Jednak nieśmiertelność duszy to jeszcze nie życie. Śmierć ciała jest prawdziwie śmiercią człowieka. Dusza po śmierci choć nie umiera, nie żyje. Oczekuje na powstanie z martwych ciała
Zauważyłem, że coraz trudniej usłyszeć o duszach. Nawet na kapłańskich rekolekcjach ksiądz, który polecał Bogu nieżyjących współbraci unikał słowa „dusze”. „Módlmy się za zmarłych w czyśćcu cierpiących” – mówił. A przecież śmierć nie jest niczym innym, jak właśnie oddzieleniem duszy od martwego ciała. „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą” – przestrzegał Jezus. „Daj mi dusze, resztę zabierz” – prosił św. Jan Bosko, a św. siostra Faustyna mówiła „dusze” i o żywych, i o zmarłych. Bo dusza jest w człowieku pierwiastkiem Bożym i nieśmiertelnym.
Jednak nieśmiertelność duszy to jeszcze nie życie. Śmierć ciała jest prawdziwie śmiercią człowieka. Dusza po śmierci choć nie umiera, nie żyje. Oczekuje na powstanie z martwych ciała. To niezrozumiały dla nas stan, którego człowiek po grzechu pierworodnym boi się. A jeśli w człowieku nie ma złożonej w Bogu miłości, nadziei i wiary, ten lęk potrafi być przerażający. To on jest ojcem kariery współczesnego ateizmu. Lepiej wyobrazić sobie, że po śmierci niczego nie będzie niż zgodzić się, że przychodzi czas na sprawiedliwy osąd. Ale to bezużyteczne zaklinanie rzeczywistości, której przecież nie trzeba wypierać ze świadomości. Nie trzeba, bo dla każdego człowieka jest droga zbawienia. To miłosierdzie Boga, objawiające się w śmierci Jego Syna za nas. Śmierci, która zostaje pokonana miłością. A miłość prawdziwa nie umiera nigdy. Jezus Chrystus zmartwychwstał z miłości. Szczęśliwe dusze, które choć oczekują jeszcze zmartwychwstania ciała, już mogą widzieć Boga.
Modlitwy za dusze zmarłych są gestem miłości. Najmniejsza z nich jest gestem niezwykłej wagi, dla tych, którzy dla siebie już nic uczynić nie mogą. Jak bardzo wdzięczne potrafią być dusze, za jakże małe gesty, na które w naszej doczesnej codzienności nawet nie zwrócilibyśmy uwagi. Tam są niezwykłym skarbem. Opowiadała mi ośmioletnia dziewczynka, że kiedy w dzień Wszystkich Świętych postanowiła zapalić świeczkę na jakimś zapomnianym grobie, słyszała w sobie wielokrotny głos: Dziękuję ci. Bardzo ci dziękuje. I każdy, kto codziennie modli się za zmarłych, wie, że sobie tego nie wymyśliła.
Kiedyś przyjdzie czas na nas. Będziemy potrzebować modlitwy Kościoła, modlitwy naszych bliskich, modlitwy obcych nam, ale pełnych miłości chrześcijan. Tym bardziej, im bardziej sami byliśmy daleko od Boga, sakramentów, modlitwy, miłości. Wtedy zrozumiemy, jak ważne były Msze św. zamawiane za zmarłych, ofiarowane odpusty, wypominki, listopadowy różaniec, wieczorny „wieczny odpoczynek racz im dać Panie”, zapalone na cmentarzu znicze. I jak ważne było uczenie tego dzieci i tych, co będą po nas. Na szczęście mamy jeszcze czas, by to, co zaniedbane naprawić. Czas do śmierci. A potem będziemy mogli już tylko liczyć na innych. Oby się znaleźli.
opr. aś/aś