Miejsce naznaczone łaskami

Co mają nam dzisiaj do powiedzenia bł. Męczennicy z Pratulina?

W Pratulinie jedni szukają śladów historii, drudzy Boga i ludzi, którzy pozostali Mu wierni, a jeszcze inni proszą o konkretne dobro. Nikt nie wyjeżdża stąd z pustym sercem.

- Posługuję tu od niespełna dwóch lat. Początki nie były łatwe, ale pokochałem to miejsce. Doświadczyłem na sobie pomocy męczenników. To oni wyprosili mojej mamie uzdrowienie z nowotworu - wyznaje ks. Paweł Tomaszewski, wikariusz parafii w Pratulinie. - Dzielenie się świadectwem unitów jest moim sposobem na głoszenie Ewangelii, bo oni oddali swoje życie w sprawie Chrystusa, wiary i obrony jedności Kościoła. Spotykam tu wielu ludzi, którzy przyjeżdżają do Pratulina nie tylko po to, aby zobaczyć piękne miejsce i doświadczyć obecność unitów w tajemnicy świętych obcowania. Oni szukają Boga, a ja uczę się od nich wiary i kapłaństwa. Odwiedza nas coraz więcej pielgrzymów. Ciągle otrzymujemy nowe świadectwa o łaskach uzyskanych przez wstawiennictwo unitów. Rok temu pewne małżeństwo prosiło o Mszę św. Kobieta cierpiała na chorobę Parkinsona. Miała duże zmiany w mózgu po tym, jak lekarze podali jej zbyt silne leki. Po Eucharystii odprawionej w naszym sanktuarium choroba i jej objawy ustąpiły - opowiada. Ks. Paweł dodaje też, że wielu parafian prosi bł. Męczenników Podlaskich o pomoc w chorobach nowotworowych. Ich wołanie nie pozostaje bez echa.

Ze zdjęciem do relikwii

- Naszym głównym zadaniem jest duszpasterstwo pielgrzymkowe. Tu nie chodzi o suche, sztampowe oprowadzanie, ale o radosne spotkanie, dzielenie się świadectwem i krzewienie kultu męczenników - zaznacza kapłan.

- Wzruszają mnie do łez ludzie głęboko wierzący i pobożni, szczególnie, kiedy ze skupieniem podchodzą do ucałowania relikwii, trzymając w rękach zdjęcie bliskiej osoby, która jest np. nieuleczalnie chora. Nie stawiają pytań i nie uderzają w dyskusję. Ich postawa mnie buduje. Przyjeżdżają też ludzie zrozpaczeni, proszą za bliskich, którzy umierają albo mają niepokojącą diagnozę. Pytają, gdzie jest ziemia z mogiły, jak zamówić Mszę św. itp. Ich rozpacz jest trudna do ogarnięcia, nie jestem przyzwyczajona do konfrontacji z takimi osobami. Bywają też śmieszne sytuacje, szczególnie gdy przyjeżdżają ludzie niespecjalnie religijni. Pamiętam jedną taką grupę. Ksiądz wystawił im relikwiarz. Relikwie uczcił tylko on, pilotka wycieczki i ja - wspomina pani Maria.

Podlasiacy i reszta

M. Nitychoruk wyznaje, iż zaobserwowała, że kult relikwii jest trudny szczególnie dla ludzi z zachodu. Jej to nie dziwi. Mówi, że to trzeba zwyczajnie zaakceptować.

- Inaczej opowiada się o męczennikach ludziom z naszego regionu, a inaczej osobom z innych części Polski. Nasi przyjmują wszystko za oczywiste, znają sprawę unitów, mają jakąś wiedzę na ten temat; ich to już tak nie wzrusza. Dla ludzi z zachodu historia unitów jest czymś egzotycznym. Słuchają z większą uwagą, zadają pytania. Sama pochodzę z północy Polski. Mieszkałam w Warszawie, potem poza granicami kraju. Jakiś czas temu kupiliśmy z mężem działkę w Derle. Tu mamy dom, nasze owce i nowe życie. Mieszkamy w miejscu, gdzie żył duchowy przywódca unitów Paweł Pikuła. Nie spodziewałam się, że historia męczenników ujmie mnie tak mocno. Jako osoba z zewnątrz widzę jaskrawo ich spuściznę, tradycję tutejszych ludzi i to, co ich kształtuje - przyznaje M. Nitychoruk.

