Rozmowa z misjonarką ze Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej
W Polsce kończą się wakacje, żyjemy już początkiem roku szkolnego. Co zajmuje teraz mieszkańców Japonii?
Dla mnie to czas odpoczynku. W ostatnim czasie miałam okazję wziąć udział w uroczystościach upamiętniających rocznicę wybuchu bomby atomowej. W słynnym Parku Pokoju w Nagasaki miały miejsce spotkania reprezentantów polityki i różnych religii z całego świata, można było wysłuchać wielu przemówień promujących pokój oraz modlić się o pokój. Z pochodniami w dłoniach wzięliśmy udział w religijnej manifestacji pokojowej, co samo w sobie jest niezwykłe, ponieważ Japończycy nie mają zwyczaju wychodzenia na ulice, by walczyć o coś czy coś lansować. Było to dla mnie bardzo wzruszające doświadczenie.
Jaka była droga Siostry do Kraju Kwitnącej Wiśni?
Przygoda z Japonią zaczęła się od ciekawości, która przerodziła się w chęć pracy w tym odległym kraju. Kiedy byłam w nowicjacie, do Japonii wyjeżdżała moja ciocia, s. Miriam, również opatrznościanka. To jej opowieści rozbudziły zainteresowanie misjami. Decyzję o wyjeździe podjęłam w trakcie posługi w jednej z naszych placówek na Rzeszowszczyźnie. Po kursie języka angielskiego oraz załatwieniu formalności, we wrześniu 1995 r. wraz z jedną z sióstr wyjechałam do Japonii.
Co Siostrę najbardziej zaskoczyło po przyjeździe?
Szokiem, jaki przeżyłam od razu po wyjściu z samolotu, okazała się temperatura. W Polsce była piękna złota jesień, Tokio zaskoczyło niesamowitym skwarem i wysoką wilgotnością powietrza, z powodu której dosłownie nie było czym oddychać. Pobyt w Japonii rozpoczęłyśmy od trwającego dwa lata kursu języka japońskiego. Znalazłyśmy się w grupie mieszanej, którą poza nami tworzyli świeccy z Kanady, Francji, Korei, Wietnamu. Sam język oczywiście okazał się kolejnym szokiem, ponieważ opiera się na zupełnie innych zasadach, z powodu których trzeba sobie wszystko „poprzestawiać” w głowie. Musiałyśmy przyswoić sobie trzy alfabety z innego świata, począwszy od hiragana, następnie katakana i kanji. Nie było to proste, a weryfikację przyniosło życie. Kiedy po półrocznych praktykach w przedszkolu podjęłam pracę, zaczął się koszmar. Dwa lata nauki japońskiego dało mi tak naprawdę znajomość tylko jego podstaw. Nie dość, że trzeba było poznać mechanizm działania oświaty w Japonii, to dodatkowo praca w przedszkolu przyniosła słownictwo specyficzne dla tej dziedziny. Dużą pomoc miałam ze strony dzieci, które, poprawiając, uczyły mnie.
Na czym polega codzienna praca Siostry?
Nasz główny dom znajduje się w Tokio Nakamerugo, natomiast ja pracuję w diecezji Osaka. Pierwszą placówką oświatową prowadzoną tutaj przez siostry z mojego zgromadzenia było przedszkole dla 280 dzieci w Aboshi. W 1998 r. otwarte zostało kolejne w miasteczku Aioi, oddalonym o 16 km od Aboshi. Jestem tutaj od założenia tej placówki. Oprócz trzech sióstr, które zatrudnione są na różnych etatach, oraz siostry kierującej przedszkolem, mamy też personel świecki. Obecnie prowadzę popołudniowe zajęcia dla tych dzieci, których rodzice pracują dłużej; przedszkole czynne jest od 7.00 do 19.00.
Zainteresowanie kształceniem dzieci w szkołach katolickich jest w Japonii duże?
Japonia nie jest krajem katolickim, więc nie stanowi to kryterium wyboru miejsca nauki dzieci. Dla Japończyków liczy się jak najszersze wykształcenie, szeroki wachlarz zajęć, bogata oferta. Jeżeli placówka spełnia te wymagania i cieszy się dobrą opinią, szanse, że poślą do niego swoje dzieci są większe. Nasze przedszkole jest dość drogie, poza tym zagraża nam konkurencja; liczba dzieci w naszym przedszkolu spadła do 130. Część rodziców wybiera jednak takie placówki, które zapewniają ciągłość kształcenia, ponieważ bardzo ważna jest tutaj przyjaźń między dziećmi i przechodzenie kolejnych etapów nauki w tej samej grupie.
