Szczególnie ważne w rachunku sumienia przed spowiedzią wydaje się pytanie o grzechy zaniedbania. Takie grzechy chyba najtrudniej w swoim życiu zauważyć i nawet najcięższe zaniedbania uświadamiamy sobie zazwyczaj poniewczasie – pisze o. Jacek Salij OP.
Oczywistym uwieńczeniem niektórych spowiedzi jest radosne świętowanie. O takiej właśnie spowiedzi czytamy w przypowieści o synu marnotrawnym. Kiedy wyrodny syn przyszedł prosić ojca o przebaczenie, ten rzucił mu się w ramiona i zarządził świętowanie: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”.
Takiej radości doświadczają penitenci, którzy – po latach wadzenia się z Bogiem albo jakiegoś innego swojego błąkania się po duchowych manowcach – chcą przez przyjęcie sakramentu pokuty potwierdzić swój ostateczny powrót do Chrystusa i do Kościoła. Jest jeszcze taki szczególny rodzaj radości syna marnotrawnego, którego przyjście do konfesjonału jest podziękowaniem za cudowne ocalenie. Ktoś inny przeżywa dodatkową radość, że przychodząc do spowiedzi, spełnił w ten sposób ostatnie, szczególnie gorące pragnienie swojego zmarłego ojca lub matki.
Wydaje się jednak, że nie każdej naszej spowiedzi towarzyszy radość pojednania z Bogiem. To tylko intuicja poety tak na sakrament pokuty potrafi spojrzeć.
„Mną ciesz się! – słyszy w swoim sercu słowa samego Boga Beata Obertyńska – Za Mnie mi dziękuj! / Bardziej Mnie uczcisz pokorną radością, / niż skruchą – w smutku i lęku”.
Nieznajomość takiej radości jest zapewne główną przyczyną tego, że niekiedy nawet ci katolicy, którzy starają się pamiętać zarówno o Bożych przykazaniach, jak o coniedzielnej mszy świętej, ociągają się z pójściem do spowiedzi. Niektórzy w ogóle zapominają o tym, że w Kościele mamy sakrament pokuty.
„Żyję uczciwie, a przecież nie będę się spowiadał z błahostek bez znaczenia”. Na taki argument odpowiadało się nieraz, że nie tylko meble, ale również nasz dom duchowy powinno się od czasu do czasu odkurzyć. Bo przecież te rzekome błahostki to jakby kurz duchowy.
Nie zapomnijmy jednak przypowieści Pana Jezusa o faryzeuszu i celniku. Faryzeusz czuje się człowiekiem wręcz ponadprzeciętnie uczciwym, a biorąc rzecz czysto materialnie, ma przecież rację: „Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. Wydawało mu się, że jest o całą klasę lepszy od celnika, który w kącie świątyni bił się w piersi i powtarzał „Boże bądź miłościw mnie grzesznemu!”. „Boże – modlił się faryzeusz arogancko – dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik”. Pozornie, wszystko to było prawdą. A jednak – kończy swoją przypowieść Pan Jezus – celnik odszedł do domu usprawiedliwiony, nie faryzeusz.
Pyszny faryzeusz jakoś nie zauważył w Piśmie Świętym tych pouczeń, że człowieka nieraz obciążają również takie grzechy, których on sobie nawet nie uświadamia. „Kto dostrzega swoje błędy? Oczyść mnie od tych, które są skryte przede mną” – modlił się Psalmista (19,13). A w innym Psalmie: „Stawiasz nasze skryte grzechy w świetle Twojego oblicza.” (90,8). Później, w Nowym Testamencie, myśl tę wyrażono jeszcze mocniej: „Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek” (Hbr 4,13).
Zapewne nikt z nas nie zdoła do końca rozpoznać tego wszystkiego, co Bogu we mnie się nie podoba. Jednak trochę tych grzechów, których dotąd sobie nie uświadamiałem, poznać mogę. Szczególnie ważne w rachunku sumienia przed spowiedzią wydaje się pytanie o grzechy zaniedbania. Takie grzechy chyba najtrudniej w swoim życiu zauważyć i nawet najcięższe zaniedbania uświadamiamy sobie zazwyczaj poniewczasie. Matka czy ojciec może być przeświadczony, że ze swoich obowiązków rodzicielskich wywiązuje się rzetelnie i niemal idealnie, i dopiero narkomania albo samobójcza próba syna lub córki uprzytomni takim rodzicom, że starali się dawać swoim dzieciom możliwie wszystko, tylko nie samych siebie. A przecież ofiarami różnych naszych zaniedbań są nie tylko nasze dzieci.
Rzecz jasna, jeden tylko Bóg zna mnie do końca. Jemu – na szczęście! – o wiele bardziej zależy na moim dobru, niż mnie samemu. Ojcu syna marnotrawnego nie przeszkadzało to, że wrócił do niego – jak się domyślał Ernest Bryll – „nie synek dzieciństwa pachnący / A zniszczony parobek. Obcy i śmierdzący / Wyłysiały cały. Szczyna i szczecina / We szmatach”. Ojca radowało to, że odzyskał syna. Wielki dar sakramentu pokuty polega właśnie na tym, że spowiadam się tak jak, umiem z moich grzechów, ale przede wszystkim powierzam Chrystusowi i Jego miłosierdziu całego siebie: „Boże, ogarnij mnie swoim miłosierdziem – nie tego, za kogo sam siebie uważam, ale mnie prawdziwego, tego, kim naprawdę jestem przed Tobą!”.
Szczególnie głębokie spojrzenie na sakrament pokuty zaproponowała Adrienne von Speyr (+1967), szwajcarska konwertytka z protestantyzmu. W mistycznej wizji zobaczyła ona spowiedź jako moje włączenie się w to niepojęcie wspaniałe wyznanie miłości, jakie Chrystus Pan składa swojemu przedwiecznemu Ojcu. Swoją spowiedzią również ja, grzeszny, wyznaję Bogu wszechmogącemu, że Go kocham, że bardzo chcę Go kochać. Ojcze wszechmogący, wiem, że różnorodnie, i więcej nawet niż to sobie uświadamiam, sprzeniewierzyłem się tej miłości, ale wierzę też i wiem, że ze względu na Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, wolno mi wołać do Ciebie: „Boże bądź miłościw mnie grzesznemu!”