Trudne sanktuarium

Pani Maria dodaje, że lubi historie nie do końca czarno-białe. Za taką uznaje losy unitów. - Mam problem w odniesieniu do Cerkwi prawosławnej. Staram się być delikatna w swoich poglądach i wypowiedziach. Pewne sprawy trzeba oddzielić. Rusyfikacja ludów nadbużańskich oraz walka o ich duszę i narodowość były faktem. Za narzędzie miała posłużyć religia. Cierpienia i odwaga unitów były niezaprzeczalne. Moim zadaniem, jako przewodnika, nie jest jednak jątrzenie, ale budowanie mostów. Cerkiew prawosławna ma prawo do swoich poglądów, choć są one kontrowersyjne. Nasze sanktuarium jest pod tym względem trudne, ale nie powinno dzielić. Ludzi lepiej godzić, niż skłócać. Oczywiście trzeba zachować przy tym własną tożsamość - zauważa pani Maria.

Pani Agnieszka wspomina, że wielu pielgrzymów pyta o uzdrowienia. Niektórzy nie mogą w nie uwierzyć...

- Powtarzam, że do tego potrzeba właśnie wiary. Są zaskoczeni, że prości, niewykształceni ludzie tak bardzo zawierzyli Bogu i stanęli w obronie Kościoła. Tłumaczę, że oni całą swoją nadzieję pokładali w Bogu. Trudno to przyjąć szczególnie ludziom młodym, choć spośród nich też zdarzyły się osoby, które podczas oprowadzania robiły notatki - opowiada pani Agnieszka.

Cała trójka przekonuje, że posługa przewodnika daje im wielką satysfakcję. Kiedy przybywa grupa, rzucają inne zadania i spieszą, by opowiadać o męczennikach. Wiara i wstawiennictwo błogosławionych są tego warte...

AWAW

 

Żywa pamięć

Cieszą się każdą osobą, która odwiedza Pratulin. Opowiadanie o bł. Męczennikach Podlaskich to - jak zgodnie przyznają przewodnicy - misja i przywilej.

Po pratulińskim sanktuarium oprowadzają nie tylko miejscowi duszpasterze. Kilka lat temu dołączyli do nich mieszkańcy parafii. W nowej roli odnaleźli się bardzo szybko. - Ich zaangażowanie jest dla nas bardzo pomocne, ponieważ ruch pielgrzymkowy wzrasta z każdym rokiem - podkreśla ks. Paweł Tomaszewski, wikariusz parafii w Pratulinie. - Poza tym mieszkańcy czują klimat tego miejsca. Historia unitów towarzyszyła im od samego początku. Pamięć o męczeństwie jest tutaj ciągle żywa. Dzielenie się losami męczenników jest naszą misją - akcentuje, dodając, iż oprowadzanie po sanktuarium to radość, a nie tylko jeden z obowiązków.

W podobnym tonie wypowiadają się też Maria i Agnieszka. Obie panie zostały „zwerbowane” do oprowadzania podczas wizyty kolędowej.

- Zgodziłam się natychmiast, ale nie wiedziałam, jak to wszystko ma wyglądać; jak opowiadać o ludziach, którzy nie chcieli chodzić do cerkwi, choć ich przodkowie byli prawosławnymi - zaznacza Maria Nitychoruk. - Zaczęłam czytać na ten temat i robię to do dziś. Ciągle poszerzam swoją wiedzę, lubię patrzeć na historię oczami zwykłego człowieka, a nie przez pryzmat wielkich wydarzeń - uściśla.

Miejsce zobowiązuje

Pani Agnieszka jest rodowitą pratulinianką. Tu żyli jej pradziadkowie, dziadkowie i rodzice. - Pamiętam, że w drodze na pole często mijaliśmy miejsce pochówku męczenników. Babcia zawsze wtedy prosiła: „przeżegnaj się” i upewniała się, czy to zrobiłam. Lubiłam spacerować w pobliżu kościoła, chodziłam nad pobliski Bug. Nierzadko spotykałam wtedy przyjezdnych ludzi, którzy pytali mnie o naszych unitów. Moja wiedza nie była jednak zbyt wielka. W pewnym momencie poczułam wstyd i sięgnęłam po książkę o Pratulinie, która należała do mojej mamy. Potem w ruch poszły inne publikacje. Czytałam dla siebie. Później ksiądz zaprosił mnie do pomocy. Zgodziłam się, choć początki nie były łatwe. Uznałam jednak, że skoro tu mieszkam, to jestem zobowiązana do mówienia o bł. męczennikach - tłumaczy pani Agnieszka.