Jak wygląda sytuacja Kościoła katolickiego i katolików w Japonii?
Dominującym wyznaniem jest buddyzm. Kościół katolicki liczy zaledwie około pół miliona wiernych, co stanowi ok. 0,4% mieszkańców. Od naszego różni się strukturą i mentalnością. Kościoły są porozrzucane i puste, np. w Aioi zarejestrowanych jest zaledwie około 100 osób. Ta liczba maleje na naszych oczach. Są oczywiście miejsca, gdzie wspólnoty są liczniejsze, młodsze i bardziej prężne, np. w Tokio, gdzie mieszka sporo polskich rodzin, czy w kolebce chrześcijaństwa Nagasaki, gdzie ludzie są nim naprawdę przesiąknięci, albo tam, gdzie społeczność tworzą obcokrajowcy, np. Filipińczycy czy Koreańczycy, którzy ożywiają Kościół.
W seminariach więcej jest Koreańczyków i Filipińczyków niż Japończyków. O ile wcześniej do klasztorów szło sporo uczennic ze szkół prowadzonych przez siostry zakonne, to na taki krok - nawet jeśli wypływa z poczucia powinności - nie stać dzisiaj przeciętnej młodej dziewczyny. Zauważamy natomiast, że sporo osób odkrywa powołanie i wstępuje do tutejszych zgromadzeń w starszym wieku. W naszym zgromadzeniu mamy jedną Japonkę, wspaniałą siostrę, która jest z nami od wielu lat.
Na jakie bariery napotykają katolicy?
Trzeba przede wszystkim zdać sobie sprawę z tego, że Japonia to świat świecki, zdominowany przez inne, pozbawione katolickiego ducha, wartości. Jeżeli nawet zdarzy się, że łaska Boża zadziała i młody człowiek przyjmuje - po spełnieniu odpowiednich wymogów - chrzest, bardzo ciężko wytrwać mu w wierze, jeżeli w jego rodzinie nie ma korzeni chrześcijańskich. Trudno mu pogodzić swoją religię z wyznaniem rodziców praktykujących buddyzm, z ich świętami, zwyczajami czy tradycjami. Kiedy katolik bierze ślub z osobą innego wyznania, nie zawsze współmałżonek zgadza się na to, by praktykował, a później wychowywał w tej wierze dzieci. O wiele łatwiej jest w rodzinach, w których religia „przechodzi” z pokolenia na pokolenie. Ale nawet wówczas nie zawsze jest to oczywiste: dzieci są tak obłożone zajęciami pozaszkolnymi, że np. w niedzielę bardzo trudno znaleźć czas na Mszę św.
Nie ma Siostra poczucia oddalenia od tętniącego życiem Kościoła powszechnego?
Pracujemy i żyjemy w tym klimacie z poczuciem, że grunt jest twardy... Trzeba samemu trzymać się w ryzach, żeby nie zeświecczeć. Poczucie niedosytu zwiększa zderzenie naszej mocnej wiary z religijnością japońską. Jest ona tutaj bardzo spłycona. To, czego najbardziej brakuje nam w tutejszych katolikach, to autentyczne życie z Bogiem. Nie widać zażyłości z Nim czy potrzeby pójścia do kościoła; odnosi się to nawet do osób duchownych. W Japonii wszelkie sprawy administracyjne związane z prowadzeniem parafii mają w swoich rękach osoby świeckie. Japończycy są gorliwi, obowiązki wypełniają bardzo dobrze - ale da się wyczuć, że nie ma w tym głębi.
Ma to przełożenie na pracę misjonarza?
Wszędzie, gdzie pracują, misjonarze borykają się dzisiaj z pytaniem, jaką postawę należy zająć. Nie możemy iść z Ewangelią tak po prostu i narzucać swój punkt widzenia. W Japonii w ogóle nie ma o tym mowy. Staramy się wchodzić w mentalność religijną ludności i zajmować postawę służebną. Poza tym trzeba ciągle się „ważyć” - czasami po prostu wycofać i powiedzieć sobie: stop.
