Jak we Francji postrzegane jest chrześcijaństwo i jaki ma to wpływ na koncepcję Konstytucji Europejskiej
W całej Europie toczą się dyskusje na temat planowanej Konstytucji Europejskiej. W wielu środowiskach zdecydowany sprzeciw wzbudziła propozycja preambuły przedłożona przez Konwent Europejski, któremu przewodzi Valery Giscard d'Estaing. Rzeczywiście, stwierdzenie, że cywilizacja europejska czerpie inspiracje „z kultury greckiej i rzymskiej, a także z prądów Oświecenia”, z pominięciem chrześcijaństwa musi być szokujące i nic dziwnego, że taki właśnie zapis odbierany jest przez miliony chrześcijan jako zwykłe fałszowanie historii. Dlatego zrozumiały jest protest i Watykanu, i Konferencji Episkopatu wielu krajów, w tym Kościoła w naszej Ojczyźnie, z kard. Józefem Glempem, Prymasem Polski na czele.
Jednakże, zgadzając się w pełni ze wszystkimi protestami, wypada postawić pytanie, dlaczego Francuzi tak bardzo boją się wzmianki o Bogu i o chrześcijaństwie? Nihil fit sine causa - mówi rzymskie przysłowie. Taka właśnie postawa Konwentu Europejskiego musi być czymś uzasadniona. Audiatur et altera pars - polecała inna zasada starożytna.
Mówić o dziedzictwie greckim i rzymskim, a potem przejść do prądów Oświecenia bez wzmianki o chrześcijaństwie - to w Polsce nie do pomyślenia, ponieważ nasza państwowość i kultura zaczyna się właśnie od przyjęcia chrztu. Nie tak jest we Francji. Tu od czasów encyklopedystów i słynnej rewolucji wmawia się społeczeństwu przynajmniej dwie tezy.
Pierwsza, że rola Kościoła i chrześcijaństwa w ogóle jest mniejsza niż się wydaje, bowiem Francja, dawna Galia, miała swoją tradycję i kulturę w czasach przedchrześcijańskich, co oczywiście w znacznym stopniu jest prawdą.
Druga, że chrześcijaństwa tak naprawdę nie ma i nigdy go nie było. Wiele jest publikacji, które ukazują Kościół i jego doktrynę jako dość luźny zlepek wierzeń, kultury i cywilizacji greckiej, rzymskiej czy żydowskiej, a jego rozległą działalność społeczną jako swego rodzaju savoir faire w określonej sytuacji politycznej.
Mam przed sobą książkę Christiana Jaq pod tytułem: Le message des construction de cathédrales (1960). Autor na 220 stronach wnikliwie analizuje wszystkie elementy katedr średniowiecznych i w żadnej z nich nie może dostrzec elementów typowo chrześcijańskich. Za wszelką cenę stara się dowieść, że katedra jako całość jest kontynuacją myśli i techniki egipskiej, przyznaje, że są niektóre motywy żydowskie (czyli biblijne), ale są one niejako dorzucone przypadkowo. Katedra jako taka - zdaniem tegoż uczonego - jest tworem czysto orientalnym.
Taki sam pogląd wygłosił w UNESCO (4 marca 2003 r.) prof. Sorbony Rémi Brague, a jako wniosek postawił tezę, że nie ma żadnej racji, by popierać chrześcijaństwo jako dominującą religię Europy, gdyż w swej istocie nie zawiera ono nic oryginalnego.
Tak więc w kontekście francuskim pominięcie chrześcijaństwa w historii Europy nie budzi wprost sprzeciwów i przyjmowane jest, jeśli nie z aprobatą, to na pewno ze zrozumieniem. Ludzie od dawna są przyzwyczajeni do tego rodzaju poglądów.
Na stosunek Konwentu Europejskiego do Kościoła wpływają także inne czynniki.