Różne oczekiwania

Przewodnicy czekają na każdego z wielką radością. Są świadomi tego, że muszą dostosować swój język do odbiorców. Inaczej mówi się do dzieci, a inaczej do osób dorosłych. - Najpierw staram się poznać grupę, dlatego też jeśli wcześniej biorą udział w Mszy św., uczestniczę w niej razem z nimi. Zauważyłam, że ci, którzy przyjeżdżają rano, są bardziej otwarci na słuchanie, można im opowiedzieć więcej; grupy przybywające po południu, które mają za sobą np. Kodeń czy Janów, są już zmęczone. Jednym wystarczy modlitwa w kościele i obejrzenie filmu, inni oczekują też spotkania z człowiekiem. Każdy przybysz jest dla mnie zagadką. Oczywiście mogłabym nagrać „wewnętrzna płytę” i wszystkim „trajkotać” to samo, ale wtedy zanudziłabym się samą sobą. Lubię chwile, gdy pielgrzymi i turyści zadają pytania, gdy na ich twarzach widzę zainteresowanie - dzieli się pani Maria.

- Ja też lubię wchodzić w dialog ze słuchaczami. Dla dzieci robię konkursy. Chcę, by z pobytu w Pratulinie zapamiętały coś więcej, niż tylko ognisko i pieczenie kiełbasek. Zależy mi na tym, by zapamiętały imiona kilku męczenników; proszę, by poszukały konkretnych kapliczek na pratulińskich dróżkach - dodaje pani Agnieszka.

Bez zegarka

Nie wszyscy pielgrzymi, którzy przybywają do Pratulina, mają wiedzą o unitach i ich historii. Przewodnicy mogą opowiadać o niej bardzo długo, ale grupy nie zawsze mają na to wystarczająco dużo czasu. Jedni chcą szczegółów, konkretnych dat, inni zadowalają się najważniejszymi faktami.

- Nieraz zdarza się, że jakaś grupa mówi na wstępie: „śpieszymy się, mamy mało czasu”. Opowiadam im o unitach, potem idziemy do kościółka - martyrium na film. Wychodzą z niego zszokowani i zadumani. Ponownie wracają do naszego kościoła parafialnego na modlitwę. Już nie patrzą nerwowo na zegarek. Zaczynają liczyć czas inaczej. Nierzadko dają się namówić na pójście do mogiły i odprawienie Drogi krzyżowej. Potem dziękują, że ich do tego zachęciłam. Widać, że historia naszych męczenników zostaje w ich głowach i sercach. Tu mają czas na wyhamowanie, na refleksję o swoim życiu i wierze - mówi pani Agnieszka.

Nieustanne zaskoczenie

Obie panie zgodnie podkreślają, że pielgrzymi są poruszeni skromnością Pratulina. - Urokliwa przyroda i brak przytłaczającej architektury bardzo odpowiadają szczególnie ludziom z wielkich miast. Tutejsza cisza i brak komercji są ogromną zaletą. Ten stan powinien zostać zachowany. Gdybyśmy zbudowali tu np. okazały kościół, przekaz miejsca i prostych męczenników zostałby zaburzony - przekonuje M. Nitychoruk.

- Ludzi zadziwia tutejsza skromność. Są zaskoczeni wyglądem cmentarza z mogiłą unitów, który znajduje się w pewnym oddaleniu od świątyni, nieopodal lasku zwanego przez miejscowych Wierzbinką. Mają inne oczekiwania, a napotykają tylko kamienny krzyż i metalowe ogrodzenie. Są zaskoczeni postawą unitów, którzy oddali życie za wiarę. Dzieci nie mogą uwierzyć, że w drewnianym sarkofagu spoczywają szczątki błogosławionych, są zadziwione, że wszyscy zostali zabici. Uważnie słuchają ich historii, nierzadko zadają pytania. Przybyszów urzeka tutejsza przestrzeń, pytają, z czego utrzymują się mieszkańcy. Niezmiennie pokazujemy im, że naszym bogactwem są unici i przyroda - podsumowuje pani Agnieszka.

AWAW

Echo Katolickie 3/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama