Dlaczego takie słowa jak empatia, wzajemność, otwartość, tolerancja, zrozumienie, które są bliższymi lub dalszymi słowami wyrażającymi miłość, powinny nas niepokoić – wyjaśnia o. Strumiłowski OCist.
Istotą chrześcijaństwa jest miłość. Życie chrześcijańskie jest życiem pełnią miłości. Duchowość nie jest niczym innym, jak realizacją doktryny, która ma pozwalać na pełne zaangażowanie życia w miłości. Rzadziej już pamięta się, że chodzi o miłość nadprzyrodzoną, a nie jedynie o przyrodzoną. Rzadko w ogóle w wypowiedziach świeckich czy duchownych widać jasną różnicą między miłością nadprzyrodzoną i przyrodzoną.
Mimo to wydaje się, że wzrasta owo ukierunkowanie na miłość. Widać to w najnowszych dokumentach Magisterium, w których coraz częściej pojawia się słownictwo związane z miłością. Coraz częściej napotykamy w tych dokumentach takie słowa jak otwartość, towarzyszenie, przyjęcie, czułość, empatia, zrozumienie czy słuchanie. Wszystkie te słowa w jakiś sposób wiążą się z miłością albo mają wyrażać jakiś jej aspekt. Co ciekawe w starszych dokumentach Kościoła takie słownictwo jest niemal nieobecne. A przecież o miłość chodziło zawsze, bo Bóg jest miłością.
Największy problem w tym względzie polega na tym, że od czasów apostolskich, a szczególnie w nowożytności pojęcie miłości ulega mocnym zmianom. Posługujemy się tymi samymi słowami, lecz inaczej je rozumiemy. Dawniej, na przykład, w średniowieczu, rycerz, który chciał dowieść prawdziwej miłości wybrance swego serca, musiał dowieść życia cnotliwego i wierności Bogu. Wraz z nastaniem romantyzmu nastąpiła pewna rewolucja w tym względzie. Pojawiły się utwory literackie, w których kochanek by dowieść miłości musiał być gotowy na dokonanie zbrodni a nawet sprzeciw wobec Boga. Ale nawet ta drastyczna zmiana nie jest zasadnicza jeśli chodzi o retorykę kościelną.
Odwrót od Bożej Miłości
Największa zmiana dotyczy obiektu miłości w jej chrześcijańskim rozumieniu, a ta zaczęła następować wraz z nadejściem renesansowego humanizmu. O ile wcześniej jasne było, że miłość w pierwszym rzędzie ma być ukierunkowana na Boga, o tyle współcześnie pierwszym adresatem miłości jest człowiek, a Bóg jest co najwyżej gwarantem tej miłości. I to przewartościowanie niesie w sobie potencjał całkowitej zmiany znaczenia Ewangelii, bez zmiany jej literalnej treści. Spróbujmy przyjrzeć się kilku przykładom.
Weźmy chociażby takie zdanie z Ewangelii wg. św. Jana, w którym Jezus w modlitwie arcykapłańskiej prosi o to, by jego uczniowie stanowili jedno. Jest to sztandarowe zdanie przyjęte przez ruch ekumeniczny. Chodzi o jedność, która jest wyrazem i realizacją miłości. Zatem nie wolno stawiać akcentu na to, co nas dzieli. To jest nieistotne. Należy skupić się na jedności między chrześcijanami, a szerzej – między ludźmi, gdyż ta jedność była centralnym pragnieniem Zbawiciela, prowadzącą Go do złożenia ofiary na krzyżu. I wszystko wydaje się oczywiste. Jednakże, Jezus w swojej modlitwie nie mówi o ludzkiej jedności i miłości. Mówi wszak: „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno” (J 17, 21).
Zatem mamy dany dokładny wzór tej jedności, a jest nim jedność i miłość trynitarna. A na czym ona polega? Otóż Syn i Ojciec nie stanowią jedności poprzez wzajemne odniesienie i zewnętrzną relację, ale ze względu na jedną istotę. Ojciec, Syn i Duch święty posiadają jedną substancję, jedną wolę i jeden rozum, można powiedzieć – jedno serce. Jedność o którą prosi nasz Pan może zatem zrealizować się tylko w zjednoczeniu z prawdziwym Bogiem – tylko dzięki zjednoczeniu z Bogiem, wszczepieniu w Jego tożsamość, co realizuje się przez prawdziwą wiarę, sakramenty oraz cnoty boskie (wiarę, nadzieję i miłość). Bez łaski uświęcającej, która jest życiem Bożym w nas, realizacja tej jedności nie jest możliwa.