Na co dzień spotykamy się z życzliwością, nie ma mowy o wrogości czy niekulturalnej odzywce. Kiedy przyjechałam do Japonii, zdarzało się usłyszeć dość oschłe: „gajdzin” - tzn. obcokrajowiec. Dzisiaj większość, nawet dzieci, nazwie mnie „sister”, czyli siostra. Z jednej strony to być może efekt większej wiedzy na temat chrześcijaństwa, ponieważ już dzieci uczą się religioznawstwa, z drugiej - sposobu bycia Japończyków, którzy mają w sobie dużo życzliwości.
Czy Rok Życia Konsekrowanego jest w Japonii obchodzony uroczyście?
Poza tym, że biskup mojej diecezji wydał książeczkę na temat tego, jak należy go przeżywać, nie jest on nagłośniony. Nie ma takich uroczystości jak w Polsce. Na swoim podwórku staramy się, jak możemy, ale trudno nam coś zorganizować ze względu na mnóstwo formalności, jakie trzeba pokonać, by uzyskać pozwolenie.
Czy nasze stereotypowe wyobrażenia o Japonii - rozwinięta technologia, szybkie tempo życia, mała liczba dzieci w rodzinie - odpowiadają prawdzie?
Na pewno pod względem rozwoju pozostaje w czołówce, chociaż krach gospodarczy dał się we znaki także jej. Widać to choćby po pojawiającym się bezrobociu czy zaniku jeszcze niedawno powszechnego tutaj zwyczaju przesyłania sobie w porze letniej prezentów. W miastach ludziom żyje się dostatnio. Gorzej jest Japończykom, którzy zajmują się uprawą ryżu: trudno im z tego wyżyć i zapewnić utrzymanie rodzinie. Są też rodziny bardzo biedne, np. na wyspie Kiusiu, gdzie miałam okazję ostatnio gościć, którym brakuje podstawowych artykułów, jak ubrania czy jedzenie.
Zmienia się model rodziny japońskiej. Jeszcze nie tak dawno dominowały takie, w których mąż pracował, a kobiety zajmowały się domem. Obserwując mamy dzieci z naszego przedszkola, widzę, że większość z nich podejmuje pracę zawodową, ale w wymiarze niepełnego etatu. Małżonkowie mają przeważnie jedno, dwoje dzieci, i wcale nie decydują o tym względy ekonomiczne. Japonki są bardzo słabe, wychowanie dziecka jest dla nich wielkim wysiłkiem, stąd rodziny wielodzietne to ewenement. Jedna z naszych mam urodziła teraz piąte dziecko. Mąż jest lekarzem, więc pod względem finansowym mogą sobie pozwolić na dużą rodzinę, mimo wszystko trzeba przed nimi skłonić głowę...
Jak wyglądają powroty Siostry do Polski?
Do kraju przyjeżdżam co dwa lata. Odwiedzam rodzinę i dom generalny zgromadzenia, staram się dawać świadectwo tego, co robię, tłumacząc, że misja w Japonii jest bardzo trudna, że potrzebujemy modlitwy. Poza duchową strawą każdy z nas, co nie zawsze sobie uświadamiamy, potrzebuje całej tej zewnętrznej otoczki związanej z praktykowaniem wiary. Zaległości w tym wymiarze nadrobiłam podczas rocznego urlopu, na który do Polski przyjechałam po dziesięciu latach pobytu zagranicą. W Japonii najbardziej brakuje nam „polskiego” świątecznego nastroju w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy.
Czuje się Siostra spełniona w swoim powołaniu?
Oczywiście. Przyjechałam do Japonii, wierząc, że wszystko w naszym życiu jest opatrznościowe. Miałam w sobie tyle energii, że nie zniechęcałam się żadnymi trudnościami, czułam potrzebę uczenia się i wielką satysfakcję. Radość z wiekiem ostyga. Chciałoby się widzieć owoce swojej pracy, a w Japonii nie do końca jest to możliwe. Mimo wszystko myślę, że nasza obecność jest tutaj ludziom potrzebna. Wskazówką są dla mnie też słowa biskupa, któremu podlegamy: „Niech siostry robią to, co robią. Ważne, żeby siostry były”. Wierzę w siłę modlitwy, ta forma wsparcia jest nam bardzo potrzebna.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 35/2015
opr. ab/ab