej z sakramentem Bożego przebaczenia właśnie tutaj ma swój początek. „Jeśli ktoś ma świadomość grzechu ciężkiego – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego, 1385 – przed przyjęciem Komunii powinien przystąpić do sakramentu pojednania”. Już Orygenes (+254), powołując się na ewangeliczną przypowieść o zaproszonych na królewską ucztę (por. Mt 22), stanowczo nas upomina: „Niechaj nikt nie przychodzi na tę ucztę w brudnych szatach”.
Szczególnie uroczyście przed niegodnym przystępowaniem do Komunii ostrzegał św. Jan Chryzostom (+407): „Również ja podnoszę głos, proszę, błagam i zaklinam, aby nie zbliżać się do tego świętego Stołu z nieczystym i skażonym sumieniem. Takie przystępowanie, nawet jeśli tysiąc razy dotykamy Ciała Pana, nigdy nie będzie mogło się nazywać komunią, lecz wyrokiem, niepokojem i powiększeniem kary”. Ten głos bardzo został w Kościele zapamiętany. Stosunkowo niedawno przypomniał go św. Jan Paweł II, mianowicie w encyklice Ecclesia de Eucharistia.
Wydaje się jednak, że cytowany na początku wiersz nie jest okrzykiem zgrozy na komunię świętokradzką, która wtedy ma miejsce, kiedy ktoś nie przejmując się tym, że jego serce jest bezbożne i niegodziwe, do swoich grzechów dodaje jeszcze grzech znieważenia Najświętszego Sakramentu. Autor powyższego wiersza ma na myśli może nawet samego siebie, ale na pewno nas, zwyczajnych i poczciwych katolików, którzy duchową bylejakością potrafimy naznaczyć nawet nasze życie sakramentalne.
Jednym słowem, wiersz napisany jest w kluczu tej modlitwy, którą już grubo ponad tysiąc lat temu włączono do Mszału Rzymskiego: „Wszechmogący Boże, nie dopuść, aby przyjęcie Najświętszego Sakramentu stało się powodem oskarżenia dla Twoich wiernych, skoro dałeś go nam jako lekarstwo”.
Poetę – tak jak go rozumiem – przenika nadzieja, że przystępując do Komunii Świętej, będziemy się starali przekraczać nasze rutyniarstwo i bylejakość. Że będzie nas wtedy przenikała tęsknota, tak jasno wyrażona w pieśniach eucharystycznych: „Wstąp, o Jezu, w serce moje, w nim na zawsze zostań już”, „O szczęście niepojęte, Bóg sam odwiedza mnie – o Jezu, wspomóż łaską, bym godnie przyjął Cię”.