Prawdziwa jedność jest możliwa tylko w jednym i prawdziwym Kościele, który jest jednym i jedynym, prawdziwym Ciałem Chrystusa zjednoczonego istotowo z Ojcem. Bez nadprzyrodzonej miłości Boga, która nie istnieje poza Kościołem, prawdziwa jedność jest niemożliwa. A zatem iluzją jest poszukiwanie jedności bez zwracania uwagi na kwestie wiary, które nas dzielą. I nie chodzi o to, że nie jest możliwe jakiekolwiek porozumienie katolików i wyznawców innych religii, gdyż takie porozumienie, pokój i ludzka jedność są możliwe, ale nie jest to ta jedność o którą prosił Chrystus.
Drugi przykład: rozumienie ofiary Chrystusa. Obecnie większość katolików w odpowiedzi na pytanie jaki był cel i powód ofiary Chrystusa, czyli innymi słowy: „dlaczego Chrystus oddał życie na krzyżu?”, odpowie, że z miłości do człowieka. I oczywiście jest to prawda. Jednak, kiedy wczytamy się w Ewangelię oraz dokumenty Kościoła, to okaże się, że pierwszym celem ofiary nie był człowiek, ale Bóg-Ojciec. A człowiek jest celem tej ofiary o tyle, o ile pozwala ona na powrót zjednoczyć się człowiekowi z Bogiem.
Trzeci przykład, związany z poprzednimi: misja Kościoła. Obecnie coraz częściej słyszy się o tym, że głównymi zadaniami Kościoła są uzdrawianie świata i człowieka. Zatem chodzi o szerzenie pokoju, walkę z ubóstwem, ekologię itp. Tymczasem największym problemem człowieka jest jego oddalenie od Boga, które jest spowodowane przez grzech. Wszystkie inne biedy świata i człowieka są skutkiem tego oddalenia. Zatem faktycznie chodzi o przywrócenie miłości – ale nie w pierwszym rzędzie miłości między ludźmi, ale miłości między Bogiem a człowiekiem.
Iluzje współczesnych chrześcijan
Jeśli zatem perspektywa miłości tak radykalnie się zmieniła, że na dalszy plan odchodzi troska o nadprzyrodzoną miłość Boga – bo przecież, jak się nas przekonuje, nie powinniśmy w pierwszym rzędzie nawracać, ale budować braterstwo, to sprawa jest naprawdę poważna. Tym bardziej, że przecież słowo nawrócenie oznacza nie mniej, ale powrót do miłości Boga. Jeśli coraz częściej mniemamy, że nie jest najważniejsze w co i jak wierzymy, ale ważne jest, abyśmy żyli miłością bliźniego, to jesteśmy naprawdę w ślepym zaułku.
Zatem słowa takie jak empatia, wzajemność, otwartość, tolerancja, zrozumienie, które są bliższymi lub dalszymi słowami wyrażającymi miłość, powinny nas niepokoić. Tym bardziej że wydają się one dominować nad określeniami, które Kościół zawsze pielęgnował dla wskazywania prawdziwego pojednania z Bogiem, który prawdziwie i w pełni objawił się w jedynym Kościele katolickim.
Można zatem powiedzieć, że współcześni chrześcijanie rzeczywiście coraz bardziej chcą pielęgnować miłość, ale nie zawsze miłość do Chrystusa i Boga. Wydaje się, jakby Chrystus prawdziwie przyniósł nam miłość, która przez Ewangelię stała się udziałem doczesnego świata, lecz niekoniecznie dotykała dawcę tej miłości. Przypomina to pewnego rodzaju deistyczną interpretację Ewangelii. Bóg dał nam miłość, by ona była pośród nas i między nami. I rzekomo tylko o to mu chodziło. Możemy Go oczywiście kochać, ale nie powinno być naszą pierwszorzędną troską, by inni prawdziwe Go poznali i pokochali. Bo to mogłoby uderzyć w miłość międzyludzką.
Jeśli nawoływanie do nawrócenia (czyli więzi miłości jaka realizuje się w Kościele) ma naruszać relacje międzyludzkie, to należy od niej odstąpić. Bo nie jest najważniejsze czy wierzymy i kochamy tego samego Boga, ale czy kochamy się wzajemnie. Zresztą, jeśli jest w tobie dobro, to na swój sposób kochasz Boga, jak wielu mniema. Zupełnie jakby przed przyjściem Chrystusa dobro było niemożliwe. Jakby Chrystus przyszedł tylko po to, żeby wyzwolić w nas rewolucję miłości, zawartą w programie ewangelicznym. Tylko, że to już nie jest prawdziwa Ewangelia. Bo dobro przed wcieleniem Syna Bożego było możliwe. Niemożliwe było zaś zjednoczenie z Bogiem i pokonanie grzechu, który od Boga oddziela.