Przede wszystkim wizja przyszłości Europy: tu dominuje pogląd, że to, co nad Sekwaną dziś, w innych krajach za sto lat. Wiadomo, że we Francji rola Kościoła jest mała: praktykuje może 5-7 proc. społeczeństwa, średnia wieku księży wynosi ok. 70 lat, a przy tym obserwuje się dalszy spadek powołań. Przeciętny Francuz nie może sobie wyobrazić, by w najbliższej przyszłości kościoły napełniły się wiernymi i by odrodziło się tradycyjne kapłaństwo. Wielu ludzi myśli, że tak samo jest wszędzie, albo jeszcze gorzej. Ale czy nie może zdarzyć się jakaś odnowa w zakresie wiary i powołań? Optymiści chcieliby dopuścić taką możliwość, nawet się o to modlą, ale oto druga bariera: spadek urodzin w środowiskach typowo francuskich, przy wielkim wzroście ludności pochodzenia azjatyckiego i afrykańskiego. Ci ludzie obecnie stanowią ok. 10 proc. obywateli Francji. Fizyczne odrodzenie jawi się we Francji równie trudne do wyobrażenia jak odnowa religijna. Dlatego nie należy się za bardzo dziwić, że politycy i myśliciele francuscy przyszłość Francji czy w ogóle Europy wiążą raczej z ludami nowo przybyłymi, a zatem bardziej z islamem niż chrześcijaństwem. W takiej sytuacji kwestia invocatio Dei czy wzmianka o chrześcijaństwie na pewno nie jest łatwa. Nie można zapomnieć o wpływach wrogich Kościołowi.
Tu jednakże jawi się pytanie: czy rzeczywiście Francuzi tak łatwo się godzą z perspektywą wymierania? Gdzież ambicje z czasów Richelieu czy Napoleona? Gdzież powszechnie znana duma Francuzów?
W tym punkcie wydaje się, że Francja znacznie różni się od Polski: W Polsce ważne jest, by przetrwał naród, niezależnie od tego, jaki będzie rząd. We Francji ważne jest, by przetrwało państwo, niezależnie od tego, jakiego pochodzenia będą jego obywatele. Dlatego Francja tak łatwo asymiluje ludzi z całego świata. Istotnie: Afrykanie, Arabowie, różni Azjaci szybko stają się Francuzami. Arabscy chłopcy na ulicach rozmawiają po francusku, dzieci murzynów nie znają innego języka. W katolickim Radiu Notre-Dame można usłyszeć zdanie w stylu: pomimo, że spada liczba urodzin w rodzinach tradycyjnie francuskich, Francji jako takiej nic nie grozi. Do swej świetności Francja nie potrzebuje ani religii, ani rodowitych Francuzów. Przyszłość okaże, czy tak będzie naprawdę.
Jest jeszcze inny czynnik, który powoduje pomijanie Kościoła i chrześcijaństwa w Konstytucji Europejskiej, mianowicie typ religijności francuskiej.
Bardzo dobitnie wyraził to minister Sarkozy podczas wielkiej debaty w Paryżu (10.03.2003): „Osobiście jestem katolikiem wierzącym i praktykującym. Przypominam, że Francja jako kraj laicki i liberalny respektuje, a nawet popiera wszystkie religie, ale jednocześnie podkreślam, że rząd, który reprezentuję, dołoży wszelkich starań, by przejawy życia religijnego nie ujawniały się w życiu publicznym. Religia musi pozostać sprawą indywidualną każdego człowieka”.
Trzeba pamiętać, że w dużych miastach żyją obok siebie ludzie przynależący do różnych wyznań, dlatego zasada, by nie ujawniać swej wiary na zewnątrz, w jakimś stopniu ułatwia życie zawodowe. Może tylko tymczasowo i pozornie? A przede wszystkim owo ukrywanie swych przekonań weszło do tradycji i stało się wyrazem dobrego wychowania. Z podobnych względów księża nie używają stroju duchownego, podobnie jak wiele zakonnic.
Nie można zgodzić się z tym, by w Konstytucji Europejskiej nie było wzmianki o Bogu, o Kościele czy o chrześcijaństwie. Może głos Polski okaże się znaczący w tym względzie? Ale też wypada zrozumieć, skąd się biorą we Francji wielkie opory w tej tak ważnej kwestii.
Autor jest rektorem Polskiego Seminarium w Paryżu
opr. mg/mg